Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

niedziela, 31 stycznia 2010

"Hellboy: Opowieści niesamowite"

Autor: Dominik Szcześniak

Mike Mignola
zapragnął połączyć swojego Hellboya ze starym magazynem pulpowym, w którym zaczytywał się będąc dzieckiem. "Weird Tales", bo o nim mowa, dzięki staraniom redaktora Scotta Allie oraz włodarzy Dark Horse, wylądował na okładce "Hellboya" jako podtytuł dwuczęściowej miniserii, zbierającej przygody Diabelskiego Chłopca spisane piórem i narysowane ołówkiem innych autorów. Takich, którzy byli mistrzami Mignoli; takich, którzy są mu równi wiekiem i wreszcie również takich, którzy w 1994 roku - roku powstania Hellboya - stawiali swoje pierwsze komiksowe kroki. W ten sposób powstała antologia 26 prac komiksowych.

Hellboy posiada obecnie status równie pulpowy, co "Weird Tales", a zaczytujące się w nim dzieciaki odczuwają zapewne te same emocje, jakie czuł Mignola, czytając kolejne numery groszowego magazynu. W odróżnieniu od tego inspirującego pisma, "Hellboy" wkroczył w przeciągu ostatnich lat na wyższy poziom popkultury: filmy, animacje, figurki i cała okołokomiksowa konfekcja służy napędzaniu finansowej machiny tego produktu. Podob
nie jest z "Opowieściami niesamowitymi". Nacisk położony jest tu na rysunki - jest to fakt, którego nie ukrywają redaktorzy tomu. Scenarzyści pojawiają się w epizodach (bywają również subtelnie wyśmiewani, jak chociażby w historii "Abe Sapien: Gwiazda B.B.P.O.", gdzie w stopce przeczytać możemy iż za "scenariusz" odpowiedzialny jest John Arcudi, a za całą ciężką robotę: Roger Langridge). Antologia miała więc za zadanie kusić fajerwerkami graficznymi. I trzeba przyznać, że jeśli już rzeczywiście czymś kusi, to właśnie tylko tym.

Pośród dużej ilości świetnych rysunków znalazło się w "Opowieściach niesamowitych" kilka rasowych komiksów. Pierwszym z nich jest "Hellboy i spółka: Przestój" Boba Fingermana. Jego wyjątkowość polega na tym, że zamiast prezentować kolejną walkę
Czerwonego z demonami z piekła rodem, ujawnia nam życie bohaterów serii "od kuchni", zahaczając o sprawy banalne, takie jak zepsute ksero, brak drobnych, czy nawet brak kieszeni na drobne. Fingerman traktuje Hellboya wręcz "urzędowo" - wnika w struktury B.B.P.O, wpuszcza Czytelnika do pokoju socjalnego oraz przedstawia stażystę w biurze.

"Przestój" jest przedstawicielem
nurtu parodystycznego w omawianej antologii. Obok niego znajduje się również nurt "poważny", demoniczny, starający się wgłębić w mitologię postaci i powiedzieć coś mądrego na temat głównych wątków serii. Niestety, bez powodzenia. Dominują w nim puste, pozbawione celu i sensu opowiastki o kolejnych pojedynkach Hellboya z demonami, jak również historyjki, orbitujące wokół tematyki "dzieci - demonów", którą to, ponad wszelkie ramy zdrowego rozsądku, upodobała sobie większość współtwórców antologii. Mając do dyspozycji niewielką ilość stron, pozbawieni scenarzysty artyści mogli stworzyć jedynie pięknie namalowane wydmuszki. Fantastyczne są prace Seunga Kima, świetnie wygląda Hellboy w wykonaniu Johna Cassadaya, a impresja Alexa Maleeva to graficzna perełka. Mimo tego, największe wrażenie robią utwory z wspomnianego już nurtu parodystycznego. Głównie przez wzgląd na to, że można je nazwać komiksami.

Są wśród nich jeszcze trzy perełki: "Moje wakacje w piekle" Craiga Thompsona, "Profesjonalne wsparcie" Evana Dorkina oraz "Ochłoda" Scotta Morse'a. Pierwsz
a i ostatnia z tych opowieści to bardzo sympatyczne wariacje na temat wakacji Hellboya, natomiast komiks Dorkina to fenomenalne i świeże podejście do mistyki i demonów z norweskim death metalem w tle. W przypadku każdego z tych komiksów można się nieźle uśmiać... ale zaraz, zaraz... czy to aby nie kolekcja zatytułowana "Obrazy grozy"?

Fingerman, Thompson, Dorkin i Morse to skład zaprawiony w parodiach superbohaterów - rok po wydaniu "Opowieści niesamowitych" wspólnie z innymi artystami wzięli udział w projekcie "Bizarro World", w którym wyśmiewali bohaterów z wydawnictwa DC. Nowa fala w obu tych pozycjach wykazała się przede wszystkim oryginalnością, podczas gdy starsi autorzy zadowolili się najwyraźniej tym, że mogą operować kliszami.


"Opowieści niesamowite" nie są komiksem dla wielbicieli serii "Hellboy". Komiks ten należy traktować bardziej jako ciekawostkę, w której na próżno szukać klimatu z komiksów Mignoli oraz jako przegląd mniej lub bardziej interesujących prac. Trafione jest nawiązanie do "Weird Tales" - to również jest zbiór niesamowitych opowiastek, pulpowych, groszowych, lepszych i gorszych. Nietrafione natomiast jest umieszczenie tego zbioru w serii "Obrazy grozy" - na ten zaszczyt na pewno bardziej zasłużył dowolny tom regularnej serii "Hellboya". Wpadką wydawcy jest również mętlik wywołany ilością twórców oraz nieumieszczenie wszystkich opowieści z oryginalnego wydania - skutkiem tego, w kończących zbiorek metrykach twórców nie odnajdziemy Boba Fingermana. Zamiast niego, są notki o takich autorach, jak Lee Bermejo, Ben Templesmith, Michael Kaluta, Ca
meron Stewart i Leinil Francis Yu, których komiksów w zbiorze po prostu nie ma.
"Hellboy: Opowieści niesamowite". Autorzy: różni. Tłumaczenie: Jacek Drewnowski. Wydawca: Egmont 2009

sobota, 30 stycznia 2010

Logo "Ziniola" wczoraj i dziś

Autor: Dominik Szcześniak

Kończy się styczeń, kończy się również konkurs na nowe szaty "Ziniola" - napłynęło do nas nieco propozycji, ale jeszcze do niedzielnej nocy czekamy na więcej. Jeśli do kogoś zapuka pomysł na logotyp nawet za pięć dwunasta - niech daje znać. Wyniki, po obowiązkowo burzliwych naradach w gronie redaktorskim, ogłoszę na początku lutego. Wtedy również zaprezentuję wszystkie projekty, które stanęły w szranki. A w przededniu tej wiekopomnej chwili, zapraszam na przejażdżkę po dotychczasowych winietach "Ziniola".

Zaczynaliśmy od czegoś takiego. Prosty design, zresztą wykonany przez niedoświadczonego niżej (wyżej) podpisanego. Projekt ten towarzyszył "Ziniolowi", kiedy ten był "Ziniem", czyli do numeru 24 epoki ksero włącznie. A od nr 25 mogliśmy się pochwalić czymś takim:

Jak więc widać, niedaleko padło jabłko od jabłoni. Prawdopodobny zamysł usprawniający logo i dostosowujący je do nowych czasów, polegał na ukazaniu, że "Zinio", brzmiący dość dziecinnie, staje się dorosłym "Ziniolem", brzmiącym z kolei nieco bucowato. Czarne "L" dodane do poprzedniego projektu, stosowane było wymiennie z kolejnym, aż do momentu, gdy ten wyparł go już na zawsze. Był to projekt Dennisa Wojdy, który wyglądał następująco:

Dennis kompletnie zaprojektował kilka okładek, a jego logo sprawdziło się na tyle, że aż do numeru 40 towarzyszyło zinowi w przeróżnych mutacjach. Historia mówi, że po numerze 40 nastąpiła trzyletnia dziura w egzystencji "Ziniola", po czym zin powrócił w formie magazynu i ze znanym wszystkim...

... autorstwa Pawła Pyzika, który nawiązując do przeszłości magazynu, stworzył całkiem nową jakość.


Do powyższych projektów, jak również do trójcy projektantów, już wkrótce dołączy kolejny. Przypominam: do jutrzejszej nocy może to być każdy, kto nadeśle swój pomysł na ziniol@timof.pl
Czekamy!

piątek, 29 stycznia 2010

"Historie okupacyjne" - Similak

Autor: Dominik Szcześniak

Zygmunt Similak, autor rysunków satyrycznych oraz ilustrator serii "Triumwirat" stworzył autobiografię, osadzoną w latach od 1939 roku wzwyż. Pierwszy tom pokazuje okupację niemiecką poprzez pryzmat dzieciaka, mieszkającego na łódzkim Widzewie i w położonym pod Łodzią Tuszynie. Tematyka bardzo ciekawa i - przede wszystkim - osobista, lecz wcześniejsze dokonania autora w dziedzinie rysunku komiksowego raczej nie nastrajały pozytywnie przed premierą albumu.

Zygmunt Similak, jak
sam zresztą przyznaje w zamieszczonym w komiksie wywiadzie, po kilkunastu latach pracy jako rysownik satyryczny ma problemy z rysunkiem realistycznym. Widzi to nie tylko twórca, lecz również Czytelnik, skutkiem czego na planszach "Historii okupacyjnych" łatwo wychwycić liczne błędy anatomiczne czy też właśnie owe niezamierzone odstępstwa od stylu realistycznego (pominąwszy postaci wzorowane na tych z komiksu "Wicek i Wacek", do inspiracji którym autor się przyznaje). W odbiorze całego komiksu te kiksy nie mają jednak większego znaczenia, ponieważ sam pomysł jest bardzo dobry. A Zygmunt Similak na stanowisku jego rysownika jest po prostu nie do podmienienia. "Historie okupacyjne" są komiksem autorskim i muszą być szczere zarówno w warstwie fabularnej, jak i rysunkowej.

Ciężko stwierdzić, czy rozbieżność w tytule między okładką (na której jest napisane, że mamy do czynienia z antologią) a stroną tytułową (gdzie jesteśmy informowani o autobiografii) to błąd, czy też oddanie natury albumu. Bo choć komiks ma strukturę zwartą, narrację płynną a podczas jego lektury od deski do deski nie odczuwa się żadnych pauz, to równie dobrze można by napisać że został spreparowany z szeregu krótkich opowieści - jednoplanszówek
, bądź shortów.

Similak pisze z pozycji dziecka, jakim wtedy był. Taka optyka pozwoliła mu na kilka ciekawych zabiegów, sprawiających że nie mamy do czynienia jedynie ze zbiorem nudnych, suchych faktów, lecz z żywym świadectwem pewnego okresu i obrazu, jaki ten okres wyrył w umyśle młodego człowieka. Dziecięca nieświadomość i nieznajomość świata skutkuje bardzo dosłownym odbieraniem metafor, stosowanych przez dorosłych (np. kadr z "matką ojczyzną, która nie wszystkie dzieci jednakowo chowała"), jak również przetwarzaniem na swój sposób pewnych zasłyszanych informacji (przerabianie ludzi na mydło, Niemcy na tygrysach). Poza celem nadrzędnym, jaki te zabiegi spełniają, czyli płynnym prowadzeni
em i ubarwianiem opowieści, ujawniają one również drugie dno. Dla młodzieńca niezrozumiałe, dla dorosłego czytelnika już bardziej.

Poza powyższym, autor wprowadził na łamy komiksu elementy historyczne, czy też nawiązujące do literatury. Przede wszystkim jest to jednak zbiór wspomnień - mniej lub bardziej bolesnych; składających się z wydarzeń, które dotknęły samego bohatera oraz takich, których doświadczyli jego bliscy, czy znajomi. Nie brak tutaj wachlarza sposobów walki z okupantem, ale dla równowagi ukazane są również represje, jakie spotykały Polaków.

Pierwsza część komiksu kończy się zmianą okupanta, czyli zapowiedzią kolejnej części, zatytułowanej "W cieniu gwiazdy". Zygmunt Similak, w porównaniu do swoich poprzednich komiksowych prób, podwyższył sobie poprzeczkę. "Historie okupacyjne" to dla mnie zaskoczenie. Jeśli druga część autobiografii również będzie potrafiła zaskoczyć, to przedsięwzięcie Similaka może okazać się całkiem pozytywnym wydarzeniem.
"Historie okupacyjne. Antologia, część 1". Autor: Zygmunt Similak. Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby 2009

czwartek, 28 stycznia 2010

Wywiad z Robertem Zarębą

Autor: Dominik Szcześniak

Robert Zaręba jest wydawcą, redaktorem naczelnym „Magazynu Fantastycznego” i „Strefy Komiksu” oraz scenarzystą komiksowym (m.in. „Triumwirat”, „Exodus”, „Mrok”) w jednej osobie. Rozmawiam z nim o sytuacji komiksu w Polsce, kuluarach pisania scenariuszy i hardkorze…



Dominik Szcześniak: “Strefa komiksu” to projekt, który uruchomiłeś w 2007 roku. Skąd wziął się ten pomysł? Przed „Strefą” byłeś związany z komiksem w jakiś sposób?

Robert Zaręba
: Komiks towarzyszył mi przez całe dzieciństwo i choć później z niego wyrosłem, i zająłem się literaturą, to po latach sentymenty odżyły i najpierw zacząłem publikować stripy komiksowe w moich gazetkach satyrycznych “Mister Dowcip” i “Twój Dowcip”, później w “Magazynie Fantastycznym”, w którym chciałem stworzyć przestrzeń, by twórcy mogli pokazać swoje komiksy fantastyczne. Rozpuściliśmy wici i czekaliśmy, aż zaleją nas plansze pełne fantastycznych światów, stworów i zdarzeń. A tu okazało się, że polski komiks fantastyczny praktycznie nie istnieje, autorom nie zalegają w szufladach żadne materiały, a oni sami nie bardzo interesują się tą tematyką. Pojedyncze shorty napływały, ale było ich zbyt mało, aby wypełnić kolejne numery pisma. Sami więc rozpoczęliśmy pracę nad kilkoma projektami. Zadanie było o tyle łatwiejsze, że po moich wcześniejszych niezrealizowanych planach na magazyn komiksowy zostało nam trochę krótkich komiksów i wiele pomysłów na dłuższe formy komiksowe. Nie minął rok, a mieliśmy gotowych kilka segregatorów świetnych materiałów.

Tymczasem tak duża ilość komiksu w piśmie poświęconym literaturze fantastycznej zaczęła coraz bardziej irytować miłośników fantastyki. Domagali się oni, aby ograniczyć objętość komiksu do minimum, a że było ich zdecydowanie więcej niż fanów komiksu, zaczął on stopniowo znikać z “MF” (z czterdziestu ośmiu stron w pierwszym numerze, do zera w siedemnastym).

Kiedy los komiksu w “MF” wydawał się przesądzony, na scenę komiksową wkroczyła “Strefa Komiksu”. Magazyn powstał po to, aby uporządkować i opublikować w lepszej jakości komiksy z “MF” oraz setki stron materiałów, których w “MF” nie zdążyliśmy pokazać. Szybko okazało się, że w naszym krajobrazie kulturalnym jest miejsce dla takiego projektu jak “Strefa”, zapowiada się więc, że zagościmy tu nieco dłużej niż początkowo planowaliśmy.

Kiedy wkraczałeś na rynek z komiksami – był to rynek przychylny czy raczej nie bardzo? I jak jest teraz?

Nie wiem, czy
nie używamy zbyt wielkich słów. Jeśli nakład komiksu wynosi 250-400 egz. to mówienie o wkraczaniu na rynek jest sporym lingwistycznym nadużyciem. Kiedyś kupowałem fanziny fantastyczne, które miały większe nakłady, niż wszystkie ukazujące się obecnie magazyny i ziny komiksowe razem wzięte... Myślę, że należałoby mówić raczej o rynku kolekcjonerskim, czy coś w tym stylu. W sytuacji sprzed pięciu lat i obecnej nie widzę istotnej różnicy.

"Strefa komiksu" s
prawia wrażenie projektu przemyślanego. Publikujesz komiksy według pewnego klucza i skupiasz się na konkretnym kręgu twórców.

“Strefa Komiksu” została wydzielona z “Magazynu Fantastycznego”, więc jest oczywiste, że w pierwszej kolejności opublikowaliśmy materiały powstałe z myślą o “MF”, czyli “Mrok”, “Pomidorową”, “Gwiezdne Bezdroża”. Także w dalszych pracach koncentrowaliśmy się na tych komiksach i autorach, którzy w “MF” uzyskali największe poparcie czytelników (a mówimy tu o tysiącach osób czytających każdy numer).

Ale nie ograniczaliśmy się tylko do fantastyki i już trzeci album ze Strefy - “Antologia komiksu polskiego” - pokazał, że jesteśmy otwarci na każdy rodzaj komiksu: sensacyjny, obyczajowy, historyczny.

Kryteria, według których kwalifikujemy komiksy, nie są żadną tajemnicą i powtórzę tylko to, co mówiłem już wielokrotnie: komiks, bez względu na długość i tematykę, powinien mówić nam coś istotnego lub opowiadać jakąś fascynującą historię. Skoro jest graficznym opowiadaniem, powinien mieć swój początek, środek i koniec. Powinien mieć wartką fabułę i czytelną puentę. Najlepiej, aby komiks "na poważnie" był narysowany realistycznie, zaś komiks humorystyczny - z deformacjami. Te założenia nie są niewzruszonymi dogmatami i częstokroć, w uzasadnionych przypadkach robiliśmy od nich odstępstwa.

“Strefa komiksu” jest otwarta dla wszystkich, którzy potrafią rysować i pisać scenariusze, spełniające w ogólnych zarysach podane wyżej kryteria. Wielokrotnie próbowałem poszerzyć krąg autorów publikujących
w "Strefie", tyle tylko, że “do tanga trzeba dwojga”... I tu jest pies pogrzebany, bo co ja mogę zaproponować przy średnim nakładzie 300 egz.? Twórcom mającym w dorobku jakieś publikacje, w zasadzie nic, gdyż przy takim nakładzie stawki za plansze są symboliczne. Większość artystów woli coś narysować za darmo dla kolegi wydającego zin niż pracować za półdarmo dla obcego wydawcy. Dlatego od pewnego czasu nawet wstyd mi takie kwoty proponować...

Tematyka „hardkorowa” jest Twoją ulubioną?

Moim ulubionym gatunkiem jest komiks humorystyczny, gdyż uważam,
że tylko w nim (poza nielicznymi wyjątkami) komiks osiągnął wyżyny zarezerwowane dla sztuki wyższej. Według mnie najciekawsze zjawiska artystyczne pojawiają się właśnie na granicy dobrego smaku, moralności, społecznego przyzwolenia. Hardkor pozwala wyrwać ospałe umysły z odrętwienia i zmusić je do refleksji i działania.

Hardkor w “Strefie komiksu” zazwyczaj czemuś służy, zwraca uwagę na jakiś problem, często bywa środkiem artystycznym, służącym do osiągnięcia określonego celu. Weźmy short “Powrót taty” narysowany przez Pawła Gierczaka. Komiks pokazuje mój stosunek do komiksowych “snujów”, w których przez wiele stron nic się nie dzieje, a bohater tylko snuje się po parku, czy innych chwastach, a sens tego wałęsania zostaje ujawniony dopiero gdzieś pod koniec komiksu. W naszym shorcie kpimy z takiego podejścia do narracji komiksowej. Nasz bohater wychodzi z domu na polowanie, po czym przemieszcza się sennie przez zniszczoną Warszawę. Później następuje motyw zamiany łowcy w zwierzynę, ale oczywiście u nas jest on posunięty do ostateczności. Łowca zostaje zabity i pożarty przez myśliwych, którzy nie są bestiami z innej bajki, ale zwykłymi ludźmi. Następnie kontynuujemy odwrócenie ról i niedawna zwierzyna, mijając ten sam monotonny krajobraz, dochodzi po tropach do kryjówki niedawnego łowcy, gwałci jego żonę, pożera zgromadzoną żywność i wypija alkohol. I wtedy następuje długo oczekiwana puenta. Jeden z napastników wyrzyguje upierścieniony palec pożartego łowcy, który przywołuje w ukrytym pod stołem malcu wspomnienie taty i wywołuje szeroki uśmiech na jego twarzyczce.

„Powrót taty” te komiksowe „snuje” wykpił, ale nie zmienia to faktu, że te „snuje” wciąż się pojawiają. Są tacy, którzy okres, w którym „snuje” dominowały nazywają „wielką smutą”, są też tacy, którzy dopuszczają ich istnienie jako zabawy z formą.

Ależ ja nikomu nie zabraniam bawić się formą. Każdy twórca po
winien wyrażać się w takiej formule, w której czuje się najlepiej lub która najbardziej pasuje do opowiadanej historii (a najlepiej jedno i drugie jednocześnie). Byłbym ostatnim, który komukolwiek sugerowałby jakiekolwiek rozwiązania, a już najbardziej irytują mnie ci komiksowi “celebryci”, którzy próbują narzucić własne widzimisię jako obowiązujący trend. Natomiast nie widzę powodu, aby nie zakpić z czegoś, co mi się nie podoba.

Nie wydaje Ci s
ię, że jest to spuścizna skostniałej formuły konkursu na komiks przy MFK oraz poligonu doświadczalnego, jakim dla początkujących twórców były ziny, gdzie mogli sobie pofolgować?

Nie śledzę tego konkursu, choć zawsze przeglądam katalog pokonkursowy. Nie wiem, na ile jest on reprezentatywny dla wszystkich prac nadesłanych na konkurs, ale rzeczywiście mało który komiks z katalogu nadaje się do czytania.

Z zinami sprawa jest bardziej skomplikowana. Jest ich dużo, ale nie ma między nimi istotnych różnic programowych. Wszystkie są do siebie podobne i w większości publikują tych samych twórców. To tak, jakby redaktorzy mieli taki sam gust i kierowali się przy doborze prac takimi samymi kryteriami. Z drugiej jednak strony, im więcej publikuje się prac, tym większa szansa, że trafi się na coś wyjątkowego.

Gorzej natomia
st, że nie ma silnych finansowo magazynów komiksowych, które potrafiłyby wyławiać utalentowanych twórców i odpowiednio ich motywując przymuszały do pracy nad bardziej przemyślanym projektami. Tym bardziej, że obserwując niektórych młodych artystów widać niesamowity postęp, jaki poczynili na przestrzeni zaledwie kilku lat. Gdyby stworzyć im odpowiednie warunki do pracy, z pewnością już niebawem mielibyśmy kilka świetnych, oryginalnych serii komiksowych.

Wracając do hardkoru, którego dość sporo w „Strefie”. „Powrót taty” to małe piwo w porównaniu z innymi hardkorami…

W dłuższych formach komiksowych hardkor pojawia się jako środek artystyczny. Mocne erotyczne sceny oraz wulgarne słownictwo w “Mroku” budują psychologię postaci, służą ukazaniu mrocznej natury bohaterów komiksu. Wszystkie wydarzenia w tej opowieści są oparte na faktach (oprócz zmartwychwstania, choć i w tym przypadku był ponoć precedens), co jeszcze bardziej uwypukla otaczające nas zewsząd zło i obecny w komiksie hardkor legitymizuje. Dla przeciwwagi, w trylogii “Triumwirat” nie ma ani jednego przekleństwa czy nieprzyzwoitej sceny, choć komiks ten porusza nie mniej ważkie problemy. W tym przypadku dla osiągnięcia tych samych celów użyłem innych środków.

Nawet pojedyncze kadry dają wielkie możliwości i wykorzystując kolejne plany można wiele powiedzieć. Ale aby czytelnik to spostrzegł, musi się na kadrze zatrzymać i poddać go analizie. Cóż go lepiej do tego przymusi niż kawałek hardkoru? To tak, jakby komuś w czasie biegu podłożyć nogę.

Weźmy początek “Gwiezdnych Bezdroży”. Dwa kardy wystarczą, aby pokazać, jak według mnie wyglądałaby Polska rządzona dwadzieścia lat przez ekipę Giertycha, Leppera i braci Kaczyńskich (uwidocznionych na plakacie trawestującym plakat przedstawiający wodzów rewolucji socjalistycznej Marksa, Engelsa i Lenina). Powszechna symbolika religijna, totalna inwigilacja, poglądy kleru ujęte w surowe prawo świeckie, więzienia wypełnione prz
edstawicielami mniejszości seksualnych. Odniesienie do Holokaustu w postaci napisu na więziennej bramie “celibat czyni wolnym” może się komuś wydać hardkorem, ale zauważmy z jakich wychodzimy przesłanek. Mówimy o ludziach z obozu ekipy rządzącej dużym europejskim państwem, którzy pod faszystowskimi symbolami pozdrawiali się faszystowskimi gestami. Do czego by doszli, gdyby dać im dwadzieścia lat niczym nieskrępowanej wolności? I tu używam jednej z najciekawszych właściwości komiksu, a mianowicie przerysowywania zastanego świata. Rzeczy przerysowane brane są w komiksie w cudzysłów. Mówiąc więc “dosłownie” tak naprawdę puszczamy do czytelnika potężne oko, nieustannie mając nadzieję, że to załapie.

I chyba nie chodzi o to, aby opowiadać historie w taki a nie inny sposób tylko dlatego, że taka jest akurat moda, trend czy oczekiwania czytelników. Mam coś do powiedzenia to mówię we własnym, charakterystycznym stylu. Ktoś to kupi, to dobrze. Nie kupi, jego strata.

Jaką widzisz różnicę w pisaniu książek i komiksów. B
o zaznałeś obu tych przyjemności…

Każdy proces twórczy
można podzielić na dwa zasadnicze etapy, etap poszukiwania tematu i pracy nad samym tematem. Pierwszy etap w obu przypadkach jest identyczny. Szukam pomysłu, a kiedy go znajdę, staram się nadać mu odpowiednią formę. To jest bardzo ważne, aby formę dopasować do treści. Kiedy mam już temat i znalazłem dla niego odpowiednią formę, dalsza część pracy to dwie zupełnie różne sprawy, które wynikają z istotnej różnicy między tymi dwoma mediami.

Pisząc książkę daję się ponieść fabule, a moja uwaga co rusz ześlizguje się z głównego wątku, by poddać się myślom błądzącym wokół pobocznych tematów. Wielkim darem pisarza jest umiejętność kojarzenia rzeczy od siebie odległych, pozornie tylko nie mających ze sobą żadnego związku. Podczas pisania pozwalam sobie na dygresje, ciągle odnoszę się do bagażu zdobywanej latami wie
dzy, tysięcy przeczytanych książek, obejrzanych obrazów i filmów. Kompresowane latami w umyśle cudze myśli, obrazy, własne przemyślenia, nagle układają się w zdania i zapełniają strony utworu literackiego. Czasem porywa mnie jakaś wizja, ale pisanie w gruncie rzeczy sprowadza się do mozolnej walki z oporną materią słowa.

Pisanie scenariusza komiksowego jest przeciwieństwem pisania powieści czy opowiadania. Największym problemem jest utrzymanie w ryzach wyobraźni, okiełzanie rozbrykanych myśli, spajanie wciąż rozwidlających się wątków. O ból głowy przyprawia mnie wymóg lapidarność stylu, który nakazuje wykastrować zdania z całego właściwego im piękna, by zmieściły się w ciasnej przestrzeni dymka.

Poza tym światem powieści niepodzielnie włada monoteistyczna religia, w której jestem jedynym, władającym niepodzielnie demiurgiem. Robiąc komiks jestem tylko pomniejszym bóstwem z niepokojem patrzącym na kreację świata przez bóstwo nadrzędne, czyli rysownika. A czasem efekt jego pracy jest niezwykle odległy od mojego wyobrażenia danej postaci, sceny czy świata.

W przypadku pierwszego „
Triumwiratu” to kastrowanie zdań chyba nie do końca się udało. Odniosłem wrażenie, jakby kadry przeładowane były słowami. tak miało być, czy może zabrakło kompromisu między powieścią a komiksem?

“Trumwirat” jest komiksową adaptacją powieści skonstruowanej z dziesięciu rozbudowanych parabol, dla której świat fantasy jest tylko wygodnym i atrakcyjnym szafarzem. Gdybym wcześniej nie napisał powieści i ten sam pomysł od początku realizował przy pomocy komiksu, scenariusz byłby zupełnie inny (wystarczy zajrzeć do innych moich komiksów, choćby “Mroku” czy “Exodusu” aby się przekonać, że równowaga miedzy tekstem a obrazem jest w nich zachowana).

Zresztą, w trakcie prac nad pierwszą częścią komiksu próbowaliśmy nieco odejść od tekstu zamieszczając dodatkowe sceny, ale później i tak wszystko wyleciało. “Triumwirat-Smok” ma tak bardzo skondensowaną formułę, że każda ingerencja w fabułę zakłócała rytm opowieści i burzyła kompozycję zarówno poszczególnych rozdziałów, jak i całego komiksu.

Kadry w pierwszej części są przeładowane słowami, gdyż w “Trumwiracie” dużo dzieje się na poziomie samego języka (stylizacja językowa, liczne metafory, odniesienia do współczesności, nawiązania do literatury, itd.), a duża część przekazu zawarta jest między słowami. Gdybym usunął część zdań z komiksu “Triumwirat - Smok”, zubożyłbym go, a tego za wszelką cenę chciałem uniknąć wychodząc z założenia, że jeśli coś jest dobre, to nie można tego zepsuć. W drugiej części trylogii, pt. “Triumwirat – Mag”, już tak kurczowo nie trzymałem się powieści i nawet wrysowaliśmy kilka dodatkowych scen, a mimo to kompozycja utworu nie została naruszona. Nie wiem jakim cudem, gdyż w trzeciej części, pt. “Triumwirat - Rycerz” nad którą obecnie pracuję, problem powrócił.

Ciekawi mnie w jaki sposób powstaje u Ciebie scenariusz. Metod jest ponoć tyle, ile scenarzystów. Jeden lubi rozpisać wszystko krok po kroku, kadr po kadrze, inny przekazuje rysownikowi skrypt w formie opowiadania… Jak to jest u Ciebie?

Tu nie ma reguł. Zazwyczaj szczegółowo opisuję to, co ma się znaleźć na stronie dokładnie podając liczbę kadrów, czasem ich wielkość i rozmieszczenie, ale
zdarza się też, że opisuję tylko poszczególne kadry pozwalając rysownikowi zdecydować o ich ilości na stronie, a w konsekwencji także ilości stron w komiksie. Czasem rysownik nie mieści się w zaplanowanej ilości kadrów i stron, i proponuje własne rozwiązania. Rychu Dąbrowski powiedział na przykład, że nie narysuje dla mnie więcej ani jednej planszy, jeśli będzie na niej więcej niż sześć kadrów.

Natomiast zawsze inwencji rysownika pozostawiam sposób kadrowania, kompozycję, perspektywę, kolorystykę i wszystkie sprawy warsztatowe wychodząc z założenia, że rysownik ma w tej materii większą wiedzę i doświadczenie niż ja, bo gdyby było inaczej, to sam bym sobie komiks narysował.

Kiedy dostaję gotowe plansze i wprowadzam tekst, kończy się pierwszy etap pracy. Później komiks trafia pod redakcję mojej żony i tu zaczynają się schody. Moja
żona jest z wykształcenia filozofem, na dodatek interesuje się komiksem (napisała nawet rozbudowany projekt edukacyjny mający promować komiks w szkole podstawowej) i jest strasznie wymagająca. Żadna nielogiczność czy niekonsekwencja nie ujdzie jej uwadze. Twórcy, którzy mieli z nią kontakt, wiedzą o czym mówię.

Standardowe pytanie o plany: Co nakładem Twojego wydawnictwa pojawi się w tym roku?

Ten rok w kalendarzu komiksowym będzie rokiem Zygmunta Similaka. Oprócz drugiej części trylogii „Triumwirat – Mag” ukaże się jeszcze trzecia część pt. „Triumwirat – Rycerz”, a na MFK w Łodzi druga część jego autobiografii pt. “W cieniu Gwiazdy”. Na wakacje są planowane dwie reedycje komiksów historycznych “Zawisza Czarny” oraz “Bitwa pod Grunwaldem”. Ten drugi album zostanie wzbogacony o kilka niepublikowanych dotąd komiksowych historii rycerskich, a także kilkanaście rysunków satyrycznych.

Kolejnymi pozycjami ze "Strefy" będą: antologia autorska Artura Chochowskiego i “Laleczki” Macieja Pałki. Jest też duże prawdopodobieństwo, że uda nam się ukończyć “Mrok 2”. No i na przełomie roku wreszcie ruszymy z kolorową, albumową wersją “Exodusu”, nad którym prace właśnie wznowiliśmy. Oczywiście coś może się przesunąć w czasie, coś wypaść na następny rok, ale te tytuły są już zaklepane w kalendarzu wydawniczym.

Czy jest taka postać, której komiksu jeszcze nie wydałeś, a chciałbyś?


Problem nie jest w tym, co ja bym chciał, ale co mogę, a jak już wspomniałem, mogę niewiele. Każdy większy projekt komiksowy, taki jak album (nie mówiąc już o serii) wymaga sporych nakładów finansowych, które przy tak małym rynku najprawdopodo
bniej nigdy się nie zwrócą. Nie widzę więc żadnych szans na zrealizowanie autorskiego projektu komiksowego, przyzwoicie wydrukowanego na porządnym papierze, w kolorze, nie finansowanego z państwowej kasy, który mógłby przynieść zysk. Dlatego obecnie koncentruję się na dopracowaniu, redagowaniu i publikowaniu materiałów już gotowych, powstałych przy okazji prac nad wcześniejszymi projektami. Oczywiście jestem otwarty na wszelkie propozycje, ale samemu już nie za bardzo mam czas i ochotę szukać nowych wyzwań.

Wywiad ten przeprowadzamy dla „kwartalnika kultury komiksowej”. Co sądzisz o komiksie w Polsce. Jest kultura, czy może schamienie?


Czy istnieje kultura komiksowa w Polsce? W kraju, gdzie nie ma tradycji komiksowej, gdzie komiks jest praktycznie nieobecny w szkołach? Dzieciaki uczą się poprawnie odczytywać literaturę, na lekcjach plastyki zdobywają podstawową wiedzę na temat malarstwa, przynajmniej kilka razy w roku chodzą do kina, ale o komiksie nie uczą się niczego. Nikt ich nie uwrażliwia na piękno zawarte w komiksie, a wprost przeciwnie, dominuje teza, że komiks to podgatunek dla dzieci i idiotów. I choć ostatnio w czytankach na różnych poziomach nauc
zania pojawiły się krótkie komiksy i teksty o komiksach, a do wykazu lektur weszły “Przygody Koziołka Matołka”, to jest to za mało i sytuacji raczej nie zmieni.

W konsekwencji komiks w Polsce w żaden sposób nie oddziałuje na inne dziedziny sztuki, nie mówiąc o zwykłym życiu. Na temat komiksu nie ma właściwie żadnej egzegezy, a nieliczne książki o komiksie są bardzo trudne do zdobycia. Publicystów, piszących sensownie o komiksie można policzyć na palcach jednej ręki, a o recenzentach już nawet nie wspomnę. Brak jest przemyślanej polityki promującej komiks (zamiast tego mamy chaotyczną promocję kilku najaktywniejszych wydawnictw), brak rzetelnych serwisów internetowych, brak w zasadzie wszystkiego, co dawałby nadzieję na jakiekolwiek zmiany w przyszłości.

A przecież czytelnik komiksu jest dopieszczony przez media jak mało kto! Są gigantyczne, finansowane z państwowej kasy łódzkie igrzyska, jest cykliczny program o komiksie w państwowej TVP Kultura, są recenzje komiksów zamieszczane w kilku wysokonakładowych pismach. Mimo finansowej posuchy, na rynku działa kilka w marę regularnie u
kazujących się zinów/magazynów. I co? I nic. Fantastyka, która o takiej promocji może tylko pomarzyć, sprzedaje się 20 razy lepiej.


Ilustracje:
1. Robert Zaręba na tle kopii "Ostatniego rejsu Temeraire" Wiliama Turnera autorstwa Pawła Gierczaka,

2. "Twój dowcip" nr 4/09 - okładka,

3. "Magazyn Fantastyczny" nr 17 - okładka (autor: Mariusz Gandzel),

4. "Strefa komiksu: Mrok" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunki: Nikodem Cabała) - okładka,

5. fragment komiksu "Powrót taty" - scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Paweł Gierczak,

6. "Strefa komiksu: Apokalipsa, część II" - okładka (autor: Tomasz Biniek),

7. "Strefa komiksu: Maciej Łoś" - okładka (autor: Maciej Łoś),

8. "Gwiezdne bezdroża" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Ryszard Dąbrowski) - okładka,

9. "Triumwirat - Smok" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Zygmunt Similak) okładka (autor: Artur Chochowski),

10. "Tod Robot" - okładka (autor: Artur Chochowski),

11. "W cieniu gwiazdy" - okładka (autor: Zygmunt Similak),

12. fragment komiksu "Triumwirat - Mag" (scenariusz: Robert Zaręba, rysunek: Zygmunt Similak)

wtorek, 26 stycznia 2010

Przygody Leszka (03): Choróbsko

Autor: Marcin Podolec i Dominik Szcześniak

Przed Wami kolejna plansza z cyklu "Przygody Leszka". Bohater ten znany jest z komiksu "Dziesięć bolesnych operacji" oraz epizodu "Make War not Love" z "Opowieści tramwajowych" - komiksy te rysował Maciej Pałka, którego gościnny rysownik niniejszego odcinka - Ma
rcin Podolec - pragnie serdecznie pozdrowić.

poniedziałek, 25 stycznia 2010

Element chaosu - fotorelacja

Autor: Dominik Szcześniak

22 stycznia w jeleniogórskim BWA o godzinie 18:00 odbył się wernisaż wystawy malarstwa Jakuba Rebelki, zatytułowanej "Element chaosu". Będzie można ją oglądać do końca lutego 2010 roku. Kuratorem wystawy jest Piotr Machłajewski. "Ziniol" jest jednym z patronów wystawy, wobec czego już dziś zapraszam do obejrzenia fotorelacji z tego wydarzenia. Autorką zdjęć jest Luiza Laskowska.

Major Domus + Złe dzieci (tytuł obrazu)
dyrektor Nina Hobgarska i Jakub Rebelka
Jakub Rebelka (w tle Esmo)
Jakub Rebelka
Publiczność wernisażowa
Piotr Machłajewski i Jakub Rebelka


Jakub Rebelka opowiada o swoim malarstwie
Iwona Cybula
Zielona sala malarska BWA. Po lewej stronie okładka "Ziniola" nr 5/2009
Fotka z Artystą
Od lewej: Joanna Mielech (tyłem), Iwona Cybula, Ewa Andrzejewska, Jakub Rebelka, dwie panie oraz Batman
Iwona Cybula, Piotr PRQ Pruszczyński oraz Rafał Tomczak Otoczak i jego herbata
Ściana i słup pamięci w kafejce jeleniogórskiego BWA, Jakub Rebelka dorysowuje do wpisów swojego i Benedykta Szneidera sprzed pięciu lat. W tle m.in. pamiątki Andrzeja Krauzego i Roberta Kuśmirowskiego.

Tutaj możecie również obejrzeć film, który - na zlecenie BWA - stworzył Maciej Bartkiewicz.

niedziela, 24 stycznia 2010

Rok 2009: rynek amerykański

Autor: Paweł Timofiejuk

Rok 2009 by
ł rokiem kryzysu na rynku amerykańskim. Kryzysu, który było widać również w komiksie. Zaczęło się wraz z początkiem roku i ogłoszeniem przez DCD (Diamond Comics Distrubutions) zmian w zamówieniach na direct market. Zmian, które sprawiły, że ceny zeszytów poszły w górę, a wielu mniejszych wydawców zmuszonych zostało do zweryfikowania planów. Małe wydawnictwa ograniczyły liczbę zeszytów dostępnych na rynku (co widać choćby po ofercie Amaze Ink/SLG), a duże zaczęły rozważać wyczyszczenie swoich katalogów z przerostu oferty, która pęczniała jeszcze w czasach prosperity. Pojawiła się potrzeba powrotu do korzeni i przy pomocy crossoverów wyczyszczenia rozbuchanego galimatiasu. Czy też, jak w przypadku Image, w połowie roku zdecydowano się na powrót do komiksów, które dały początek ich sukcesom na rynku. Znany z częstych bankructw Marvel, w końcu znalazł jelenia (w tej roli Disney), który za możliwość przejęcia filmowej części firmy zabulił krocie (patrz: ilustracja po lewej, pochodząca z Superpunch). Czy ujrzymy jelonka Bambi zalecającego się do Mary Jane? To się okaże, bo związek nie został jeszcze w pełni skonsumowany. Cóż , Warner Bros. też nie oszczędził swojego dziecka i oficjalnie ogłosił, że DC Comics staje się tylko częścią DC Entertainment – no a jakże, spółki zajmującej się przede wszystkim filmami, na których przecież się zarabia. Tym tropem podążył również Top Shelf, którego 33% udziałów trafiło w ręce filmowców Johna S. Johnsona i Anthony’ego Bregmana. Czy to właściwy kierunek dla bytu komiksowego rynku? - zobaczymy w najbliższych latach, ale jeśli trend będzie utrzymywał się stale, to może dojść do sytuacji, w której rynek komiksowy będzie tylko przemysłem wspierającym produkcję filmową. Wystarczy spojrzeć na to, co ostatnimi czasy dzieje się w IDW, które skupia się przede wszystkim na mocnych i doskonale znanych produktach powiązanych z telewizją.

Przemiany ostatnich miesięcy doprowadziły do sytuacji, w której katalog Diamonda zmalał o połowę, i stał się tylko grubszą broszurą. Zniknęło z niego dużo niewielkich inicjatyw, a komiksy wydawane własnym sumptem przez autorów nie pojawiały się już w katalogu w ostatnich miesiącach roku. Po części było to wymuszone nową polityką firmy, która nie dość, że podniosła wydawcom limity sprzedaży, aby utrzymywać ich towar w katalogu, to również zaczęła rościć prawa do arbitralnej oceny, czy wpuścić na direct market nowe produkty i nowych wydawców. Dlatego też wielu z wydawców skupiło się na pogłębianiu penetracji rynku książkowego, a na serwisach zaczęto dyskutować o sensowności topów sprzedaży DCD, gdy sam Diamond nie ujmował w nich całej swojej sprzedaży – nie obejmuje ona sekcji DBD (Diamond Books Distributions). A już zestawienie obu list powoduje zmiany w postrzeganiu rynku komiksowego. Okazuje się, że zaczyna rosnąć rola rynku książkowego (popularnie zwanego graphic novel) kosztem masowego przemysłu zeszytów komiksowych. Ta rola jest już na tyle znacząca, że duzi wydawcy książkowi coraz śmielej wchodzą w ten interes, ale mając znacznie bardziej rozbudowaną sieć dystrybucji mogą sobie pozwolić na traktowanie direct market po macoszemu i skupianie się na sprzedaży komiksów (graphic novel) przez księgarnie, a nie sklepy komiksowe.

Wróćmy do kryzysu. Zaowocował on zmniejszeniem się rynku, ale nie sprawił, że dynamika jego zmian ustała. Ba, spowodował raczej jej wzmocnienie. Bo czymże innym jest coraz częstsze sięganie przez producentów komiksów superbohaterskich po twórców, którzy jeszcze kilka lat temu nie przeszliby selekcji redaktorów skupionych na naiwnym realizmie, nie chcących (tak „nie chcących!”, a nie „nie mogących!”) pozwolić sobie na eksperymenty graficzne nawet na obrzeżach DC, czy też Marvela. To się zmienia, ale zmienia się też optyka rynku. Tak jak na rynku książkowym zaczyna dominować tematyka autobiograficzna, a coraz większą uwagę przyciągają twórcy komiksu autorskiego. W takich warunkach przychodzi wybrać 10 najlepszych, moim zdaniem, komiksów wydanych w 2009 roku za oceanem.

Zacznijmy jednak od tych tytułów, które się tam nie znajdą, a mogłyby się znaleźć. Nie będzie więc tam Asteriosa Polypa, bo po prostu nie trafiła do mnie zupełnie ta akademicka pseudobiografia, która podbiła listy przebojów wielu krytyków, autorów i znawców w samych Stanach. Nie trafią tam edycje Tardiego ("You are there" i "West coast blues") wydane przez Fantagraphic, bo co z tego, że fajne, jak o 30 lat spóźnione, ale kto wie, może w 2010 roku pojawią się jego lepsze i nowsze rzeczy. Nie znajdzie się też "Scalped", choć jest jedną z niewielu wartych uwagi serii z wielkich wydawnictw. Zabraknie też nowego Mouse Guarda: "Winter 1152", bo dobre to ciągnięcie świetnego pomysłu, ale bez tego specjalnego błysku, który towarzyszył pierwszej serii. Nie będzie też "Sweet Tootha", bo pomimo całego zaufania jaki dałem tej serii, to za wcześnie by wychwalać ją pod niebiosa.

