Po kilku horrorach z Vertigo przyszedł czas na inną opowieść. O kosmosie, o przyszłości, o porwaniu, o pięknym sercu w ciele bestii, o reality show. Wstrząśnijcie, nie mieszajcie, a dostaniecie komiks, który w czytaniu „płynie” i dostarcza kapitalnej rozrywki.
Azzarello i Risso są dla mnie w duecie mistrzami prowadzenia wielu wątków jednocześnie i wplatania w nie eleganckich wygibasów sekwencyjnych. Jasne, nie oni jedyni stosują przeskoki z planu ogólnego do szczegółu w mniejszym kadrze „wlepionym” w plan ogólny, jakby w tło, i z powrotem. Nie oni jedyni dbają o elegancki layout plansz, w którym budują minisekwencje w obrębie dużej sekwencji. Ale oni jako jedni z niewielu mają to wyczucie w stosowanym storytellingu, które sprawia, że są bezbłędni i nie przeładowują czytelnika zbędnymi kombinacjami. No okej, czasami zdarzy im się gorszy temat na historię, ale nigdy w duecie nie opowiadają źle.
W Spaceman znajdziecie wszystkie te zalety konstrukcyjne plus niezwykle wspomagający opowieść kolor (Patricia Mulvihill i Giulia Brusco): czernie pięknie zlewają ze sobą osobne kadry nadając dynamikę sekwencjom, a oszczędna paleta sprawia, że rysunki to gra kilkukolorowych cieni. Pyszne, eleganckie, proste, satysfakcjonujące.
No i jest też wciągająca historia: Orson, wyhodowany przez NASA na kosmonautę osobnik, jest w świecie, w którym znacząco podniósł się poziom wody, wodnym śmieciarzem. Pewnego razu ratuje z rąk porywacza małą dziewczynkę. No i zaczyna się walka o okup, o jej uratowanie, o pokazanie ludzkiej twarzy. Świat po „zalaniu” jest ekscytujący, pełen zmyślnych szczegółów, pełen ludzi, którzy radzą sobie inaczej, dostosowali się. Druga linia narracyjna to retrospekcja z kosmicznego epizodu Orsona, w której poznajemy inne „potwory” wyhodowane przez NASA. Jeden z nich ponownie stanie na drodze Orsona.
Spaceman, czyli Azzarello i Risso w najlepszej formie i w opowieści całkowicie innej niż ta, w której rozdają 100 naboi i nienamierzalną broń. A i tak trafiają bez pudła.
Azzarello i Risso są dla mnie w duecie mistrzami prowadzenia wielu wątków jednocześnie i wplatania w nie eleganckich wygibasów sekwencyjnych. Jasne, nie oni jedyni stosują przeskoki z planu ogólnego do szczegółu w mniejszym kadrze „wlepionym” w plan ogólny, jakby w tło, i z powrotem. Nie oni jedyni dbają o elegancki layout plansz, w którym budują minisekwencje w obrębie dużej sekwencji. Ale oni jako jedni z niewielu mają to wyczucie w stosowanym storytellingu, które sprawia, że są bezbłędni i nie przeładowują czytelnika zbędnymi kombinacjami. No okej, czasami zdarzy im się gorszy temat na historię, ale nigdy w duecie nie opowiadają źle.
W Spaceman znajdziecie wszystkie te zalety konstrukcyjne plus niezwykle wspomagający opowieść kolor (Patricia Mulvihill i Giulia Brusco): czernie pięknie zlewają ze sobą osobne kadry nadając dynamikę sekwencjom, a oszczędna paleta sprawia, że rysunki to gra kilkukolorowych cieni. Pyszne, eleganckie, proste, satysfakcjonujące.
No i jest też wciągająca historia: Orson, wyhodowany przez NASA na kosmonautę osobnik, jest w świecie, w którym znacząco podniósł się poziom wody, wodnym śmieciarzem. Pewnego razu ratuje z rąk porywacza małą dziewczynkę. No i zaczyna się walka o okup, o jej uratowanie, o pokazanie ludzkiej twarzy. Świat po „zalaniu” jest ekscytujący, pełen zmyślnych szczegółów, pełen ludzi, którzy radzą sobie inaczej, dostosowali się. Druga linia narracyjna to retrospekcja z kosmicznego epizodu Orsona, w której poznajemy inne „potwory” wyhodowane przez NASA. Jeden z nich ponownie stanie na drodze Orsona.
Spaceman, czyli Azzarello i Risso w najlepszej formie i w opowieści całkowicie innej niż ta, w której rozdają 100 naboi i nienamierzalną broń. A i tak trafiają bez pudła.
(Kuba Jankowski)
"Spaceman" #1. Scenariusz: Brian Azzarello. Rysunki: Eduardo Risso. Kolor: Patricia Mulvihill, Giulia Brusco. Wydawca: DC Vertigo, grudzień 2011
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz