Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Kirkman. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Robert Kirkman. Pokaż wszystkie posty

piątek, 27 kwietnia 2018

Pieśń otchłani/ Zabij albo zgiń 2

Najnowszy projekt Roberta Kirkmana - Pieśń otchłani - to kolejna dawka wrażeń dla tych, którzy śledzą najnowsze trendy w popkulturze. Tym razem akcja dzieje się w Filadelfii, której centrum, wskutek niewyjaśnionego zdarzenia, przeniosło się do innego wymiaru, a fragment innego wymiaru, z całą swoją niebezpieczną florą i fauną, przeskoczył do Filadelfii. Ta wymiana przestrzeni skutkowała dużą ilością ofiar po stronie ludzi. Według nielicznych, część z nich jednak nie zginęła i posiada status zaginionych. No więc trwają sobie ich poszukiwania w najlepsze, a nad bohaterami, którzy je przeprowadzają gromadzą się mroczne chmury - w obu wymiarach. 
Choć po pierwszym rozdziale odniosłem wrażenie, że nie jest to nawet poziom standardowego odcinka Żywych trupów, dałem Pieśni otchłani szansę i dotrwałem do końca. Ostatecznie nie jest źle, ale też ciężko powiedzieć tu cokolwiek, poza utartymi formatkami: że postaci są dobrze zarysowane, zawieszenia akcji trzymają poziom, fabuła wciąga, rysunki są niezłe… i tak dalej. Pieśń otchłani nie powala, ale zeszła z zaprawionej w bojach taśmy produkcyjnej, w związku z czym ilość egzystencjalnych pogaduch oraz efektownych cliifhangerów w kolejnych odcinkach zadowoli najbardziej wytrawnych fanów trików nagminnie wykorzystywanych w Żywych trupach czy Outcast.
Oblivion Song to rzecz dla koneserów uniwersum Kirkmana. Oraz dla tych, którzy nie są jeszcze zaangażowani w żadną ukazującą się na rynku serię, a chcieliby poczytać sobie coś niezobowiązująco rozrywkowego.

Natomiast drugi tom Zabij albo zgiń duetu Ed Brubaker/ Sean Phillips to wciąż komiks najwyższej jakości - znakomicie napisany i jeszcze lepiej narysowany. Warto dać się porwać tej historii, choć w finale drugiej części trafia czytelnika lekkie deja vu
Przypomnę, że główny bohater staje przed zawartym w tytule dylematem: by przeżyć, musi zabijać niegodziwców po to, by nakarmić szatana, z którym zawarł pakt. W tej odsłonie akcja przyspiesza tempa - bohater trafia na pierwsze strony gazet, a rosyjska mafia i nowojorska policja ruszają jego tropem. Lekko odstawiony na bok element metafizyczny zostaje zastąpiony osobistym życiem głównego bohatera - mściciela bez trykotów. 
Brubaker elegancko rozstawia sceny, a Phillips rysuje mu to tak, jak trzeba. Momentami odstępuje przy tym od swobodnego kadrowania na rzecz regularnego, z sześcioma kadrami na planszy. 
Efektowny wizualnie i tekstowo album wchłania się jak najlepsze odcinki - na przykład - Dextera. To wciąż seria, która dla miłośników kryminałów zmiksowanych z horrorem powinna być na szczycie list zakupowych. 
"Oblivion Song: Pieśń otchłani", tom 1. Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunek: Lorenzo De Felici. Tłumaczenie: Grzegorz Drojewski. Wydawca: Non Stop Comics, 2018.

"Zabij albo zgiń", tom 2. Scenariusz: Ed Brubaker. Rysunek: Sean Phillips. Kolor: Elizabeth Breitweiser. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Wydawca: Non Stop Comics, 2018.

środa, 17 maja 2017

Alias drugi i Outcast pierwszy

To, co Jessica Jones, prywatna pani detektyw z przeszłością superbohaterską - dzięki uprzejmości Briana Michaela Bendisa i Michaela Gaydosa - wyprawia w drugim tomie, bije na głowę jej perypetie opisane w albumie, który zainaugurował serię.
Autorzy porzucili wielkomiejską scenerię, przenosząc akcję do małej mieściny i serwując czytelnikom historię, opowiadaną już setki tysięcy razy. Oto w tejże mieścinie młoda dziewczyna przepada bez śladu, pozostawiając za sobą jedynie pamiętnik i szereg osób z motywem jej uprowadzenia lub zamordowania. Z sympatycznych mieszkańców stopniowo zaczynają wyłazić rzeczy szpecące ich moralność. Bendis pisze o fali rasizmu i uprzedzeń. O próbie wyrwania się z dusznych mieścin, w których rządy nad duszami sprawują pan, wójt i pleban.

Poza główną historią są tu jeszcze dwie - obie zaskakujące i pokazujące, że scenarzysta naprawdę miał solidny pomysł na tę serię. Całość napisana jest bardzo błyskotliwie. Bendis stosuje dużo szybkich, rwanych dialogów, dla których Gaydos dostosował zresztą świetny sposób graficznej narracji, polegający na rysowaniu serii powtarzających się, nieznacznie modyfikowanych kadrów. Powoduje to, że podczas lektury kompletnie nic nie zgrzyta.

