Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

środa, 30 września 2009

Międzynarodowy Festiwal Komiksu'09

Autor: Dominik Szcześniak

Już w najbliższy piątek: Międzynarodowy Festiwal Komiksu w Łodzi. Komiksu i Gier tym razem. Potrwa do niedzieli i zapewni tysiącom fanów moc rozrywek. Warsztaty, spotkania, prelekcje, sympozja, nowości komiksowe, starocie komiksowe, wystawy.. no co sobie tylko statystyczny komiksiarz zażyczy po prostu. Przy okazji, jak to zwykle, MFK da setkom komiksiarzy pretekst do integracji i do dobrej zabawy przez co najmniej dwa wieczory. Forumowi pieniacze będą się ściskać z autorami komiksów, które anonimowo określali mianem "bździn", kserowani koledzy spotkają się po latach przy miętówce, uznani gwiazdorzy docenią starania młodych adeptów, a na papierosku pod Textilimpexem będą odchodziły najlepsze dyskusje. Będą prawie wszyscy. Nie niektórzy, jak to w Warszawie, Lublinie, czy Gdańsku, ale prawie wszyscy. Niestety również nie wszyscy, ale dobrze, że choć prawie wszyscy.

Będzie również "Ziniol". Tym razem pod postacią zdarzeń i postaci z nim związanych, a nie "spotkań z redakcją", jakie to przytrafiały się podczas tego rodzaju imprez już kilkukrotnie i okazywały się być mniejszymi lub większymi niewypałami. Tym razem, drodzy Czytelnicy, będziecie mogli dać pomazać jakiegoś semicowskiego "Batmana" Peterowi Milliganowi, z którym wyżej podpisany poprowadzi spotkanie zatytułowane "Od Batmana do Skina" (sobota, 16:00, duże kino ŁDK, przyjdźcie koniecznie, a jeśli macie jakieś pytania, na które pragniecie odpowiedzi od Petera - piszcie w komentarzach). Rzecz jasna, poza "Batmanami" Peter będzie mógł zabazgrać Wam świeżutkie egzemplarze "Skina". Podobną akcję na komiksie "Łajka" z chęcią wykona Nick Abadzis, z którym spotkamy się w niedzielę (14:45, duże kino ŁDK). Kompletna bibliografia Nicka w Polsce obejmuje jeszcze "Ziniole" numer 3,5,6 a obejmowała będzie jeszcze co najmniej kilka następnych. Igorowi Baranko, autorowi "Szpiegowskich sieci" ("Ziniol 6") będzie można uścisnąć dłoń dwukrotnie - w piątek o 17:00 i w sobotę o 10:30. Obydwa terminy nieco nietrafione - bo na pierwszy można się spóźnić (jeśli przyjeżdżacie późno w piątek), a na drugi zaspać (jeśli przyjeżdżacie późno w piątek), ale warto je zapamiętać. Obecny będzie również współautor kilku "Zinioli", Karol Kalinowski, który poprzez warsztaty będzie promował swój nowy komiks "Łauma". KRL jest również autorem okładki kolejnej pozycji wydanej z okazji Polskiego Dnia Darmowego Komiksu, zatytułowanej "Muchy". Jest to dzieło wielu autorów. Pokłosie jam session, jakie miało miejsce podczas Bałtyckiego Festiwalu Komiksu. Poza nowymi komiksami wymienionych już Panów, zachęcamy do nabycia kolejnego komiksu Jasona ("Stój" od Taurusa), znanego choćby z kart drugiego "Ziniola".

To wszystko plus moc innych wrażeń już w piątek. Na koniec kilka tips&tricks dla tych, co do Łodzi się wybierają:

Pogoda: raczej bez opadów, temperatura w granicach 2 - 14 stopni Celsjusza, wiatr północno-zachodni lub zachodni, max. 18 km/h,
Ubranie: lekka, jesienna kurtka,
Po wysiadce z pociągu na Łodzi Fabrycznej: spojrzeć w lewo (będąc plecami do pociągu), zauważyć budynek ŁDK-u i iść w jego stronę.

Do zobaczenia w Łodzi!

wtorek, 29 września 2009

"B.B.P.O. 1946" - Mignola, Dysart, Azaceta

Autor: Dominik Szcześniak


Berlin 1946 roku. Profesor Trevor Bruttenholm wraz ze swoim asystentem, doktorem Howardem Eatonem - obaj z Biura Badań Paranormalnych i Obrony - zostają wprowadzeni na teren sektora amerykańskiego. Ich celem jest wyjaśnienie odkrywanych nagminnie przez wojska sprzymierzone związków nazistów z okultyzmem. Do zbadania tej sprawy potrzebna im będzie pomoc grupki żołnierzy amerykańskich oraz rosyjskich, na czele których stoi blada jak śmierć dziewczynka o imieniu Warwara. Będą musieli stawić czoła czemuś, co w nazistowskich kronikach nazwane zostało terminem "Vampir Sturm" - projekt ten zakiełkował w głowach dwóch arcyzbrodniarzy, którzy siedli przy jednym stole - Adolfa Hitlera i hrabiego Vladimira Giurescu. Dyktatora i wampira. Co dobrego mogłoby dać takie połączenie?

Dużo dobrej zabawy, przede wszystkim. Kolejny album serii "B.B.P.O" serwuje jej całe mnóstwo. Jest to zabawa w oparach horroru połączonego z nazistowską fikcją - w komiksie roi się od tych elementów poustawianych w przeróżnych konfiguracjach. Naziści jako Krzyżacy w stylu Heavy Metal; mroczne, opuszczone więzienia, w których prowadzone były eksperymenty; eksterminacja wampirów rodu Giurescu; stare niemieckie babki nucące jeszcze starsze niemieckie piosenki; armia nazistowskich zombie; żołnierze amerykańscy w obliczu zagrożenia (z obowiązkowymi tekstami, typu "Wstrzymać ogień! Ma Dickie'ego!"); dzieci mutanty zamknięte w stodołach; gadająca głowa von Klempta, armia goryli oraz sowa, która nie jest tym, czym się wydaje...

Choć komiks nie jest rysowany przez Mike'a Mignolę, jego warstwa graficzna komponuje się idealnie z fabułą - "zdjęciowe", tworzone pewną kreską rysunki Paula Azacety wzbogacone są fenomenalnym kolorem Nicka Filardi. Efekt przypomina nieco prace Sherylin van Valkenbourgh ("Batman vs Predator", "Enigma") i pokazuje, jak powinien wyglądać rasowy horror.

Mignola współpracował przy tym albumie jedynie na etapie tworzenia scenariusza, pierwszeństwo w tej materii oddając Joshua Dysartowi, który ze swoich wrażeń i doświadczeń nabytych podczas pracy, dzieli się z Czytelnikami w posłowiu do komiksu. Wspomina m.in. o tym, że "B.B.P.O" to "kawał znakomitej pulpy, powstałej na zrębie jednego z najbardziej fascynujących momentów historii najnowszej". I nie jest to czcze gadanie. Rzeczywiście, komiks bardzo sprawnie wpisuje szaloną fikcję w historyczne wydarzenia: obok wspomnianych już motywów wampirycznych nazistów, mamy więc wizerunki Berlina pod okupacją (już na pierwszych stronach autorzy, operując kliszami, ukazują sytuację ludzi na zbombardowanych ulicach) czy też pokazanie stosunków między Sowietami, Niemcami i żołnierzami amerykańskimi. Momentami ta wnikliwość historyczna połączona z brudnym, realistycznym rysunkiem prowadzi do ukazywania scen wysoce drastycznych.

