Połączcie ze sobą Jamesa Bonda z jego szpiegowską determinacją, Bruce'a Wayne'a z gadżetami i detektywistyczną przenikliwością oraz Markiza de Sade z jego perwersjami, dorzućcie do tego wyolbrzymiony gentelmański urok dwóch pierwszych panów i otrzymacie Sebastiana O. Postać, wykreowaną przez bardzo zdolny tandem Grant Morrison/Steve Yeowell, która błyszczała na kartach trzyczęściowej mini-serii Vertigo wydanej na początku istnienia firmy, a w 2004 roku zebranej w jedno wydanie.
To wydanie zbiorcze robi różnicę w postaci niekonwencjonalnego wstępu autorstwa Morrisona, w którym scenarzysta przedstawia kalendarium losów Sebastiana O. Nie jest to notka biograficzna (choć i takie elementy się w niej znajdują), lecz raczej próba przedstawienia wydarzeń poprzedzających zarówno treść komiksu, jak i narodziny głównego bohatera. Rzuca dużo światła na fabułę i preparuje znakomity kontekst opowieści. Omówienie tego tytułu oprę jednak - jak przykazało Vertigo - o serię zeszytową.
Morrison akcję swojego komiksu osadził na przełomie wieków XIX i XX w Anglii. Sebastiana O. poznajemy w więzieniu, do którego trafił na skutek machinacji Lorda Lavendera oraz własnej artystycznej słabości do tworzenia rzeczy kontrowersyjnych, jaką niewątpliwie był zbiór wierszy "Śniadanie z Belzebubem". Lavender wraz z Sebastianem i kilkoma innymi chłopakami pod koniec wieku XIX założyli Club de Paradis Artificiel, który schlebiał ich artystowskim fascynacjom - po ucieczce z więzienia główny bohater odwiedza swoich współtowarzyszy, próbując dociec co się stało i co też takiego Lord Lavender, fan tworzenia alternatywnych rzeczywistości, planuje. Sebastianem kieruje jeszcze jedno - żądza zemsty.
Można powiedzieć, że pojedynek dobra ze złem Morrison rozegrał wedle utartego schematu - jest akcja, są pościgi, krew się leje, spluwy strzelają, a skryci mordercy wyskakują zza krzaka - tyle, że tak naprawdę wszystko to jest inne - może nie innowacyjne, lecz świeże. Bo nie wiadomo kto jest dobry a kto zły. Lub inaczej: wszyscy są źli. Lord Lavender, bo jego knowania nadwątlają siły Imperium Brytyjskiego, Sebastian - przez wzgląd na przeszłość i drastyczne metody podejmowane w teraźniejszości. Ich koledzy z klubu - bo są albo pederastami, albo sodomitami, a co najgorsze - prawdziwymi artystami. Do fiksacji psychicznej doprowadza bohaterów albo ich megalomania albo wmawiana usilnie ponadprzeciętna wrażliwość.
Mimo braku pozytywnych bohaterów, czytelnik kibicuje Sebastianowi O, który potrafi należycie zażartować, w efektowny sposób czmychnąć przed gliniarzami czy też dostosować odpowiednią formułkę do sytuacji. Ten pozorny laluś, którego dewizą jest "dobrze wyglądać w każdej sytuacji" oraz "rozmawiać ze sobą, jeśli pragnie się konwersacji z kimś inteligentnym" nawet w finałowej potyczce w niebezpiecznej scenerii potrafi rozmawiać z wrogiem jak prawdziwy gentelman, a jednocześnie rozsiewać na lewo i prawo typowy angielski humor.
Fajna postać, niezłe pomysły, ale właściwie po co jest ten komiks? W odróżnieniu od współczesnych mu pozycji Vertigo nie ma on aspiracji do zdradzania jakichś niepoznanych tajemnic wszechświata, ani wgłębiania się w psychikę ludzką. Nie opiera się tylko i wyłącznie na narracji, nie przesadza z długaśnymi opisami stanów emocjonalnych poszczególnych bohaterów. idealnie natomiast wpisuje się w ten bergerowski "dziwny" nurt komiksu, którego głównym atrybutem jest fantastyczne operowanie słowem i mnożenie absurdalnych sytuacji.
"Sebastian O." jest świetną przystawką przed serią "Invisibles", w której duet Morrison/Yeowell osiągnął znakomitą formę. Przystawką, która wprowadzi was w pewne podstawowe zagadnienia, jakie interesują scenarzystę i przedstawi spektrum możliwości rysownika, siłującego się z realistycznym przedstawianiem świata na swoich grafikach. Kawał szalonego, vertigowskiego komiksu w starym, dobrym stylu.
"Sebastian O". Scenariusz: Grant Morrison. Rysunek: Steve Yeowell. Kolory: Tatjana Wood. Wydawca: DC Vertigo, marzec - maj 1993
3 komentarze:
No i KOLEJNA rzecz, którą muszę nadrobić.
Tę bardziej niż poprzednią, chyba, że lubisz DeMatteisa. W następnym tygodniu jego "The Last One".
Generalnie wolę Morrisona.
Prześlij komentarz