A co będzie? Będzie dziesięć świetnych komiksów, a właściwie 11, bo jednego oba tomy wydane w 2009 roku.

10. "Leagu
e of Extraordinary Gentlemen (Vol III): Century #1" – Alan Moore, Kevin O’Neill – bo zmiana wcale nie wyszła na gorsze, a wręcz na lepsze. Mamy więc ostrą historię, która pokazuje, że tym razem nie czuwał nad Moorem żaden cenzor. Na dodatek wracamy do wielu wątków, które przewijają się przez twórczość Moore'a, a O’Neill jest w doskonałej formie

9. "Dark Entries" – Ian Rankin, Werther Dell’edera – co by było jakby za Constantine’a zabrał się prawdziwy pisarz kryminałów? Teraz już wiemy. Wszystko to w nowej linii DC – Vertigo Crime. Wszystko to w czerni i bieli. Wszystko to na ponad 200 stronach w kieszonkowym formacie, czyli prawie jak prawdziwy tani kryminał. Gdyby rysunki jeszcze były lepsze, choć… wróć! Przecież to idealny styl dla takiego nawiązania do tradycji pulpy.


8. "The Photographer" – Didier Lefevre, Emmanuel Guibert, Fr
ederic Lemercier – doskonały przykład na świetne możliwości połączenia fotografii i rysunku, i w ten sposób stworzenia świetnego reportażu z Afganistanu – miejsca, które obecnie wydaje się nam całkowicie odmiennym od tego, jakim było 25 lat temu, a zarazem tak podobnym, gdy brniemy przez karty książki i wgłębiamy się w dostępne w sieci informacje o trwającej tam wojnie.


7. "DMZ vol.
6 Blood in the Game" i vol. 7 "War Powers" – Brian Wood, Riccardo Burchielli, Kristian Donaldson I Nikki Cook – wielu mogło się wydawać po poprzednim roku, że to już koniec, nic ciekawego się w serii nie wydarzy, autor zafiksował się na paru pomysłach, które właśnie dogorywają. A jednak, wszyscy wątpiący dostali soczystego kopa w jaja, a seria dostała niezłego powera i z nową siłą kręci się dalej. A robi się coraz ciekawiej, co mogą poświadczyć czytelnicy tej serii w wydaniu zeszytowym, gdzie właśnie w nr 49 nastąpiła kulminacja opowieści zaczętej w tych dwu zbiorczych wydaniach.

6. "Stitches" –
David Small – jedna z mocniejszych pozycji tego roku, której - uwaga - nie kupiłem od razu. Nabyłem ją dopiero śledząc listy i pomimo tego, że nie trafia ona do mnie do końca graficznie, jednak jest to wartościowy komiks, który słusznie znalazł się na wielu listach przebojów. Autobiograficzna historia rysownika książek dla dzieci cofa nas do traumatycznych przeżyć jego dzieciństwa i efektów jakie one wywarły na jego życie. Dla mnie Small mógłby już przestać robić książki dla dzieci i zająć się tworzeniem kolejnych graphic novel, bo przekonał mnie, że potrafi.

5. "Footnotes In Gaza" – Joe Sacco
– długo czekaliśmy na now
y komiksowy reportaż Joe, aż już wielu zwątpiło. Choć wielu wiernych ucieszyło się z preludium o Czeczeni w "I live here", ale wciąż czekaliśmy na nowy komiks Joe. I w końcu kilka dni temu przyszedł, ukazał się na sam koniec roku. Jeszcze nie przeczytałem go, ale już te strony na których właśnie jestem są wyśmienite i przypominają dlaczego tak lubię jego komiksowe reportaże.


4. "The Complete Essex County"
– Jeff Lemire – ten komiks pokochałem już w wersji 3 odrębnych albumów bez dodatków. Pokochałem aż do tego stopnia, że jego zbiorcze wydanie w polskiej wersji
ukazało się zaledwie tydzień po amerykańskiej premierze.

3. "The Red Monkey Double happiness book" – Joe Daly – komiks ten kupowałem bez żadnego przekonania do jego zawartości, bardziej żeby sprawdzić co ciekawego dzieje się w komiksie południowoafrykańskim. Dostałem przyjemny rozrywkowy komiks i do tego świetnie wykonany, dzięki czemu warty uwagi każdego miłośnika dobrych komiksów.

2. "Scott Pilgrim vs the Universe" – Brian Lee O’Maley – to już piąty tom przygód Scotta Pilgrima, a bawi równie dobrze jak poprzednie, chociaż trzeba było na niego czekać. Warto było! Teraz wypada mieć tylko nadzieję, że ostatniego tomu doczekamy się przed filmową premierą, abyśmy mogli skonsumować całą serię jeszcze raz. http://www.scottpilgrimthemovie.com/about-the-film/ – Coś mi się widzi, że 2010 rok, będzie rokiem Scotta Pilgrima!

1. "A Drifting Life" - Yoshihiro Tatsumi – ponad 8 i pół setki stron autobiograficznej opowieści o początkach japońskiego szaleństwa na punkcie mangi. Cofamy się więc do połowy lat 40. i zmierzamy do końca 50. XX wieku, oglądając wraz z autorem kształtujący się rynek mangi. Obserwujemy życiowe wybory, biznesowe i twórcze decyzje, które wywierają wpływ na losy naszego twórcy, a są podejmowane w atmosferze uczestnictwa w czymś wielkim, czymś co zmienia rynek czytelniczy. Czyta się niezwykle szybko, pomimo tej ogromnej objętości, a rysunek doskonale wpisuje się w klimat wspomnień z powojennej Japonii.

Być może rok 2009 nie był rokiem obfitym w nowości, ale był niewątpliwie obfity w dobre nowe tytuły, które pokazują, że komiks dawno wyrósł z getta, do jakiego nieustannie szufladkują go miłośnicy wąskiego pojmowania tej dziedziny sztuki, jako prostej rozrywki dla białych nastoletnich chłopców z przedmieść. I miejmy nadzieję, że rok 2010 będzie świetną kontynuacją tego trendu wydawniczego.