Seria „Ghost Rider & Blaze: Spirits of Vengeance” zadebiutowała na rynku amerykańskim w sierpniu 1992 roku, a jej pojawienie się spowodowane było ówczesną gigantyczną popularnością regularnej serii „Ghost Rider” oraz pokrewnych jej sag traktujących o tzw. Synach Nocy.
Pierwszy odcinek serialu został zresztą zaprezentowany również w Polsce, w jednym z numerów „Mega Marvel”, dotyczącym cross-over „Rise of the Midnight Sons” („Świt Synów Nocy”), a kolejne – piąty i szósty – ujrzały światło dzienne przy okazji pięćdziesiątego wydania polskiego „Spidermana”, w historii „Spirits of Venom”.
Tytułowi bohaterowie związani są ze sobą wspólnym pochodzeniem. Zanim bowiem Ghost Rider stał się samoistnym bytem (co miało miejsce przynajmniej przez moment), jego „funkcję” dzięki zawarciu paktu z samym diabłem pełnił właśnie Johnny Blaze. Tak więc koligacja ustalona. Aby soap-operowemu charakterowi opowieści stało się zadość, wypada mi jeszcze wspomnieć o Danie Ketchu, który Ghost Riderem również był. W początkowej fazie „Spirits of Vengeance” jest on jednak uwięziony w czeluściach piekielnych, a Ghost Rider funkcjonuje sam, przez co momentami zachowuje się dość dziwnie, ale (na szczęście?) ze swoich ulubionych powiedzonek nie rezygnuje. Kwestie pokroju „Krew niewinnych została przelana. Dopadnie Was zemsta”, czy też „Jam jest duchem zemsty. Drżyjcie, nim ją poznacie” padają na planszach komiksu co chwila. Natomiast co do Johnny’ego Blaze – tak, jak płonąca czaszka i magiczny motor Ghost Ridera są niezbadaną tajemnicą, tak i broń Johnny’ego, potrafiąca dezintegrować demony, jest równie wielką enigmą. W związku z wyjaśnieniem całej sprawy, jak również wybadaniem, kto za tym stoi, Johnny opuszcza swoją rodzinę (żona, dwójka dzieci) i wyrusza na poszukiwanie odpowiedzi na swoje pytania oraz, oczywiście, zemsty. Podróżuje z Cyrkiem Quentina, którego członków traktuje jak własną rodzinę. Na drodze bohaterom staje m.in. Lilith, gromadząca rozproszone po Stanach swoje złowrogie dzieci, Hag i Troll, czyli prawa i lewa ręka złowrogiego Deathwatcha, oraz sam Mephisto i jego najnowsze stworzenie, będące antytezą Ghost Ridera, a każące się nazywać – uwaga – per Vengeance.
Scenarzysta, którym jest znany z polskich komiksów TM-Semic Howard Mackie, świadom tytułu nad jakim pracuje, zemście poświęca bardzo dużo miejsca. Moda na zemstę jest wręcz dominującym elementem opowieści w najmniejszym nawet jej aspekcie – w każdym odcinku słowo „vengeance” pada co najmniej kilkunastokrotnie, trzon fabularny epizodów skupia się na zemście dokonywanej przez naszych bohaterów na złych gościach lub też odwrotnie – na próbach zemszczenia się sponiewieranych uprzednio arcyłotrów na Johnnym i paczce. Podobnie z postaciami, głównie tymi którzy zemsty łakną – nie dość, że lubią trąbić o tym na lewo i prawo, to w dodatku z zemstą związane są nawet ich przydomki (np. Steel Vengeance, Vengeance).
Temat potraktowany jest dość płytko, a jego wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Mackie serwuje czytelnikom stały zestaw chwytów, jakie ma do zaoferowania pulpowe amerykańskie pisarstwo komiksowe: źli goście pojawiają się znienacka, obowiązkowo łakną zemsty oraz streszczają dobrym gościom swoje ostatnie miesiące spędzone na tym świecie. Pozytywni bohaterowie, podczas walki ze złymi, w akcie zemsty rewanżują się im tym samym, wobec czego nawet nie znając poprzednich numerów komiksu, można bez problemów wniknąć w fabułę. Jedyną innowacją, jaką Howard Mackie wprowadził do serii jest ludzkie potraktowanie jej protagonistów oraz wniknięcie w sprawy społeczne.
Już pierwsze pojawienie się Ghost Ridera i Johnny’ego Blaze na łamach drugiego odcinka serii osadzone jest w kontekście walki z patologią w rodzinie: bohaterowie, w przerwie walki z ciemnymi planami Mephisto i Lilith, rozprawiają się z mężem bijącym swoją żonę, który jednocześnie jest ojcem, lejącym swoje dziecko. Nie jest to oczywiście w żaden sposób oparte na np. standardowych wizytacjach pracowników socjalnych, lecz biorąc poprawkę na charakter serii jest to sygnał wart odnotowania. W późniejszych odcinkach Mackie porusza następujące sprawy: miłość do rodziny, wierność przyjaciołom oraz sens działania i wewnętrzne rozterki bohaterów (głównie Johnny’ego Blaze, który momentami jest bardziej szlachetny od samego Thorgala). Robi to w sposób niezwykle powierzchowny, zazwyczaj prezentując dany problem na zasadzie opozycji zachowań pozytywnych i negatywnych bohaterów, podsumowanych pod koniec każdego odcinka soczystym, rozegranym na kilku kadrach morałem. „Spirits of Vengeance” pod tym względem nie jest więc kamieniem milowym w rozwoju komiksu, jednak traktując go z przymrużeniem oka, można bawić się naprawdę przednio. Zwłaszcza, że w sukurs kiepskiemu scenariuszowi nie idą rysunki.
Na łamach serii skrzyżowały się drogi członków klanu Kubertów: ojca Joe oraz synów Adama i Andy’ego. W Polsce Panowie Ci zasłynęli takimi komiksami, jak: „Batman versus Predator” (Adam i Andy), „The Punisher”, „Josel” (Joe), czy „X-Men” (Andy). Na łamach „Spirits of Vengeance” spotkali się Adam i Joe, natomiast równoległe prace nad serią „Ghost Rider” prowadził Andy Kubert. Widać, że Joe, który swych synów nauczył wszystkiego a następnie wciągnął do swojej szkoły (School of Cartoon and Graphic Art), prowadząc ich za rękę również bawił się dobrze – w kilku odcinkach poinkował prace Adama, a w numerach 7 i 8 sam zrealizował krótką fabułkę zatytułowaną „The Great Hunt”. Ekspresyjne kadrowanie, świetna kreska oraz kolory, tworzone bez użycia komputera, sprawiają, że poszczególne strony przenoszą czytelnika w końcówkę najlepszych czasów amerykańskiego komiksu mainstreamowego, tuz przed pojawieniem się komputerowych kolorów i zeszytów, prezentujących przygody dużych, napompowanych facetów i ich małych, chudych dziewczyn. Tak więc, jeśli jesteście zwolennikami staroci osadzonych w takich właśnie klimatach, „Spirits of Vengeance” jest serią z najwyższej niskiej półki amerykańskiego mainstreamu.
Omówiono zeszyty 1-10 oraz 12 regularnej serii „Spirits of Vengeance” (scen. Howard Mackie, rys. Adam Kubert, Joe Kubert, tusz. Joe Kubert, Bill Reinhold, Klaus Janson, Chris Warner, Art Adams, Tom Mandrake, kolory: Gregory Wright). Cała seria liczyła sobie 23 numery.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach drukowanej edycji magazynu komiksowego "Ziniol" w cyklu "Straszny staroć" pod tytułem "Pracownik socjalny Ghost Rider i jego przyjaciel, John Blaze".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz