Autor: Dominik Szcześniak
Już kiedy w 16. numerze AQQ, wydanym z okazji pięciolecia magazynu, opublikowany został komiks "Zaraza, czyli wyspa doktora Morou", wiadomo było, że zamiarem Jacka Frąsia nie będzie uciekanie się do chwytów banalnych. Absurdalna przygoda Szmyndka umiejscowiła autora w gronie twórców eksperymentujących z formą, ale nie zatracających się jednocześnie w "artystowskim pitu-pitu". Tradycje te podjęło "Glinno" - pełnometrażowy album, wydany przez kulturę gniewu w 2004 roku.
Mając komfort pisania o tym komiksie z perspektywy czasu, wspomnę o jednym: mówiono o "Glinnie" w kategoriach komiksu roku, a zarazem przyznawano, iż nie wiadomo o co w nim chodzi. Wliczano go w poczet największych osiągnięć współczesnego komiksu polskiego przytakując tezie, że nie ma w nim za grosz sensu. I pozornie tak jest. Frąś odwiedził bowiem rejon komiksu bardzo w Polsce swego czasu lubiany: zbudował go na zasadzie połączenia absurdalnych scen, niedomówionych wydarzeń, bardzo mocno powiązanych głównym motywem, jakim jest wiejska mentalność. Najważniejsze jednak jest to, iż w tę polską wieś - tytułowe Glinno - wrzucił Lyncha i Kafkę. I choć te nazwiska to słowa - wytrychy dla grafomańskich złodziei, szukających wymówki dla swoich kiepskich wypocin, w wydaniu Frąsia zyskują wymiar w najgorszym wypadku jedynie znakomitych nawiązań, a w najlepszym - świetnie skrojonego, inteligentnego dzieła.
Franek, zagubiony niczym Józef K., trafia do wiejskiej mikrospołeczności w celu uczczenia pamięć zmarłego wuja, również Franka. Przyjeżdża z przedmieścia, zostawiając tam zielonego przyjaciela i wziętą z lynchografii matkę, by stawić czoła rodzinnej przeszłości i piromańskim tradycjom swoich przodków. Trop lynchowsko - kafkowski (który w sumie można określić po prostu "frąsiowym") znajduje zastosowanie przede wszystkim w klimacie - absurdalne akcje się mnożą, blade jak ściana postaci straszą bardzo sugestywnie, a zło i napięcie unoszą się nad chatami Glinna. Nastrój budowany jest nie tylko za pomocą malarskiej sprawności Frąsia, ale również poprzez niekonwencjonalne ujęcia, pozostawiające w czytelniku świadomość tego, iż bardzo dużo dzieje się poza kadrem.
"Glinno", mimo mnogości interpretacyjnych czyta się bardzo sprawnie. Płynne dialogi i precyzyjna narracja obrazkowa pozwala wyeliminować główny grzech tego rodzaju komiksów: grzech braku komunikatywności. U Frąsia wszystko zrobione jest tak, że czytelnikowi pozostaje tylko poszukiwanie znaczeń i rozszyfrowywanie powiązań.
Jacek Frąś "Glinnem" wszedł na bardzo rzadko spotykany poziom wrażliwości estetycznej. Prawdopodobnie znajdą się tacy, którzy uparcie będą twierdzić, iż jest to komiks pretendujący do bycia czymś, czym nie jest. I rzeczywiście, być może wszystkimi niedomówieniami i tajemnicami autor robi sobie z czytelników jaja. Ja jestem jednak zwolennikiem teorii, iż po prostu Frąś stworzył dzieło wielopłaszczyznowe, którego nastrój i sposób, w jaki został wytworzony robi swoje, a urodzaj wersji interpretacyjnych stanowi niesamowitą siłę tego komiksu i - przede wszystkim - wielką korzyść dla czytelnika.
Franek, zagubiony niczym Józef K., trafia do wiejskiej mikrospołeczności w celu uczczenia pamięć zmarłego wuja, również Franka. Przyjeżdża z przedmieścia, zostawiając tam zielonego przyjaciela i wziętą z lynchografii matkę, by stawić czoła rodzinnej przeszłości i piromańskim tradycjom swoich przodków. Trop lynchowsko - kafkowski (który w sumie można określić po prostu "frąsiowym") znajduje zastosowanie przede wszystkim w klimacie - absurdalne akcje się mnożą, blade jak ściana postaci straszą bardzo sugestywnie, a zło i napięcie unoszą się nad chatami Glinna. Nastrój budowany jest nie tylko za pomocą malarskiej sprawności Frąsia, ale również poprzez niekonwencjonalne ujęcia, pozostawiające w czytelniku świadomość tego, iż bardzo dużo dzieje się poza kadrem.
"Glinno", mimo mnogości interpretacyjnych czyta się bardzo sprawnie. Płynne dialogi i precyzyjna narracja obrazkowa pozwala wyeliminować główny grzech tego rodzaju komiksów: grzech braku komunikatywności. U Frąsia wszystko zrobione jest tak, że czytelnikowi pozostaje tylko poszukiwanie znaczeń i rozszyfrowywanie powiązań.
Jacek Frąś "Glinnem" wszedł na bardzo rzadko spotykany poziom wrażliwości estetycznej. Prawdopodobnie znajdą się tacy, którzy uparcie będą twierdzić, iż jest to komiks pretendujący do bycia czymś, czym nie jest. I rzeczywiście, być może wszystkimi niedomówieniami i tajemnicami autor robi sobie z czytelników jaja. Ja jestem jednak zwolennikiem teorii, iż po prostu Frąś stworzył dzieło wielopłaszczyznowe, którego nastrój i sposób, w jaki został wytworzony robi swoje, a urodzaj wersji interpretacyjnych stanowi niesamowitą siłę tego komiksu i - przede wszystkim - wielką korzyść dla czytelnika.
"Glinno". Autor: Jacek Frąś. Wydawca: kultura gniewu 2004
4 komentarze:
Glinno jest cudne; fabuła, kolor, kreska, wszystko. A najbardziej absurd i ślimaki rano na głównym bohaterze.
W Glinno najbardziej wkurza mnie to, że do dziś( nie licząc dwóch komiksów powstałych na zamówienie ), Jacek Frąś nie stworzył pełnometrażowego komiksu? Dlaczego?
Zgadzam się. jeśli jest coś wkurzającego w tym komiksie, to właśnie to. Świetny byłby nie tyle nowy album pełnometrażowy, co antologia krótkich form, porozrzucanych po AQQ, ArenieKomiks i antologiach tematycznych. Hit murowany.
Byle zawierająca "Stan", chyba najlepszy komiks Frąsia.
Prześlij komentarz