Autor: Dominik Szcześniak Ósma na zegarze! Zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Kibicujcie!
Tak się złożyło, że od początku cyklu "Kibicujemy" prosiłem o wypowiedzi rysowników pracujących nad kolejnymi scenariuszami Jerzego Szyłaka. Kibicowaliśmy "Scenom z życia murarza", nad którymi pieczę sprawował Maciej Pałka, kibicujemy przygodom Benedykta Dampca z rysunkami Pawła Wojciechowicza i (niebawem) Grzegorza Pawlaka. Dziś oddaję głos scenarzyście tych komiksów, który opowiadając o "Benedykcie Dampcu i nawiedzonym zamachowcu" zahacza o dotychczasową historię wydawniczą tego serialu. Dampcolodzy, posłuchajcie:
Projekt serii, której bohaterem miałby być – działający w polskich realiach – prywatny detektyw, narodził się w mojej głowie gdzieś na początku tego tysiąclecia (czyli jakieś 9-10 lat temu). Nie był to pomysł typu „sobie, a Muzom”, oparty na woli opowiedzenia historyjki i nadziei, że kiedyś w końcu znajdzie się wydawca. Wydawcę znalazłem, zanim zaproponowałem realizację mojego scenariusza komukolwiek. I ten wydawca – po przeczytaniu scenariuszy (podkreślam: scenariuszy, bo było ich wtedy pięć lub sześć) zgodził się na kilka rzeczy. Przede wszystkim, zgodził się na to, by w półrocznych odstępach opublikować trzy albumy i w ten sposób podtrzymać zainteresowanie czytelników serią; po drugie, by całą serię opatrzyć jednolitymi okładkami, których autorem będzie Jerzy Ozga, po trzecie, by z każdym z rysowników podpisać umowę po narysowaniu przez niego czterech plansz próbnych. Plansze próbne narysowali: Antoni Serkowski, Robert Służały i Nikodem Cabała, ale wydawca podpisał umowę tylko z jednym z nich, co było pierwszą oznaką, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. W ostatecznym rozrachunku – nic nie poszło zgodnie z planem, co można tłumaczyć tym, że wydawca był rozsądnym i ostrożnym człowiekiem, nieskłonnym do wyrzucania własnych pieniędzy w błoto, lub tym, że był on wyjątkowym chujem, od samego początku nie mającym zamiaru dotrzymywać zawartych umów. Ostatnią rzeczą, jaką udało mi się z nim ustalić, było to, iż należy zasygnalizować czytelnikom, że komiks „Benek Dampc i trup sąsiada” nie jest pierwszą, ostatnią i jedyną pozycją z serii „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”. Wymyśliliśmy wspólnie, a raczej to ja wymyśliłem, a on łaskawie zgodził się zaakceptować ten pomysł, że takim sygnałem może być albumik z krótkimi historiami opowiadającymi o poczynaniach mojego bohatera, narysowanymi przez różnych twórców. Ja napisałem scenariusze, rysownicy narysowali historyjki, a wydawca przestał odpowiadać na maile. I to był koniec historii serialu „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”.
Krótko mówiąc, wydawca się wycofał, projekt się posypał, a ja zostałem z szufladą pełną scenariuszy, którymi od czasu do czasu interesowali się rysownicy, którzy chcieli spróbować swoich sił. Mało kto jednak był skłonny wziąć się za rysowanie epizodu serii definitywnie pogrzebanej. Na szczęście – w 2006 roku – Paweł Timofiejuk podjął ryzyko wydania zbiorowego albumu „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”, a Maciej Pałka zdecydował się narysować kolejną część tej opowieści. O tym, jak mu szło, można poczytać na jego blogu (warto tam zajrzeć, bo to zabawna i pouczająca lektura, no i są fajne obrazki). Ja napiszę tylko, że szło mu powoli, ale doprowadził pracę do końca i album „Strange Places” się ukazał drukiem, zyskując pozytywne recenzje nawet wśród tych, którzy twierdzą, że Szyłak nie umie pisać scenariuszy, a Pałka nie umie rysować. To skłoniło mnie do podjęcia poszukiwań ludzi, którzy chcieliby rysować dalszy (i wcześniejszy) ciąg tej opowieści. Znalazłem kilku, z których część już się poddała, część daje bardzo słabe oznaki życia, część rysuje historie luźno związane z głównym nurtem serii. Dość nieoczekiwanie dla mnie okazało się, że najważniejszą osobą na tym placu boju jest Paweł Wojciechowicz, który swoją opowieść o Dampcu rysuje szybko, sprawnie i z widocznym entuzjazmem.
Samego Pawła Wojciechowicza poznałem przez internet i na tym etapie nasza znajomość się zatrzymała. Nigdy się nie spotkaliśmy i wszystko, co o sobie wiemy, wiemy z wymiany maili. W praktyce oznacza to, że nie zaglądam mu przez ramię i nie mówię, co ma robić. Nie wybieram spośród szkiców i projektów tych, które uważam za najbardziej odpowiednie. Siedzę w domu i czekam na gotowe, a on podsyła mi tylko te plansze, z których jest zadowolony. A że jest wobec siebie krytyczny, to dostaję do wglądu tylko takie plansze, z których trudno być niezadowolonym.
Gdyby „Dampc” był regularnie ukazującą się serią, to pewnie starałbym się sprawować ściślejszą kontrolę nad wszystkimi detalami. Kiedyś, kiedy wydawało się, że będzie to szybko rozwijający się serial, rozsyłałem rysownikom plany mieszkania i biura mojego bohatera i obrazki przedstawiające wygląd postaci, które miały powracać w kolejnych odcinkach. Jednak już Robert Służały udowodnił mi, że rysownik kieruje się przede wszystkim tym, co mu w duszy gra i jeśli ta jego wewnętrzna melodyjka nie współbrzmi z tym, co gra w mojej duszy, to nie ma szans na to, że moja wizja zostanie zrealizowana. Dlatego dziś uważam, że jestem tym, który daje rysownikowi szkielet, na którym on zbuduje własną konstrukcję i że w ostatecznym rozrachunku to on jest właściwym autorem komiksu, a komiks jest wizytówką jego możliwości, umiejętności i wyobraźni. O rysowanej przez Pawła Wojciechowicza historii myślę tak samo: to będzie jego album, tyle że z moim scenariuszem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.
Tak się złożyło, że od początku cyklu "Kibicujemy" prosiłem o wypowiedzi rysowników pracujących nad kolejnymi scenariuszami Jerzego Szyłaka. Kibicowaliśmy "Scenom z życia murarza", nad którymi pieczę sprawował Maciej Pałka, kibicujemy przygodom Benedykta Dampca z rysunkami Pawła Wojciechowicza i (niebawem) Grzegorza Pawlaka. Dziś oddaję głos scenarzyście tych komiksów, który opowiadając o "Benedykcie Dampcu i nawiedzonym zamachowcu" zahacza o dotychczasową historię wydawniczą tego serialu. Dampcolodzy, posłuchajcie:
Projekt serii, której bohaterem miałby być – działający w polskich realiach – prywatny detektyw, narodził się w mojej głowie gdzieś na początku tego tysiąclecia (czyli jakieś 9-10 lat temu). Nie był to pomysł typu „sobie, a Muzom”, oparty na woli opowiedzenia historyjki i nadziei, że kiedyś w końcu znajdzie się wydawca. Wydawcę znalazłem, zanim zaproponowałem realizację mojego scenariusza komukolwiek. I ten wydawca – po przeczytaniu scenariuszy (podkreślam: scenariuszy, bo było ich wtedy pięć lub sześć) zgodził się na kilka rzeczy. Przede wszystkim, zgodził się na to, by w półrocznych odstępach opublikować trzy albumy i w ten sposób podtrzymać zainteresowanie czytelników serią; po drugie, by całą serię opatrzyć jednolitymi okładkami, których autorem będzie Jerzy Ozga, po trzecie, by z każdym z rysowników podpisać umowę po narysowaniu przez niego czterech plansz próbnych. Plansze próbne narysowali: Antoni Serkowski, Robert Służały i Nikodem Cabała, ale wydawca podpisał umowę tylko z jednym z nich, co było pierwszą oznaką, że nie wszystko pójdzie zgodnie z planem. W ostatecznym rozrachunku – nic nie poszło zgodnie z planem, co można tłumaczyć tym, że wydawca był rozsądnym i ostrożnym człowiekiem, nieskłonnym do wyrzucania własnych pieniędzy w błoto, lub tym, że był on wyjątkowym chujem, od samego początku nie mającym zamiaru dotrzymywać zawartych umów. Ostatnią rzeczą, jaką udało mi się z nim ustalić, było to, iż należy zasygnalizować czytelnikom, że komiks „Benek Dampc i trup sąsiada” nie jest pierwszą, ostatnią i jedyną pozycją z serii „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”. Wymyśliliśmy wspólnie, a raczej to ja wymyśliłem, a on łaskawie zgodził się zaakceptować ten pomysł, że takim sygnałem może być albumik z krótkimi historiami opowiadającymi o poczynaniach mojego bohatera, narysowanymi przez różnych twórców. Ja napisałem scenariusze, rysownicy narysowali historyjki, a wydawca przestał odpowiadać na maile. I to był koniec historii serialu „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”.
Krótko mówiąc, wydawca się wycofał, projekt się posypał, a ja zostałem z szufladą pełną scenariuszy, którymi od czasu do czasu interesowali się rysownicy, którzy chcieli spróbować swoich sił. Mało kto jednak był skłonny wziąć się za rysowanie epizodu serii definitywnie pogrzebanej. Na szczęście – w 2006 roku – Paweł Timofiejuk podjął ryzyko wydania zbiorowego albumu „Benedykt Dampc – prywatny detektyw”, a Maciej Pałka zdecydował się narysować kolejną część tej opowieści. O tym, jak mu szło, można poczytać na jego blogu (warto tam zajrzeć, bo to zabawna i pouczająca lektura, no i są fajne obrazki). Ja napiszę tylko, że szło mu powoli, ale doprowadził pracę do końca i album „Strange Places” się ukazał drukiem, zyskując pozytywne recenzje nawet wśród tych, którzy twierdzą, że Szyłak nie umie pisać scenariuszy, a Pałka nie umie rysować. To skłoniło mnie do podjęcia poszukiwań ludzi, którzy chcieliby rysować dalszy (i wcześniejszy) ciąg tej opowieści. Znalazłem kilku, z których część już się poddała, część daje bardzo słabe oznaki życia, część rysuje historie luźno związane z głównym nurtem serii. Dość nieoczekiwanie dla mnie okazało się, że najważniejszą osobą na tym placu boju jest Paweł Wojciechowicz, który swoją opowieść o Dampcu rysuje szybko, sprawnie i z widocznym entuzjazmem.
Samego Pawła Wojciechowicza poznałem przez internet i na tym etapie nasza znajomość się zatrzymała. Nigdy się nie spotkaliśmy i wszystko, co o sobie wiemy, wiemy z wymiany maili. W praktyce oznacza to, że nie zaglądam mu przez ramię i nie mówię, co ma robić. Nie wybieram spośród szkiców i projektów tych, które uważam za najbardziej odpowiednie. Siedzę w domu i czekam na gotowe, a on podsyła mi tylko te plansze, z których jest zadowolony. A że jest wobec siebie krytyczny, to dostaję do wglądu tylko takie plansze, z których trudno być niezadowolonym.
Gdyby „Dampc” był regularnie ukazującą się serią, to pewnie starałbym się sprawować ściślejszą kontrolę nad wszystkimi detalami. Kiedyś, kiedy wydawało się, że będzie to szybko rozwijający się serial, rozsyłałem rysownikom plany mieszkania i biura mojego bohatera i obrazki przedstawiające wygląd postaci, które miały powracać w kolejnych odcinkach. Jednak już Robert Służały udowodnił mi, że rysownik kieruje się przede wszystkim tym, co mu w duszy gra i jeśli ta jego wewnętrzna melodyjka nie współbrzmi z tym, co gra w mojej duszy, to nie ma szans na to, że moja wizja zostanie zrealizowana. Dlatego dziś uważam, że jestem tym, który daje rysownikowi szkielet, na którym on zbuduje własną konstrukcję i że w ostatecznym rozrachunku to on jest właściwym autorem komiksu, a komiks jest wizytówką jego możliwości, umiejętności i wyobraźni. O rysowanej przez Pawła Wojciechowicza historii myślę tak samo: to będzie jego album, tyle że z moim scenariuszem.
Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz