Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

niedziela, 24 stycznia 2010

Rok 2009: rynek amerykański

Autor: Paweł Timofiejuk

Rok 2009 by
ł rokiem kryzysu na rynku amerykańskim. Kryzysu, który było widać również w komiksie. Zaczęło się wraz z początkiem roku i ogłoszeniem przez DCD (Diamond Comics Distrubutions) zmian w zamówieniach na direct market. Zmian, które sprawiły, że ceny zeszytów poszły w górę, a wielu mniejszych wydawców zmuszonych zostało do zweryfikowania planów. Małe wydawnictwa ograniczyły liczbę zeszytów dostępnych na rynku (co widać choćby po ofercie Amaze Ink/SLG), a duże zaczęły rozważać wyczyszczenie swoich katalogów z przerostu oferty, która pęczniała jeszcze w czasach prosperity. Pojawiła się potrzeba powrotu do korzeni i przy pomocy crossoverów wyczyszczenia rozbuchanego galimatiasu. Czy też, jak w przypadku Image, w połowie roku zdecydowano się na powrót do komiksów, które dały początek ich sukcesom na rynku. Znany z częstych bankructw Marvel, w końcu znalazł jelenia (w tej roli Disney), który za możliwość przejęcia filmowej części firmy zabulił krocie (patrz: ilustracja po lewej, pochodząca z Superpunch). Czy ujrzymy jelonka Bambi zalecającego się do Mary Jane? To się okaże, bo związek nie został jeszcze w pełni skonsumowany. Cóż , Warner Bros. też nie oszczędził swojego dziecka i oficjalnie ogłosił, że DC Comics staje się tylko częścią DC Entertainment – no a jakże, spółki zajmującej się przede wszystkim filmami, na których przecież się zarabia. Tym tropem podążył również Top Shelf, którego 33% udziałów trafiło w ręce filmowców Johna S. Johnsona i Anthony’ego Bregmana. Czy to właściwy kierunek dla bytu komiksowego rynku? - zobaczymy w najbliższych latach, ale jeśli trend będzie utrzymywał się stale, to może dojść do sytuacji, w której rynek komiksowy będzie tylko przemysłem wspierającym produkcję filmową. Wystarczy spojrzeć na to, co ostatnimi czasy dzieje się w IDW, które skupia się przede wszystkim na mocnych i doskonale znanych produktach powiązanych z telewizją.

Przemiany ostatnich miesięcy doprowadziły do sytuacji, w której katalog Diamonda zmalał o połowę, i stał się tylko grubszą broszurą. Zniknęło z niego dużo niewielkich inicjatyw, a komiksy wydawane własnym sumptem przez autorów nie pojawiały się już w katalogu w ostatnich miesiącach roku. Po części było to wymuszone nową polityką firmy, która nie dość, że podniosła wydawcom limity sprzedaży, aby utrzymywać ich towar w katalogu, to również zaczęła rościć prawa do arbitralnej oceny, czy wpuścić na direct market nowe produkty i nowych wydawców. Dlatego też wielu z wydawców skupiło się na pogłębianiu penetracji rynku książkowego, a na serwisach zaczęto dyskutować o sensowności topów sprzedaży DCD, gdy sam Diamond nie ujmował w nich całej swojej sprzedaży – nie obejmuje ona sekcji DBD (Diamond Books Distributions). A już zestawienie obu list powoduje zmiany w postrzeganiu rynku komiksowego. Okazuje się, że zaczyna rosnąć rola rynku książkowego (popularnie zwanego graphic novel) kosztem masowego przemysłu zeszytów komiksowych. Ta rola jest już na tyle znacząca, że duzi wydawcy książkowi coraz śmielej wchodzą w ten interes, ale mając znacznie bardziej rozbudowaną sieć dystrybucji mogą sobie pozwolić na traktowanie direct market po macoszemu i skupianie się na sprzedaży komiksów (graphic novel) przez księgarnie, a nie sklepy komiksowe.

Wróćmy do kryzysu. Zaowocował on zmniejszeniem się rynku, ale nie sprawił, że dynamika jego zmian ustała. Ba, spowodował raczej jej wzmocnienie. Bo czymże innym jest coraz częstsze sięganie przez producentów komiksów superbohaterskich po twórców, którzy jeszcze kilka lat temu nie przeszliby selekcji redaktorów skupionych na naiwnym realizmie, nie chcących (tak „nie chcących!”, a nie „nie mogących!”) pozwolić sobie na eksperymenty graficzne nawet na obrzeżach DC, czy też Marvela. To się zmienia, ale zmienia się też optyka rynku. Tak jak na rynku książkowym zaczyna dominować tematyka autobiograficzna, a coraz większą uwagę przyciągają twórcy komiksu autorskiego. W takich warunkach przychodzi wybrać 10 najlepszych, moim zdaniem, komiksów wydanych w 2009 roku za oceanem.

Zacznijmy jednak od tych tytułów, które się tam nie znajdą, a mogłyby się znaleźć. Nie będzie więc tam Asteriosa Polypa, bo po prostu nie trafiła do mnie zupełnie ta akademicka pseudobiografia, która podbiła listy przebojów wielu krytyków, autorów i znawców w samych Stanach. Nie trafią tam edycje Tardiego ("You are there" i "West coast blues") wydane przez Fantagraphic, bo co z tego, że fajne, jak o 30 lat spóźnione, ale kto wie, może w 2010 roku pojawią się jego lepsze i nowsze rzeczy. Nie znajdzie się też "Scalped", choć jest jedną z niewielu wartych uwagi serii z wielkich wydawnictw. Zabraknie też nowego Mouse Guarda: "Winter 1152", bo dobre to ciągnięcie świetnego pomysłu, ale bez tego specjalnego błysku, który towarzyszył pierwszej serii. Nie będzie też "Sweet Tootha", bo pomimo całego zaufania jaki dałem tej serii, to za wcześnie by wychwalać ją pod niebiosa.

A co będzie? Będzie dziesięć świetnych komiksów, a właściwie 11, bo jednego oba tomy wydane w 2009 roku.

10. "Leagu
e of Extraordinary Gentlemen (Vol III): Century #1" – Alan Moore, Kevin O’Neill – bo zmiana wcale nie wyszła na gorsze, a wręcz na lepsze. Mamy więc ostrą historię, która pokazuje, że tym razem nie czuwał nad Moorem żaden cenzor. Na dodatek wracamy do wielu wątków, które przewijają się przez twórczość Moore'a, a O’Neill jest w doskonałej formie

9. "Dark Entries" – Ian Rankin, Werther Dell’edera – co by było jakby za Constantine’a zabrał się prawdziwy pisarz kryminałów? Teraz już wiemy. Wszystko to w nowej linii DC – Vertigo Crime. Wszystko to w czerni i bieli. Wszystko to na ponad 200 stronach w kieszonkowym formacie, czyli prawie jak prawdziwy tani kryminał. Gdyby rysunki jeszcze były lepsze, choć… wróć! Przecież to idealny styl dla takiego nawiązania do tradycji pulpy.


8. "The Photographer" – Didier Lefevre, Emmanuel Guibert, Fr
ederic Lemercier – doskonały przykład na świetne możliwości połączenia fotografii i rysunku, i w ten sposób stworzenia świetnego reportażu z Afganistanu – miejsca, które obecnie wydaje się nam całkowicie odmiennym od tego, jakim było 25 lat temu, a zarazem tak podobnym, gdy brniemy przez karty książki i wgłębiamy się w dostępne w sieci informacje o trwającej tam wojnie.


7. "DMZ vol.
6 Blood in the Game" i vol. 7 "War Powers" – Brian Wood, Riccardo Burchielli, Kristian Donaldson I Nikki Cook – wielu mogło się wydawać po poprzednim roku, że to już koniec, nic ciekawego się w serii nie wydarzy, autor zafiksował się na paru pomysłach, które właśnie dogorywają. A jednak, wszyscy wątpiący dostali soczystego kopa w jaja, a seria dostała niezłego powera i z nową siłą kręci się dalej. A robi się coraz ciekawiej, co mogą poświadczyć czytelnicy tej serii w wydaniu zeszytowym, gdzie właśnie w nr 49 nastąpiła kulminacja opowieści zaczętej w tych dwu zbiorczych wydaniach.

6. "Stitches" –
David Small – jedna z mocniejszych pozycji tego roku, której - uwaga - nie kupiłem od razu. Nabyłem ją dopiero śledząc listy i pomimo tego, że nie trafia ona do mnie do końca graficznie, jednak jest to wartościowy komiks, który słusznie znalazł się na wielu listach przebojów. Autobiograficzna historia rysownika książek dla dzieci cofa nas do traumatycznych przeżyć jego dzieciństwa i efektów jakie one wywarły na jego życie. Dla mnie Small mógłby już przestać robić książki dla dzieci i zająć się tworzeniem kolejnych graphic novel, bo przekonał mnie, że potrafi.

5. "Footnotes In Gaza" – Joe Sacco
– długo czekaliśmy na now
y komiksowy reportaż Joe, aż już wielu zwątpiło. Choć wielu wiernych ucieszyło się z preludium o Czeczeni w "I live here", ale wciąż czekaliśmy na nowy komiks Joe. I w końcu kilka dni temu przyszedł, ukazał się na sam koniec roku. Jeszcze nie przeczytałem go, ale już te strony na których właśnie jestem są wyśmienite i przypominają dlaczego tak lubię jego komiksowe reportaże.


4. "The Complete Essex County"
– Jeff Lemire – ten komiks pokochałem już w wersji 3 odrębnych albumów bez dodatków. Pokochałem aż do tego stopnia, że jego zbiorcze wydanie w polskiej wersji
ukazało się zaledwie tydzień po amerykańskiej premierze.

3. "The Red Monkey Double happiness book" – Joe Daly – komiks ten kupowałem bez żadnego przekonania do jego zawartości, bardziej żeby sprawdzić co ciekawego dzieje się w komiksie południowoafrykańskim. Dostałem przyjemny rozrywkowy komiks i do tego świetnie wykonany, dzięki czemu warty uwagi każdego miłośnika dobrych komiksów.

2. "Scott Pilgrim vs the Universe" – Brian Lee O’Maley – to już piąty tom przygód Scotta Pilgrima, a bawi równie dobrze jak poprzednie, chociaż trzeba było na niego czekać. Warto było! Teraz wypada mieć tylko nadzieję, że ostatniego tomu doczekamy się przed filmową premierą, abyśmy mogli skonsumować całą serię jeszcze raz. http://www.scottpilgrimthemovie.com/about-the-film/ – Coś mi się widzi, że 2010 rok, będzie rokiem Scotta Pilgrima!

1. "A Drifting Life" - Yoshihiro Tatsumi – ponad 8 i pół setki stron autobiograficznej opowieści o początkach japońskiego szaleństwa na punkcie mangi. Cofamy się więc do połowy lat 40. i zmierzamy do końca 50. XX wieku, oglądając wraz z autorem kształtujący się rynek mangi. Obserwujemy życiowe wybory, biznesowe i twórcze decyzje, które wywierają wpływ na losy naszego twórcy, a są podejmowane w atmosferze uczestnictwa w czymś wielkim, czymś co zmienia rynek czytelniczy. Czyta się niezwykle szybko, pomimo tej ogromnej objętości, a rysunek doskonale wpisuje się w klimat wspomnień z powojennej Japonii.

Być może rok 2009 nie był rokiem obfitym w nowości, ale był niewątpliwie obfity w dobre nowe tytuły, które pokazują, że komiks dawno wyrósł z getta, do jakiego nieustannie szufladkują go miłośnicy wąskiego pojmowania tej dziedziny sztuki, jako prostej rozrywki dla białych nastoletnich chłopców z przedmieść. I miejmy nadzieję, że rok 2010 będzie świetną kontynuacją tego trendu wydawniczego.

2 komentarze:

ramirez82 pisze...

A jaka szansa na A Drifting Life po polsku?

tO mY: pisze...

dobre pytanie, widziałem Cię Timof z tym komiksem już szmat czasu temu ;-)

Na Dżentelmenów się nie zdecydowałem, czekam na polskie wydanie, podobnie z DMZ, ale chyba się złamię i zacznę zbierać po engliszu.

Z Footnotes utknąłem na 80 stronie gdzieś, ale zacznę jeszcze raz. Lubię bardzo Sacco za te reportaże, ale i tak wolę te sfabularyzowane rzeczy (The Fixer, jak Ci mówiłem to mój ulubieny tytuł, i idąc tym samy tropem- Soba). Footnotes ma bardzo fajny pomysł wyjściowy, ale muszę sobie odświeżyć całą faktografię i chronologię wydarzeń, bo momentami się gubię. A komiks z pobytu w Czeczenii jest pomyslany jako pełny metraż, prawda?