Prym w historii wiedzie Trevor Bruttenholm, a więc "ojciec" Hellboya, którego los czytelnicy poznali już w albumie "Nasienie Zniszczenia". W retrospektywnym "Roku 1946" jest on żywotnym, skorym do rozwiązywania zagadek i zapuszczania się tam, gdzie nie trzeba naukowcem, w którego umyśle wciąż dźwięczy wydarzenie z East Bromwich z grudnia 1944 roku. Wówczas właśnie narodził się Hellboy i choć nie jemu poświęcona jest ta historia, to jednak - z racji osadzenia jej w "hellbojowym" universum - pewne fakty z jego przeszłego i przyszłego życia odbijają się na jej kartach echem. Jak każdy komiks, w którym maczał swe ręce Mignola, tak i ten zostawia pewien trop dotyczący mitologii Diabelskiego Chłopca.

Album uzupełniony jest materiałami dodatkowymi - krótką historią "Demon biskupa Oleksandra", stworzoną na potrzeby Dnia Darmowego Komiksu w 2008 roku oraz szkicami Paula Azacety i Mike'a Mignoli, wzbogaconymi krótkimi opisami. Całość składa się na świetny horror, który spokojnie można postawić obok najnowszego wydanego w Polsce albumu "Hellboya", "Zewu ciemności". Świat Mignoli trzyma się coraz lepiej.
"B.B.P.O.: 1946". Scenariusz: Mike Mignola i Joshua Dysart. Rysunki: Paul Azaceta. Kolor: Nick Filardi. Okładka: Mike Mignola i Dave Stewart. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawca: Egmont 2009

poniedziałek, 28 września 2009

"Zoo zimą" - Taniguchi

Autor: Dominik Szcześniak

Rzut oka na okładkę i pojawia się obawa, że nowa propozycja Jiro Taniguchiego to mdły komiks, którego głównym tematem jest przechadzka po zoo w Kioto w towarzystwie pewnego młodzieńca. W kategorii "zmyłka roku" nagroda gwarantowana. Podobnie zresztą jak miejsce w czołówce najlepszych komiksów minionych (prawie) dwunastu miesięcy.

Zoo pełni w komiksie funkcję sentymentalno - rozwojową. To miejsce pojawia się w kilku najważniejszych momentach życia głównego bohatera, jak również spaja klamrą początek i koniec opowieści. Pora roku wymieniona w tytule spełnia podobne zadanie. Natomiast widoczny na okładce młodzieniec to Hamaguchi, główny bohater komiksu, który po lekkiej perturbacji, jaka ma miejsce w zakładzie tekstylnym, jego dotychczasowym miejscu pracy, przenosi się do Tokio, by zostać mangaką.

To właśnie na rozwoju swojego bohatera skupił się Taniguchi w tej w pewnym stopniu autobiograficznej historii. Na rozwoju zawodowym i emocjonalnym. Postać Hamaguchiego w wyborny sposób poprowadzona jest od nieśmiałego, tłumiącego swoje uczucia chłopca na posyłki aż po mającego konkretny pogląd na pewne sprawy rysownika. Ta przemiana dokonuje się w związku z przełomowymi dla młodzieńca zdarzeniami: przeprowadzką do wielkiego miasta, pracą w studio jednego z najlepszych mangaków w Tokio oraz poznaniem "tej" dziewczyny.

Osobiste doświadczenia Taniguchiego zaprocentowały ukazaniem tokijskiej bohemy artystycznej od podszewki. W recenzowanym niedawno "Dzienniku z zaginięcia" Hideo Azumy, autor skupiał się na bombardowaniu Czytelnika mnogością pojęć i tytułów dotyczących mang, które znane były jedynie wytrwanym wielbicielom tego tematu. Taniguchi z kolei, bez zbędnego rzucania tytułami, przedstawia świat twórców komiksów bardzo dokładnie, wpisując go jednocześnie w ogół artystycznych zdarzeń w Tokio. Z jednej strony otrzymujemy więc bardzo skrupulatnie zarejestrowany proces pracy asystenta mangaki - z uwzględnieniem poświęcenia, jakiego ta praca wymaga, wysiadywania do późnych godzin nocnych w celu skończenia odcinka komiksu, 40-godzinnego trybu pracy, ale też radości, jaką szkicowanie, inkowanie czy rysowanie teł niesie ze sobą. Z drugiej strony, możemy obserwować otoczkę towarzyską, łącznie z pijatykami w knajpach, protest songami pijanych bardów i roszczeniami pseudo-alfonsów do sprowadzonych podstępem dziewcząt z mniejszych miejscowości.

Świetnie w "Zoo zimą" ukazane zostały relacje interpersonalne, głównie te panujące w pracowni mistrza Kondo. Współdziałanie, spięcia, zazdrość, przyjaźń oraz przede wszystkim miłość do tego, co robią mistrz i asystenci - miłość do komiksu. "Pracownia to miejsce, w którym wydobywają się marzenia. Może coś tam się zagnieździło. W tym miejscu, gdzie powstają takie rzeczy, przebywa tajemnicza istota, która przyciąga ludzi" - mówi w jednej ze scen Kondo. I dodaje, że zaglądają w to miejsce największe indywidua: Moriwaki, asystent, bez którego ponoć Kondo nie robiłby tak fantastycznych komiksów; Fujita, dłubiący na boku swój własny komiks, pani Higashino, redaktorka z magazynu, dla którego pracuje ekipa. I pan Kikuchi - eks-mangaka, obecnie zajmujący się ilustracją, przesiadywaniem w barach i byciem na haju.

Kikuchi, największe ze wszystkich wspomnianych indywiduum, jest zresztą katalizatorem wielu wypadków w komiksie. Zapewnia on Hamaguchiemu pierwszy łyk sake, pierwszy taniec z transseksualistą, pierwsze rzyganie oraz pierwsze spotkanie z Mariko, chorowitą osiemnastolatką, która stanie się dla głównego bohatera czymś w rodzaju muzy.

W "Zoo zimą" wszystko jest rozegrane idealnie - proporcje między wątkiem dorastania głównego bohatera, wątkiem miłosnym, a wątkiem związanym z pracą są wyważone znakomicie. Historia Hamaguchiego obleczona jest w fenomenalną, precyzyjną grafikę, która znana jest Czytelnikom poprzednich dzieł autora, wydanych w Polsce - "Wędrowca z Tundry" i "Ikara". "Zoo zimą" jako studium dorastania jest lekturą szalenie wciągającą, posiadającą przy tym aspekty bliskie każdemu komiksiarzowi (system pracy rysownika od podszewki), a jednocześnie gwarantującą Czytelnikowi wyborne doznania artystyczne. Najlepszy komiks Taniguchiego wydany u nas. Najlepszy komiks Hanami. I jak wspomniałem na początku - jeden z najlepszych komiksów roku.

"Zoo zimą". Autor: Jiro Taniguchi. Tłumaczenie: Radosław Bolałek. Wydawca: Hanami 2009

niedziela, 27 września 2009

"Żywe trupy 7" - Kirkman, Adlard

Autor: Dominik Szcześniak

Świat po kataklizmie, garstka ludzi zabunkrowana w opuszczonym więzieniu oraz hordy żywych trupów grasujących poza tym spokojnym lokum - oto recepta na zombie-operę Roberta Kirkmana, która w polskim wydaniu dobrnęła właśnie do siódmego tomu (natomiast w wersji oryginalnej już w grudniu pojawi się album numer 11).

Tytuł "Cisza przed burzą" idealnie odzwierciedla to, co dzieje się wewnątrz komiksu. Bo przez znaczną większość stron dzieje się niewiele, żeby nie powiedzieć nic, by na sam koniec zaatakować mocnym akcentem, związanym z wcześniejszymi przygodami bohaterów. Znudzeni spokojnym życiem zaczynają rozprawiać na tak poważne tematy, jak "czy smaczniejsze są pomidory same, czy, no wiesz, z czymś", po czym zostają poczęstowani przysłowiowym ciosem młotka w tył głowy. Koniec sielanki, koniec ciszy. Nadchodzi burza. Ale w tym odcinku masz tej burzy, Drogi Czytelniku, niewiele - dreszczyk emocji, jaki jej towarzyszy, musi poczekać do tomu ósmego. Czym więc Robert Kirkman może przyciągnąć do lektury tych ponad stu stron?

Ci, którzy od początku czytają "Żywe trupy" wiedzą już, że tytułowa terminologia nie dotyczy jedynie tępych, ślamazarnie się poruszających konsumentów ludzkiego ciała, lecz również tych z ludzi, którzy ocaleli. Tych, którzy nie dali się ugryźć i, choć żywi, muszą wegetować, ulegając stopniowej dehumanizacji, obserwując cierpienie innych i robiąc rzeczy, o których nigdy by nawet nie pomyśleli wtedy, kiedy było "normalnie". Kirkman na przestrzeni poprzednich sześciu tomów zaprezentował Czytelnikom świat degrengolady moralnej, zbudowany na braku wszelkich praw i kanonów, które przed katastrofą trzymały w ryzach co bardziej zepsute jednostki. W tomie siódmym wciąż słychać tę melodię w tle. Jednak tym, co zachęca do lektury jest zaproszenie wystosowane do Czytelnika przez autorów. Zaproszenie do bliższego poznania grupy postaci, do wniknięcia w relacje między nimi i do przysłuchania się słowom, jakie między sobą wymieniają.

W kilku momentach wieje dramatyzmem, w paru innych autorzy wracają do przeszłości głównych bohaterów opowieści, jednak przez większość czasu skupiają się na niezobowiązujących gadkach. To już jest bardziej dramat społeczny niż apokalipsa zombie. Żywe trupy, jeśli już się pojawiają, to jako obiekt ćwiczeń, obiekt badań naukowych, bądź narzędzie do... dokonania aktu samobójczego. Choć każdy z tych aspektów przedstawiony jest w sposób ciekawy i powodujący żywe dyskusje wśród uczestników zdarzeń, bardziej interesujące wydają się być w tym tomie takie momenty, jak np. ślub dwójki od dawna obecnych na kartach komiksu bohaterów, czy starcze problemy Dale'a, którego partnerką jest znacznie młodsza kobieta, spędzająca w dodatku sporo czasu z młodym i rześkim Tyresee'm. Elektryzująco ukazany jest również moment przyjścia na świat dziecka Ricka i Lori. Opera mydlana w niestandardowych okolicznościach? Owszem.

Akcja przysnęła nieco w tym tomie "Żywych trupów", lecz dzięki temu wyciszeniu wgłębić się można w relacje między bohaterami. Te naturalnie brzmiące rozmowy nie tylko uwiarygodniają psychologicznie Ricka i jego towarzyszy, lecz również uświadamiają prawdopodobieństwo wyjścia na powierzchnię najgorszych ludzkich instynktów w momencie kataklizmu i towarzyszącemu mu zagrożenia. Wielbiciele serii będą zadowoleni. Ci, którzy nie mieli jeszcze z nią styczności muszą zacząć przygodę z zombiakami od pierwszego tomu.
"Żywe trupy, tom 7: Cisza przed burzą". Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunek: Charlie Adlard. Współpraca graficzna: Cliff Rathburn. Okładka: Tony Moore. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Taurus Media 2009

Ziniol 6 - spis treści

Autor: Dominik Szcześniak

kadr z komiksu Jeffa Lemire

Poniżej spis treści szóstego numeru "Ziniola", który już się drukuje i lada dzień będzie dostępny w sprzedaży. Objętość i cena standardowe. Tym razem zabrakło dwóch stał
ych elementów magazynu - serialu "Morfium" oraz cyklu "Grzebiąc pod ziemią". Do nadrobienia w następnych.

Komiksy:

"Jeździec bez konia" - Jeff Lemire
,
"Krajobraz możliwości" - Nick Abadzis
,
"Koło czasu" - Alim Wielitow
,
"Szpiegowskie sieci" - Igor Baranko,

"Fotostory, odcinek 6: Wszystkie figle w łóżku" - Dominik Szcześniak, Rafał Trejnis,
"Piaskownica" - Bartosz Sztybor, Piotr Nowacki,

"Złudzenia" - Jose Carlos Fernandes,

"Zabili Indianina Galdina" - Ubiratan Dantas
,
"Śnieżna Pani" - Askold Akiszyn
,
"Kuzniecow" - Polina Pietruszina
,
"Diagnoza: Melancholia" - Andrij Tkalenko,
"Opowieści ludzi martwej ryby" - Konstantyn Komardin
,
"Kącik Otoczaka" - Rafał Tomczak
,
"Dziewczyna" - Dennis Wojda
,
"Psia dola" - Jelena Woronowicz, Andrij Tkalenko
.

Publicystyka:

"Ultra - przemoc w rytmie gospel" - Mateusz Wiśniewski,
"Dziewięć przypadków łucznika" - Przemysław Mazur,

"Torpedo 1936 - stare, dobre czasy" - Jakub Jankowski,

recenzje ("Mucha", "Camelot 3000", "Hmmarlowe") - Dominik Szcześniak, Michał Chudoliński
.

Wywiady:

"Pokochałem komiksy od pierwszego wejrzenia" - wywiad z Jeffem Lemire
'em,
"Zawsze poznają, że to moje dzieło" - wywiad z Brianem Bollandem,

"Wszystko jest dla ludzi" - wywiad z Olafem Ciszakiem,

"Być wydanym w Ameryce nie znaczy podbić ten rynek" - wywiad z Igorem
Baranko.


kadr z komiksu Rafała Trejnisa i Dominika Szcześniaka

czwartek, 24 września 2009

"Maksym Osa" - Baranko

Autor: Dominik Szcześniak

Kozak, siedzący na swoim grobie z szablą w dłoni - taka okładka to jasne i klarowne zaproszenie do komiksu historycznego, opowiadającego o losach dzielnego Maksyma Osy. Taka okładka mówi: będą bitki, a gorzała zaleje wewnętrzne strony albumu w rytm historycznych akcji z września 1631 roku. Już po kilkunastu pierwszych planszach komiksu Igora Baranko okazuje się jednak, że okładka to podpucha, że siedzący na niej Kozak lewą dłonią powinien raczej podtrzymywać podbródek w geście zamyślenia oraz że zamiast kilku nudnych lekcji historii Czytelnik dostaje do rąk pełnokrwisty kryminał.

Akcja komiksu rozpoczyna się w miejscu przedstawionym na okładce. Maksym Osa, chorąży korsuńskiego pułku, zachlewając się na umór nad swoim grobem, zachodzi w głowę jak to się stało, że taka sytuacja może mieć miejsce. Wyjaśnienie kwestii tego, kto uśmiercił wciąż żywego przecież Kozaka, nie jest jednak głównym tematem detektywistycznych roztrząsań Maksyma. Wezwany na dwór księcia Kryszewskiego, poproszony zostaje o rozwikłanie zagadki skarbu Matwieja Chwosta - atamana koszowego, którego wcześniej O
sa spotkał na wspólnej rekonwalescencji. Matwieja Chwosta, który twierdził, iż jest wilkołakiem. Kryminalna intryga wiąże ze sobą losy wspomnianych już postaci, lecz wspiera ich doborowa obsada bohaterów drugoplanowych. Żona Kraszewskiego - Helena, jego córka - Marynka, Andrijko Buben - drobny szlachcic, ojciec Silantij oraz Prokopus Fogel, nauczyciel fechtunku. Koniec końców, okazuje się iż wiedza każdej z tych postaci pozwoli scalić ze sobą wszystkie elementy układanki.

Baranko wspomniane postaci fantastycznie poprowadził i poustawiał w odpowiednich miejscach w swoim komiksie, przy okazji dodając niektórym z nich barwnego charakteru. Andrijko na przykład, archetypowy idiota o twarzy podobnej do śmieci, święcie wierzy w to, że jego dwie (podobnej urody) siostry zaklęte zostały w dwie suki, które nie odstępują go na kr
ok. Książę Kraszewski to piewca humanizmu, brzydzący się torturami i starający się wyplenić barbarzyńskie obyczaje poprzez wykształcenie i biegłość w filozoficznej wiedzy. Fogel - wierny, choć głupi sługa, który przy okazji skory jest do bijatyk. I Maksym Osa - detektywistyczny przodownik tamtych czasów, metodą dedukcji potrafiący rozpracować każdą zagadkę kryminalną, chyba że przeszkodzi mu w tym alkohol bądź kobiece piersi.

Igor Baranko, znany do tej pory z publikowanych na łamach "AQQ" "Pifitiady" i "Skaggy'ego Zatraconego", zaskakuje. Tak, jak tamte komiksy były średnio udanymi parodiami, tak "Maksym Osa" napisany jest z humorem, polotem, wyczuciem świetnych dialogów oraz wedle prawideł powieści kryminalnych. Maksym Osa, krok po kroku dochodząc do roz
wiązania zagadki skarbu Matwieja Chwosta i swojej rzekomej śmierci, ucieka się do standardowej dedukcji. Bada motywy, co rusz podsumowuje związki każdej z postaci dramatu ze sprawą, prowadząc tym samym czytelnika za rękę. Historii w tle niewiele - więcej szaleńczych pojedynków i niesamowitych zwrotów akcji.

Stosownie do powyższych założeń narysowany jest ten komiks. Kreska Baranko, precyzyjna, "realistyczna" wyraźnie odwołuje się do jego największej inspiracji, czyli Moebiusa. Jest dynamiczna, płynna i wciąga w lekturę "Maksyma Osy" nie gorzej, niż treść komiksu.

"Maksym Osa" jest bardzo sprawnie rozpisanym kryminałem. O tyle niestandardowym, że umiejscowionym przez jego autora w XVII wieku na ziemiach ukraińskich i polskich. Całej historii dodaje to jedynie pikanterii, a dla Czytelnika może być pozytywnym zaskoczeniem. Zdecydowanie najlepszy komiks Igora Baranko, jaki mieliśmy okazję czytać w polskim wydaniu.

"Maksym Osa". Autor: Igor Baranko. Tłumaczenie: Paweł Timofiejuk. Wydawca: timof comics 2009

środa, 23 września 2009

"Human Target" - Milligan, Biuković

Autor: Dominik Szcześniak

O tym, że problematyka tożsamości jest jednym z ulubionych tematów eksplorowanych przez Petera Milligana w jego utworach, pisałem już co najmniej kilkukrotnie. Zapytany o to, czy jest to jego ulubione zagadnienie, odpowiedział mi: "Na pewno nie jest tak, że jestem tym tematem opętany. Nie planowałem sobie takiej ścieżki jeśli chodzi o moją karierę. nie zapowiedziałem sobie, że "głównym zagadnieniem, jakie będę poruszał, będzie tożsamość". Po prostu bardzo często ten wątek się w moich pracach pojawiał. Prawdopodobnie dlatego, że jest po prostu interesujący. Kim lub czym jesteśmy? Czy istnieje możliwość, byśmy byli więcej niż jedną osobą? Czy możemy zmieniać tożsamość? To bardzo żywe pytania, którymi zresztą cały świat wydaje się być obsesyjnie zainteresowany. Ludzie walczą, zabijają i umierają dla kwestii związanych z tożsamością. Osobistą, narodową czy religijną. Wydaje mi się, że sięga to do samej istoty człowieczeństwa". Cytat ten idealnie wpisuje s w to, co Milligan zrobił z zapomnianą postacią uniwersum DC, zwaną Human Target.

Próbę odpowiedzi na niemal każde z powyższych pytań podejmuje scenarzysta na stronach czteroczęściowej mini serii, opowiadającej o perypetiach Christophera Chance'a... moment, a może jego zdolnego pomagiera, Toma McFadden'a? Albo wielebnego Earla Jamesa, walczącego z narkotykami? Milligan zadbał o tożsamościową zagwozdkę i namieszał straszliwie w kwestii identyfikacji tego, kto jest kim w tym komiksie, może więc spróbuję po kolei. I starając się nie zdradzić najistotniejszych smaczków.

Christopher Chance, a.k.a. Human Target jest mistrzem maskowania się. Jeśli, powiedzmy, jesteś pastorem, walczącym z narkotykowym biznesem w dzielnicach obejmujących twoją parafię i zadarłeś z nieodpowiednimi gangsterami, udaj się do Chance'a.
Ten przejmie twoją tożsamość, wizerunek, charakter i sposób zachowania. Zmyli gangsterów, wyprowadzi na manowce i załatwi problem raz na zawsze. W mniej lub bardziej krwawy i brutalny sposób. Stanie się tobą po uzyskaniu od ciebie wszelkich informacji na twój temat. Będąc tobą, będzie wiedział skąd pochodzisz, co jesz na śniadanie, w jaki sposób odprawiasz mszę i jakimi frazesami karmisz swoich wiernych.

Ale co, jeśli Chance wczuje się w twoją rolę tak bardzo, że wniknie do rdzenia twojej świadomości, zacznie odczuwać tak, jak ty i wiedzieć to, co ty wiedziałeś? Co, o w
ielebny, jeśli dowie się że, na przykład, zdradziłeś żonę?

Kto jest kim? - oto główny problem komiksu Milligana i Biukovicia. Problem nie dla Czytelnika - bo ten akurat będzie miał wielką frajdę, obserwując ciągłe zmiany tożsamości bohaterów, doszukując się śladów wskazujących kto kogo gra. To problem bohaterów. Milligan nie tworzy im idealnego życia, wkłada im w usta niesłychanie głupie teorie dotyczące tego kim są, ale też tak naprawdę te głupie teorie ukazywane są po to, by wypłynęły na powierzchnię te mądrzejsze. W ostatecznym rozrachunku komiks opowiada zarówno o tym, jak wiele masek może założyć (dosłownie) jeden człowiek i jak bardzo te maski mogą na niego wpłynąć, jak i o tym, że nawet bez ich zakładania, każdy z nas skrywa jakieś kłamstwo, niszczące jego życie.


Christopher Chance to playboy pokroju Bruce'a Wayne'a. Stacjonuje w willi, swojemu "lokajowi" Bruno wydaje prośby o przyrządzenie drinka, a każdą poważną rzecz potrafi przemienić w żart. W "Human Target" poznajemy go w momencie pojedynku z zabójczynią o pseudonimie Emerald. Co ciekawe, Emerald również prowadzi podwójne życie - na co dzień jest wzorową mamą i żoną, która stara się wspomagać wyobraźnię swojego męża-pisarza w jego najnowszym projekcie, dotyczącym... przygód skrytej zabójczyni o pseudonimie Emerald. Jej postać odgrywa w komiksie rolę drugoplanową, choć skrojoną bardzo sympatycznie i z lekką dozą autoironii ze strony Milligana. Poza tym powoduje, że wspomniany playboy zmuszany jest do bójek z nią w mało typowych dla playboya sytuacjach - albo w samych majtach, albo też z maseczką (ogórkową) na twarzy.

Obok wspomnianych już pastora (i jego żony), Chance'a (i jego Bruna), Emerald (i jej męża) w fabule komiksu bardzo istotną rolę odgrywa również Tom McFadden, pomocnik Chance'a, który podejmuje się wejścia w skórę swojego mistrza, gdy ten zostaje ciężko ranny. McFadden przekracza granicę swojej tożsamości i wchodzi na teren Chance'a, poznając jego najskrytsze tajemnice, a jednocześnie tracąc kontakt ze swoją własną rzeczywistością (i swoją żoną i synem przy okazji). McFadden jest postacią tragiczną - gościem, k
tóry musi poszperać w swojej głowie i odszukać siebie na nowo. Sposobność ku temu dają mu Milligan i Biuković - wkręcają go bowiem w jedną aferę, gromadzącą wszystkie wyżej wymienione postaci. Aferę pełną dramatyzmu, sensacji, krwi, kulek i łez.

Wszelkie elementy streszczające fabułę "Human Target" podałem w kolejności niechronologicznej, by potencjalni Czytelnicy tego komiksu nie popsuli sobie zabawy. Tak naprawdę bardzo ciężko jest streścić ten komiks, nie ujawniając zgrabnych chwytów, jakie zastosował scenarzysta przy konstruowaniu tej zawiłej fabuły. Napięcie nie opuszcza stron tej mini serii ani przez chwilę, a nieprawdopodobne zwroty akcji to chleb powszedni dla autorów. Sce
nariuszowo jest to więc rzecz przede wszystkim niezwykle skrupulatnie przemyślana, ale też nie przeintelektualizowana i dająca Czytelnikowi dawkę solidnych emocji. Podobnie jest z rysunkiem - bez fajerwerków, rzemieślniczo, ale też z "momentami". Można powiedzieć, że Edvin Biuković rysuje w "stylu europejskim" i coś w tym jest, może dlatego, że zmarły w 1999 roku rysownik pochodzi z Chorwacji.

Zacząłem od cytatu, cytatem zakończę: "Do Human Target nie przyciągnęła mnie otoczka związana ze spluwami, ani nawet to, że był on mistrzem maskowania się. Zainteresowały mnie psychologiczne kwestie, wynikające z samego faktu udawania kogoś innego" - to zgrabne posumowanie autorstwa Petera Milligana oddaje naturę jego komiksu i wyłuszcza wszystko, co w nim zawarte. Świetna rozrywka z głębszym dnem.


"Human Target". Scenariusz: Peter Milligan. Rysunek: Edvin Biuković. Kolor: Lee Loughridge. Okładki: Tim Bradstreet. Wydawca: Vertigo Comics 2000

poniedziałek, 21 września 2009

"W poszukiwaniu Piotrusia Pana" - Cosey

Autor: Dominik Szcześniak

W komiks Bernarda Coseya wprowadza Czytelnika krótka notka Andre Guexa, zmarłego w 1988 roku szwajcarskiego pisarza, który zajmował się w swej twórczości przede wszystkim kantonem Valais, graniczącym z Francją i Włochami. Guex samym słowem punktuje w niej specyfikę tego regionu oraz obyczaje jego mieszkańców, po czym oddaje głos obrazom Coseya, zabierającym Czytelników w wycieczkę po walezyjskiej dolinie leżącej pośród alpejskich szczytów.

Wycieczka jest słowem, które w pewnym sensie idealnie odzwierciedla klimat komiksu "W poszukiwaniu Piotrusia Pana". C
osey wysyła na nią głównego bohatera - Melvina Woodworth'a, popularnego angielskiego pisarza, który poza zwiedzaniem okolic i szukaniem natchnienia do swojej trzeciej książki, stara się odnaleźć ślady, świadczące o obecności w tym samym miejscu jego zmarłego przed dziesięciu laty brata. Niespieszne tempo, pięknie rysowane plenery i swobodne przemyślenia pisarza składają się na trzon komiksu, lecz nie tylko one zapadają w pamięć podczas jego lektury.

Niezwykle istotne dla struktury komiksu jest dla Coseya sugestywne nakreślenie drugiego planu oraz wierne odwzorowanie miejsca, w którym dzieje się akcja. Choć w centrum wydarzeń zdaje się być Woodworth, to równie istotni są ludzie, zamieszkujący górską wioskę Ardola
z oraz ciążący nad nimi lodowiec, który - jak się okazuje - wkrótce ma pochłonąć osadę. Z tym faktem bardzo zgrabnie powiązany jest wątek miłosny Woodwortha i dziewczyny, napotkanej przez niego podczas jednej z przechadzek. Uczucie do niej spowoduje, że w momencie największego zagrożenia ze strony spływającego lodowca, zdecyduje się na pozostanie w skazanej na zagładę wiosce. Wątek melodramatyczny z kolei świetnie współgra z sensacyjnym - Cosey zadbał bowiem i o taką otoczkę wokół komiksu, skupiającą się na motywie fałszerstwa monet. Te wszystkie składowe elementy komiksu spaja element tajemnicy, obecnej w jedynym w wiosce hotelu, związanej z enigmatyczną postacią grającą co noc kompozycję brata Woodwortha oraz prowadzącą do odnalezienia tytułowego Piotrusia Pana.
Cytatami z powieści Jamesa M. Barrie'ego rozpoczyna Cosey każdy z dziewięciu rozdziałów swojego dzieła. Z kolei w samej treści komiksu nawiązanie do Piotrusia Pana wysnuwa sam Woodworth, który kreśląc losy swojej rodziny, utożsamia Pana ze swoim bratem. Analogie z książką Barrie'go pojawiają się również w dość standardowym i można by rzec banalnym (choć akurat w tym przypadku nie jest to absolutnie żaden zarzut) zakończeniu.

Plansza komiksu nie jest dla rysownika schematycznym układem kadrów. Cosey z lubością eksperymentuje z kompozycją, w świetny sposób wykorzystując nawet puste miejsce na stronie. O dbałość o szczegóły w kwestii przedstawienia przedmiotów czy domostw z epoki nie ma co się obawiać - za wzorzec służyły mu tutaj materiały z Archiwum Kantonalnego Valais. Pierwszorzędne wrażenie robią również sceny plenerowe (co zapowiada już cudownie ascetyczna okładka), których w komiksie pełno.

