Robert Zaręba jest wydawcą, redaktorem naczelnym „Magazynu Fantastycznego” i „Strefy Komiksu” oraz scenarzystą komiksowym (m.in. „Triumwirat”, „Exodus”, „Mrok”) w jednej osobie. Rozmawiam z nim o sytuacji komiksu w Polsce, kuluarach pisania scenariuszy i hardkorze…
Dominik Szcześniak: “Strefa komiksu” to projekt, który uruchomiłeś w 2007 roku. Skąd wziął się ten pomysł? Przed „Strefą” byłeś związany z komiksem w jakiś sposób?
Robert Zaręba: Komiks towarzyszył mi przez całe dzieciństwo i choć później z niego wyrosłem, i zająłem się literaturą, to po latach sentymenty odżyły i najpierw zacząłem publikować stripy komiksowe w moich gazetkach satyrycznych “Mister Dowcip” i “Twój Dowcip”, później w “Magazynie Fantastycznym”, w którym chciałem stworzyć przestrzeń, by twórcy mogli pokazać swoje komiksy fantastyczne. Rozpuściliśmy wici i czekaliśmy, aż zaleją nas plansze pełne fantastycznych światów, stworów i zdarzeń. A tu okazało się, że polski komiks fantastyczny praktycznie nie istnieje, autorom nie zalegają w szufladach żadne materiały, a oni sami nie bardzo interesują się tą tematyką. Pojedyncze shorty napływały, ale było ich zbyt mało, aby wypełnić kolejne numery pisma. Sami więc rozpoczęliśmy pracę nad kilkoma projektami. Zadanie było o tyle łatwiejsze, że po moich wcześniejszych niezrealizowanych planach na magazyn komiksowy zostało nam trochę krótkich komiksów i wiele pomysłów na dłuższe formy komiksowe. Nie minął rok, a mieliśmy gotowych kilka segregatorów świetnych materiałów.
Tymczasem tak duża ilość komiksu w piśmie poświęconym literaturze fantastycznej zaczęła coraz bardziej irytować miłośników fantastyki. Domagali się oni, aby ograniczyć objętość komiksu do minimum, a że było ich zdecydowanie więcej niż fanów komiksu, zaczął on stopniowo znikać z “MF” (z czterdziestu ośmiu stron w pierwszym numerze, do zera w siedemnastym).
Kiedy los komiksu w “MF” wydawał się przesądzony, na scenę komiksową wkroczyła “Strefa Komiksu”. Magazyn powstał po to, aby uporządkować i opublikować w lepszej jakości komiksy z “MF” oraz setki stron materiałów, których w “MF” nie zdążyliśmy pokazać. Szybko okazało się, że w naszym krajobrazie kulturalnym jest miejsce dla takiego projektu jak “Strefa”, zapowiada się więc, że zagościmy tu nieco dłużej niż początkowo planowaliśmy.
Kiedy wkraczałeś na rynek z komiksami – był to rynek przychylny czy raczej nie bardzo? I jak jest teraz?
Nie wiem, czy nie używamy zbyt wielkich słów. Jeśli nakład komiksu wynosi 250-400 egz. to mówienie o wkraczaniu na rynek jest sporym lingwistycznym nadużyciem. Kiedyś kupowałem fanziny fantastyczne, które miały większe nakłady, niż wszystkie ukazujące się obecnie magazyny i ziny komiksowe razem wzięte... Myślę, że należałoby mówić raczej o rynku kolekcjonerskim, czy coś w tym stylu. W sytuacji sprzed pięciu lat i obecnej nie widzę istotnej różnicy.
"Strefa komiksu" sprawia wrażenie projektu przemyślanego. Publikujesz komiksy według pewnego klucza i skupiasz się na konkretnym kręgu twórców.
“Strefa Komiksu” została wydzielona z “Magazynu Fantastycznego”, więc jest oczywiste, że w pierwszej kolejności opublikowaliśmy materiały powstałe z myślą o “MF”, czyli “Mrok”, “Pomidorową”, “Gwiezdne Bezdroża”. Także w dalszych pracach koncentrowaliśmy się na tych komiksach i autorach, którzy w “MF” uzyskali największe poparcie czytelników (a mówimy tu o tysiącach osób czytających każdy numer).
Ale nie ograniczaliśmy się tylko do fantastyki i już trzeci album ze Strefy - “Antologia komiksu polskiego” - pokazał, że jesteśmy otwarci na każdy rodzaj komiksu: sensacyjny, obyczajowy, historyczny.
Kryteria, według których kwalifikujemy komiksy, nie są żadną tajemnicą i powtórzę tylko to, co mówiłem już wielokrotnie: komiks, bez względu na długość i tematykę, powinien mówić nam coś istotnego lub opowiadać jakąś fascynującą historię. Skoro jest graficznym opowiadaniem, powinien mieć swój początek, środek i koniec. Powinien mieć wartką fabułę i czytelną puentę. Najlepiej, aby komiks "na poważnie" był narysowany realistycznie, zaś komiks humorystyczny - z deformacjami. Te założenia nie są niewzruszonymi dogmatami i częstokroć, w uzasadnionych przypadkach robiliśmy od nich odstępstwa.
“Strefa komiksu” jest otwarta dla wszystkich, którzy potrafią rysować i pisać scenariusze, spełniające w ogólnych zarysach podane wyżej kryteria. Wielokrotnie próbowałem poszerzyć krąg autorów publikujących w "Strefie", tyle tylko, że “do tanga trzeba dwojga”... I tu jest pies pogrzebany, bo co ja mogę zaproponować przy średnim nakładzie 300 egz.? Twórcom mającym w dorobku jakieś publikacje, w zasadzie nic, gdyż przy takim nakładzie stawki za plansze są symboliczne. Większość artystów woli coś narysować za darmo dla kolegi wydającego zin niż pracować za półdarmo dla obcego wydawcy. Dlatego od pewnego czasu nawet wstyd mi takie kwoty proponować...
Tematyka „hardkorowa” jest Twoją ulubioną?
Moim ulubionym gatunkiem jest komiks humorystyczny, gdyż uważam, że tylko w nim (poza nielicznymi wyjątkami) komiks osiągnął wyżyny zarezerwowane dla sztuki wyższej. Według mnie najciekawsze zjawiska artystyczne pojawiają się właśnie na granicy dobrego smaku, moralności, społecznego przyzwolenia. Hardkor pozwala wyrwać ospałe umysły z odrętwienia i zmusić je do refleksji i działania.
Hardkor w “Strefie komiksu” zazwyczaj czemuś służy, zwraca uwagę na jakiś problem, często bywa środkiem artystycznym, służącym do osiągnięcia określonego celu. Weźmy short “Powrót taty” narysowany przez Pawła Gierczaka. Komiks pokazuje mój stosunek do komiksowych “snujów”, w których przez wiele stron nic się nie dzieje, a bohater tylko snuje się po parku, czy innych chwastach, a sens tego wałęsania zostaje ujawniony dopiero gdzieś pod koniec komiksu. W naszym shorcie kpimy z takiego podejścia do narracji komiksowej. Nasz bohater wychodzi z domu na polowanie, po czym przemieszcza się sennie przez zniszczoną Warszawę. Później następuje motyw zamiany łowcy w zwierzynę, ale oczywiście u nas jest on posunięty do ostateczności. Łowca zostaje zabity i pożarty przez myśliwych, którzy nie są bestiami z innej bajki, ale zwykłymi ludźmi. Następnie kontynuujemy odwrócenie ról i niedawna zwierzyna, mijając ten sam monotonny krajobraz, dochodzi po tropach do kryjówki niedawnego łowcy, gwałci jego żonę, pożera zgromadzoną żywność i wypija alkohol. I wtedy następuje długo oczekiwana puenta. Jeden z napastników wyrzyguje upierścieniony palec pożartego łowcy, który przywołuje w ukrytym pod stołem malcu wspomnienie taty i wywołuje szeroki uśmiech na jego twarzyczce.
„Powrót taty” te komiksowe „snuje” wykpił, ale nie zmienia to faktu, że te „snuje” wciąż się pojawiają. Są tacy, którzy okres, w którym „snuje” dominowały nazywają „wielką smutą”, są też tacy, którzy dopuszczają ich istnienie jako zabawy z formą.
Ależ ja nikomu nie zabraniam bawić się formą. Każdy twórca powinien wyrażać się w takiej formule, w której czuje się najlepiej lub która najbardziej pasuje do opowiadanej historii (a najlepiej jedno i drugie jednocześnie). Byłbym ostatnim, który komukolwiek sugerowałby jakiekolwiek rozwiązania, a już najbardziej irytują mnie ci komiksowi “celebryci”, którzy próbują narzucić własne widzimisię jako obowiązujący trend. Natomiast nie widzę powodu, aby nie zakpić z czegoś, co mi się nie podoba.
Nie wydaje Ci się, że jest to spuścizna skostniałej formuły konkursu na komiks przy MFK oraz poligonu doświadczalnego, jakim dla początkujących twórców były ziny, gdzie mogli sobie pofolgować?
Nie śledzę tego konkursu, choć zawsze przeglądam katalog pokonkursowy. Nie wiem, na ile jest on reprezentatywny dla wszystkich prac nadesłanych na konkurs, ale rzeczywiście mało który komiks z katalogu nadaje się do czytania.
Z zinami sprawa jest bardziej skomplikowana. Jest ich dużo, ale nie ma między nimi istotnych różnic programowych. Wszystkie są do siebie podobne i w większości publikują tych samych twórców. To tak, jakby redaktorzy mieli taki sam gust i kierowali się przy doborze prac takimi samymi kryteriami. Z drugiej jednak strony, im więcej publikuje się prac, tym większa szansa, że trafi się na coś wyjątkowego.
Gorzej natomiast, że nie ma silnych finansowo magazynów komiksowych, które potrafiłyby wyławiać utalentowanych twórców i odpowiednio ich motywując przymuszały do pracy nad bardziej przemyślanym projektami. Tym bardziej, że obserwując niektórych młodych artystów widać niesamowity postęp, jaki poczynili na przestrzeni zaledwie kilku lat. Gdyby stworzyć im odpowiednie warunki do pracy, z pewnością już niebawem mielibyśmy kilka świetnych, oryginalnych serii komiksowych.
Wracając do hardkoru, którego dość sporo w „Strefie”. „Powrót taty” to małe piwo w porównaniu z innymi hardkorami…
W dłuższych formach komiksowych hardkor pojawia się jako środek artystyczny. Mocne erotyczne sceny oraz wulgarne słownictwo w “Mroku” budują psychologię postaci, służą ukazaniu mrocznej natury bohaterów komiksu. Wszystkie wydarzenia w tej opowieści są oparte na faktach (oprócz zmartwychwstania, choć i w tym przypadku był ponoć precedens), co jeszcze bardziej uwypukla otaczające nas zewsząd zło i obecny w komiksie hardkor legitymizuje. Dla przeciwwagi, w trylogii “Triumwirat” nie ma ani jednego przekleństwa czy nieprzyzwoitej sceny, choć komiks ten porusza nie mniej ważkie problemy. W tym przypadku dla osiągnięcia tych samych celów użyłem innych środków.
Nawet pojedyncze kadry dają wielkie możliwości i wykorzystując kolejne plany można wiele powiedzieć. Ale aby czytelnik to spostrzegł, musi się na kadrze zatrzymać i poddać go analizie. Cóż go lepiej do tego przymusi niż kawałek hardkoru? To tak, jakby komuś w czasie biegu podłożyć nogę.
Weźmy początek “Gwiezdnych Bezdroży”. Dwa kardy wystarczą, aby pokazać, jak według mnie wyglądałaby Polska rządzona dwadzieścia lat przez ekipę Giertycha, Leppera i braci Kaczyńskich (uwidocznionych na plakacie trawestującym plakat przedstawiający wodzów rewolucji socjalistycznej Marksa, Engelsa i Lenina). Powszechna symbolika religijna, totalna inwigilacja, poglądy kleru ujęte w surowe prawo świeckie, więzienia wypełnione przedstawicielami mniejszości seksualnych. Odniesienie do Holokaustu w postaci napisu na więziennej bramie “celibat czyni wolnym” może się komuś wydać hardkorem, ale zauważmy z jakich wychodzimy przesłanek. Mówimy o ludziach z obozu ekipy rządzącej dużym europejskim państwem, którzy pod faszystowskimi symbolami pozdrawiali się faszystowskimi gestami. Do czego by doszli, gdyby dać im dwadzieścia lat niczym nieskrępowanej wolności? I tu używam jednej z najciekawszych właściwości komiksu, a mianowicie przerysowywania zastanego świata. Rzeczy przerysowane brane są w komiksie w cudzysłów. Mówiąc więc “dosłownie” tak naprawdę puszczamy do czytelnika potężne oko, nieustannie mając nadzieję, że to załapie.
I chyba nie chodzi o to, aby opowiadać historie w taki a nie inny sposób tylko dlatego, że taka jest akurat moda, trend czy oczekiwania czytelników. Mam coś do powiedzenia to mówię we własnym, charakterystycznym stylu. Ktoś to kupi, to dobrze. Nie kupi, jego strata.
Jaką widzisz różnicę w pisaniu książek i komiksów. Bo zaznałeś obu tych przyjemności…
Każdy proces twórczy można podzielić na dwa zasadnicze etapy, etap poszukiwania tematu i pracy nad samym tematem. Pierwszy etap w obu przypadkach jest identyczny. Szukam pomysłu, a kiedy go znajdę, staram się nadać mu odpowiednią formę. To jest bardzo ważne, aby formę dopasować do treści. Kiedy mam już temat i znalazłem dla niego odpowiednią formę, dalsza część pracy to dwie zupełnie różne sprawy, które wynikają z istotnej różnicy między tymi dwoma mediami.
Pisząc książkę daję się ponieść fabule, a moja uwaga co rusz ześlizguje się z głównego wątku, by poddać się myślom błądzącym wokół pobocznych tematów. Wielkim darem pisarza jest umiejętność kojarzenia rzeczy od siebie odległych, pozornie tylko nie mających ze sobą żadnego związku. Podczas pisania pozwalam sobie na dygresje, ciągle odnoszę się do bagażu zdobywanej latami wiedzy, tysięcy przeczytanych książek, obejrzanych obrazów i filmów. Kompresowane latami w umyśle cudze myśli, obrazy, własne przemyślenia, nagle układają się w zdania i zapełniają strony utworu literackiego. Czasem porywa mnie jakaś wizja, ale pisanie w gruncie rzeczy sprowadza się do mozolnej walki z oporną materią słowa.
Pisanie scenariusza komiksowego jest przeciwieństwem pisania powieści czy opowiadania. Największym problemem jest utrzymanie w ryzach wyobraźni, okiełzanie rozbrykanych myśli, spajanie wciąż rozwidlających się wątków. O ból głowy przyprawia mnie wymóg lapidarność stylu, który nakazuje wykastrować zdania z całego właściwego im piękna, by zmieściły się w ciasnej przestrzeni dymka.
Poza tym światem powieści niepodzielnie włada monoteistyczna religia, w której jestem jedynym, władającym niepodzielnie demiurgiem. Robiąc komiks jestem tylko pomniejszym bóstwem z niepokojem patrzącym na kreację świata przez bóstwo nadrzędne, czyli rysownika. A czasem efekt jego pracy jest niezwykle odległy od mojego wyobrażenia danej postaci, sceny czy świata.
W przypadku pierwszego „Triumwiratu” to kastrowanie zdań chyba nie do końca się udało. Odniosłem wrażenie, jakby kadry przeładowane były słowami. tak miało być, czy może zabrakło kompromisu między powieścią a komiksem?
“Trumwirat” jest komiksową adaptacją powieści skonstruowanej z dziesięciu rozbudowanych parabol, dla której świat fantasy jest tylko wygodnym i atrakcyjnym szafarzem. Gdybym wcześniej nie napisał powieści i ten sam pomysł od początku realizował przy pomocy komiksu, scenariusz byłby zupełnie inny (wystarczy zajrzeć do innych moich komiksów, choćby “Mroku” czy “Exodusu” aby się przekonać, że równowaga miedzy tekstem a obrazem jest w nich zachowana).
Zresztą, w trakcie prac nad pierwszą częścią komiksu próbowaliśmy nieco odejść od tekstu zamieszczając dodatkowe sceny, ale później i tak wszystko wyleciało. “Triumwirat-Smok” ma tak bardzo skondensowaną formułę, że każda ingerencja w fabułę zakłócała rytm opowieści i burzyła kompozycję zarówno poszczególnych rozdziałów, jak i całego komiksu.
Kadry w pierwszej części są przeładowane słowami, gdyż w “Trumwiracie” dużo dzieje się na poziomie samego języka (stylizacja językowa, liczne metafory, odniesienia do współczesności, nawiązania do literatury, itd.), a duża część przekazu zawarta jest między słowami. Gdybym usunął część zdań z komiksu “Triumwirat - Smok”, zubożyłbym go, a tego za wszelką cenę chciałem uniknąć wychodząc z założenia, że jeśli coś jest dobre, to nie można tego zepsuć. W drugiej części trylogii, pt. “Triumwirat – Mag”, już tak kurczowo nie trzymałem się powieści i nawet wrysowaliśmy kilka dodatkowych scen, a mimo to kompozycja utworu nie została naruszona. Nie wiem jakim cudem, gdyż w trzeciej części, pt. “Triumwirat - Rycerz” nad którą obecnie pracuję, problem powrócił.
Ciekawi mnie w jaki sposób powstaje u Ciebie scenariusz. Metod jest ponoć tyle, ile scenarzystów. Jeden lubi rozpisać wszystko krok po kroku, kadr po kadrze, inny przekazuje rysownikowi skrypt w formie opowiadania… Jak to jest u Ciebie?
Tu nie ma reguł. Zazwyczaj szczegółowo opisuję to, co ma się znaleźć na stronie dokładnie podając liczbę kadrów, czasem ich wielkość i rozmieszczenie, ale zdarza się też, że opisuję tylko poszczególne kadry pozwalając rysownikowi zdecydować o ich ilości na stronie, a w konsekwencji także ilości stron w komiksie. Czasem rysownik nie mieści się w zaplanowanej ilości kadrów i stron, i proponuje własne rozwiązania. Rychu Dąbrowski powiedział na przykład, że nie narysuje dla mnie więcej ani jednej planszy, jeśli będzie na niej więcej niż sześć kadrów.
Natomiast zawsze inwencji rysownika pozostawiam sposób kadrowania, kompozycję, perspektywę, kolorystykę i wszystkie sprawy warsztatowe wychodząc z założenia, że rysownik ma w tej materii większą wiedzę i doświadczenie niż ja, bo gdyby było inaczej, to sam bym sobie komiks narysował.
Kiedy dostaję gotowe plansze i wprowadzam tekst, kończy się pierwszy etap pracy. Później komiks trafia pod redakcję mojej żony i tu zaczynają się schody. Moja żona jest z wykształcenia filozofem, na dodatek interesuje się komiksem (napisała nawet rozbudowany projekt edukacyjny mający promować komiks w szkole podstawowej) i jest strasznie wymagająca. Żadna nielogiczność czy niekonsekwencja nie ujdzie jej uwadze. Twórcy, którzy mieli z nią kontakt, wiedzą o czym mówię.
Standardowe pytanie o plany: Co nakładem Twojego wydawnictwa pojawi się w tym roku?
Ten rok w kalendarzu komiksowym będzie rokiem Zygmunta Similaka. Oprócz drugiej części trylogii „Triumwirat – Mag” ukaże się jeszcze trzecia część pt. „Triumwirat – Rycerz”, a na MFK w Łodzi druga część jego autobiografii pt. “W cieniu Gwiazdy”. Na wakacje są planowane dwie reedycje komiksów historycznych “Zawisza Czarny” oraz “Bitwa pod Grunwaldem”. Ten drugi album zostanie wzbogacony o kilka niepublikowanych dotąd komiksowych historii rycerskich, a także kilkanaście rysunków satyrycznych.
Kolejnymi pozycjami ze "Strefy" będą: antologia autorska Artura Chochowskiego i “Laleczki” Macieja Pałki. Jest też duże prawdopodobieństwo, że uda nam się ukończyć “Mrok 2”. No i na przełomie roku wreszcie ruszymy z kolorową, albumową wersją “Exodusu”, nad którym prace właśnie wznowiliśmy. Oczywiście coś może się przesunąć w czasie, coś wypaść na następny rok, ale te tytuły są już zaklepane w kalendarzu wydawniczym.
Czy jest taka postać, której komiksu jeszcze nie wydałeś, a chciałbyś?
Problem nie jest w tym, co ja bym chciał, ale co mogę, a jak już wspomniałem, mogę niewiele. Każdy większy projekt komiksowy, taki jak album (nie mówiąc już o serii) wymaga sporych nakładów finansowych, które przy tak małym rynku najprawdopodobniej nigdy się nie zwrócą. Nie widzę więc żadnych szans na zrealizowanie autorskiego projektu komiksowego, przyzwoicie wydrukowanego na porządnym papierze, w kolorze, nie finansowanego z państwowej kasy, który mógłby przynieść zysk. Dlatego obecnie koncentruję się na dopracowaniu, redagowaniu i publikowaniu materiałów już gotowych, powstałych przy okazji prac nad wcześniejszymi projektami. Oczywiście jestem otwarty na wszelkie propozycje, ale samemu już nie za bardzo mam czas i ochotę szukać nowych wyzwań.
Wywiad ten przeprowadzamy dla „kwartalnika kultury komiksowej”. Co sądzisz o komiksie w Polsce. Jest kultura, czy może schamienie?
Czy istnieje kultura komiksowa w Polsce? W kraju, gdzie nie ma tradycji komiksowej, gdzie komiks jest praktycznie nieobecny w szkołach? Dzieciaki uczą się poprawnie odczytywać literaturę, na lekcjach plastyki zdobywają podstawową wiedzę na temat malarstwa, przynajmniej kilka razy w roku chodzą do kina, ale o komiksie nie uczą się niczego. Nikt ich nie uwrażliwia na piękno zawarte w komiksie, a wprost przeciwnie, dominuje teza, że komiks to podgatunek dla dzieci i idiotów. I choć ostatnio w czytankach na różnych poziomach nauczania pojawiły się krótkie komiksy i teksty o komiksach, a do wykazu lektur weszły “Przygody Koziołka Matołka”, to jest to za mało i sytuacji raczej nie zmieni.
W konsekwencji komiks w Polsce w żaden sposób nie oddziałuje na inne dziedziny sztuki, nie mówiąc o zwykłym życiu. Na temat komiksu nie ma właściwie żadnej egzegezy, a nieliczne książki o komiksie są bardzo trudne do zdobycia. Publicystów, piszących sensownie o komiksie można policzyć na palcach jednej ręki, a o recenzentach już nawet nie wspomnę. Brak jest przemyślanej polityki promującej komiks (zamiast tego mamy chaotyczną promocję kilku najaktywniejszych wydawnictw), brak rzetelnych serwisów internetowych, brak w zasadzie wszystkiego, co dawałby nadzieję na jakiekolwiek zmiany w przyszłości.
A przecież czytelnik komiksu jest dopieszczony przez media jak mało kto! Są gigantyczne, finansowane z państwowej kasy łódzkie igrzyska, jest cykliczny program o komiksie w państwowej TVP Kultura, są recenzje komiksów zamieszczane w kilku wysokonakładowych pismach. Mimo finansowej posuchy, na rynku działa kilka w marę regularnie ukazujących się zinów/magazynów. I co? I nic. Fantastyka, która o takiej promocji może tylko pomarzyć, sprzedaje się 20 razy lepiej.
Ilustracje:
1. Robert Zaręba na tle kopii "Ostatniego rejsu Temeraire" Wiliama Turnera autorstwa Pawła Gierczaka,
2. "Twój dowcip" nr 4/09 - okładka,
3. "Magazyn Fantastyczny" nr 17 - okładka (autor: Mariusz Gandzel),
4. "Strefa komiksu: Mrok" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunki: Nikodem Cabała) - okładka,
5. fragment komiksu "Powrót taty" - scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Paweł Gierczak,
6. "Strefa komiksu: Apokalipsa, część II" - okładka (autor: Tomasz Biniek),
7. "Strefa komiksu: Maciej Łoś" - okładka (autor: Maciej Łoś),
8. "Gwiezdne bezdroża" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Ryszard Dąbrowski) - okładka,
9. "Triumwirat - Smok" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Zygmunt Similak) okładka (autor: Artur Chochowski),
10. "Tod Robot" - okładka (autor: Artur Chochowski),
11. "W cieniu gwiazdy" - okładka (autor: Zygmunt Similak),
12. fragment komiksu "Triumwirat - Mag" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Zygmunt Similak)
3 komentarze:
O, bardzo ciekawy wywiad. I fajnie się zgrało z podsumowaniem 2009 roku przez wydawców - w tym Roberta - na Kolorowych ;)
Do tej pory pozycje ze Strefy Komiksu były mi obce, ale w tym roku jednym z komiksowych postanowień jest zajrzeć i w te rejony.
A tak swoją drogą dziwi mnie brak odzewu pod tego typu wpisami. Kupa roboty - jak podejrzewam - włożona w wywiad i ze strony pytającego i odpowiadającego, a feedbacku nic..
Dobry wywiad.
Ech, jeśli nie piszesz dla Motywu Drogi to nie masz co liczyć na feedback, tylko na jakieś strzępki komentów znajomków...
Stara komiksowa prawda :)
Wywiad bardzo w porzadku, choć szkoda, że z Zaręby nie wyszedł diabeł, jak to mu się często na forum zdarzało. Nadmiar dyplomacji, jak sądzę :)
Prześlij komentarz