Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

niedziela, 28 czerwca 2009

Ziniol 5

Autor: Dominik Szcześniak

No i się ukazał. Jeśli ktoś ma jakieś opinie, spostrzeżenia, uwagi, zażalenia, niech wali śmiało. Tymczasem "Ziniol" poprzedni został zrecenzowany w "Kurierze Lubelskim". Skan dla zainteresowanych zamieszczam poniżej.



W zrecenzowanym powyżej przez Huberta Ronka numerze czwartym, jak r
ównież wydanej kilka dni temu piątce, swój komiks publikuje Rafał Trejnis. Rafał jest twórcą, który udzielał się głównie w zinach pokroju "KGB" czy kserowanego "Ziniola", gdzie zasłynął takimi komiksami, jak "Nieurodzeni mordercy", "Galop Ambrożego", "Zaraza", "Jezioro śmierci" czy serial "Nie ma cudów". Bardzo miło mi poinformować, iż Rafał uruchomił niedawno swojego bloga, którego możecie odwiedzać tutaj. Zachęcam do podziwiania prac tego Pana, wśród których ujrzeć można również te kolorowe. Po czarno białe natomiast odsyłam do któregokolwiek numeru "Ziniola"...

sobota, 20 czerwca 2009

"Ziniol" nr 5 - plansze

Dla zaostrzenia apetytu, prezentuję kilka przykładowych plansz z nadchodzącego "Ziniola":
z "Listening, not Hearing" Nicka Abadzisa,


"Fatal error" Patricio Betteo,

"W podróży..." Konstantego Komardina,

"Wpadki" Dominika Szcześniaka i Grzegorza Pawlaka,

Kącika Otoczaka,"Kurew" Pawła Kumpiniewskiego i Stafaniec bros.


oraz "Fotostory" Dominika Szcześniaka i Rafała Trejnisa.

poniedziałek, 15 czerwca 2009

"Ziniol" nr 5 - spis treści

Autor: Dominik Szcześniak

Okładka: Jakub Rebelka

Komiksy:

"Listening,
Not Hearing" Nick Abadzis
"I jednego Fetzera" - Mawil

"Kącik Otoczaka" - Rafał "Otoczak" Tomczak

"Claudia" - Filipe Abranches

"Wirus" - Sonia Oliveira

"Morfium: STRH" - Mariusz Zawadzki, Piotr "Dismas" Zdanowicz

"Kapitan Sheer i ananas" - Robert Wyrzykowski, Marcin Podolec

"Tate" - Piotr
Nowacki
"Smutny Chłopiec 2: Książki" - Joao Mascarenhas

"Fotostory: London Story" - Dominik Szcześniak, Rafał Trejnis

"Wpadka" - Dominik Szcześniak, Grzegorz Pawlak

"Teresa" - Jose Carlos Fernandes

"Kurwy" - Paweł Kumpiniewski, Wojciech i Stefan Stefaniec

"Fatal Error" - Patricio Betteo

"Inspiracja" - Patricio Betteo

"W podróży..." - Konstantyn Komardin
"Hałas/Cisza" - Patricio Betteo

Wywiady:

"Problemy niezależnych brytyjskich twórców" - wywiad z Robem Millerem i Frankiem Quitely (Karol Wiśniewski)

"Lubię, jak farba popęka" - wywiad z Jakubem Rebelką (Piotr Machłajewski)

"Nie planowałem być kontrowersyjny" - wywiad z Peterem Milliganem (Dominik Szcześniak)

"Moje historie nie odbiegają od codziennych odcieni szarości" - wywiad z Paulem Hornschemeierem (Adam Gawęda, Paweł Timofiejuk)


Teksty:

"Human Target – kameleon w ludzkiej skórze" - Michał Chudoliński

"Przegląd zinów - wiosna 2009" - Maciej Pałka

"Zielony facet z gadzim grzebieniem na głowie" - Łukasz Mazur

"Rarytasy zza oceanu" - Paweł Timofiejuk

"Grzebiąc pod ziemią 4: podziemny komiks kobiecy" - Dominik Szcześniak

"Dziwne komiksy Petera Milligana" - Dominik Szcześniak


Objętość: 132 strony
Cena: 30 zł

wtorek, 9 czerwca 2009

"Księga wiatru" - Taniguchi, Furuyama

Autor: Dominik Szcześniak

"Księga wiatru" nie jest pierwszym komiksem samurajskim w Polsce - wystarczy wspomnieć choćby "Samotnego wilka i szczenię" czy "Usagi Yojimbo". Tym, co odróżnia dzieło Taniguchiego i Furuyamy od owych serii jest fakt, iż samurajskie rozgrywki wpisane są w nim w szerszy kontekst historyczny. Skutkuje to lekturą dość wymagającą, której oś fabularna co chwila wspomagana jest szeregiem dat, pojęć i terminów dotyczących Kraju Kwitnącej Wiśni, które mogą być nieznane przeciętnemu czytelnikowi z Kraju flaków i grochówki.

Nasycenie nieznanych pojęć można potraktować na dwa sposoby. Jako plus - za tą opcją będą Ci, których Japonia fascynuje i którzy chcą chłonąć wiedzę na jej temat w jakiejkolwiek postaci. Lub jako minus - tak ten aspekt "Księgi wiatru" potraktują Ci, którzy od komiksu nie oczekują lekcji historii, a postoje na jednej stronie, bogatej w daty i nieznane im pojęcia oznaczone gwiazdką i wyjaśnione w dole kadru, wcale ich nie interesują. Furuyama i Taniguchi skomponowali ten komiks w taki sposób, by zadowolić zwolenników obu opcji. Lub innymi słowy: by zrekompensować im momentalny brak tego, co lubią najbardziej. Ciężar opowieści podzielony jest bowiem jednakowo: z jednej strony mamy bogaty aspekt historyczny, z drugiej natomiast - perfekcyjne, długie walki samurajów. Kilka stron przeładowanych faktami poprzedza rozciągnięta na tyle samo stron wartka i dynamiczna akcja.

W tej sytuacji wydaje się to być złoty środek. "Księga wiatru" skupia się na wydarzeniu kradzieży dokumentów zwanych "Tajnymi zapiskami Yagyu" - fakt ten zostaje wpisany w tło historyczne, pełne politycznych intryg i jest także powodem starć dwóch samurajów - Yagyu Jubee i Yashamaro, reprezentujących dwa różne obozy. Ten szerszy, historyczny kontekst poznajemy głównie z prostokątnych ramek, przepełnionych tekstem. Ten bardziej lokal
ny, rozgrywający się między dwoma mistrzami miecza - z niezwykle dynamicznych kadrów, rozpisanych na kilka stron i porażających precyzją dłoni rysownika. Osobiście, bardziej doceniam te drugie, wzbogacone cennymi informacjami na temat technik walki.

Są to nie tylko rysunki wspaniałe warsztatowo, bogate w szczegóły i ujęte w naprawdę fenomenalnie skomponowanych kadrach, lecz również sceny, które w największym stopniu nadają opowieści ładunek emocjonalny. Jiro Taniguchi, znany już z wydanych w Polsce komiksów "Ikar" i "Wędrowiec z Tundry" swoją subtelną kreską potrafi urzec.

Autorzy postawili sobie za cel stworzenie rozrywkowej opowieści historycznej i patrząc na efekty ich pracy należy stwierdzić, że w pewnym stopniu im się to udało. Jednocześnie, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że scenarzysta, zajmujący się naukowo historią Japonii, i rysownik, prezentujący w swych pracach niezwykły dynamizm, podeszli do tematu bez większego porozumien
ia. Widoczne jest to nie tylko w dwoistej strukturze komiksu, lecz chociażby w kończących "Księgę wiatru" wypowiedziach ich autorstwa, z których jasno wynika iż Furuyama odczuwa pewien niedosyt z powodu wycięcia części tekstu, a Taniguchi daje do zrozumienia, że choć stworzenie komiksu historycznego było od zawsze jego marzeniem, jest to praca niezwykle trudna.

Idealnym odbiorcą "Księgi wiatru" jest według mnie fascynat historii Japonii, a jednocześnie wielbiciel kreski Taniguchiego. Komiks jest to jednak na tyle niezwykły, że jego dwoista natura może rzutować również na czytelników. W związku z tym wielce prawdopodobne, że zarówno fan Taniguchiego nie darzący sympatią japońskiej przeszłości, jak i nieprzepadający za komiksem tropiciel smaczków rodem z historii Japonii będą
usatysfakcjonowani tym produktem. Pytanie tylko, czy w pełni?

"Księga wiatru". Scenariusz: Ken Furuyama. Rysunki: Jiro Taniguchi. Tłumaczenie: Radosław Bolałek. Wydawca: Hanami 2009

sobota, 6 czerwca 2009

"Skreemer" - Milligan, Ewins, Dillon

Autor: Dominik Szcześniak

W 1989 roku wydawnictwo DC wypuściło na rynek komiks Petera Milligana, Bretta Ewinsa i Steve'a Dillona, zatytułowany "Skreemer". Sześcioczęściowa miniseria została ponad dziesięć lat później wydana w jednym albumie pod szyldem imprintu Vertigo. Autorzy inspirowali się filmem "Dawno temu w Ameryce" Sergio Leone, "Ulissesem" Jamesa Joyce'a oraz tego samego autora "Finnegans Wake" (po polsku przekładanym na "Finneganów tren", a odnoszącym się do znanej irlandzkiej ballady), które to zresztą utwory powiązane są ze sobą pewną zależnością. Brett Ewins przyznał, że "Skreemer" to również ukłon w stronę filmu "Długi Wielki Piątek", mieszającego w sobie brytyjskich gangsterów i siły IRA. Efektem połączenia owych inspiracji z możliwościami twórczymi autorów stał się utrzymany w klimacie retro sci-fi, futurystyczny komiks gangsterski.

Nie jest to jednak komiks typowy, posiadający płynną narrację czy zaskakujący czytelnika implikowanymi przez nią niekonwencjonalnymi posunięciami bohaterów. Historię obserwujemy niemalże od jej końca i za pomocą mozaiki narracyjnej docieramy do jej początku. Milligan plącze ze sobą dwa wątki. Pierwszy dotyczy Veto Skreemera (przy czym "skreemer" nie jest nazwiskiem, a funkcją i używa się tego terminu na określenie cyngli, zawodowych morderców na usługach bossów świata gangsterskiego), drugi z kolei przedstawia perypetie Charliego Finnegana. Pierwszy wciąga czytelnika w świat przemocy, szaleństwa i chorych ambicji, drugi odsłania przed nim do bólu szlachetne oblicze. Konfrontacja dwóch postaw odbywa się w realiach Czasu Gigantów. Ery Gangsterów.

Futurystyczna wizja jawi się następująco: po Upadku kraj rządzony był przez wielu prezydentów, stojących na czele przeróżnych gangów. W ich dłoniach skupiała się wszelka władza - jako jedyni znajdowali się w posiadaniu lekarstw czy gorzały i tylko od nich zależało, czy zwykli ludzie dostaną cokolwiek z tych dobrodziejstw. Zwykli ludzie natomiast żyli na granicy ubóstwa - jeśli nie godzili się na handel młodymi dziewczętami, w najlepszym wypadku byli wywalani z pracy i kończyli na ulicach, w poszukiwaniu czegokolwiek, co nadawało by się do zjedzenia, bądź do wymiany na jedzenie czy lekarstwa. Ci, którzy zbratali się z gangsterami żyli w luksusie. Ci, dla których było to nie do pomyślenia, zdychali w wilgotnych, obskurnych mieszkaniach.

Era Gigantów rozpoczęła się dokładnie w tym samym momencie, gdy na świat przyszedł Veto, który kilkanaście lat później wyeliminował wszystkich skreemerów, stając się jedynym, po czym wyeliminował wszystkich konkurentów, stając się autentycznym gigantem. Przekonany o swojej racji, dążący do celu za wszelką cenę, nie ukazujący żadnych emocji Veto jest maniakalnym mordercą, który nie zawaha się strzelić ciężarnej kobiecie w brzuch, ani poświęcić najlepszego przyjaciela dla dobra swojego pokręconego planu. Veto Skreemer jest szaleńcem. Ale też zna swoje przeznaczenie i uważa, że jedynym sposobem, by
się nie wypełniło, jest wydanie na świat potomka.

Charles Finnegan jest z kolei antytezą Veta. Szlachetny, prostoduszny chłopina. Wzorowy mąż swojej żony i cudowny ojciec dla swoich dzieci. Wyrzuty sumienia ma nawet wówczas, gdy kradnie lumpowi whisky po to, by wymienić ją na lekarstwa dla umierającej córki. Finnegan z racji swojego nazwiska jest wielbicielem irlandzkiej pieśni, mającej z nim konotacje. Na kartach "Skreemera" zostaje wrzucony w tak dramatyczny wir wydarzeń, że pieśń ta staje się niemal wyznacznikiem rytmu jego uczuć - od głośnego śpiewu
w radosnej euforii, poprzez pijacki bełkot towarzyszący tragicznej sytuacji, aż po świadomą rzeczywistości spokojną deklamację.

Milligan w przedstawianiu losów swoich postaci porusza się między przeszłością, teraźniejszością i przyszłością. Ta przeplatanka to majstersztyk. Zabieg, dzięki któremu uświadamiamy sobie, że tak naprawdę nie chodzi tu o los któregokolwiek z bohaterów. Nie on jest tu najważniejszy. Najważniejsze jest natomiast takie ułożenie faktów i wydarzeń, które da nam obraz idei, jaka przyświecała twórcom: ukazaniu istoty człowieczeństwa i tego, jak (i czy w ogóle) jest ono implikowane przez przeznaczenie. Czy rzeczywiście m
amy wybór: być człowiekiem czy zwierzęciem? Wydaje się on bardzo łatwy. Lecz jedna scena, najbardziej poruszająca w całym komiksie i jedyna, w której spotykają się Veto Skreemer i Charles Finnegan, tę łatwość brutalnie mu zabiera. Milligan nie daje nadziei. Czynnik ludzki, reprezentowany przez Finnegana, sprawia, że beznadzieja Veto Skreemera wydaje się nam co najwyżej tylko odrobinę lżejsza.

"Skreemer" jest również opowieścią o tym, jak powtarzalne są pewne motywy w życiu. O tym, że zatacza one cykle. Samo nazwisko Finnegan rozłożone na czynniki pierwsze składa się ze słów Finn and Egan. Skończyć i zacząć od nowa. Epoka bogów, po przejściu przez epokę bohaterów staje się epoką ludzi. Wysiłek Veto Skreemera, mający na celu jak naj
dłuższe utrzymanie starego ładu, idzie na marne. Jest świadom swojego upadku. Era Giganta umiera, podobnie, jak sam Gigant. Lecz jednocześnie Gigant odmawia spoczywania w spokoju. I tutaj zaczyna się gangsterska, regularna jatka. Milligan, oddając hołd filmom kina gangsterskiego, wprowadza wiele obecnych w nich elementów: śledzimy losy głównych bohaterów od momentu, gdy jako gówniarze dokonują pierwszego napadu na spożywczak, po czym pną się w hierarchii - najpierw chuligańskiej, później gangsterskiej. Obserwujemy zdradzieckie zamachy na życie, uliczne strzelaniny i publiczne egzekucje. "Skreemer" pod tym względem jest komiksem niezwykle brutalnym, choć widoczne jest to przede wszystkim jednak w warstwie słownej, która potrafi poruszyć do głębi.

Choć głównym rysownikiem komiksu jest Brett Ewins, tuszowanie go przez Steve'a Dillona powoduje, iż mamy momentami do czynienia z rysunkiem bliźniaczo podobnym do tego, w jaki obleczony jest "Kaznodzieja" czy "Hellblazer". Sceny dziejące się w regularnym czasie akcji, kolorowane są standardowo, natomiast retrospekcje utrzymane są w ciemnobrązowych, bądź szarych barwach. Nie tylko nadaje to komiksowi specyficznego, surowego klimatu, lecz również pozwala na szybkie rozeznanie w czasie akcji, który może się zmieniać kilkukrotnie na jednej planszy.

"Skreemer" to perełka dla wielbicieli komiksu typu gangsta, fantastycznie napisana i precyzyjnie narysowana (kto lubi Dillona, nie będzie zawiedziony). W niniejszym tekście ledwie zasygnalizowałem pewne problemy poruszone w tym komiksie, nie chcąc zdradzać zbyt wielu szczegółów z tej skomplikowanej i mięsistej fabuły. A jest wśród niech wiele smacznych kąsków. Polecam nawiązanie bliższej znajomości z nimi.


"Skreemer". Scenariusz: Peter Milligan. Rysunki: Brett E
wins, Steve Dillon. Kolor: Tom Ziuko. Wydawca: DC Vertigo 2002

piątek, 5 czerwca 2009

"Saga o Potworze z Bagien: Miłość i śmierć"

Autor: Dominik Szcześniak

"Miłość i śmierć" jest kontynuacją wydanej w Polsce dwa lata temu "Sagi o Potworze z Bagien" i prezentuje historie, które w wersji oryginalnej ukazały się na przełomie lat 1984/85. Nikt wówczas nie myślał jeszcze o ambitnym imprincie wydawniczym, mającym za kilka lat przyjąć nazwę Vertigo, lecz komiksy w rodzaju tych, tworzonych dla "Swamp Thinga" przez Alana Moore'a były niejako fundamentem, na którym redaktorzy DC zaczęli budować serie dla dorosłych czytelników. Kilka lat temu tak archaiczne pozycje jak właśnie "Potwór z Bagien" czy "Hellblazer" nie znajdowały się na liście życzeń żadnego z polskich wydawców, z powodu zbyt małej atrakcyjności dla współczesnego czytelnika. Zaryzykował Egmont.

Tytułowy bohater tego komiksu jest typowo pulpową postacią - żywiołakiem mającym za cel bronić interesów matki ziemi, naukowcem zespolonym z naturą na luizjańskich bagnach. Dla złośliwych "człowiekiem - rośliną" albo bagnem, posiadającym duszę. Chyba trudno o większy absurd? A jednak mimo takiego rodowodu, opisując "Miłość i śmierć" nie można rozpocząć od stereotypów w rodzaju "kolejna przygoda Potwora z Bagien", czy "czytając najnowsze perypetie Potwora z Bagien". Bo choć pojawiają się tutaj postaci znane z uniwersum DC (Joker, Spectre, Phantom Stranger czy Demon) to ani one, ani interakcje w jakie wchodzą ze Swamp Thingiem, ani nawet cała otoczka superbohaterska nie są ważne. Ważny jest Alan Moore i j
ego pokręcona wyobraźnia. Alan Moore i arsenał możliwości pisarskich, jaki ten facet posiada. Alan Moore i jego zdolność do tworzenia opowieści ponadczasowych. I przy okazji do totalnego uwiarygodnienia tak absurdalnej postaci i jej losów.

Zanim jednak czytelnik zagłębi się w wizje brytyjskiego scenarzysty, wysłucha przemów dwóch jego ziomków: Jamiego Delano i Neila Gaimana. Pierwsza z nich zgrabnie, choć momentami nieco bełkotliwie, podsumowuje cały komiks, druga natomiast dość szczegółowo go opisuje. Obie najlepiej zostawić sobie na deser.
Głównie dlatego, by więcej z nich wynieść. Bez znajomości komiksu mogą sprawiać wrażenie marnego teoretyzowania, po jego lekturze zaś okazuje się, iż mogą kryć w sobie esencję pisarstwa Moore'a.

Największym plusem tego pisarstwa jest różnorodność stylów, jakimi Moore swobodnie operuje. Świetnie radzi sobie w metaforycznej, subtelnej historii traktującej o pogrzebie Aleca Hollanda, potrafi autentycznie przestraszyć w trylogii "Miłość i śmierć" i zupełnie zaskoczyć żywiołowym przedstawieniem "seksu roślinnego". Dla każdej z tych opowieści stosuje odpowiednie środki wyrazu. W trylogii Arcane'a jest to podkreślające strach, powtarzane po wielokroć zdanie rozpoczynające się od słów "Człowiek, który wrócił...". W "Pogu" są to fantastyczne zabiegi językowe, mające na celu przedstawienie optyki kosmitów, którzy spotykają Swamp Thinga. W "Wiosennym rytuale" jest wreszcie szczegółowy, bogaty w roślinne metafory, opis stosunku seksualnego. Różnorodność dopełniają rymy, będące domeną jednego z drugoplanowych bohaterów opowieści - Demona. Tak fantastycznie brzmiących kwestii nikt mu jeszcze nie napisał. Ani też nie przetłumaczył - w związku z tym brawa należą się również Jackowi Drewnowskiemu.

Dla fanów historii i znakomitego pisarstwa "Saga o Potworze z Bagien" jest zdecydowanym "musiszmieciem". Czy jednak zwolennicy wspomnianego na wstępie pulpowego charakteru opowieści, poczują się zawiedzeni? Ani trochę. Forma, jaką Moore wytworzył, zdecydowanie upiększa treść "Miłości i śmierci". Owa treść zasadza się na lo
sach głównych postaci - historia Swamp Thinga zostaje przez Moore'a rozłożona w czasie - poznajemy aspekty jego przeszłości, towarzyszymy mu w teraźniejszych wędrówkach oraz dostajemy wgląd w przyszłość i przeznaczenie tej postaci. Karty komiksu pełne są trzymających w napięciu cliffhangerów, przerażających demonów i ludzkich koszmarów. Moore wysyła Potwora z Bagien na podróż do piekła i z powrotem, a Abigail - również główną bohaterkę serii - wrzuca w wir Krainy Snów, gdzie spotyka postaci, znane z wydawanej kilka lat później serii "Sandman" - Kaina i Abla.

Archaiczność rysunków jest w przypadku "Sagi" kwestią dysk
usyjną - owszem, brak w nich jakiejkolwiek ingerencji komputera, kolory są płaskie, lecz z drugiej strony kadrowanie, jakie szereg rysowników stosuje w tym komiksie można uznać za nowoczesne, a rysujący dwie opowieści w zbiorze Shawn McManus przeżywa tu swój najlepszy okres.

Publikując takie pozycje jak "Saga o Potworze z Bagien" Egmont nie tylko kłania się nisko wspaniałemu okresowi amerykańskiego komiksu, lecz również daje czytelnikom możliwość obcowania z mistrzowsko napisanymi opowieściami, które nie są tępą sieczką pokroju wielu współczesnych produkcji. "Miłość i śmierć" to świetny horror z przyrodą w tle, który - że zacytuję Jamiego Delano "rozszerzył możliwość komiksowego medium". Jedna z pozycji, które trzeba mieć na półce. Jak również jedna z tych, na której kolejną odsłonę nie można czekać dwa lata...
"Saga o Potworze z Bagien 2: Miłość i śmierć". Scenariusz: Alan Moore, Len Wein. Rysunki: Shawn McManus, Stephen Bissette, John Totleben, Alfredo Alcala, Rick Veitch, Berni Wrightson. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawca: Egmont Polska 2009. Komiks wydany w cyklu "Obrazy Grozy"

czwartek, 4 czerwca 2009

"Łajka" - Nick Abadzis

Autor: Dominik Szcześniak

3 listopada 1957 roku na orbitę okołoziemską wystrzelono rakietę Sputnik 2. Wewnątrz rakiety znajdował się pies. Wysłanie go w kosmos było stricte propagandowym zabiegiem ZSRR i zostało spowodowane wcześniejszym o miesiąc sukcesem Sputnika I - pierwszego sztucznego satelity. I tak, jak pierwsza misja była skrupulatnie zaplanowana, tak druga została zabita przez pośpiech. Propaganda przemówiła: pies przeżył w kosmosie kilka dni. Zamknięto jej usta dopiero w 2002 roku, kiedy to wyszło na jaw, że z powodu stresu i przegrzania, suka zmarła po kilku godzinach, podczas czwartego okrążenia Ziemi.

Ten fakt stał si
ę dla brytyjskiego twórcy, Nicka Abadzisa, katalizatorem rozpoczęcia prac nad komiksem "Łajka". Temat, który fascynował go od dzieciństwa, przybierał różne formy: od projektu związanego z wyścigiem kosmicznym, poprzez trylogię związaną z postaciami Łajki, Gagarina i Korolowa, aż po rekonstrukcję i ukazanie tylko i wyłącznie programu psich lotów kosmicznych. Ostatecznie Abadzis skupił się na Łajce. Wzruszony losem psa, który zginął śmiercią bezsensowną, rozprawił się z suchą informacją, którą wszyscy znają. Tą mówiącą o psie imieniem Łajka, który zginął w kosmosie dla chwały Związku Radzieckiego. Opierając się na rzetelnych materiałach źródłowych, opowiedział historię suczki, która niewiele ważyła lecz miała silny charakter, a nazywała się Kudriawka (jej imię dopiero na krótko przed lotem zmieniono na Łajkę). Dociekł dlaczego ten, a nie inny pies został wysłany w kosmos. A przy okazji, opierając się na raportach, wywiadach oraz tonie książek, zapewniających mu najmniejsze nawet detale historyczne, przedstawił losy ludzi, stojących za programem psich lotów kosmicznych.

Poza informacją o zafałszowanej długości życia psa na orbicie, na Światowym Kongresie o Kosmosie w Houston Dymitr Małaszenkow z Instytutu Problemów
Biologicznych w Moskwie ujawnił również fakt, iż przed rozpoczęciem swej kosmicznej kariery, Łajka była włóczącym się po ulicach Moskwy obiektem ciągłych ataków ze strony hyclów. Abadzis, posiłkując się tym faktem, dopisał do niego piękną i wzruszającą historię, obejmującą okres od narodzin do śmierci psa. Nie uniknął w niej tego, co od zawsze obecne jest w tego typu historiach. Łajka, będąca tytułowym i głównym bohaterem komiksu, choć emocje wyraża jedynie spojrzeniem, jest instrumentem służącym Abadzisowi do ukazania wielości postaw, jakie ludzie reprezentują wobec swoich ponoć najlepszych przyjaciół. Jest więc i nienawiść skierowana ku nich, tak często prokurująca tragedie, jest zobojętnienie i niezdecydowanie, jest też wreszcie bezinteresowna i szczera miłość. Kudriawka na kartach komiksu przerzucana jest z rąk życzliwych, do tych przesyconych nienawiścią. Gdy jest w tych drugich, Abadzis posuwa się do jasnej i klarownej metafory, będącej niejako zapowiedzią tego, co zakończy życie suczki: kilkukrotnie ukazuje Łajkę odlatującą od nienawiści ku gwieździstemu niebu...

Jakkolwiek bezapelacyjnie głównym bohaterem komiksu jest Kudriawka, Abadzis świetnie ukazuje również postaci wielkiego planisty Korolowa, Olega Gazenki oraz innych pracowników Instytutu Medycyny Lotniczej, opiekujących się psami i przygotowujących ich do lotów. Tego pierwszego ukazuje jako człowieka z misją, który konsekwentnie dąży do jej wypełnienia, natomiast pozostałych skupia w jednym wątku wiążącym poświęcenie dla idei
ZSRR z sensem poświęcania dla niej niewinnych istnień. Relacje interpersonalne częstokroć wspierane są autentycznymi dialogami bohaterów, do jakich dostęp uzyskał autor dzięki kontaktom z Muzeum Kosmonautyki, bywają również elementy fabularne wprowadzone dla potrzeb komiksu przez samego Abadzisa.

Graficznie Abadzis, otwarcie przyznający się do swoich fascynacji amerykańskim undergroundem, zaskakuje czystą, konsekwentną kreską. I choć złośliwi mogą wytknąć mu braki warsztatowe, to rekompensowane są one przez niesamowitą kompozycję komiksu. Wielokrotnie na stronach rysownik umieszcza mnóstwo kadrów w przeróżnych konf
iguracjach: raz są one regularne, innym razem nachodzą na siebie (np. w momentach podkreślających dynamikę sceny). Abadzis stosuje "wyciszenia" kadrów, polegające na stopniowym zmniejszaniu ich wielkości przy jednoczesnym przejściu z kolorowego rysunku na kontur (w momentach wyciszających akcję) oraz sekwencje "filmowe", odróżniające się od regularnej narracji obrazkowej pionowym ustawieniem. Wielość rozwiązań i pomysłów jest imponująca i ujawnia ogromną wiedzę autora na temat konstrukcji komiksu.

"Łajka" poza swoją wartością historyczną i artystyczną, posiada jeszcze jedną cechę, którą należy uznać za rekomendację: jest świetnym czytadłem. Mimo swojej sporej objętości, nagromadzenia tekstu oraz znajomości zakończenia, wchłania się ją z gigantycznym za
ciekawieniem. Nick Abadzis genialnie rozprawił się z propagandą Związku Radzieckiego, ukazał mechanizmy i chore pobudki kierujące ludźmi, którzy podczas zimnej wojny stali na wysokich stanowiskach. A przede wszystkim wystawił pomnik Kudriawce. Pomnik większy niż ten, który obejrzeć można nieopodal Ministerstwa Obrony Rosji. Pomnik, który może ożywić ją w świadomości ludzi i zerwać z papierowym postrzeganiem Łajki, jako tylko i wyłącznie "pierwszego psa w kosmosie".
"Łajka". Autor: Nick Abadzis. Kolor: Hilary Sycamore. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawnictwo: Mroja Press 2009

środa, 3 czerwca 2009

"Dziennik z zaginięcia" - Hideo Azuma

Autor: Dominik Szcześniak

Oto, co wydarzyło się naprawdę i od czego zaczyna się "Dziennik z zaginięcia": Hideo Azuma, rysownik komiksów, wyszedł z domu po fajki i nie wrócił. Wybrał życie bezdomnego, alkoholika, wylądował w pracy na budowie i na odwyku w psychiatryku. A w międzyczasie rysował komiksy. Bo to jedyne, co potrafił robić. Czy było to odreagowanie natłoku obowiązków związanych z rysowaniem, czy też może kreacja artystyczna, która zapewniła Azumie nominację do wielu nagród - o tym dowiedzieć się można z kart niesamowitego komiksu, wydanego w minionym miesiącu przez Hanami.

Azuma w najdrobniejszych szczegółach opisuje swoje życie, dzieląc komiks na trzy zwarte części: "Spacerując nocą", "Spacerując po mieście" i "Odwyk alkoholowy". Ciężkie dla niego tematy ujmuje przy tym w bardzo swobodne ramy - już w prologu czytelnik otrzymuje od niego zapewnienie, iż "ten komiks przedstawia pozytywne nastawienie do życia, przy jednoczesnym braku graficznego realizmu". Bo "realistyczne rysunki byłyby takie mroczne i dołujące". Groteskowa forma graficzna świetnie koresponduje zatem z humorystycznym dystansem autora, pozwalając czytelnikowi na chwile wypełnione szczerym śmiechem, ale zostawiając jednocześnie dużo miejsca na refleksje.

Azuma perfekcyjnie stopniuje napięcie w swoim komiksie. Jego pierwsze strony, traktujące o życiu rysownika na świeżym powietrzu, zbieraniu niedopałków i początkach chlania, dzieją się w niespiesznym tempie, a rysowane są z dbałością o szczegóły i drugi plan. W kolejnych częściach stylistyka, obrana przez Azumę subtelnie przeobraża się w ów groteskowy minimalizm, gdzie drugi plan tworzony jest za pomocą linii tej samej grubości, jaką potraktowany jest pierwszy. Bajkowa wręcz wolność bezdomnego zostaje przeciwstawiona ciężkiemu
życiu twórcy komiksów, zawalonego współpracą z szeregiem czasopism. Tym samym owa groteska, ten "brak graficznego realizmu" bardzo urealnia całą opowieść. A jednocześnie zapobiega depresji, jaką wywołać mogłyby mroczne, realistyczne rysunki.

Z precyzją godną największych braw Azuma potraktował to, co mu się przydarzyło - zarówno etap bezdomnego życia, jak i pracy na budowie, pracy jako rysownika komiksów i funkcjonowania w społeczeństwie z etykietką alkoholika, zostały potraktowane z szaloną wręcz dbałością o detale. Azuma nie sygnalizuje, nie ślizga się po powierzchni danego zagadnienia, lecz z pietyzmem zagłębia się w nie. Dzięki temu poznać możemy np. więks
zą część jego bibliografii, nazwy czasopism dla których pracował, typy redaktorów, jacy nad nim stali, czy też nawet warsztat jego pracy i stosunki zawodowe z żoną, która rysowała tła do jego komiksów (a kiedy był za bardzo nagrzany alkoholem, robiła mu szkice). W analogiczny sposób potraktował pozostałe areały tematyczne - z jego przemyśleń wyciągnąć można mnóstwo cennych informacji, które są wiarygodne zarówno od strony fachowej (jak np. ta, że cyjanamid jest inhibitorem aktywności dehydrogenazy aldehydowej), jak i życiowej (jak ta, że po trzecim wyrzyganiu można spokojnie pić dalej). W te przemyślenia wrzucił mnóstwo postaci drugoplanowych, z których każda ma swoją, czasem bardzo krótką, historię.

"Dziennik z zaginięcia" to relacja z życia. Zapis dziennych wydarzeń, w wir których wpaść można z nienacka, a wypaść ze świadomością tego, że będą one ciągnęły się dalej i dalej. I choć drażniące w tym komiksie wydawać się mogą początkowe miszmasze autora, wiążące narrację trzecioosobową z gadaniem bohatera do samego siebie, to wraz z kolejnymi stronami i one uzyskują swoje uzasadnienie. Znakomitym dopełnieniem tego albumu są wywiady z Hideo Azumą, w których omawiane są kulisy powstawania komiksu. Całość jest jak najbardziej godna polecenia. Rekomendacją niech będzie również lista nagród, jakie komiks zdobył: Grand Prix Tezuka Osamu Cultural Prize, czy nominacja w kategorii najlepszego komiksu w konkursie Międzynarodowego Festiwalu Komiksu w Angouleme. Komiks ten powinien zostać doceniony również przez polskich czytelników. I to nie tylko polskich czytelników komiksów japońskich.


"Dziennik z zaginięcia". Autor: Hideo Azuma. Tłumaczenie: Radosław Bolałek. Wydawnictwo: Hanami 2009

"Ziniol" nr 5 - okładka

Autor: Jakub Rebelka

wtorek, 2 czerwca 2009

Rozkwit kultury komiksowej

Autor: Dominik Szcześniak

Paradoks taki. Bo wydawcy milczą, czytelnicy psioczą, a fora - nawet te, które ledwo co doznały reanimacji - poumierały ponownie. A jednak mimo tego, jest kilka jaskółek, które pozwalają mi stwierdzić to, co w tytule. Rzecz jasna nie chcę sprawy wyolbrzymiać. Jest to rozkwit nawiązujący bardziej do niegdysiejszego zaniku, niż związany ze sp
ektakularnym boomem komiksowym. Ale pozwólcie, że przejdę do jaskółek...


Pierwszą jaskółką jest mający się odbyć już za nieco ponad trzy tygodnie Bałtycki Festiwal Komiksu. Plan imprezy powinien pojawić się już niebawem. Pełny plan. Bo ten niepełny wypłynął kilka tygodni temu, kiedy to dowiedzieliśmy się, że Gdańsk 27 i 28 czerwca odwiedzą David Lloyd i Guy Delisle. Obecnie organizatorzy czekają na potwierdzenie od kilku innych autorów. I choć już Ci dwaj Panowie są świetną rekomendacją, to... no cóż, to może być jeszcze lepiej. Promocja, jaką BeeFCe funduje wydawnictwo Hanami, jest rzeczywiście imponująca. Kto żyw niech pędzi, leci, jedzie bądź płynie do Wojewódzkiej i Miejskiej Biblioteki Publicznej w Gdańsku. 27 i 28 czerwca! Pamiętajcie!


Druga jaskółka to z kolei Powszechna Baza Recenzji, której powołaniem do życia zajął się Bartek "godai" Biedrzycki wraz z gronem redakcyjnym. Jedno miejsce gromadzące mnóstwo recenzji najróżniejszych komiksów. Popieramy jak najbardziej i kibicujemy rozwojowi!


Blog "Ziniola" po zastoju związanym z przygotowaniem nowego numeru do druku, będzie powolutku wracał do dawnej żywotności. W najbliższych dniach możecie spodziewać się recenzji takich komiksów, jak "Łajka", "Dziennik z zaginięcia", "Saga o Potworze z Bagien". Plus jak zwykle kącik Petera Milligana. A już niebawem, być może jeszcze dziś w nocy, przedstawimy Wam okładkę najnowszego numeru. Na spis treści trzeba będzie jeszcze kilka dni poczekać.