"W poszukiwaniu Piotrusia Pana" to komiks spokojny. Tajemniczy. Opowiadany powoli, ale jednak z gracją, której Cosey'owi wielu mogłoby pozazdrościć. Bowiem ten spokój, ta niespieszna narracja w ogólnym rozrachunku okazują się być podstępem autora.
Podstępem, mającym na celu utrwalenie w Czytelniku odebranych treści. Komiks ten jest jak wycieczka, która potrafi z jednej strony zauroczyć pięknymi pejzażami, a z drugiej momentami może wymusić ziewnięcie. Jednak po powrocie z tej wycieczki, wszelkie dotyczące jej wspomnienia spłyną na wycieczkowicza z ogromną siłą, utkwią w jego pamięci i spowodują, że będzie do tych wspomnień wracał wielokrotnie.
Komiks Coseya został wydany w jednej z egmontowskich kolekcji, zatytułowanej "Plansze Europy". Wydawnictwo dysponuje jeszcze jednym cyklem, w którym komiks "W poszukiwaniu Piotrusia Pana" idealnie by się odnalazł - "Mistrzowie komiksu".

"W poszukiwaniu Piotrusia Pana". Autor: Bernard Cosey. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Wydawnictwo: Egmont Polska 2009. Komiks wydany w cyklu "Plansze Europy".

środa, 16 września 2009

"Broń Metabarona" - Jodorowsky, Charest, Janjetov

Autor: Dominik Szcześniak

Po czterech latach od ukończenia publikacji serii "Kasta Metabaronów", Egmont powraca do opowieści o galaktycznych najemnikach. "Broń Metabarona" nie jest już rysowana przez wcześniejszego regularnego rysownika serii, Juana Gimeneza (jego miejsce zajął duet Travis Charest i Zoran Janjetov), lecz scenarzysta pozostał ten sam. Chilijski ekscentryk Alexandro Jodorowski, stawiający w "Kaście Metabaronów" na połączenie space-opery z ckliwą telenowelą, wzbogaconą charakterystycznym słowotwórstwem i podkoloryzowanymi rytuałami inicjacyjnymi, do tej pory wykonywał swoją pracę w sposób niesamowicie wciągający. Powracając do postaci Bezimiennego Metabarona, zapewne miał taki sam zamiar.
I udało mu się.
Językowa giętkość i fantazja w wymyślaniu coraz to nowszych wyrazów z przedrostkami meta-, czy paleo- nie jest może w "Broni Metabarona" rozwinięta do takiego stopnia, jak w poprzednich komiksach z tej serii, lecz jeśli się pojawia to w konkretnych odsłonach - "Paleochryste", "Omnigraal" czy "inwazja Hunwyjców" to niektóre z pr
zykładów. Na płaszczyźnie językowej Jodorowsky bardziej stawia na ugładzenie do granic możliwości dialogów, jakie wkłada w usta bohaterów. Nie ma żadnego lania wody, a wszelkie kwestie wygłaszane przez postaci to gotowe przepisy na życie. Co za tym idzie, również akcja dzieje się szybko i choć komiks ma jedynie 60 stron, przeczytawszy go można poczuć się sytym. Autorzy poświęcili bowiem tę objętość na opowiedzenie kilku historii, stosując przy tym parę ciekawych chwytów formalnych.

Każda z historii dotyczy innej broni - Praxis to miecz obdarzony duszą, Omnigraal to broń chłonąca, Śródmózgowe Oko to mikrokomputer obdarzony własną wolą. Na polecenie Śnicieli każdą z tych broni ma odnaleźć Bezimienny po to, by w ostateczności samemu stać się bronią uosobioną. Wszystko to, by powstrzymać hordy Hunwyjców, mentalnych wampirów z innego wymiaru, mających chrapkę na inwazję wszechświata. Każda z misji poszukiwawczych Bezimiennego ukazana jest za pomocą niesamowitych sekwencji walk, a zdobycie jednego przedmiotu daje Metabaronowi możliwość starania się o następny. Fabuła nie płynie jednotorowo - Jodorowsky, wykorzystując atrybuty każdej ze wspomnianych broni (np. wchłonięcie pamięci przez Omnigraala) urozmaica ją, stosując retrospekcje. W jednej z nich sięga aż do czasów inicjacji Bezimiennego.

Ów moment inicjacji narysowany został przez jednego z dwóch rysowników komiksu - Travisa Charesta. Trzeba przyznać, że w całej swojej historii żaden z Metabaronów nie miał w tak przejmujący sposób narysowanej tej najważniejszej chwili swojego życia. Charest wyrysował swoją część komiksu niezwykle precyzyjnie, z dbałością o każdy szczegół i w fantastycznym, malarskim stylu. Za tak genialną robotą stoi jednak sześć lat syzyfowej pracy. Charest zaczynał rysowanie "Broni Metabarona" w 2000 roku, mając ambitny plan stworzenia wszystkiego, począwszy od szkiców, poprzez nałożenie tuszu, skończywszy na kolorze. Okazało się jednak, że nie radził sobie z malowaniem, a plansze poddawał niekończącej się obróbce, poprawiając najdrobniejsze szczegóły. W ciągu 6 lat udało mu się w bólach stworzyć 30 plansz, po czym wydawca stracił do niego cierpliwość i zatrudnił do wykończenia komiksu Zorana Janjetova, który współpracował już z Jodorowskym przy "Technokapłanach".

Kreska Serba daleka jest od widowiskowości, jaką z uporem maniaka wlewał w każdą planszę Kanadyjczyk, jednak i jej nie brak uroku. Choć stylistycznie prace Janjetova i Charesta są do siebie niepodobne, całość komiksu na tym nie cierpi. A to za sprawą pomysłowości Jodorowskiego, który dostosował scenariusz do warunków i ujął opowieść narysowaną przez Charesta w ramy retrospekcji wchodzącej w skład większej calości, rysowanej przez Janjetova.

"Broń Metabarona" jest udanym powrotem Jodo za stery opowieści o postaciach, których przygody tworzył przez wiele lat. Kosmiczne pojedynki, niesamowite sytuacje i świetnie napompowane dialogi to atuty tego komiksu. Atutem jest również niewątpliwie jego grafika. Nie dość, że fani "Kasty Metabaronów" powinni być w pełni usatysfakcjonowani, to również i nowy narybek czytelniczy może zasilić szeregi fanów kosmicznego Jodo - mimo pojawienia się w "Broni" kilku postaci z "Kasty", komiks ten można czytać niezależnie od ilości przeczytanych tomów sagi o Metabaronach. Znakomita rozrywka na najwyższym poziomie.
"Broń Metabarona". Scenariusz: Alexandro Jodorowsky. Rysunki: Travis Charest i Zoran Janjetov. Przekład: Wojciech Birek. Wydawca: Egmont Polska 2009

sobota, 12 września 2009

"Ziniol" nr 6 - różni autorzy

Autor: Dominik Szcześniak

Wielkimi krokami zbliża się premiera szóstego numeru "Ziniola", pora więc uchylić rąbka tajemnicy w kwestii tego, co w nim znajdziecie.

Część komiksowa obfitowała będzie w gości z zagranicy, w związku z czym może najpierw wspomnę o tych nielicznych z Polaków - komiksiarzy, którzy zaszczycili nas swoją obecnością. Będą to, w kolejności niealfabetycznej:

1. Piotr Nowacki, który do spółki z Bartoszem Sztyborem stworzył kolejny sentymentalny kawałek, sięgający czasów dzieciństwa. Tym razem rzecz tyczy się piaskownicy. Dla jednych zwykła kupa piasku, dla innych kultowa miejscówka towarzyska - czym jest dla autorów? Sprawdźcie.

2. Dennis Wojda, który napisał i narysował komiks o dziewczynie. Polecam.

3. Rafał Tomczak, który w swoim "Kąciku Otoczaka" po raz kolejny atakuje nieprzewidzianymi akcja
mi. Warto zajrzeć.
4. Rafał Trejnis oraz wyżej podpisany, którzy w ostatnim odcinku pierwszego sezonu serialu "Fotostory" nie zamykają większości wątków i zostawiają Czytelników bez absolutnie żadnych odpowiedzi na temat zagadek, które pojawiają się w komiksie. Albo: uskuteczniają zamknięte zakończenie i powodują, że Czytelnik zachodzi w głowę, zastanawiając się "gdzie tu można przypiąć kontynuację?"


Z gości zagranicznych tym razem odwiedzą Was:

1. Nick Abadzis, który przedstawi krajobraz możliwości postrzegania medium komiksowego,

2. Jeff Lemire, eksploatowany ostatnio przez Vertigo jeździec bez konia,

3. Igor Baranko, w iście szpiegowsko - s
ensacyjnej fabule, pod wpływem której podniesie się Wam ciśnienie,
4. Alim Wielitow, stojący koło czasu,
5. Jose Carlos Fernandes, który jeszcze ma złudzenia,

6. Bira Dantas, opierający się na faktach w historii o zabiciu Galdina,

7. Askold Akiszyn w jednej ze swoich staroruskich bajek,

8. Jelena Woronowicz i Andrij Tkalenko, autorzy "Suki", tym razem w publikowanej już w "Ziniolu" serii "Psia dola" plus sam Andrij w krótkiej formie, diagnozującej melancholię,

9. Konstanty Komardin i jego "Opowieści ludzi martwej ryby",

10. Polina Pietruszina przerabiająca Daniela Charmsa.


W części publicystycznej będziecie mieli natomiast okazję poczytać o: twórczości Gartha Ennisa, najlepszych komiksach z serii Green Arrow, rarytasach zza ocean
u, serii "Torpedo", kilku komiksach, które zostaną wydane na MFK, jak również jednym, który na tę imprezę nie zostanie wydany. W "Ziniolu 6" znajdzie się również miejsce dla tekstu o polskich fanzinach. W części z wywiadami zaprezentujemy Wam m.in. mięsistą rozmowę z Olafem Ciszakiem, konkretna wymianę zdań z Igorem Baranko, czy też wyczerpujący dialog z Brianem Bollandem i ze współtwórcą tego "Ziniola" - Jeffem Lemire.

Jeśli wszystko wypali, numer 6 będzie miał swoją premierę na Międzynarodowym Festiwalu Komiksu w Łodzi (albo nawet i wcześniej). Wówczas będzie też można zaczepić wydaw
cę bądź redaktora naczelnego i zapytać o ich gust, rzadką skłonność do używania zdrobnień, nakład magazynu, niejasności związane z recenzowaniem komiksów w "Ziniolu", niefajne praktyki, albo też nawet o to, co sądzą o polecaniu własnych komiksów.

"Ziniol" nr 6. 128 stron. 30 zeta. Twórcy: różni. Okładka: Olaf. Wydawca: timof i cisi wspólnicy.

wtorek, 8 września 2009

"Louis na plaży" - Delisle

Autor: Dominik Szcześniak

W wydanych przez Kulturę Gniewu w 2008 roku "Kronikach birmańskich" mieliśmy okazję obserwować Guya Delisle'a, jego żonę Nadege i syna Louisa, podczas ich pobytu w Birmie. Komiks ten, podobnie jak wcześniejszy album autora, "Phenian", był tzw. travelogiem, czyli zbiorem spostrzeżeń na temat odwiedzanego kraju. Dlaczego wspominam o tych albumach? Ponieważ najnowszym komiksem Delisle'a jest "Louis na plaży", który w bardzo sprawny sposób wpisuje się w przestrzeń, wykreowaną przez Delisle'a w "Kronikach".

Po pierwsze, wpisuje się w nią poprzez samą postać Louisa i ukazanie jego relacji z ojcem – w "Kronikach" malec jest postacią drugoplanową, choć w wielu krótkich opowieściach b
ardzo silnie eksponowaną. Niewątpliwie ma swoje miejsce w kadrze, a obserwowanie jego zachowań, skrytych za poważnymi sprawami gdzieś na drugim planie, jest jednym z najbardziej zapadających w pamięć aspektów komiksu. W "Louisie na plaży" jest odwrotnie – to dzieciak rządzi na wszystkich stronach, a ojciec pojawia się w tle.

Co więcej, "Louis na plaży" do klimatu wytworzonego w "Kronikach birmańskich" nawiązuje poprzez krótką formę, zatytułowaną "Bangkok", umieszczoną gdzieś w połowie drugiego ze wspomnianych komiksów – jest to kilkustronicowy short, który poprzez szereg małych kadrów opowiada historię bez słów.

Bez słów i przy pomocy podobnego rozkadrowania opowiedziany jest cały komiks „Louis na plaży”.


Powyższe konotacje dodają nowej produkcji Kanadyjczyka pika
nterii i dla czytelników poprzednich jego komiksów będą ciekawymi nawiązaniami. Nie oznacza to jednak, że bez ich znajomości nie można "Louisa na plaży" przeczytać ze zrozumieniem. Wręcz przeciwnie - jest to zamknięta, prosta historia, dziejąca się podczas jednego dnia, spędzonego przez ojca i syna na plaży. Delisle, jak każdy rodzic jest specjalistą od obserwowania zachowań dziecięcych, czemu z polotem i humorem daje wyraz na 48 stronach albumu. Ukazuje dziecięcą niecierpliwość, chęć zabawy i ciekawość świata. Opisując barwne perypetie małego bohatera, ucieka również w sferę fantazji, budząc do życia jego pluszowego przyjaciela, który w ciężkich dla chłopca momentach, bohatersko ratuje go z opresji.

Tematyka i forma komiksu nadają mu charakteru uniwersalnego - dorosłych przyciągnąć może do niego nostalgia za czasami dzieciństwa oraz świetne obserwacje zachowań dzieciaków, z kolei młodych czytelników komiksu powinna zainteresować forma albumu. Delisle zadbał, by dla każdej grupy wiekowej znalazło się coś ciekawego. Można by powiedzieć: coś, co łączy dzieci i dorosłych. I nie chodzi mi tutaj o "motyw dziecka jako wabika na kobiety dla jego tatusia", choć zarówno w "Kronikach birmańskich" (wabik na śliczne birmanki), jak i "Louisie na plaży" (wabik na półnagie plażowiczki) dzieciak taką funkcję spełniał.


Jednym z zamysłów autora przy tworzeniu "Kronik birmańskich" było, poza ukazaniem specyfiki kraju i własnych spostrzeżeń na jego temat, poruszenie relacji ojciec – dziecko. "Louis na plaży" serwuje nam opozycję, czyli relację, w której dominującą rolę pełni brzdąc. Na bazie jego zachowań możemy z łatwością wyłapać pewne cechy charakteru ojca. Patrząc na fenomenalny zmysł obserwacji Delisle'a oraz na zaczątki tego samego u Louisa, ciekaw jestem jak ta historia potoczy się dalej? Czy za kilka(naście) lat będziemy mieli okazję zapoznać się z komiksem, opisującym ojcowsko - synowski związek dwóch dorosłych mężczyzn? Brzmi jak murowany hit.
"Louis na plaży". Autor: Guy Delisle. Wydawca: Kultura Gniewu 2009.

poniedziałek, 7 września 2009

"American Virgin: Head" - Seagle, Cloonan

Autor: Mateusz Wiśniewski

Co wspólnego z dwudziestojednoletnim Adamem Chamberlainem, bohaterem komiksu "American Virgin", miałaby Britney Spears, gdyby znów rozpoczynała karierę jako osiemnastolatka w kraciastej mini? Tę dwójkę łączyłoby oddanie katolickim wartościom i deklaracja dziewictwa. Tyle że Adam NAPRAWDĘ byłby prawiczkiem.

Chamberlain pochodzi z bogatej rodziny, a najlepsze wzory czerpie z Biblii i dobrego domu. Ma despotyczną matkę, pozbawionego charakteru ojczyma oraz m
łodszego, nieustannie popadającego w kłopoty brata. I przyrodnie rodzeństwo, ale ono już dawno przez matkę spisane zostało na straty.

Adam ma również misję. Kierowany głosem Boga podróżuje po Stanach Zjednoczonych, propagując seksualną wstrzemięźliwość wśród nastolatków. Napisany przez niego bestseller sprzedał się w milionach egzemplarzy.

Ta jedyna, której młody Chamberlain postanowił ofiarować najcenniejszy dar i z którą pragnie utracić niewinność po ślubie, ma na imię Cassandra. Pracując jako wolontariuszka w Afryce, nie utrudnia zadania swojemu chłopakowi i nie wodzi go na pokuszenie. Adam wie jednak, że prędzej czy później wróci do Stanów. I nie może się tego doczekać.

Ale Cassie nie wraca – zostaje na czarnym lądzie zamordowana. Chamberlain postanawia pojechać do ojczyzny Króla Lwa i rozwiązać zagadkę śmierci ukochanej. Rozpoczyna walkę z samym sobą, a zwierzęca chuć nie daje mu chwili spokoju.


Za fabułę "American Virgin" odpowiada Steven T. Seagle, wszechstronny scenarzysta, piszący na potrzeby komiksu ("It's a Bird", "Sandman Mystery Theatre"), telewizji ("BEN 10") oraz teatru. Recenzowany trade, "Head", zawiera cztery pierwsze zeszyty serii, a je
go lektura wprawiła mnie w lekką konsternację. I nie chodzi tu o rysunki kobiecych piersi, których (ku uciesze gawiedzi) w komiksie nie brakuje, ani o okładki Franka Quitely'ego, gdzie Adam wygląda jak dziewczyna. Nie jestem po prostu pewien, czy prawidłowo odczytałem intencje scenarzysty.

W zamierzeniu autora scenariusza Chamberlain miał być prawdopodobnie postacią moralnie niejednoznaczną, toczącą wewnętrzną walkę. Oddanym Bogu i wyższym wartościom młodzieńcem, a jednocześnie zdrowym mężczyzną, "hot-blooded college kid", usiłującym poskromić seksualną żądzę. Choć "American Virgin" czyta się nieźle, a "Head" posiada parę fabularnych twistów, jak na razie jest to historia sfrustrowanego nastolatka, którego jedynym p
roblemem jest nadmiar libido. Opowieść ma potencjał, ale w znacznym stopniu koncentruje się na aspekcie dość dosłownej cielesności, przeważającym nad całą fabułą.

Postać nieskazitelnego wcześniej Adama ulega w pewnym momencie gwałtownej transformacji, szybko traci swoją wiarygodność i staje się jeszcze bardziej przejaskrawiona. Dramatyczna przemiana z niewinnego prawiczka w zdesperowanego mściciela wydaje się nienaturalna, natomiast to, w jaki sposób Chamberlain reaguje na traumę i tragiczne doświadczenia, zmusza czytelnika do zrewidowania sądów wyrobionych po lekturze początkowych stron zbioru. Pierwszym zeszytom "American Virgin" bliżej bowiem do niezbyt wyrafinowanej parodii niż zakręconej historii nasączonej krytyką amerykańskiego społeczeństwa, na jaką mogło się zanosić. A przecież wyprawa do Afryki, która na zawsze odmienić ma poszukującego sensu życia i odpowiedzi na nurtujące go pytania amerykańskiego "złotego chłopca" to dobry (choć zalatujący sztampą) materiał na porywającą fabułę.

Mimo iż Becky Cloonan ("Demo", "East Coast Rising") całkiem zgrabnie rysuje piersi jasno- i ciemnoskórych kobiet, jej niechlujny styl nie przypadł mi do gustu. W przeciwieństwie do wspomnianych wcześniej, przyciągających wzrok okładek Franka Quitely'ego, kreska Cloonan nie wzbudza większych emocji, po lekturze tomu w pamięci zostają za to nijakie tła, które dominują na planszach "Head".

"American Virgin" zebrało wiele pochlebnych opinii w internecie, jednak – ku zaskoczeniu autorów i czytelników tego tytułu – seria zatrzymała się na dwudziestym trzecim zeszycie, anulowana przez DC Comics w połowie 2008 roku. Pomimo wielu zgrzytów, towarzyszących pierwszemu spotkaniu z Amerykańskim Prawiczkiem, jest jeszcze szansa, że historia obroni się w kolejnych odsłonach, a Adam utraci dziewictwo nie bez fajerwerków. Albo skończy jako kiepski pobudzacz dla nastoletnich amatorów rysunkowych cycków.

American Virgin: Head (1 - 4). Scenariusz: Steven T. Seagle. Rysunki: Becky Cloonan. Kolor: Brian Miller. Wydawca: DC Vertigo 2002.

piątek, 4 września 2009

Peter Milligan ze Skinem w Łodzi

Autor: Dominik Szcześniak

Prawda wyszła na jaw: tajemniczym komiksem Petera Milligana, który uświetni jego przyjazd do Łodzi jest "Skin". Jest to jeden z komiksów, które Milligan zrobił wspólnie z Brendanem McCarthy (tutaj możecie poczytać sobie fragmenty jednej z ich koprodukcji, zatytułowanej "Sooner or Later"). McCarthy wpadł na pomysł, Milligan w fantastyczny sposób rozpisał go na komiksowe kadry i skutkiem tego powstała pozycja, która uznawana jest za najambitniejszy projekt obu Panów. Wkrótce komiks ten doczeka się recenzji w naszym milliganowskim cyklu, natomiast wersja drukowana "Ziniola" powinna zaprezentować Wam artykuł dotyczący współpracy między Milliganem a McCarthym. Zachęcam również do zerknięcia na łamy "Ziniola" 5, gdzie w wywiadzie udzielonym magazynowi, Milligan wypowiada się również o "Skinie". Będzie to idealna przebieżka przed debiutującym na MFK komiksem, który na polski rynek zdecydował się wprowadzić timof i cisi wspólnicy.

Tymczasem blok milliganowski ostatnio podupadł nam na zdrowiu, podobnie zresztą jak aktywność recenzencka na blogu. Poprawa nastąpi gdy tylko zakończymy prace nad "Ziniolem" 6. O tych pracach będę informował na bieżąco. Natomiast spragnionych informacji o Peterze Milliganie zapraszam tutaj. Pośród wielu utalentowanych twórców komiksu (Jeff Lemire, Jason Aaron, Cliff Chiang, David Lapham czy Brian Azzarello), jest tu również obecny Peter. Zdarza mu się nawet odpowiedzieć na pytania Czytelników.