Ojojoj, zastanawialiście się na ile sposobów można próbować zresetować Ziemię? Mam wrażenie, że artyści, nie tylko komiksowi, mają na tym punkcie fioła. Bardzo wielu z nich ma takiego fioła, ale niewielu udaje się postawić przy tym odpowiednie pytania o ludzką kondycję i o to, co czynimy naszej Mateczce Ziemia.
W Hinterkind natura (chyba, bo w pierwszym zeszycie jeszcze tego nie wiemy, mowa jest tylko o jakiejś zarazie) dała takiego prztyczka w nos ludzkości, że ta prawie wyginęła. Z zakamarków powychodziły zwierzęta, stwory uznawane za bajkowe lub legendarne, a także potwory. Człowiek (to znaczy ci ludzie, którzy przeżyli zarazę) musiał wstać sprzed kanapy, wyłączyć telewizor i zatroszczyć się o przeżycie inaczej, niż zwalczając w sobie niechęć do zejścia do najbliższego osiedlowego po piwo, parówki i precelki.
Sam nie wiem, czy to zmęczenie doświadczaniem w wielu różnych, fikcyjnych formach tego, co nam się może przytrafić, czy też coś innego, sprawia, że po przeczytaniu pierwszego zeszytu tej serii dopowiedziałem sobie, co będzie dalej i jak się ten ambaras skończy, i postanowiłem, że nie będę czytał dalej. Więc wydaje mi się, że dojdzie do epickiego (nie używać tego słowa w tłumaczeniach!) konfliktu wszystkich najsilniejszych ras i postanowią one jednak dać sobie jeszcze jedną szansę na pokojową koegzystencję z poszanowaniem odmienności. To nie jest spojler, to moje przekonanie, które spowodowało, że tylko z rozpędu doczytałem do szóstego zeszytu Hinterkind i póki co tyle.
Hmmm, ale wy się nie zniechęcajcie, czytajcie dalej. Może w kolejnych odcinkach pojawią się podobne perełki do tych z pierwszego zeszytu: zarośnięty Nowy Jork (pysznie wygląda budynek Chryslera w zieleni), jedna z ostatnich ludzkich osad w Central Parku czy człowiek, któremu wyrósł ogon. To dopiero początek podróży, w którą czytelnik wyrusza wraz z bohaterami.
W Hinterkind natura (chyba, bo w pierwszym zeszycie jeszcze tego nie wiemy, mowa jest tylko o jakiejś zarazie) dała takiego prztyczka w nos ludzkości, że ta prawie wyginęła. Z zakamarków powychodziły zwierzęta, stwory uznawane za bajkowe lub legendarne, a także potwory. Człowiek (to znaczy ci ludzie, którzy przeżyli zarazę) musiał wstać sprzed kanapy, wyłączyć telewizor i zatroszczyć się o przeżycie inaczej, niż zwalczając w sobie niechęć do zejścia do najbliższego osiedlowego po piwo, parówki i precelki.
Sam nie wiem, czy to zmęczenie doświadczaniem w wielu różnych, fikcyjnych formach tego, co nam się może przytrafić, czy też coś innego, sprawia, że po przeczytaniu pierwszego zeszytu tej serii dopowiedziałem sobie, co będzie dalej i jak się ten ambaras skończy, i postanowiłem, że nie będę czytał dalej. Więc wydaje mi się, że dojdzie do epickiego (nie używać tego słowa w tłumaczeniach!) konfliktu wszystkich najsilniejszych ras i postanowią one jednak dać sobie jeszcze jedną szansę na pokojową koegzystencję z poszanowaniem odmienności. To nie jest spojler, to moje przekonanie, które spowodowało, że tylko z rozpędu doczytałem do szóstego zeszytu Hinterkind i póki co tyle.
Hmmm, ale wy się nie zniechęcajcie, czytajcie dalej. Może w kolejnych odcinkach pojawią się podobne perełki do tych z pierwszego zeszytu: zarośnięty Nowy Jork (pysznie wygląda budynek Chryslera w zieleni), jedna z ostatnich ludzkich osad w Central Parku czy człowiek, któremu wyrósł ogon. To dopiero początek podróży, w którą czytelnik wyrusza wraz z bohaterami.
(Kuba Jankowski)
"Hinterkind" #1. Scenariusz: Ian Edginton. Rysunki: Francesco Trifogli. Kolor: Cris Peter. Wydawca: DC Vertigo, grudzień 2013
10 komentarzy:
Kiedyś tam przeczytałem całość. I nawet nie pamiętam, jak się to skończyło.
Z tego co mi wiadomo, Kuba jeszcze wróci do tego tematu.
No bo przeczytałem jeszcze kilka zeszytów, bo cykl Vertigo ma iść :) Dominik gdzieś mówił, że w Vertigo zatrzymał się w pewnym momencie. I sądzę, że dobrze zrobił, bo dużo nowych tytułów to takie rozcieńczone historie. Nie wiem, czy do końca zasługują na znaczek V. Mi bardziej pasują do niektórych "pokomplikowanych" serii z Image'a.
Dokładnie. Ten cykl uświadamia mi, że to co nalepsze w Vertigo już dawno za nami. Chociaż oczywiście zdarzają się wyjątki.
Image nowym Vertigo?
Rzecz jasna bez tej kwasowości z lat dziewięćdziesiątych.
Bez kwasowości nie ma Vertigo. Według mnie formuła wyczerpała się gdzieś w latach 00. Teraz to raczej współczesne Vertigo usiłuje być nowym Image.
Racja. Np Scalped to moim zdaniem jedna z lepszych rzeczy od nich, ale gdzie klimat Scalped, a gdzie Enigma, Shade, Doom Patrol, Invisibles i cała reszta.
Dla mnie Vertigo to najbardziej Transmetropolitan (skończony w 2002), Preacher (do 2000), Promethea (do 2005). Potem mega kopa dostałem od DMZ jeszcze i 100 kulek. Teraz jak czytam nowsze rzeczy, to mocno na siłę są robione: świetny pomysł jest jakoś bezjajecznie poprowadzony i przy końcu pierwszego trade'a mi się zaczyna już nudzić. No a znaczek V miał być jak znak jakości, jak "Mateusz Skutnik" - wiesz dokładnie, co bierzesz, i wiesz, że będziesz usatysfakcjonowany.
A może Black Crown jest lub będzie współczesnym odpowiednikiem V? Kid Lobotomy pachnie jak Vertigo, reszta tytułów też wygląda zachęcająco. No i ma to konkretną opiekę redakcyjną...
Kid Lobotomy jest WYJEBANY do pewnego momentu. Potem, no cóż...
Tutaj, bezczelnie się zareklamuję, moja recenzja: http://metodymarnowaniaczasu.blogspot.com/2018/06/kid-lobotomy-peter-milligan-tess-fowler.html
Co jeszcze byś polecił z Czarnej Korony?
Prześlij komentarz