Jestem na tak.
Już kiedy Mark Millar wziął się za przemeblowanie uniwersum superbohaterów w Kick-Ass byłem bardzo "na tak" - chyba najbardziej "na tak" jeśli chodzi o produkcje tej gałęzi przemysłu komiksowego. W Dziedzictwie Jowisza Millar przejechał się po superbohaterach w sposób imponujący. Pokazał trykociarskie skrajności, a gości w rajtuzach ponownie potraktował brutalną prawdą.
Jest tu i bezkompromisowość nawiązująca do prac duetu Ennis/Dillon, i zarys fabularny zbliżający się w pewnym momencie do Sagi Vaughana i Staples, i elegancko wmontowany motyw z serialu Lost i mnóstwo innych smaczków. Przede wszystkim jest jednak niezwykle sprawnie napisana historia traktująca o tym, czy z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. W kontekście superbohaterstwa jest tu i utopia i wszelkie -izmy i dramat antyczny.
Jest też Frank Quitely, którego wyjątkowość i niemożność zastąpienia widoczna jest w załączonych na końcach albumu friend-artach. Wystarczy wspomnieć, że nawet Dundan Fegredo wypada blado w porównaniu z rysunkami szkockiego artysty. Tylko Quitely mógł zilustrować wizję Millara tak wyraziście.
Dziedzictwo Jowisza to komiks dla tych, którzy odczuwają sentyment do historii o superbohaterach, a jednocześnie mają odruch wymiotny na współczesne, przemysłowe do nich podejście. Dla tych, którzy nie mogą przebrnąć przez pierwszych kilka stron tytułów z końcówką "man", choć przez wzgląd na dawne przyzwyczajenia bardzo by chcieli. A wreszcie dla tych, którym nie przeszkadza interesująca fabuła, wyłamująca się ze schematu prostackiego mordobicia. Dziedzictwo Jowisza to, obok lemirowskiego Czarnego młota najlepsze podejście do superbohaterstwa publikowane obecnie w Polsce.
"Jupiter's legacy: Dziedzictwo Jowisza", tom 1. Scenariusz: Mark Millar. Rysunki: Frank Quitely. Kolor: Peter Doherty. Asystent do spraw grafiki komputerowej: Rob Miller. Tłumaczenie: Marek Starosta. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2017.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz