Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

czwartek, 7 listopada 2013

Vincent i Van Gogh - Smudja

Co za komiks! Gradimir Smudja przygotował album, będący wspaniałym hołdem dla Vincenta van Gogha, malarstwa, komiksu, kotów oraz  inteligencji czytelnika. "Vincenta i Van Gogha" nie sposób traktować inaczej, niż jako wielkie wydarzenie kulturalne. Jego mecenasami są Wojciech Birek, miłośnik, przyjaciel i tłumacz Smudji, który odkrył go dla polskiego rynku oraz Paweł Timofiejuk, który umożliwił mu papierowy debiut w naszym kraju.
Serbski twórca był gościem tegorocznego Międzynarodowego Festiwalu Komiksu i Gier w Łodzi. Każdemu zainteresowanemu - a było ich wielu - do albumu wrysowywał niesamowite kolorowe grafiki, przyciągając zarówno fanów komiksu, jak i przypadkowych przechodniów. Tematyka - ukazanie żywota jednego z najwybitniejszych malarzy świata - okazała się lepem na fanów van Gogha. Bo Smudja - który dla szwajcarskiej galerii malował kopie obrazów francuskich impresjonistów i postimpresjonistów, doprowadzając tę umiejętność do perfekcji - dla potrzeb "Vincenta i van Gogha" po prostu stał się tytułowym bohaterem.

Swój popis Smudja rozpoczął od pogrywania sobie z czytelnikiem i w tym pogrywaniu pozostał aż do końca pierwszej części komiksu. Zasugerował, że Vincent van Gogh jest nieudacznikiem, tworzącym obrazy skrajnie żenujące, a całą odpowiedzialność za jego sukcesy ponosi gadający kot-hulaka, którego Holender pewnego dnia ratuje z opresji. Dopiero w miarę rozwoju sytuacji, Smudja ujawnił swoją niebanalną koncepcję, łączącą ze sobą losy braci van Goghów i fikcyjnego piecucha, będącego w albumie uosobieniem talentu i wirtuozerii mistrza, jak również wytrychem do skonstruowania solidnej opowieści, dalekiej od nieciekawych, bo przyziemnych biografii oraz postacią, której fantastyczne przygody mogły rozgrywać się jedynie na płótnach największych malarzy.

Postrzeganie kota jako inspiracji twórczej i motoru napędowego działań artystów wszelkiej maści znane jest światu nie od dziś - współcześnie istnieje nawet przeświadczenie, że prawdziwy twórca komiksu powinien posiadać choć jednego miauczącego towarzysza. Świadom tego, Gradimir Smudja podrążył temat i okazało się, że i Rembrandt i Picasso i Delacroix i pewnie wielu innych również kota stawiało na piedestale. A sierściuchy odpłacały się im tworzeniem wspaniałych dzieł. Kocia część van Gogha to artysta, pełną garścią czerpiący z życia, ludzka - to siedzący przed sztalugą poszukiwacz sensu i mitycznego własnego stylu. 

Smudja opowiada obrazami Holendra. Jadąc pociągiem, Vincent za oknem ma żniwa w La Crau z Montmajour w tle, będąc w Arles śmiga drogą z cyprysem. Dosiada się do jedzących kartofle, płynie łóżkiem po gwiaździstej nocy... Każdy kadr prezentuje się imponująco, nawet te, które nie korzystają z malowideł mistrza. W obu znajdujących się w polskiej edycji częściach serii znaleźć można wiele smaczków i nawiązań - poza odniesieniami do Picassa, Moneta, Degasa czy Toulouse-Lautreca, są też inne: jest Marylin Monroe, Alfred Hitchcock, Robert Crumb, Tintin. Są również ludzie Ipo - rasa powstała w wyniku katastrofy nuklearnej w 2017 roku oraz ożywione posągi. Czemu nie? 

Nieprawdziwym byłoby twierdzenie, że cała siła "Vincenta i van Gogha" leży w przepięknych kadrach-obrazach. Pierwszorzędną robotę wykonał również Smudja-scenarzysta. Absurdalne pomysły sąsiadują w jego historii z szalonymi przygodami. Tak szalonego i pokręconego klimatu, jak w "Trzech księżycach" ciężko doszukać się gdziekolwiek indziej, a intrygujące wymiany zdań między kotem i człowiekiem dodają całości pikanterii. 

Komiks Gradimira Smudji nie ma słabych punktów. To majstersztyk, w pierwszorzędny sposób opowiadający historię życia holenderskiego artysty. Jest jak odnalezione po latach dzieło mistrza, komunikujące potomnym jedną, ale jakże ważną myśl: Van Gogh też rysował komiksy!
"Vincent i Van Gogh". Scenariusz i rysunki: Gradimir Smudja. Tłumaczenie: Wojciech Birek. Wydawca: timof i cisi wspólnicy, Warszawa 2013

32 komentarze:

Dawid Śmigielski pisze...

Dodałbym, że to hołd także dla Teo Van Gogha:)

Dawid. Ś

Dominik Szcześniak pisze...

Oczywiście.

Agnes pisze...

No ładnie, narobiłeś mi ochoty :)

Anonimowy pisze...

Scenariuszowo komiks bardzo przeciętny (recenzent tradycyjnie przecenia komiksy tego wydawcy; może dlatego, że sam jest przez niego publikowany); ale ilustracyjnie komiks zachwyca.

Dominik Szcześniak pisze...

Anonimie. Tak, tradycyjnie przeceniam też komiksy WK, kg, Egmontu, Ongrysa, Centrali, Ważki, Wydawnictwa Roberta Zaręby, Piotra Szreniawskiego i Muchy. I oczywiście robię to, ponieważ te wszystkie oficyny mnie publikują, a nie dlatego, że jestem entuzjastą komiksu w wielu postaciach i uciekam w recenzjach od cynicznych, subiektywnych sądów-dyrdymałów.

Anonimowy pisze...

Mimo wszystko zastanawiam się czy autor recenzujący tytuły wydawcy, który opublikował 90 % jego produkcji ma szansę być obiektywny. Bez spinania się. Głośno myślę i nic poza tym.

Dominik Szcześniak pisze...

Nie tyle ma szansę, co jest obiektywny.
Wystarczy prześledzić recenzje jakie do tej pory napisałem - zdarzało mi się rzucać gromami w rzeczy opublikowane przez wydawców, którzy wydawali moje komiksy. Jakoś wtedy nikt nie krzyczał, że gryzę rękę, która mnie karmi.
Vincent van Gogh jest znakomitym komiksem i dużym wydarzeniem kulturalnym. To jest moje zdanie. Oczywiście ktoś inny może twierdzić, że jest to fajnie narysowany komiks z kiepskim scenariuszem i żadne wydarzenie kulturalne. Absolutnie nie mam z innymi opiniami problemu. Mam natomiast problem z sugerowaniem, że recenzent bierze udział w jakimś spisku.

Anonimowy pisze...

Jaki tam spisek. Po prostu zwykle Twoje recenzje komiksów wydanych przez Timofa przyjmują formę spisanej laudacji. A chyba nie zawsze na to zasługują. I tu się pojawia zasadniczy problem. Nie tylko Ciebie dotyczący. Również co najmniej dwóch innych autorów i recenzentów zarazem. Czy osoba publikowana przez konkretnego wydawcę powinna recenzować inne jego tytuły? Zdaję sobie sprawę, że polski rynek wciąż nie jest normalny (choć chyba powoli normalnieje). Może właśnie to i niedobór ludzi zajmujących się komiksem zaburza podziały między rolami recenzenta, autora, wydawcy, redaktora itd. Sam nie wiem. Dalej się zastanawiam.

Dominik Szcześniak pisze...

Nie zawsze pozytywnie recenzuję komiksy timofa. Przykłady: "Opowieść rybaka 2" Koniora i Brzezińskiego (http://ziniol.blogspot.com/2009/08/opowiesc-rybaka-2-konior-brzezinski.html) albo "Odwrócenie" Bolkowskiego (papierowy "Ziniol" nr 2). Zgadzam się więc z tezą, że nie zawsze komiksy timofa na pochwały zasługują. Jednocześnie uważam, że timof od jakiegoś czasu trzyma bardzo równą formę, podobnie zresztą, jak wielu innych wydawców. Dobierają tytuły bardzo precyzyjnie i zwykle są to rzeczy fantastycznej jakości. Trzeba być głupcem, żeby skrytykować takie tytuły, jak "Vincent i van Gogh", "Zaduszki", "Dzienniki ukraińskie", "Wieże Bois-Maury", "Fotografa", "Lincolna", "Hellboya", "Biedę apokalipsę", "A niech cię, Tesla", "Maczużnika", "Za imperium" czy wiele, wiele innych. Wydawcy nie są ułomni, oni wybierają naprawdę dobre rzeczy, a plucie jadem przez recenzentów dla samej zasady jest według mnie prawdziwym problemem tego "rynku".

Ciekaw jestem pozostałych dwóch autorów i recenzentów, o których wspominasz. Ja akurat nie mam problemu z tym, że autor publikowany przez wydawcę recenzuje jego tytuły. Swego czasu stronniczość i faworyzowanie komiksów timofa zarzucali mi (o ile dobrze pamiętam) Sebastian Frąckiewicz i Łukasz Babiel, nie usłyszałem jednak żadnych argumentów na poparcie tych tez. Zapraszam więc wszystkich, którzy mają jakieś spostrzeżenia do dyskusji. Najlepiej bez przedstawiania się, anonimowo, bez spinki. Może siła argumentów mnie przekona i odejdę na emeryturę, a może nie.

Anonimowy pisze...

Nikt Ci nie sugeruje odchodzenia na emeryturę. Jest przecież kilku innych wydawców oprócz Timofa. Choć widzę, że w swoim spostrzeżeniu nie jestem odosobniony. Nic też dziwnego, że nie masz problemu z autorami recenzującymi tytuły swoich wydawców. Robisz tak przecież od lat.
Nie mnie oceniać czy jestem głupcem czy nie. Ale mi scenariusz Vincenta (przepraszam, że się powtarzam) po prostu nie podszedł. Jest bardzo przeciętnie. „Zaduszek” czy „Lincolna” (trzeci tom to niezła chała) także. Oczywiście każdy prawo do osobistej oceny, ale jak dla mnie Twoja jest niewspółmiernie entuzjastyczna. A to nie pierwszy tego typu przypadek. W podobny sposób wychwalałeś też „Rewolucje” wydane przez Timofa. I wszystko ok, gdyby nie to, że z Mateuszem Skutnikiem również współpracowałeś. A to stawia znak zapytania o stopień Twego obiektywizmu. Krótko mówiąc czy wypada abyś recenzował komiksy nie tylko swojego wydawcy (bardzo uczulonego na krytykę – przykład wypowiedzi Huberta Ronka), ale też swoich kolegów. Nie chodzi o plucie jadem tylko o zastanowienie się nad tym problemem.

Anonimowy pisze...

Jeszcze tak dla dodatkowego wyjaśnienia, bo nie jestem pewien czy wyraziłem się jasno. Nie w tym problem, że oceniany komiks obiektywnie jest dobry lub nie. Kłopot w tym, że Twój entuzjazm wobec produkcji wydawcy od którego w istotny sposób jesteś zależny (wydał większość Twoich prac) może wywołać poczucie, że zachwalasz machinę, której sam jesteś częścią. Ponadto, że boisz się wyrazić bardziej obiektywną opinię w obawie, że przestaniesz być w tym wydawnictwie publikowany. Przy czym nie musi tak wcale być, a Twoja opinia może być rzetelna i szczera. Co nie zmienia faktu, że tak właśnie możesz być postrzegany. Co oczywiście wcale nie musi Cię obchodzić.

Dominik Szcześniak pisze...

"Nie mnie oceniać czy jestem głupcem czy nie."

Pisałem o recenzentach/ krytykach, którzy ponad swoją ocenę powinni przedkładać to, dla kogo piszą i do kogo recenzowany komiks jest skierowany.

"Ale mi scenariusz Vincenta (przepraszam, że się powtarzam) po prostu nie podszedł. Jest bardzo przeciętnie. „Zaduszek” czy „Lincolna” (trzeci tom to niezła chała) także. Oczywiście każdy prawo do osobistej oceny, ale jak dla mnie Twoja jest niewspółmiernie entuzjastyczna."

Wspominałem, że jestem komiksowym entuzjastą i doceniam trud wydawców, którzy mają doświadczenie w publikowaniu w Polsce komiksów i wybierają dla nas to, co najlepsze. Zdarza mi się, że coś zbesztam, ale dość rzadko. Dużo komiksów, z różnych szufladek gatunkowych, po prostu mi się podoba i swoje wrażenia przekazuję czytelnikom. Piszesz, że recenzja np. Vincenta jest niewspółmiernie entuzjastyczna - wielbiciele van Gogha mogą stwierdzić coś zupełnie odwrotnego. Ci, którzy ani van Gogha ani "pokręconych", "absurdalnych" (określenia, jakich użyłem w tekście) klimatów nie trawią pewnie po komiks - mimo mojego entuzjazmu - nie sięgną, bo stwierdzą, że to, co ja uważam za plus, dla nich jest ewidentnym minusem.

"A to nie pierwszy tego typu przypadek. W podobny sposób wychwalałeś też „Rewolucje” wydane przez Timofa. I wszystko ok, gdyby nie to, że z Mateuszem Skutnikiem również współpracowałeś. A to stawia znak zapytania o stopień Twego obiektywizmu. Krótko mówiąc czy wypada abyś recenzował komiksy nie tylko swojego wydawcy (bardzo uczulonego na krytykę – przykład wypowiedzi Huberta Ronka), ale też swoich kolegów. Nie chodzi o plucie jadem tylko o zastanowienie się nad tym problemem."

"Rewolucje" doceniłem, ale na przykład "Tetrastych" skrytykowałem. Tyle, że "Tetrastych" został wydany przez Wydawnictwo Komiksowe, a nie timofa. Sądzisz, że gdyby komiks ten ukazał się nakładem timofa, napisałbym pozytywną recenzję? To, że ktoś jest moim kolegą oznacza, że nie mogę uważać go za świetnego twórcę komiksów, o którym warto pisać i tę jego świetność głosić?

"Jeszcze tak dla dodatkowego wyjaśnienia, bo nie jestem pewien czy wyraziłem się jasno. Nie w tym problem, że oceniany komiks obiektywnie jest dobry lub nie. Kłopot w tym, że Twój entuzjazm wobec produkcji wydawcy od którego w istotny sposób jesteś zależny (wydał większość Twoich prac) może wywołać poczucie, że zachwalasz machinę, której sam jesteś częścią. Ponadto, że boisz się wyrazić bardziej obiektywną opinię w obawie, że przestaniesz być w tym wydawnictwie publikowany. Przy czym nie musi tak wcale być, a Twoja opinia może być rzetelna i szczera. Co nie zmienia faktu, że tak właśnie możesz być postrzegany. Co oczywiście wcale nie musi Cię obchodzić."

Zgadzam się. Rzeczywiście mogę być postrzegany w taki sposób, ale najwidoczniej nie mogę nic na to poradzić. Fakt, że nawiązuję dyskusję w tym temacie świadczy o tym, że jednak mnie to obchodzi. Sęk w tym, że biorąc do ręki komiks nie sugeruję się ani wydawcą ani autorem, ani tym czy trafię na czyjąś czarną listę, a jakością tego, co czytam. Nie mogę jednak nikogo zmusić do tego, by mi wierzył w tym temacie.

Anonimowy pisze...

/Może siła argumentów mnie przekona i odejdę na emeryturę, a może nie./

to na emeryturę musiałoby odejść 90% komiksowych recenzentów, bo są albo rysownikami, scenarzystami, wydawcami,krytykami, teoretykami, komiksologami...

a pozostałe 10%, którzy nimi nie są, się nie zna. i taka jest prawda o tym ryneczku

Anonimowy pisze...

Gdy już wszyscy przejdą na emeryturę, zostanie jeszcze KaZet, któremu w końcu wydawcy zaczną płacić za recenzje.

Anonimowy pisze...

Dla mnie przejawem normalizacji naszego rynku będzie sytuacja gdy autorzy zajmą się "autorowaniem", a recenzenci recenzowaniem. Tak aby autor nie był zmuszony pisać artykułów o swojej własnej twórczości, a co najwyżej opowiadać o niej w wywiadach przeprowadzanych przez inne osoby niż on sam. Na pewno nie jest też niczym dobrym gdy kolega pisze recenzje komiksu innego swojego kolegi lub opisuje ofertę własnego wydawcy. Trochę to nie na miejscu.

Komediant pisze...

"Trzeba być głupcem, żeby skrytykować takie tytuły, jak "Vincent i van Gogh", "Zaduszki", "Dzienniki ukraińskie", "Wieże Bois-Maury", "Fotografa", "Lincolna", "Hellboya", "Biedę apokalipsę", "A niech cię, Tesla", "Maczużnika", "Za imperium" czy wiele, wiele innych. Wydawcy nie są ułomni, oni wybierają naprawdę dobre rzeczy, a plucie jadem przez recenzentów dla samej zasady jest według mnie prawdziwym problemem tego "rynku". "

To dość niefrasobliwe stwierdzenie, do takich głupców zaliczyles tu m.in. Konwerskiego czy Pstrągowskiego, akurat tych bardziej kumatych z tych którym zdarza sie pisac o komiksach. Mieszanie z błotem a krytyka to też dwie różne rzeczy, chociaż akurat np taki Lincoln aż się o to prosi.

Dominik Szcześniak pisze...

"Dla mnie przejawem normalizacji naszego rynku będzie sytuacja gdy autorzy zajmą się "autorowaniem", a recenzenci recenzowaniem. Tak aby autor nie był zmuszony pisać artykułów o swojej własnej twórczości, a co najwyżej opowiadać o niej w wywiadach przeprowadzanych przez inne osoby niż on sam. Na pewno nie jest też niczym dobrym gdy kolega pisze recenzje komiksu innego swojego kolegi lub opisuje ofertę własnego wydawcy. Trochę to nie na miejscu."

Są różne poziomy koleżeństwa - od przyjęcia zaproszenia od nieznajomego na facebooku poprzez regularne podawanie sobie dłoni na konwentach (ale bez większych zazyłości), sporadyczne rozmowy na tematy czysto komiksowe, zwykłe chlanie piwa bez żadnych głębszych przemyśleń, aż po przyjaźń. Zdarzają się również przykłady miłości między autorami, recenzentami, itd. Znają się wszyscy, którzy czynnie zajmują się komiksem, nawet ci, którzy uważają, że się nie znają i na przykład nie podają ręki przy spotkaniu. Wszyscy. Koledzy recenzują moje komiksy, ja recenzuję komiksy kolegów i tak dalej. Jedni wydawcy recenzują komiksy innych wydawców, bądź też piszą felietony na temat komiksów konkurencji. Recenzentów-autorów jest więcej niż trzech, recenzentów, publikujących pod pseudonimami, pod którymi ukrywają się z różnych przyczyn, też jest paru. Być może do normalizacji, o której piszesz nie dojdzie nigdy. Nie dlatego, że to, co się teraz dzieje jest nie na miejscu, ale dlatego, że brak ludzi, którzy potrafią profesjonalnie zająć się jedynie recenzowaniem nieuwikłanym w znajomości i "autorowanie", jak również dlatego, że niewielkie przecież grono czynnie zainteresowanych komiksem to (powiększająca się stale) grupa kolegów i przyjaciół, których połączyła sympatia do komiksu, a którzy to bezzasadnie nazywani są sitwą.

Tok dyskusji prowokuje mnie do postawienia tezy, że jednak, wbrew temu co piszesz, jest czystym dobrem sytuacja, gdy kolega pisze recenzję komiksu inego kolegi bądź opisuje ofertę własnego wydawcy. Przy czym najlepiej, gdy kolega/recenzent jest również autorem, ponieważ posiadając wiedzę praktyczną, może więcej wycisnąć z teorii i zrecenzować komiks bardziej wnikliwie.

Co do artykułów odnośnie własnej twórczości - masz rację. Zdarzało mi się pisać w dziale "Kibicujemy" o sobie samym. Uważam to za błąd i będę powstrzymywał się od kolejnych tego typu akcji.

"To dość niefrasobliwe stwierdzenie, do takich głupców zaliczyles tu m.in. Konwerskiego czy Pstrągowskiego, akurat tych bardziej kumatych z tych którym zdarza sie pisac o komiksach. Mieszanie z błotem a krytyka to też dwie różne rzeczy, chociaż akurat np taki Lincoln aż się o to prosi."

Faktycznie niefrasobliwe, skoro uznałeś, że do tego worka wrzuciłem również Pstrągowskiego. Akurat jego teksty - raz lepsze, raz gorsze - są tekstami rzeczowymi.

Anonimowy pisze...

Wczoraj przez przypadek trafiłem na jakiś niezbyt ambitny program w którym Krzysztof Raczek wspominał swojego zmarłego kolegę, Zygmunta Kałużyńskiego. Przy tej okazji stwierdził, że ZK był jednym z krytyków przestrzegających jednej z najważniejszych zasad w tym fachu: osoba pisząca o dokonaniach artystów nie powinna przyjaźnić się z artystami.

Anonimowy pisze...

akurat pstraga....

Anonimowy pisze...

Rożnica pomiędzy Raczkiem, Kałużyńskim a Szcześniakiem polega na tym, że oni są tylko i wyłącznie krytykami. A krytycy lubią się tylko z krytykami:)

"Na pewno nie jest też niczym dobrym gdy kolega pisze recenzje komiksu innego swojego kolegi lub opisuje ofertę własnego wydawcy. Trochę to nie na miejscu."

A czy dobrem jest, gdy wydawca zachwala wydawany przez siebie komiks, kiedy okazać się może coś całkowicie innego?

Czy dobrze jest, kiedy autor powie, że jest zadowolony ze swojej pracy, kiedy inni uznają to za słabą rzecz?

Czy można uznać recenzję czyjąkolwiek, gdy autor krytyki zna samego autora?

Tego rodzaju stwierdzenia można uznać za lobbowanie na rzecz wydawcy(ów), o którym(ych) w tej dyskusji nie ma mowy.

Dziwne, a raczej nie logiczne jest, przyczepianie się do pozytywnych lub negatywnych recenzji, gdy są wartościowe merytorycznie, treściowo, z zapleczem wiedzy, mówiących o warsztacie i konstrukcji komiksu, a nie streszczającego fabułę, bo jest się winnym to wydawcy, bo dał egzemplarz recenzencki. Lub po prostu, bo tak. Która z recenzji ma wartość? Ta, która ma argumenty do swoich tez, czy ta, która jest zwykłym bełkotem streszczającym tylko i wyłącznie komiks z zakończeniem „fajne/złe rysunki, fabuła mi nie przypadła do gustu? Uważam, ze recenzja Dominika jest treściwa i mówi o sztuce komiksu, czy też komiks jest dobrze zrobiony, czy się go dobrze czyta. Jak na razie w tej dyskusji jest tylko jego zdanie, reszta to oskarżenia co do jego tekstu. Nie ma kontry do jego tez.

To dowidzi temu, że nie ma dialogu, nie można się swobodnie wypowiedzieć. Ktoś wypowie się dobrze, zaraz znajdzie się powiązania i oskarży się go o podlizywanie komuś. Jeśli ktoś napisze źle, uzna się to jako lobby na rzecz innego wydawcy. To wszystko spowodowane jest brakiem rozwoju środowiska komiksowego, które zamknęło drzwi przed nowymi twórcami, odrzuca komiksy bo nie znają twórców. Nie ma powagi dziedziny sztuki, jaką jest komiks. Potworzyły się obozy, które skaczą sobie do gardeł. Nienawiść rodzi nienawiść. A to spowodowane jest głównie zazdrością: tego wydali, a ten wydaje, a ten to wydał, a ten powiedział, ten zrobił lepiej... Polskie, współczesne środowisko komiksowe uwsteczniło się. Zamiast tworzyć rzeczy wartościowe, zajmuje się tylko i wyłącznie sobą. Całuje się po rączkach, nawet gdy ktoś stworzy beznadziejną rzecz. Adekwatnym słowem do tego rodzaju emocji jest słowo KOMIKSOWO. Nie współpracuje ze sobą dyskusja, woli się obrazić, obrażać i wbijać nóż w plecy (bo takie coś też jest udobruchaniem kolegów), niż tworzyć grupę silną, alby wkroczyć w mentalność społeczeństwa polskiego, które nadal nie toleruje komiksu jako wartościowej dziedziny sztuki. Gdzie są argumenty za i przeciw, ale argumenty, które mają wartość. Nie są oparte na guście i zawiści? Każda recenzja, za czy przeciw, jest wartościowa, ale tylko i wyłącznie wtedy, gdy ma zaplecze argumentów opartych na wiedzy historycznej w danej dziedzinie sztuki. Inaczej jest bezwartościowa jak większość komentarzy o komiksach.

Anonimowy pisze...

Zabawne. Jak jakiś krytyk się wypowiada na temat komiksu/filmu/książki/muzyki a nic nie osiągnął w tej materii, to mówimy, że frustrat, gówno się zna, bo sam nic nie robi. A jak ktoś działa, pisze i się zna, to też problem, bo stronniczy. Idąc tym tokiem rozumowania, trzeba będzie osiągnąć pewien wiek (bo przecież młodsi się nie znają), żeby się publicznie wypowiadać. Ba, będzie oficjalny egzamin na recenzenta, żeby nikt niepowołany nie miał prawa wypowiedzi.
Moim skromnym zdaniem liczy się to, co kto ma do powiedzenia. Nie interesuje mnie autor, tylko sam tekst.
pozdrawiam
Młot

Tomek pisze...

Młocie, dobra puenta. Nie możesz tworzyć i krytykować, bo Ci powiedzą że sam nie umiesz. Nie możesz krytykować i nie tworzyć, bo Ci powiedzą ża nie masz pojęcia. Zazwyczaj nikt nie zwraca na to uwagi, że to przecież dwie oddzielne rzeczy i mogą chodzić własnymi ścieżkami. A chore jest to, że ludzie muszą pisać jako anonimy, albo czasem nic nie pisać, bojąc się narazić. Ja często powstrzymuję się od komentarzy, zwyczajnie, żeby się nie narazić. Wszystkim po prostu dogodzić się nie da.

Anonimowy pisze...

Tomku, nie ma nic złego w anonimowości. W końcu także o taki komfort walczyliśmy :) Sam przecież przychylasz się do zdania, że nie liczy się autor tylko to co ma do powiedzenia. Więc nie powinien być to dla Ciebie problem. Nie zarzucam Dominikowi merytorycznych błędów i nie w tym rzecz. Chodzi raczej o uniknięcie sytuacji o znamionach kolesiostwa. Przy okazji przypomniała mi się sytuacja z żenującym tekstem Dominiki Węcławek z padłego Przekroju w którym autorka, dość zresztą bezmyślnie, zachwalała ofertę dla dzieci KG i Centrali. Po czym za jakiś czas drugie z tych wydawnictw wydało komiks do jej scenariusza. Dosłownie ręce opadają. Niestety w przypadku Dominika także można mieć poczucie kumoterstwa z wydawcą który wydał większość jego prac. Po prostu bardziej na miejscu byłoby wstrzymanie się z jego strony z oceną (zwykle pochwalną) swojego wydawcy. Przecież na Ziniolu nie tylko on pisuje. Może bardziej miarodajna byłaby ocena osoby, której Timof nie publikował.

Tomek pisze...

Ja akurat nie mam nic przeciwko anonimom, chodziło mi właśnie o to, że czasem tylko w taki sposób można wyrazić swoje zdanie i nie podpaść, bo taka u nas trochę ciasna sytuacja, żeby nie powiedzieć, z roku na rok ciaśniejsza, bo ciągle wszędzie praktycznie te same nazwiska, można się zmęczyć.

Tomek pisze...

Co do recenzji to nie wiem, czy to uzasadniony atak. Skąd wiesz, że te komiksy mu się nie mogą podobać? Czasem coś zjedzie, czasem nie, ale tak robią wszyscy. W przypadku komiksów obcego pochodzenia nie podejrzewam kolesiostwa, czy kumoterstwa, w zasadzie u żadnego recenzenta. W przypadku rodzimych produkcji to już inna sprawa, ale na ich temat nie wypowiadam się wcale.

Anonimowy pisze...

"W przypadku komiksów obcego pochodzenia nie podejrzewam kolesiostwa"

Tu raczej chodzi o znajomego wydawce które je wydał.

Dominik Szcześniak pisze...


"Niestety w przypadku Dominika także można mieć poczucie kumoterstwa z wydawcą który wydał większość jego prac. Po prostu bardziej na miejscu byłoby wstrzymanie się z jego strony z oceną (zwykle pochwalną) swojego wydawcy. Przecież na Ziniolu nie tylko on pisuje. Może bardziej miarodajna byłaby ocena osoby, której Timof nie publikował.

Na Ziniolu od jakiegoś czasu pisuję tylko ja. Pomysł ze wstrzymaniem się z oceną komiksów timofa przeze mnie jest kiepski z prostego powodu: jeśli już zakładasz, że moje recenzje są stronnicze (z czym się nie zgadzam), to rzutuje to na jakiekolwiek recenzowanie z mojej strony. Będąc przydupasem (przepraszam za słowo) timofa, automatycznie wkręcasz mnie w krąg osób, które nie tylko chwalą jego komiksy, ale też krytykują (hejtują) te, wydawane przez innych. Każda krytyczna recenzja komiksów wspomnianych przez Ciebie kultury gniewu, Centrali czy - na przykład - Wydawnictwa Roberta Zaręby - byłaby odebrana jako czyszczenie drogi timofowi i robienie koło pupy jego konkurencji.

Wydaje mi się, że to, co piszesz o tekście Dominiki Węcławek,trafie podsumowanie jeden z komentarzy zamieszczonych powyżej:

"Potworzyły się obozy, które skaczą sobie do gardeł. Nienawiść rodzi nienawiść. A to spowodowane jest głównie zazdrością: tego wydali, a ten wydaje, a ten to wydał, a ten powiedział, ten zrobił lepiej..."

Dyskusja na temat, o którym tu gadamy, rozwinęła się również na facebooku, zachęcam do wzięcia w niej udziału.

Anonimowy pisze...

Tu nie chodzi o nienawiść tylko o wątpliwości natury etycznej. Nie chcę się powtarzać jakie konkretnie, ale rozumiem też Twój punkt widzenia. Podział każdego środowiska fanowskiego jest nieunikniony i nie musi być niczym złym. Czasami rodzi się z z tego coś konstruktywnego.

Anonimowy pisze...

Dodam jeszcze swoje 3 grosze, które mogą wprowadzić coś do rozmowy. Akurat z Timofem również współpracuję od jakiegoś czasu i pamiętam, że bardzo szybko mnie ukrócił tekstem: "nie wchodź nikomu w dupę".
Wydawca sam pilnuje, żeby recenzja była dobra, a nie miała +5, by każdy lubił recenzenta. Stąd dyskusja o stronniczości w przypadku Timofa, z mojego punktu widzenia, jest nietrafiona.
pozdrawiam
Młot

Anonimowy pisze...

Z tego co widzę na FB jeno sami swoi. Żal wtrącać się w tę miłą pogawędkę konwentowych przyjaciół.

Dominik Szcześniak pisze...

Temat został tak sformułowany, by wypowiedzieli się recenzenci, recenzenci-autorzy, bądź koledzy/krewni recenzentów/autorów/wydawców. Faktycznie część z rozmówców się zna, ale zaręczam, że nie wszyscy. Są tam interesujące wnioski. Możesz śmiało wtrącić się w pogawędkę, jeśli masz inne spostrzeżenia. Komiksiarze to bardzo otwarte grono.

Anonimowy pisze...

Tam nie ma żadnych wniosków. Jedynie samozadowolenie osób które podjęły temat.