Mój wyjazd na festiwal Comicdom w Atenach, mimo iż na długo przed terminem ustalany, przez długi czas pozostawał w sferze zupełnej abstrakcji, czyli tam, gdzie się sam pomysł zrodził. Zaproszenie rzucone przez ludzi poznanych na MFK nagle nabrało realnych kształtów i uformowało się w trzy bilety lotnicze, nocleg i kilka nowych kontaktów. Początkowo planowany krótki, weekendowy pobyt przedłużył się dzięki uprzejmości Eyjafjallajokull, który zablokował przestrzeń powietrzną Europy i sprawił, że komiksowe Ateny, jak również ludzi stojących za tym wszystkim poznałem bliżej, niż się spodziewałem. Przez ten krótki pobyt nie stałem się wcale ekspertem od komiksu greckiego i jego historii, ale otworzył się przede mną zupełnie nowy świat; taki, o którym nie miałem najmniejszego pojęcia.
Comicdom Con to największy i zdaje się jedyny taki festiwal komiksu w Grecji, choć wiem iż z zazdrości Tesalończycy pilnie rozmyślają nad drugim festiwalem u siebie. Mimo, iż odbywał się dopiero po raz piąty (zastąpił inny, dużo większy, ale i dużo bardziej kosztowny), był bardzo dobrze zorganizowany i przygotowany, a jedyny minus to brak klimatyzacji w sali spotkań z gośćmi. Patrząc na rynek komiksowy w Grecji, można odnieść wrażenie, że nie jest bardzo rozwinięty i znajduje się w tym samym miejscu w którym my byliśmy w złotym okresie TM-Semic i "Produktu" - niby coś się dzieje, ale jednak tego nie widać. Obserwując festiwal miałem jednak bardzo rozbieżne przemyślenia.
Z jednej strony jest tych kilka komiksów wydawanych po grecku (od święta) i jeden festiwal. Wśród 11 milionów mieszkańców jest również kilku zapaleńców którzy uwielbiają czytać komiksy. W kraju, w którym w dwóch aglomeracjach żyje połowa ludności kraju, a reszta jest rozsiana po pustkowiach trudno się dziwić kiepskiemu rynkowi niezbyt popularnego medium. Niemożliwym jest organizowanie innych festiwali, a dystrybucja komiksów jest po prostu nieopłacalna dla wydawców. Całe życie komiksowe kręci się więc wokół Aten i Salonik, a i tak jest to dla współczesnych Greków stosunkowo nowa gałąź sztuki i komiksu na ulicach nie widać.
Z drugiej strony jednak jest festiwal - od początku międzynarodowy - na którym pojawiają się pierwszoligowi gracze: Peter Milligan, John Romita Jr, Jean Schulz, David Lloyd, Mark Buckingham i wielu innych, czyli impreza startuje z wysokiego pułapu! Komiksy wydawane są w bardzo dobrej jakości; nie ma półśrodków, takich jak kiepski papier. Wydawane są pozycje topowe, świeże. Uzupełnieniem całości jest mnogość figurek i statuetek możliwych do nabycia i na festiwalu i w sklepach komiksowych. Tak, figurki ze "Zmierzchu" tez były...
To, co jednak tworzy dobry festiwal to ludzie, a poznałem ich wielu. Miałem wielkie szczęście poznać najlepszych z nich i spędzić z nimi trochę czasu, nie tylko festiwalowego. Bardzo zdolni młodzi i nieco starsi artyści, którzy nie bardzo mają jak i po co się zaprezentować, a jednak próbują. Z powodzeniem. Nie tylko w wydawanych własnym sumptem zinach czy nawet albumach, ale i na świecie, jak choćby w antologii "Flight" czy dla wydawnictwa IDW.
Podczas samego festiwalu niesamowite dla mnie było zainteresowanie i zaangażowanie w trakcie spotkań z gośćmi. Pomimo stosunkowo niewielkiej liczby uczestników Comicdomu, sale spotkań były zapełnione po brzegi i nawet miejsce stojące trudno było znaleźć, a żadne spotkanie nie kończyło się zapadnięciem takiej krępującej ciszy... Pytania od gospodarzy i od publiczności padały w ogromnej ilości, a pytający wykazywali się olbrzymią wiedzą o tym, co się dzieje w komiksowym świecie i czego konkretnie chcą się dowiedzieć. Zastanawiałem się, czy ten entuzjazm wynika z głodu komiksu jako takiego i zafascynowania świeżym skądinąd medium? A może to takie umiłowanie do otwartego rozmawiania o swoim hobby i naturalne zainteresowanie? Jakby nie było, trochę odmiennie to wyglądało od rodzimych spotkań z twórcami. Poważnie, widziałem ich trochę.
Część nieoficjalna każdego dnia Comicdomu pozwalała mi na bliższe poznanie greckich rysowników, a rysunki i serdeczne przyjaźnie, które z tych właśnie wieczorów przywiozłem do Polski już wtedy zrodziły myśl, że chciałbym w jakiś sposób pokazać w Polsce co potrafią. Zaskoczeniem wielkim było dla mnie spotkanie rodaka, Tomka, który po wyjeździe z kraju osiedlił się w Atenach i związał swoje komiksowe życie z tamtym rynkiem. Jak zauważyłem, całkiem dobrze sobie radzi i zgarnął kilka nagród zarówno na festiwalu jak i przed nim. Po powrocie do kraju bardzo chętnie dzieliłem się wrażeniami i linkami do greckich artystów. Zaowocowało to pytaniem Pawła Timofiejuka: a może pogadasz z nimi, to zrobimy grecki numer "Ziniola"?
No i pogadałem. Poznałem przy okazji kilku nowych rysowników, a każdy z nich z entuzjazmem odpowiadał na moją propozycję i, co mnie bardzo cieszy, nikt nie odmówił, a materiału dostałem więcej niż oczekiwałem. Brakuje tylko jednego rysownika, który nie zdążył przetłumaczyć komiksu na angielski, ale liczę że i tak to zrobi i ukaże się w kolejnym "Ziniolu". Wielkie natomiast podziękowania powinienem złożyć nestorowi greckiego komiksu i mentorowi wielu młodszych twórców, Eliasowi Tabakeasowi, który mimo słabego zdrowia, bez mrugnięcia okiem stworzył i przesłał mi artykuł o kilkadziesiąt tysięcy znaków obszerniejszy, niż się spodziewałem. Niezwykła życzliwość, a jednak bardzo charakterystyczna i dokładnie taka, jaką poznałem podczas pobytu w Atenach. Mam szczerą nadzieję, że polskim czytelnikom spodoba się nowy "Ziniol", a ja będę mógł zaprezentować więcej świetnego, greckiego materiału.
1 komentarz:
Ciekawy artykuł, muszę dorwać ten grecki numer Ziniola.
W kwestii mądrych i częstych pytań od publiczności - to jest kwestia mentalna. Grecy są bardziej otwarci, generalnie bardziej pozytywni też. Polacy natomiast bierni, pasywni i raczej negatywni niż pozytywni (nie bez kozery mówi się o "polskim narzekaniu", wiecznych malkontentach itp itd). Tak bym tłumaczył.
Prześlij komentarz