Zmarł Norm Breyfogle.
Rysownik, który pewnie dla wielu ludzi z mojego rocznika był jednym z architektów dzieciństwa.
Człowiek, o którego genialnej, ekspresyjnej kresce nie ma sensu gadać, bo wystarczy na nią popatrzeć przez pięć sekund.
Mistrz kompozycji planszy, twórca najlepszych uszu Batmana, najlepszych zeszytów Batmana i najbardziej dynamicznych kadrów z tym bohaterem. Zresztą, nie tylko z tym.
Człowiek niesamowicie otwarty, serdeczny i komunikatywny. Co prawda nie mieliśmy okazji poznać się osobiście, ale od dekady pozostawialiśmy w kontakcie mejlowym. Norm bez chwili wahania zgodził się na wywiad, który pojawił się w trzecim numerze "timofowego" Ziniola (grudzień 2008). Podesłał też swoje prace na przód i tył okładki tego numeru. Mógł olać leszcza, a jednak tego nie zrobił.
Był komiksiarzem. Narysował tysiące plansz. A później miał wylew, który rysownikowi z tysiącami plansz na koncie powinien totalnie rozsypać życie. Ale Norm, nie mogąc już rysować i robić tego, co kocha, co kocha najbardziej na świecie, przerzucił się na pisanie i komentowanie (a "jego wynurzenia zawsze pakowały go w kłopoty"). Działał dalej. W tej tragicznej sytuacji on działał dalej.
Kiedy zaczynałem czytać komiksy, darzyłem Norma takim szacunkiem, jakim dzieciak darzy swojego ulubionego rysownika. Kiedy już się poznaliśmy, i kiedy przeżył wszystko to, co przeżył, byłem pełen podziwu dla niego jako człowieka. Wciąż jestem. I zawsze będę.
Norm, Mistrzu, to był zaszczyt.
Spoczywaj w pokoju.
(foto: by MichaelNetzer [CC BY-SA 3.0, from Wikimedia Commons]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz