Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

piątek, 29 października 2010

Gniewne popołudnia (10): 5 to liczba doskonała

Autor: Dominik Szcześniak
Peppino Lo Cicero, emerytowany żołnierz mafii, prowadzi spokojny żywot, łowiąc ryby i pielęgnując związek z synem Nino, aktualnym cynglem rodziny don Guarino. Nino zostaje zamordowany. Peppi postanawia wrócić do zawodu i rozprawić się z tymi, którzy maczali w tym palce. Reszty fabuły komiksu Igorta, mimo iż jest ona dość prosta, nie wypada zdradzać. Należy ją poznać osobiście. Ponieważ "5 to liczba doskonała" jest komiksem nietuzinkowym.
Igort oddaje w nim hołd włoskim komiksom z lat 60-tych, tzw. fumetti neri (gdzie nad pozytywnymi bohaterami triumfowali przestępcy), którym zresztą poświęca kilka scen w komiksie, zestawiając z nimi superbohaterski komiks amerykański (gdzie dobro było ponad wszystko, co – według Peppino – było zachwianiem "równowagi biologicznej"). Zdecydowanie dorzuca również cegiełkę do gangsterskiego mitu, nawiązując do wielu znakomitych filmów tego gatunku.
Autor znakomicie radzi sobie w warstwie słownej komiksu, trafnie żonglując mafijnym żargonem, ale również dowcipnie przedstawiając świat emerytowanej gangsterki. Spośród wielu sprawnie opowiedzianych anegdotek, najistotniejszą, bo kluczową dla zrozumienia opowieści, jest tytułowa. Zdanie "5 to liczba doskonała", jako metafora wolności, bardzo rzutuje na wymowę komiksu i – choć na jego kartach wypowiadana jest przez inną osobę – okazuje się być trafnym podsumowaniem życia Peppiego. Stary mafiozo, którego jedynym celem było oczekiwanie na śmierć, dostaje od losu okazję rehabilitacji oraz w pewnym sensie odkupienia win. Peppino wraz z dwójką innych bohaterów komiksu – towarzyszem broni Salvatore oraz nauczycielką Ritą – wzbudzają sympatię czytelnika.
Grafika w komiksie Igorta jest zróżnicowana – w zależności od areału tematycznego, jaki w danym momencie twórca eksploatuje, czytelnik zostaje uraczony różnorakimi stylami: sceny senne zbudowane są za pomocą chaotycznego kadrowania, wypełnionego groteskowymi rysunkami, regularny komiks z kolei narysowany jest zamaszystą, prostą kreską, z częstym akcentowaniem szczegółów (wyrażanym szeregiem małych kadrów). Znakomity zabieg osiągnął Igort rysując sekwencje rozgrywające się w zalanym deszczem Neapolu – całostronicowe, rozmyte, sprawiające wrażenie naprawdę zmokłych. 
"5 to liczba doskonała" to komiks najwyższej próby, wydany jak na taki komiks przystało. Jego fabuła jest prosta, to prawda. Lecz nie pierwszy już raz okazuje się, że proste fabuły bywają najbardziej wzruszające, najzabawniejsze i najgłębiej zapadające w pamięć.
Tekst pierwotnie wydrukowany na łamach papierowego "Ziniola"
"5 to liczba doskonała". Autor: Igort. Tłumaczenie: Paweł Bravo. Wydawca: kultura gniewu 2008

Kibicujemy (50)

Autor: Dominik Szcześniak Kibicujcie komiksiarzom! Powtarzam po raz pięćdziesiąty: kibicujcie każdego ranka o ósmej rano! Kibicowaliśmy wielu twórcom; wielu komiksiarzy odrzuciło naszą propozycję; wielu zgłosiło się z własnej woli. Wszyscy byli i są wciąż mile widziani. Czy jednak jest sens kibicowania? Z pięćdziesiątką na karku chyba warto zadać sobie to pytanie, nie?

Wszystko już mieliśmy w cyklu "Kibicujemy", ale tego nie mieliśmy. Wojciech Stefaniec produkuje "Szelki" do scenariusza Jerzego Szyłaka, timof zapowiada komiks na przyszłoroczny łódzki festiwal, a tymczasem prace nad albumem... no właśnie. Posłuchajcie. Posłuchajcie Dnia Stefana...
Wojciech Stefaniec: Jest siódma rano. Zaraz będzie dzwonił budzik w telefonie... Ania już dawno wyszła. Pada. Jest szaro i zimno. Polska. Jestem zmęczony po nocy, której nie pamiętam. Muszę coś zjeść. Idę do kuchni. Czajnik, woda, gaz, chleb, talerzyk, masło, nóż, lodówka, wędlina, ser, pomidor… Robię kanapki… Entropia. Co to słowa znaczyło? Przecież pamiętałem o nim… Kurwa! Znów nóż wypada mi z rąk. Siadam przed TV. Wiadomości. Polityka, tragedie, kpiny, MTVRock. Ósma rano. Nie chce mi się oglądać TV. Wracam do pokoju. Małą chwilkę dzwoni budzik w telefonie ustawiony na godzinę ósmą. Włączam komputer, modem, winamp. Wczorajsza muzyka. Najnowsza płyta Suuns - Zeroes. Ciekawe czy mają coś wspólnego z Clinic? Przeglądam, żeby coś innego włączyć. Coś czego nie znam jeszcze, a mam. Jeden folder, drugi, trzeci. To nie, to nie. Może to? Nie to później. Ok. Niech leci set Caribou – Tour.
Idę się myć. Potrzeby fizjologiczne, prysznic, bateria, zimna woda, ciepła woda. Mydło, gąbka, ręka, druga ręka, pasta, zęby, twarz, ręcznik. Wychodzę z łazienki. Kurwa… nie mam ochoty na Caribou. Zmieniam na The Warlocks… Nie. Za ciężko, za wcześnie. Zostaje przy Tee Pee records. Assemble Head In Sunburst Sound, utwór The Morning Maiden. Niech leci. Zaraz poszukam coś innego. Idę do kuchni. Odnoszę naczynia po śniadaniu. Nalewam herbatę. Wracam. Kurwa już mam herbatę z wczoraj. Ubieram się. Jest zimno. Szukam muzyki. Jest! Nowa płyta Swans. Przypomniał mi się teledysk The Beta band… Nie, niech leci Swans. Nie! Wounds. Trzeba się skupić. Uspokoić. Pada na zewnątrz. Ciekawe czy Ania zmokła. 8:30. Wounds jest świetne. Nakładam farby. Rozkładam szmaty. Woda do kubka, pędzle, deska. Do niej przyklejona taśmą kartka, na której zacząłem kadr dwa dni temu.
To już prawie cztery lata. Pada na zewnątrz. Dziewiąta. Budzik w telefonie. Nie chcę Wounds. Za wolno. Właśnie! Miałem przesłuchać Autolux. Kurwa nigdy nie skończę tego komiksu. Telefon? Jest 9:12. Kto to dzwoni. Nie. Nie… Z pracy. Musze dziś wcześniej przyjść, bo jest dużo roboty. Świetnie. Po prostu masakra. Dopiero początek dnia. Jeszcze nic nie zacząłem robić, a już mi przypominają, że mam iść do pracy. Idę do kuchni, żeby się uspokoić. Kubek, herbata. Wracam. Jeden kubek z wczoraj, jeden z dzisiejszego śniadania, trzeci w ręku. Kubek z wodą. Pędzelki, kartka. Siadam. Komiks…
Która godzina?! 13:30. Co! Kurwa! Na 14 do pracy. A obiad? Nie zdążę. Leci w winampie †‡†. Co to za nazwa w ogóle?. Zrzucę tylko na telefon muzykę. Posłucham w pracy… ale co? Soul Center, tam jest kozacki utwór Walk With Me. 14. Praca. 22 powrót. Ania. Sen. 6 rano. Ania się żegna. Siódma rano. Zaraz będzie dzwonił budzik w telefonie.
Czy trzeba coś dodawać?

Ciąg dalszy nie nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

czwartek, 28 października 2010

Gniewne popołudnia (09): Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza

Autor: Dominik Szcześniak
Daniel Clowes znany jest w Polsce z wcześniejszej publikacji kultury gniewu – "Ghost World". Jest to jednocześnie komiks, który przyniósł mu największą sławę i który doczekał się adaptacji filmowej. Nie jest to jednak komiks, który można byłoby określić mianem opus magnum Clowesa. Jak najbardziej można już tak powiedzieć natomiast o "Davidzie Boringu", czy wydanej właśnie u nas powieści graficznej zatytułowanej "Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza".
Dziesięć odcinków tego komiksu ukazywało się regularnie na łamach magazynu Clowesa zatytułowanego "Eightball", tytuł natomiast został zaczerpnięty z filmu Russa Meyera "Faster, Pussycat! Kill! Kill!" z 1965 roku. Niezwykle rozbudowana formuła komiksu pozwala wspomnieć jedynie o zarysie jego fabuły: Clay Laudermilk wchodzi do dziwnego (wita go ekshibicjonistyczna starsza pani) porno-kina i w towarzystwie dziwnych osobników ogląda cykl filmów pornograficznych, z których ostatni (zatytułowany tak, jak komiks) nie ma w sobie ani krztyny nagiego ciała i przypomina raczej krótkie, siejące niepokój, etiudy Davida Lyncha. W pewnym momencie Clay Laudermilk, zupełnie zaskoczony, zastyga w osłupieniu – w jednej z aktorek rozpoznaje kobietę, z którą coś go kiedyś łączyło, a która od niego nagle odeszła. Postanawia ją odnaleźć. Pierwsze co robi, to ustawia się w kolejce do kibla, gdzie prorok daje rady i wskazówki wszelkim frustratom z porno kina, a następnie wyrusza w podróż, podczas której natrafia na szereg nieprawdopodobnych i dziwacznych postaci. Są wśród nich kochający przemoc policjanci, zdeformowane rybo-dziecko kobiety i tajemniczego stworzenia, pies bez żadnych otworów, pieprzyk na szyi Hitlera pod postacią pana Jonesa, czy wreszcie sekta, na której czele stoi ganiający z przyrodzeniem na wierzchu, szalony zwolennik wojny płci i zwycięstwa w niej kobiet. Skoro już mowa o postaciach, wiele z nich pojawia się w komiksie na krótką chwilę (jak chociażby sprzedawca w sklepie z garniturami), lecz ich rola jest dla konceptu Clowesa bezcenna.
 
Uczucie, jakie pojawia się na początku tego komiksu i nie puszcza już do samego końca, to niepokój. Wzbudzający ciekawość, ssący, połączony z brakiem najmniejszego pojęcia o tym, co się wydarzy, kiedy przewrócimy kartkę. Atmosfera filmów Davida Lyncha (w szczególności "Zagubionej autostrady" i "Mulholland Drive") wyraża się tak w klimacie, jak i w dialogach czy momentami rwanej narracji. Clowes, nagromadzając tak wielką ilość paranoidalnych motywów, zdaje się panować nad sytuacją, lecz choć podrzuca czytelnikowi tropy, interpretacja wcale nie jest łatwa, ani tym bardziej jedynie słuszna.

"Niczym aksamitną rękawicę odlaną z żelaza" określić można następującymi przymiotnikami: dziwny, niepokojący, niejednoznaczny, wysublimowanie zabawny, które po zsumowaniu tworzą jeden: lynchowski. Odwołania do tego reżysera są na tyle widoczne, a wypracowane przez niego zasady dotyczące tworzenia są na tyle przez Clowesa przestrzegane, że śmiało można tego drugiego nazwać komiksowym odpowiednikiem pierwszego. I tak jak w przypadku Lyncha mamy do czynienia z wielkim kinem, tak za sprawą Clowesa dostajemy do rąk wielki komiks. I myślę, że jeśli chodzi o odbiór tego komiksu, może dojść do sytuacji, jaka spotkała Lyncha w Cannes, gdy zdobył Grand Prix za "Dzikość serca" – połowa sali klaskała, druga połowa gwizdała.
Tekst pierwotnie wydrukowany na łamach papierowego "Ziniola"
 "Niczym aksamitna rękawica odlana z żelaza". Autor: Daniel Clowes. Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk. Wydawca: kultura gniewu 2008

Kibicujemy (49)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma wybiła! Jeśli dziś czwartek, to kibicujemy "Konstruktowi", czyli projektowi którego pomysłodawcy chcą, by było o nim głośno i który ponownie zmienił datę publikacji. Tym razem możemy spodziewać się premiery zeszytówki na początku listopada. Poniżej, Jakub Kiuyc ujawnia trzecią okładkę serii i po raz kolejny opowiada o... a zresztą, poczytajcie:
Z dotychczasowo opublikowanych materiałów, których było dosyć sporo jak na promocję komiksu, można było wywnioskować kto będzie na trzeciej limitowanej okładce pierwszej części CMP:Konstrukt. Oczywiście Emil Aumbach. Jednak tutaj widzimy go w ciut zmienionej postaci. W komiksie będzie można odnaleźć kadry z taką formą Aumbacha, które można czytać jako zabieg formalny, albo jako mały spoiler.
Co do numeracji okładek limitowanych: jak dowiedziałem się w drukarni, „różnie to może być, produkcja nie jest bezstratna”, więc gdyby ktoś znalazł w kiosku numer powyżej tysiąca, to:
a) może czuć się szczęściarzem,
b) i to podwójnym, bo będzie szczęśliwym posiadaczem komiksu „z alternatywnej rzeczywistości” w wersji alternatywnej.
Jak na pewno się zorientowaliście będzie małe opóźnienie. Na blogu wpisałem datę 10-11, oczywiście 11 jest święto. Dystrybucja powinna zacząć się dziesiątego listopada. Do weekendu pliki znajdą się w drukarni i potem pozostaje tylko czekać.
Kontrowersje wokół numeracji i schemat: numeracja z (4) jest celowa. Padł zarzut, że ktoś, kto zobaczy "Konstrukt" z tym numerem, pomyśli, że nie widział trzech pierwszych części i nie kupi. Istnieje też inny mechanizm budujący popyt na produkty tego rodzaju. Nie będę o nim teraz wspominał, chociażby dlatego, że ten mechanizm nie jest akurat w tej kwestii najbardziej istotny.
W numeracji drugiej części jedynka zmieni się na 2 ale czwórka w nawiasie pozostanie. Jak łatwo zauważyć wszystko będzie zmierzało do numeracji 4(4) – wtedy CMP:
a) stanie się oddzielnym wydawnictwem,
b) "Konstrukt" stanie się drugim wydawnictwem.
Czyli "Konstrukt" będzie numerowany od czwórki, CMP w 2011 również. Do tego każdy numer będzie miał odzwierciedlenie w fabule. Schemat uproszczony: -3(4); -2(4); -1(4); 0; 1(4); 2(4), 3(4), 4(4) - dwie serie numerowane od czwórki.
Jak widać powyżej coś działo się wcześniej w "Konstrukcie". Dlaczego nie było o tym napisane na stronach klubowych "Konstrukt" #0? Zobaczycie, przeczytacie.
Zdaję sobie sprawę, jak bardzo może być to niezrozumiałe, ale przy publikacji trzech numerów CMP w 2011 roku cała numeracja w połączeniu z wydarzeniami w komiksie zbuduje strukturę opowieści, na której będzie bazował cały "Konstrukt". I wszystko powoli będzie stawało się jasne, zakręcone (dosłownie), ale jasne.
Kibicujemy wciąż. Trzeba jednak przyznać, że stopień zmącenia przekazu stosowany przez Jakuba jest ponadprzeciętny. Ostatni raz z fanem numerologii mieliśmy w komiksie polskim do czynienia w przypadku postaci Michała Antosiewicza, wydawcy "Krakersa", który m.in. nie wydał trzynastego numeru swojego magazynu i przechrzcił się na Sława, po czym słuch po nim zaginął. "Konstruktowi" tego nie życzymy.
PS. Jakub podesłał również rozbudowany schemat, według którego buduje całą fabułę. Jeden rzut oka i wszystko staje się jasne. Prawda?
Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

środa, 27 października 2010

Gniewne popołudnia (08): Sto lat, kulturo!

Autor: Dominik Szcześniak
To już ostatnie wejście, w którym zaproszeni twórcy i publicyści wyrażają swoje opinie na temat kultury gniewu, obchodzącej dziesięciolecie istnienia. Na sam koniec zostawiłem opinię jednego z twórców, którego komiksy wydawnictwo publikuje. Oto wyznanie Przemysława Surpiko Surmy, ostatniego z mnóstwa zaproszonych gości, który pozytywnie odpowiedział na nasz apel.
Dawno dawno temu, pewnego wiosennego popołudnia 2005 roku z przyjemnością zauważyłem, że świat stanął na głowie. Na spotkaniu z Tadeuszem Baranowskim podczas lubelskiego Trachu!, okazało się, że w roli wydawcy albumu klasyka występuje mała, niezależna firemka w osobie pełną (wybacz Jarku) gębą pankowca. Żeby było dziwiniej, w jej katalogu autor Wody Sodowej zagościł w towarzystwie ludzi, których twórczość znałem z kontaktów z głęboko undergroundowym „Światem Młodych Inaczej”, czy to w zinach krążących wśród licealnych kumpli-hardkorowców (Prosiak, Pała), czy z niezapomnianych pokazów „sztuki video” (Koza Jan)... 
Minęło pięć lat. Ówczesna firemka jest najważniejszym być może polskim wydawnictwem komiksowym, ale ryzykowny, egzotyczny miks klasyki z alternatywą (mistrzów z uczniami, gwiazd z debiutantami, naszych z nie-naszymi), który uderzył mnie podczas pierwszego spotkania z Kulturą jest w dalszym ciągu jej znakiem firmowym.  Zresztą, co ja będę gadał... wszyscy o tym wiedzą.
A tak osobiście to Kulturę zwyczajnie lubię. Bo jak tu nie lubić ludzi, którzy są tak uprzejmi,że zadają sobie aż tyle trudu, by wydawać dziwne komiksy specjalnie dla mnie;).

Kibicujemy (48)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma na zegarze! Zapraszam więc do kolejnej odsłony naszego cyklu, w którym kibicujemy polskim komiksiarzom. Zróbcie sobie kawę i zamiast oglądać "Dzień dobry TVN", zajmijcie miejsce przed monitorem. A dzisiaj...

"Benedykt Dampc i skarb piratów" to kolejny zeszyt cyklu Jerzego Szyłaka o prywatnym detektywie. Jego rysowaniem zajmuje się Grzegorz Pawlak, który jednocześnie pracuje nad tajemniczym projektem dla zagranicznego wydawcy. Zanim opowie nam o nim, posłuchajcie jak pracuje mu się nad Dampcem, w jaki sposób podszedł do wizerunku tego bohatera wytworzonego przez innych rysowników oraz na jakim etapie jest rysowanie albumu:
Rysowanie komiksu o Benedykcie Dampcu było dla mnie miłym zaskoczeniem. Byłem świeżo po „Szramie” (pozdrowienia dla Rafała - twórcy Szramy i reszty ekipy!), który pozwolił mi nieco popracować nad warsztatem. Ten projekt był dla mnie nowym wyzwaniem, więc i sam dla siebie podniosłem poprzeczkę.
Zacznijmy do początku. Panu Jerzemu polecił mnie Maciej Pałka, który skontaktował się ze mną na digarcie, twierdząc że ma dla mnie misję i spytał się: „Nie chciałbyś narysować kolejnego albumu o Dampcu?”. Było to dokładnie 18 października 2008 roku.
Wtedy wiedziałem tylko, że taki ktoś jest, ale nigdy nie czytałem żadnego komiksu z tym bohaterem. Zgodziłem się, dostałem scenariusz i zacząłem rysować komiks. W międzyczasie zapoznałem się z bohaterem czytając album rysowany przez Pawła, który zmotywował mnie do pracy. Niestety początki szły nienajlepiej. Mało czasu na rysowanie i średnie zadowolenie z rezultatu pracy. W między czasie pojawiły się krótkie historie rysowane do "Ziniola" (Szrama, Oswald Sue), co stwarzało mi kolejne możliwości na rozrysowywanie się. Tylko czas ciągle mi uciekał … studia okazały się dla mnie zbyt wymagające i nie mogłem poświęcać tyle czasu na rysowanie, co bym chciał. Udało mi się skończyć parę stron i… musiałem przerwać. Pojawił się inny projekt, o którym może już niebawem napiszę słów parę (dwie plansze dla chętnych do obejrzenia na moim profilu digartowym), który wymaga regularnego dostarczania plansz. Niedawno znowu zasiadłem do albumu i udało się skończyć 9 stronę. Mam nadzieję, że reszta pójdzie nieco szybciej, ale patrząc na to, że właśnie robię pracę magisterską może być z tym mały kłopot... Termin skończenia albumu na razie jest ciężki do sprecyzowania.
Kreując głównego bohatera starałem się zachować wygląd postaci, którą tworzyło już kilku rysowników. Są to podstawowe cechy, jak czarne włosy, ostre rysy twarzy, ale w mojej wersji stał się bardziej niechlujny, nieco „zawadiacki”. Kilkudniowy zarost, włosy w nieładzie, a do tego czarna koszulka, jeansy i trampki. Zainspirowałem się wyglądem Hanka Moody’ego z serialu "Californication" (który swoją drogą polecam), ale był zbyt grzeczny - z wyglądu oczywiście (kto widział serial ten wie, że jako osobie daleko mu do aniołka).
Następnie przyszła pora na główną bohaterkę, którą Benek spotyka w knajpie „Czerwony Smok”. Piękna dziewczyna o blond włosach i dużych „oczach”. Z początku była dość niegrzeczna z wyglądu, ale w trakcie rysowania postanowiłem to zmienić.
Już przy drugiej stronie jej wygląd przestał mi odpowiadać, więc zacząłem szukać jej „nowej” twarzy. Bohaterka, nazywana w scenariuszu po prostu Dziewczyną, aktualnie wygląda tak:
Teraz mam ambitne plany na zrobienie własnej czcionki, którą mógłbym wykorzystać do tego albumu, by przede wszystkim nigdy więcej nie korzystać z Comic Sans. I na koniec dwie pierwsze strony komiksu „Benedykt Dampc i Skarb Piratów”.




Ciąg dalszy nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

wtorek, 26 października 2010

Gniewne popołudnia (07):

Autor: Dominik Szcześniak 
W roku 2003, poza konsekwentnie realizowaną polityką wydawniczą, polegającą na promocji młodych i gniewnych, kultura gniewu mocno wzięła się za prezentację dokonań twórców znanych szerszemu gronu czytelników. Obok "Kica Przystojniaka" komiksu Radosława Kleczyńskiego i Sławomira Jezierskiego, który na początku lat 90. był samograjem, pojawiającym się we wszystkich magazynach i wszędzie zbierającym pozytywne recenzje, wydawnictwo zaprezentowało również zbiorcze przygody "Ratmana" Tomasza Niewiadomskiego, który święcił triumfy w "Nowej Fantastyce". Do składu dołączył Janek Koza, którego popularność miała dopiero eksplodować. Ale największą zasługą kultury gniewu A.D. 2003 była prezentacja zupełnie nowego komiksu Krzysztofa "Prosiaka" Owedyka. 
"Cierń w koronie" poprzedzony został zbiorczym wydaniem "Bajek urłałckich". Te dwa komiksy to pozycje diametralnie odległe od łatki, jaką Prosiakowi przypięto - anarchizującego buntownika, punkowca z krwi i kości. W "Objawieniach i omamach", pierwszym tomie nowej serii, Owedyk poleciał bardziej w rejony "Z Archiwum X" i "Kodu da Vinci" i zmiksował je z "Ghostbusters" i nutką polskiej obyczajowości. Od tematyki, w której brylował do tej pory nie uciekł za daleko - średniowieczne zakony, wiara i religia wciąż były jego konikiem, jednak to, co wyróżniało komiks to skrupulatna analiza tematu, nie ograniczona do punkowego najazdu na kler i katolcyzm. Drugi odcinek opowieści pojawił się na rynku w 2004 roku, po czym autor odszedł na komiksową emeryturę. Szkoda. Krótka forma, będąca zbitką z "KRONa", zamieszczona na łamach AQQ oraz wspomniana seria w fantastyczny sposób zaczynały kreślić nowy etap w twórczości Prosiaka. Pozostał niedosyt i świadomość, że autor zszedł przedwcześnie. Ze sceny. Z drugiej strony: zszedł przecież niepokonany, a na X-lecie działalności, kg wydała mu wspominkowy zbiór wszystkich "Prosiacków".
Kultura gniewu miała jednak w czym przebierać. Prac polskich twórców - i to prac, wymagających publikacji - wciąż było sporo. Wybory, jakich dokonało wydawnictwo w zdecydowanej większości były trafne. Najbardziej trafnym, ale i wzbudzających najwięcej kontrowersji był komiks bliski Jarkowi Składankowi ze względu na tematykę - "Achtung Zelig!".
"Nicht szisen!" albo Czy ktoś nas robi w konia?
W tak zatytułowanym tekście ("Nicht szisen!") na łamach kserowanych wydań "Ziniola" swoje wrażenia opisywał A. Letterman. Cytuję:  
"Achtung Zelig!" panów Gawronkiewicza y Rosenberga ma zdaje się 11 lat i dopiero niedawno został opublikowany. Jak przeczytałem w internecie, jest to komiks już kultowy i - w tym miejscu przyznam się do ignorancji - o którym nie słyszałem przed tegorocznym wydaniem. Strona graficzna komiksu mi się bardzo podoba. Full stop. rzecz dzieje się w czasie drugiej wojny, głównymi bohaterami są Żydzi - tytułowy Zelig i jego ojciec. Na swojej drodze spotykają karła Emila na usługach hitlerowskich Niemiec, byłego cyrkowca. Tyle jeśli chodzi o fabułę. Czytałem też, że akcja "wikła czytelnika w wyrafinowaną grę z autorami". Otwierałem nomen omen drzwi do pokoju podczas czytania i nie zauważyłem innych graczy (autorów). Tak serio (hehe), nie wciągałem się w tę grę w "cokolwiek", ukrytych sensów nie złapałem. Gdyby nie bronił się graficznie, "Achtung Zelig!" powędrowałby na półkę po 10 stronach. rzecz jest jak dekoracje w kiepskich horrorach - widać rusztowania za suspensem. Na siłę stara się coś tajemniczego odsłonić. Widać mechanizm się zaciął, albo mój klucz nie pasuje.
Kooperacja z Zin-Zin Press podzieliła czytelników, ale jednocześnie spotkała się z bardzo dobrym przyjęciem krytyki. Świadectwem popularności komiksu niech będzie wyprzedanie całego nakładu. Wielość interpretacji, symbolika i zagwozdki, przed jakimi stawali czytelnicy pojawiły się raz jeszcze przy okazji komiksu "Glinno" Jacka Frąsia, o którym już pisaliśmy.
W międzyczasie kultura gniewu przygarnęła Tadeusza Baranowskiego ("3 przygody Sherlocka Bombla") oraz Krzysztofa Ostrowskiego ("Plastelina 2"). A w 2005 roku, kiedy to do Jarosława Składanka dołączyli Szymon Holcman i Paweł Tarasiewicz, zaczęła się zupełnie nowa historia, w której gigantyczną rolę odegrały produkcje zagraniczne.
Ciąg dalszy nastąpi

Kibicujemy (47)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym - jak w każdy roboczy dzień tygodnia - zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Kibicujcie!

Tym razem Paweł Wojciechowicz o postępach prac nad "Benedyktem Dampcem i Nawiedzonym Zamachowcem" do scenariusza Jerzego Szyłaka opowie krótko i konkretnie:

Dziś krótko i konkretnie. Benedykt Dampc wreszcie wygląda tak jak powinien. Prezentuję trzy pierwsze plansze, w wersji w 100 procentach skończonej: nowe dymki, nowy kolor, poprawiony drugi plan...
Wcześniej było tak:
Ciąg dalszy nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

poniedziałek, 25 października 2010

Na krawędzi (08): Children's Crusade

Autor: Dominik Szcześniak
Mówią, że każdy dorosły z powodzeniem doprowadził do śmierci co najmniej jednego dziecka. Po co więc dzieci miałyby żyć w świecie pełnym nieodpowiedzialności, obleśnych żądzy, głupich metod wychowawczych, strachu i bólu? Nie lepiej umieścić je wszystkie w wolnym kraju? Wtłoczyć w ruch rewolucję? Rozpocząć dziecięcą krucjatę?
Neil Gaiman i Chris Bachalo rozpoczęli, a cały sztab twórców ze stajni Vertigo pociągnął dalej pierwsze (i jedyne dotąd) w dziejach wydawnictwa cross-over, zatytułowane "The Children's Crusade". Skupiało ono wszystkich dziecięcych bohaterów występujących w seriach "Black Orchid", "Doom Patrol", "Animal Man", "Swamp Thing", "Arcana". Wątki, rozgrywające się na kartach 5 vertigowskich annuali zostały spięte dwuczęściową historią, która jest tematem dzisiejszego wywodu.
Gaiman nie jest tu Gaimanem, jakiego znamy. Jego twórczość była zazwyczaj ograniczona tylko i wyłącznie jego wyobraźnią, tutaj natomiast daje się odczuć wpływ macek systemu. Autor miał za zadanie napisać początek, tchnąć ducha w opowieść i z impetem ją zakończyć, dając po drodze solidny budulec innym scenarzystom. I choć całość napisał w sposób nudny i pretensjonalny, patenty jakich użył są całkiem niezłe, a kilka akcji przeprowadzonych jest w naprawdę porządny sposób. Autor "Sandmana" zmiksował tutaj wyprawę krzyżową dzieci, których czyste serca miały oswobodzić Ziemię Świętą z rąk Saracenów z podobną próbą podjętą w czasach współczesnych. Dorzucił do tego elementy detektywistyczne i nieco metafizyki.
Jako, że sama wyprawa krzyżowa była mieszanką faktów i mitów, Gaiman podszedł do sprawy w ten sam sposób - grupkę dzieci z owej krucjaty w magiczny sposób oswobodził i wysłał do istnej dziecięcej idylli, nazwanej wolnym krajem. Motyw ten wykorzystał jako nawiązanie do zniknięcia dzieci z osady Flaxdown, jakie miało miejsce w roku 1993. Nawiązania, przenikania, opowieści z czasów wypraw krzyżowych robią wrażenie, natomiast wątek dwóch chłopców-detektywów, wynajętych do rozwiązania zagadki zaginionych dzieci już nie bardzo. "Dead Boy Detectives" wykorzystani są w fabule jako rozładowywacze napięcia, mający zadania rozbawienia czytelnika. Nic z tego. Kiepskie, wyświechtane dowcipy, polegające przeważnie na "łapaniu za słówka" albo na zabawie nimi, po prostu nużą. Sprawy nie ratują tutaj wygrzebywane przez Gaimana z uporem maniaka powiedzonka i wierszyki z czasów dzieciństwa, ani nawet zabiegi Chrisa Bachalo, który będąc wyraźnie bez formy, stara się ukryć zmęczenie realizacją serii "Shade" szeregiem małych, niedopracowanych rysunków.
Z drugiej jednak strony: jeśli Bachalo dostaje nieco więcej miejsca, to nawet na ćwiartce strony  momentami potrafi wyczarować świetną grafikę. Jeśli pozwoli mu się poeksperymentować z kadrowaniem i ujęciami, to nawet owa nieprecyzyjność nie jest aż tak rażąca. Gaiman, jak już wspominałem, również ma swoje momenty.
 

"The Children's Crusade" okazało się być wtopą wydawnictwa i przestrogą, by więcej cross-overów nie robić. Być może było tak, ponieważ poziom wydarzenia był kiepski, a może dlatego, że redaktor Lou Stathis w jednej z kolumn "On The Ledge" wyraźnie zaznaczył, że cross-overów nienawidzi. Niezależnie od powodów wniosek jest jeden: nie wyszło. Choć warto dodać, że były momenty.
"The Children's Crusade". Scenariusz: Neil Gaiman. Rysunek: Chris Bachalo. Tusz: Mike Barreiro. Kolor: Daniel Vozzo. Wydawca: DC Vertigo, grudzień 1993 

Kibicujemy (46)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma wybiła! Kibicujcie komiksiarzom! Wspierajcie ich w codziennych trudach związanych z przygotowywaniem albumów komiksowych! Przybijajcie piątkę pomysłom, podglądajcie ekskluzywne grafiki... kibicujcie!

Takie listy jak ten, który znajdziecie poniżej aż miło się czyta. Odpuszczam więc klasyczną podprowadzkę i zostawiam was sam na sam z Przemkiem Surmą, który zdaje raport z prac nad "Honolulu Club":

Witajcie!
Czas na trzecie sprawozdanie z Honolulu Club. Tradycyjnie zacznynamy od rzutu okiem na hmmarlołometr, który jak widać wskazuje pewien postęp. Bo rzeczywićie postęp jest... Można wręcz powiedzieć, że pierwszy rozdział został w zasadzie skończony (brakuje dosłownie dwóch kadrów i ciut tekstu).
Druga dzisiejsza wiadomość ucieszy chyba przede wszystkim Czytelniczki i tych spośród Czytelników płci szpetnej, których nie wprawia w zakłopotanie towarzystwo samca alfa (W tym przypadku nawet samca "alfa i omega"). Otóż w drugim tomie przygód Hmmarlowe'a, powróci koszmar detektywa. Tak, zgadliście...

Inspektor Demorales znowu pokaże wszystkim, jak pachną prawdziwe feromony i jak smakuje policyjna pięść. Poza tym będzie robił takie rzeczy, że mocno się zdziwicie. Trzeci news też a propos Demoralesa.
Oto odpowiedź na pytanie skąd de Niro wśród moich inspiracji wymienionych w "Niedolach Julitty". Tak... kiedy już w końcu Bollywoodzianie postanowią Hmmarlowe'a ekranizować, telefon do pana Roberta będzie pierwszym jaki wykonam.

Przy okazji... ciekawe czy Czytelnicy Ziniola mają swoje propozycje dotyczące obsady... Hmmm?

pozdrowienia z Honolulu Club,
Surpiko

PS. Przy realizacji tego wpisu ucierpiał plakat przepysznego filmu "Jackie Brown".

To, co dotychczas twórcy biorący udział w naszym cyklu samodzielnie wymyślali w pocie czoła, Surpiko zrzucił na wasze czytelnicze głowy. Dajcie więc znak! Kibicujcie!
Ciąg dalszy nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

niedziela, 24 października 2010

Konkurs! Drugi tom "Mrocznej wieży" do zgarnięcia!

Wspólnie z wydawnictwem Albatros zapraszamy do wzięcia udziału w konkursie, w którym do zdobycia jest pięć egzemplarzy albumu "Mroczna wieża: Długa droga do domu"".
 Wystarczy poprawnie odpowiedzieć na następujące pytanie:
Ile tomów liczy sobie cykl powieści fantasy "Mroczna wieża" Stephena Kinga?
...a następnie odpowiedź wysłać na adres redakcji (ziniol@timof.pl). Konkurs trwa do najbliższej niedzieli (31 października). Zwycięzców wytypuje nasza maszyna losująca. 
Powodzenia!

sobota, 23 października 2010

Przygody Leszka (17): Leszek i Obcykrajowcy

Autor: Marcin Rustecki i Dominik Szcześniak
Tym razem Leszek spotyka obcykrajowców, czyli temat wymyślony i zrealizowany przez Marcina Rusteckiego do scenariusza etatowego scenarzysty serii. Zapraszamy do lektury:

piątek, 22 października 2010

DC Maniak (04)

Autor: Damian Maksymowicz
Przegląd newsów z okresu 07.10.-21.10.2010: 
*W minionym tygodniu największą bombą newsową był New York Comic Con. Tutaj znajdziecie odsyłacze do poszczególnych paneli związanych z DC, gdzie do poczytania po polsku najistotniejsze informacje, m.in.: o animacjach, Vertigo i komiksach z Latarnikami. 
*Od stycznia tanieją zeszytówki - klikajcie po szczegóły tej dobrej wiadomości wraz z listą tytułów, które potanieją. 
*Scott Snyder ("America Vampire") uchylił rąbka tajemnicy z runu w "Detective Comics", który szykuje wraz z rysownikiem Jockiem ("The Losers"). 
*Pozostańmy jeszcze chwilę w bat-uniwersum i skoczmy do Neo-Gotham, gdzie Adam Beechen opowie krótko o regularnej serii "Batman Beyond". 
*Grant Morrison ("Animal Man", "All-Star Superman") opowiedział trochę na temat nowej serii "Batman Inc." oraz o trwającym jeszcze "Return of Bruce Wayne". 
*J.T. Krul ("Green Arrow", "Teen Titans") podpisał z DC kontrakt na wyłączność.
*Nick Spencer i Bernard Chang od stycznia przejmują serię "Supergirl". 
*Kto zostanie nowym przywódcą Legion of Super-Heroes? O tym zadecydują czytelnicy - głosować można tutaj do 10 listopada. Zwycięzcę poznamy 22 grudnia w "Legion of Super-Heores" #8. 
*Styczniowe zapowiedzi DC, gdzie przeważają specjalne okładki z postaciami w "centrum uwagi".  
*3 grudnia w Polsce na DVD i Blu-Ray ukaże się "Jonah Hex".
*W kiepskiej kopii, ale da się oglądać - 5 minut z serialu animowanego "Young Justice". 
*Pojawiła się plotka, że Bradley Cooper ("Kac Vegas", "Drużyna A") ma duże szanse zagrać główną rolę w "The Flash". Aktor twierdzi, że nic o tym nie wie. Skoro już jesteśmy przy plotkach to reżyser Zack Snyder ("300", "Watchmen - Strażnicy") zdementował jakoby nowy film z Supermanem miał być adaptacją "Superman: Birthright" oraz, że głównym łotrem będzie Zod. Tom Hardy ("Incepcja") potwierdził, że zagra jedną z głównych ról w sequelu "Mrocznego Rycerza". A tak wygląda filmowa bateria mocy Green Laterna (zwiastun filmu zadebiutuje już w listopadzie). 
Okładka tygodnia (06.10.2010)
"Red Hood: Lost Days" #5, autor Billy Tucci. Udana okładka do przedostatniego numeru mini serii ze zmarnowanym potencjałem. Na obrazku to, co tygryski lubią najbardziej: kule, ogień i krew - to mógłby być plakat sequela "Niezniszczalnych". Tucci trochę przedobrzył w rozbudowaniu mięśni rąk Jasona Todda, ale nie zmienia to faktu, że ta okładka wyróżniła się w danym tygodniu na tle pozostałych.
Zeszytówka tygodnia (06.10.2010) 
SECRET SIX #26, scen. Gail Simone, rys. J. Calafiore. Niezmiennie pełne rozwałek i czarnego humoru przygody anty-bohaterów (m.in. Bane i Deadshot) zapewniają wysoce satysfakcjonującą lekturę. Najlepszą rekomendację dała na twitterze sama scenarzystka: "Scientific evidence has proven that if you are not reading Secret Six, you suck. Sorry, it's science."
Okładka tygodnia (13.10.2010)
"Batman: The Return of Bruce Wayne" #5, autor Andy Kubert. Jako wielbiciel klimatu noir w formach wszelakich nie mogłem przejść obok tej okładki obojętnie. Bruce Wayne jako prywatny detektyw w Gotham City lat 80. (stylizowanych na lata 40.) wykonany kreską Andy'ego Kuberta... z tych Kubertów. Aż się prosi plakat.
Zeszytówka tygodnia (13.10.2010)
"Batman: The Return of Bruce Wayne" #5, scen. Grant Morrison, rys. Ryan Sook. Numer, który stał się przedmiotem zażartych dyskusji zarówno przeciwników, jak i zwolenników bat-epopei Morrisona. Jak dotychczas to na pewno najlepszy z numerów tej nieudanej mini-serii o podróżującym w czasie Bruce'ie Wayne'ie. Pomysł, jeśli już, lepiej sprawdziłaby się w ramach elseworlda niż w osadzonej w kontinuum historii. Dobrze narysowany, wciągający odcinek detektywistyczno-nadnaturalny dokłada kolejne elementy do układanki, którą Szalony Szkot rozpoczął w drugiej połowie 2006 roku. 
A na koniec: Black Lantern Firestorm - a.k.a. Deathstorm powrócił ("Brightest Day" #11):

Kibicujemy (45)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym - jak w każdy roboczy dzień tygodnia - zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Kibicujcie!

Zupełnie bez sensu akcja "Kibicujemy" została przez niektórych na samym starcie określona mianem wpierania kilku projektów znajomych lucka. Przyznam, że nie chodziło o tego typu sprawy i choć niektórym ciężko pewnie w to uwierzyć, od samego początku plan był taki, by wesprzeć dobrze zapowiadające się projekty, a z czasem również - swoje własne. Bez adnotacji, kto z kim wódkę pił. Udaje się to już bite dziesięć tygodni, więc z tej okazji postanowiłem poświęcić jeden z odcinków cyklu na projekt czysto koleżeński, do którego w w dodatku przyłożyłem rękę.
Jest to komiks już znany z "Ziniola". "Przygody Leszka". Odcinek zatytułowany "Leszek i Obcykrajowcy", do którego rysunki wykonał Marcin Rustecki, a który będziecie mogli przeczytać na stronie magazynu już jutro. Ta krótka forma została wyprodukowana na bazie połączenia naszych - nieco odmiennych - zainteresowań. Powstawała dość długo, a temu procesowi towarzyszyły długie rozmowy, duże formaty plansz i szaleństwo kompozycyjne. Sam początek pracy z Panem Marcinem, który - jak mi się wydawało - pamiętam całkiem dobrze, nieco zamgliło jego spojrzenie na tę kwestię. A wyglądało ono tak:
I pewnie coś w tym jest, jakieś źdźbło prawdy na przykład. Co tu dużo mówić - komiks wyszedł nam świetny, ekspresyjny. A przy tym - rozwojowy. Wszystkich zainteresowanych - zapraszam w sobotę.

Ciąg dalszy nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

czwartek, 21 października 2010

Gniewne popołudnia (06): Pixy

Autor: Dominik Szcześniak
W roku 2005 kultura gniewu wydała jeden ze swoich najbardziej porażających komiksów. Czarno-biały, przepełniony niedorzecznymi akcjami "Pixy", polecany przez boga popu Neila Gaimana oraz króla alternatywy Charlesa Burnsa, to komiks z gatunku tych, które przy każdym kolejnym czytaniu atakują zmysły gigantyczną ilością kwaśnych akcji. Pieczołowicie zaprojektowane i narysowane plansze ukazują totalną degrengoladę społeczną i świat po absurdalnym armagedonie, w którym martwe płody katują swe matki czytaniem Dostoyewskiego, a żywe pieniądze obsrywają dogorywających ludzi.
Komiks Maxa Anderssona nie jest specyfikiem, z którego lektury będzie zadowolony każdy. To jest przejażdżka pociągiem prowadzącym w rejony paskudne, nie uznające żadnych kompromisów i z lekkością łamiące jakiekolwiek tabu. Już osadzenie w tytułowej roli wyskrobka, a w głównych - pary ulegających przeróżnym niekonwencjonalnym zachowaniom kochanków o imionach Alka Seltzer i Angina Pectoris wyznacza specyfikę fabularną opowieści. Bez szacunku dla wrażliwych żołądków czytelników, Andersson w gruncie rzeczy opowiada o wyprawie Alki do Królestwa Zmarłych w celu odnalezienia (i zabicia) swojego wyskrobanego syna, który zatruwa życie matce telefonami. Równorzędnie z tym wątkiem opowiada szereg pomniejszych historii, jednoplanszowych czy rozplanowanych na kilka stron, w których skupia się na konkretnych aspektach świata przedstawionego. Wspomniane już żywe pieniądze, budynki zabijane przez wzgląd na skażenie graffiti, ludzie podlegający recyclingowi... mózg Anderssona nie zna słowa "stop" i tego rodzaju momentami bombarduje każdą planszę komiksu.
Niezwykle brutalna forma ma na celu jedno: pod przykrywką rozrywki (bo i czarny humor i odpowiadające mu rysunki są obecne) ukazanie kondycji społeczeństwa, opartej o maniakalny konsumpcjonizm i brak poszanowania dla życia w jakiejkolwiek postaci. Fakt, że w czytelniku pewne przedstawione w komiksie sceny mogą budzić odrazę jest skutkiem bezlitośnie przewrotnego zabiegu, jaki zastosował Andersson, pokazując ten świat jako kompletnie wyprany z emocji. Ludzie go zamieszkujący przechodzą obok spraw aborcji, śmierci, życia, fikcyjnej miłości z bananem na twarzy. Są robotami, zaprogramowanymi na życie, bez jakichkolwiek ciągotek ku jego głębszemu poznaniu. Ale też świat im takiej możliwości nie daje. Jedynych przyjemności - urżnięcia się w trupa lub nawąchanie się kleju - można zaznać w Królestwie Zmarłych, w dzielnicy płodów.
Brutalna treść, to i brutalna kreska. W czarno białych kadrach, zdobionych odpowiednimi elementami z wnętrz grafik, jak w smole poruszają się bohaterowie. Ich paskudne, wychudzone twarze, bądź uśmiechnięte facjaty wypranych z emocji urzędasów i karierowiczów są integralnym elementem tworzenia przez Anderssona dołującego nastroju. Nienarodzone płody wyglądają na stare dzieci. Drugi plan to równie przerażająca groteska - mroczne egzekucje dokonywane na domach, cień sztywnego właściciela mieszkania padający na podłogę... Andersson rysuje jak psychol, nie uznając linijki pod publiczkę.
Stylistyka wypracowana przez szwedzkiego twórcę komiksów została przetransferowana również na rynek polski, gdzie Andersson znalazł wielu naśladowców. Mistrza jednak nikt nie przebije. "Pixy" to jeden z najważniejszych komiksów, jakie ukazały się w Polsce w ogóle. Kultura gniewu w fantastyczny sposób kontynuowała tą pozycją marsz w stronę przodującego wydawcy komiksów alternatywnych. To jest komiks, który powykręca wam flaki do góry nogami. Jeden z najbardziej sugestywnych obrazów tego medium.
"Pixy". Scenariusz i rysunek: Max Andersson. Tłumaczenie: Wojciech Góralczyk, Dennis Wojda. Wydawca: kultura gniewu 2005

Kibicujemy (44)

Autor: Dominik Szcześniak Ósma wybiła! Ci, którzy śledzą nasz cykl są mile widziani. Kibicujcie pozytywnym projektom, wspierajcie komiksiarzy!

Pamiętam, że kiedy miał się ukazać pierwszy numer "Green Lanterna" skakałem z radości, kibicowałem i czekałem z niecierpliwością. Komiks był w zapowiedziach. Nikt nie mówił, że będzie na pewno. Cieszyłem się z samej zapowiedzi, choć właściwie nie wiedziałem zbyt dużo o samym komiksie.
Zanim w Polsce pojawił się znakomity komiks "Black Hole", pojawiły się jego zapowiedzi. Cholernie się ucieszyłem, że ktoś chce go wydać, wspierałem projekt całym sercem. Do momentu, gdy nie opuścił drukarni wszystko mogło się zdarzyć. Przecież wydawca mógł splajtować. Komiks mógł się nie ukazać. Pozostał by smutek.
Gdy ktoś krzyknął, że w Polsce będzie "Kaznodzieja" razem z chłopakami mało nie popuściliśmy w majty. Wyszły już wszystkie albumy, ale przecież gdyby od momentu wypuszczenia w eter zapowiedzi przez wydawcę do zaistnienia komiksu na księgarskich półkach coś nie zagrało, mielibyśmy gówno, nie "Kaznodzieję". Nie przeszkodziło mi to kibicować projektowi.
Dlatego również kibicuję "
Konstruktowi", którego pierwszy numer pojawi się niebawem. Oto, co w tym tygodniu przygotował Jakub Kyiuc:

W jubileuszowym, 44 tekście w cyklu „Kibicujemy” w telegraficznym skrócie na temat "Konstruktu". Ale najpierw sztuczne ognie:
Praca w redakcji wre i nie ma co się rozpisywać. Niedługo efekt pracy Czarnej Materii będzie można ocenić samemu. Pozostaje tylko napisać kilka słów wyjaśnienia:

"Konstrukt" nie jest happeningiem. Kilka osób wpadło na taki świetny sposób pobudzenia „środowiska komiksowego” i myślę, że powinni coś z tym zrobić. Samemu zorganizować i poprowadzić tego typu akcję? To chyba najrozsądniejsze wyjście. Każde działanie, dzięki któremu o komiksie jest chociażby odrobinę głośniej jest działaniem odpowiednim. Tutaj chciałbym odnieść się do Inżynierii Rzeczywistości, która pomimo mocnej krytyki ma coraz więcej zwolenników/uczestników i to nie koniecznie ze środowiska. A tak naprawdę dopiero zaczęliśmy. W I.R. nie chodzi o promocję produktu – to jest celem podrzędnym. Głównym założeniem jest przedsięwzięcie, które pozwoli usłyszeć o komiksie przeciętnemu zjadaczowi chleba. Facebook, choć jest potwornym pożeraczem czasu, rośnie w siłę i jest miejscem spotkań wielu ludzi. Jeśli w takim „miejscu publicznym” będzie można stworzyć społeczność/organizację parakomiksową to myślę, że tylko z pożytkiem dla obrazkowego medium. Warto wspomnieć, że ta społeczność z racji tego, gdzie powstaje, będzie mniej hermetyczna niż wszelkiego rodzaju fora.

Wszystkich zapraszam do udziału w Inżynierii.
Podsumowując: W przypadku "Czarnej Materii" będziecie mieli do czynienia z komiksami wydanymi na papierze i dystrybuowanymi w kioskach i salonikach prasowych. Cieszy nas każda osoba, którą to interesuje. Osoby, którym przykro z tego powodu będziemy przekonywać do komiksów spod znaczka CM.
Na koniec można tylko wspomnieć o niedawnym wywiadzie Szymona Holcmana dla Komiksomanii, w której sugeruje kierunek rozwoju rynku komiksowego w Polsce. Wracamy do kiosków. I to nas bardzo cieszy.
No cóż! Czarna materia w swoich kalkulacjach promocyjnych zapomniała o jednym: że największym wrogiem komiksu polskiego... o, pardon: komiksu w Polsce jest polski czytelnik. Taki, który - jak na rzeczonym forum - stwierdzi, że kampania promocyjna "Konstruktu" jest jedną z najgorszych w historii, albo taki, który twierdzi, że "przemilczy" nagabywanie czytelników na przeróznych polach, facebookowych, tazosowych czy jakichkolwiek innych. Czytelnik stary, zmęczony, zajmujący się pierdzeniem w stołek i pseudoznawczym wodolejstwem na forach, twitterowy kaznodzieja. Taki, który ma za daleko do łba, by zauważyć, że komuś, zależy i stara się pozyskać nowych czytelników. Na szczęście są też tacy, którzy "Konstrukt" wspierają. Być może zawartość mnie zawiedzie, ale jestem jednym z nich.

Ciąg dalszy nastąpi...

Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

środa, 20 października 2010

Gniewne popołudnia (05): Sto lat, kulturo!

Autor: Dominik Szcześniak
Trwa październik, na stronie "Ziniola" trwa więc świętowanie dziesiątych urodzin jednego z najważniejszych wydawnictw na polskim rynku - kultury gniewu. Tydzień temu mieliście okazję wysłuchać opinii Olgi Wróbel, Pawła Deptucha, Damiana Maksymowicza i Michała Chudolińskiego, dzisiaj kolejna porcja życzeń, wspomnień, teorii w wykonaniu następnych ludzi komiksu...
 W 2007 roku w wywiadzie dla „Dziennika” (wydanie sob-niedz. 14-15.07.2007) Agnieszka Holland narzekała, że: „jest pewien paradoks w zjednoczeniu Europy. Od chwili, kiedy kontynent zaczął się integrować, filmowcy zaczęli się dzielić. I rynki również. Filmy przestały podróżować. Przed zjednoczeniem oglądaliśmy filmy niemieckie, włoskie, szwedzkie, angielskie – teraz rzadko”. Dalej reżyserka opowiada o swojej pracy w zarządzie Akademii Europejskiej – nad tym, żeby temu zaradzić. Myślę, że to ciekawe spostrzeżenie – i dobry punkt wyjścia do oceny projektów kultury gniewu. Wydaje się bowiem, że marzenia reżyserki o podróżowaniu utworów, propagowaniu aktualnie tworzących europejskich twórców i integracji bardziej duchowej niż ekonomicznej na swój, komiksowy sposób spełnia kultura gniewu”.
Próżno w ofercie kg szukać komiksowych bestsellerów francuskich czy amerykańskich sprzed lat (choćby westernów, klasycznej SF, czy komiksu superbohaterskiego). Mamy za to współczesnych twórców, m.in.  niemieckich (Sascha Hommer, Markus Witzel), austriackich (Nicolas Mahler), izraelskich (Rutu Modan, Joann Sfar), z ich „wrażliwymi” historiami,  wycelowanymi w empatycznego, zagubionego, wielkomiejskiego czytelnika, którego nazwałbym „obywatelem świata”, otwartego na wielość kultur, dalekie podróże, tolerancję, tematy kultury żydowskiej itd. ale i takiego, dla którego bliskie są doświadczenia światowego i polskiego „postępowego” undergroundu.
Myślę, że kultura gniewu ma już swoich stałych czytelników. Dlatego jestem spokojny o przyszłość wydawnictwa. Życzę kolejnych udanych lat. 

Sławomir Zajączkowski
Za dużo o kulturze gniewu powiedzieć nie mogę, ponieważ widziałem niewiele ich publikacji. Ale co mogę powiedzieć, to że moja współpraca z wydawnictwem ułożyła się znakomicie. Widać, że zadbali o mój komiks na każdym etapie produkcyjnym. Ze wszystkich edycji "Samotności rajdowca" polska podoba mi się najbardziej. Jest zbliżona do amerykańskiej, ale posiada znacznie lepszy papier. Podobnie fantastyczna jest jakość druku. Wszystkiego dobrego!
Nicolas Mahler

A na koniec słowo i obraz od Pawła Wojciechowicza:
Kultura gniewu przez 10 lat działalności stała się wydawnictwem kultowym. Świetne komiksy spoza granic kraju, plus wielkie wsparcie twórców z naszych ziem. Jako, ze nie ma co się rozpisywać, życzę kolejnych 10 lat na rynku, zakończonych fuzją z Disneyem.
A dla samego wydawnictwa zrobiona na kolanie laurka okolicznościowa. Znajdują się na niej elementy z różnych ulubionych przeze mnie komiksów przez kg wydanych, czyli wszystko to, co z ich lektury mi zostało.
To pijemy. Gulp.