„Alias” zdecydowanie trzyma poziom. A nawet zwyżkuje. Ale w sumie to dość spotykana sytuacja jeśli chodzi o drugie tomy dłuższych opowieści. Debiuty mają gorzej. Jeśli nie urzekną od pierwszego zeszytu, mogą pożegnać się z obecnością w umysłach czytelników w ekspresowym tempie.
Świeżutkim debiutem jest w Polsce seria Roberta Kirkmana i Paula Azacety „Outcast. Opętanie”. To kolejny komiks ze stajni popularnego twórcy scenariuszy, który znany jest przede wszystkim z serii „Żywe trupy” oraz z tego, że niemal wszystko, czego się dotknie zamienia się w sukces kasowy oraz zostaje przetransferowane na inne media. Zarówno bijące rekordy popularności „Żywe trupy”, jak i raczkujący w tej materii „Outcast” doczekały się adaptacji telewizyjnych. Najnowszą serią Kirkman wchodzi w tematykę nawiedzania przez demony w swoim stylu, z powolnym budowaniem napięcia i fabuły.

Nie ma tu epatowania horrorami już na starcie. W zamian autorzy zabierają się za preparowanie atmosfery, która porwie kolejne miliony czytelników i widzów. I jak na wstęp do dłuższego formatu, wychodzi im to bardzo zgrabnie. Scenarzysta odpowiednio dawkuje przekazywane czytelnikowi informacje, zgrabnie kreśli charaktery postaci i stawia solidne fundamenty dramaturgiczne, zaś rysownik operując tak zwanym stylem realistycznym, bez zbędnych fajerwerków dba o komunikatywność przekazu.
 

Znając lubiącego pompę scenarzystę, można się spodziewać, że „Opętanie” nie będzie kroniką wiejskich egzorcyzmów księdza i jego młodego, obdarzonego specjalnymi mocami, kompana. Już od pierwszych plansz komiksu widać, że afera będzie znacznie grubsza, a mnogość wątków metafizycznych czy zaczerpniętych z historii horroru nie skończy się na kilku nawiązaniach do Lovecrafta i Kinga. Znudzonym fanom „Żywych trupów” „Opętanie” może przysporzyć wielu pozytywnych doznań. Kirkman zawsze na początku drogi potrafi zainteresować. Problem pojawia się dopiero wtedy, gdy zaczyna się odcinanie kuponów. Ale to tego, jak sądzę, droga jeszcze długa i obfitująca w ciekawe wątki.

"Alias: Jessica Jones (2)". Scenariusz: Brian Michael Bendis. Rysunki: Michael Gaydos, Mark Bagley. Tłumaczenie: Marek Starosta. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2015. 
"Outcast, tom 1: Otacza go ciemność". Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunki: Paul Azaceta. Tłumaczenie: Marek Starosta. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2016.

poniedziałek, 18 stycznia 2016

Jaki ojciec, taki syn?

Co synowie dziedziczą po swoich ojcach? Ta kwestia stanowi wspólny mianownik trzech wydanych w ostatnim czasie albumów komiksowych: „Bękartów z południa”, „Coutoo” i „Żywych trupów”. 

W „Bękartach z południa” historia kręci się wokół powrotu syna marnotrawnego do domu, hrabstwa Craw w Alabamie na południu Stanów Zjednoczonych. To miejsce, w którym – jak pisze scenarzysta – króluje żarcie z grilla, wsiochy i futbol. Drużyna Pędzących Rebeliantów to chluba regionu i pięciokrotni mistrzowie stanu w futbolu amerykańskim. Ale nie tylko. To również ekipa, która rządzi hrabstwem i która obok niezliczonej ilości trofeów ma na koncie równie ogromną liczbę ofiar. W te niezbyt gościnne strony powraca Earl Tubb, który bez żalu opuścił je czterdzieści lat temu. I choć planował zabawić tu chwilę, to przeszłość dopada go na dobre. Widząc stan, w jakim znalazły się jego rodzinne strony, postanawia pójść w ślady zmarłego ojca – szeryfa, który swego czasu wyplenił wszystkie chwasty z okolicy. Earl wkracza na drogę walki o porządek. Problem jedynie w tym, że w tej walce jest osamotniony.

„Bękarty z południa” to brutalny, bezkompromisowy komiks z ostatnim sprawiedliwym w roli głównej. To taki Clint Eastwood, wyrównujący rachunki na południu. Charles Bronson w komiksowym „Życzeniu śmierci”. Scenarzysta Jason Aaron pisze bardzo sprawnie, konstruując soczyste dialogi i odpowiednio dawkując napięcie. Wtóruje mu rysownik Jason Latour, którego świetna kreska pięknie ukazuje cienie i blaski amerykańskiego południa. Co prawda nigdy nie miałem okazji odwiedzić ukazanych w komiksie stron, ale autorzy zadbali o to, bym poczuł się jak w domu. Sceneria zarysowana jest przez drugi plan: znaki na drodze informujące o mnogości kościołów w okolicy, jazgoczący pies, brutalna walka na boisku, żeberka w knajpie… Oddając ducha rodzinnych terenów, Aaron i Latour główny wątek fabularny oparli również na motywie wręcz metafizycznym. Pierwszy tom „Bękartów z południa”, zatytułowany „Był to facet, co się zowie” to więcej niż świetne wejście w serię. Brutalna, mocna lektura. Polecam.

W komiksie „Coutoo” relacja rodzinna również polega na kontynuowaniu przez syna zadania rozpoczętego przez ojca. Tym razem jednak zamiast Alabamy mamy Nowy Jork, na którego ulicach grasuje seryjny morderca, zabijający swoje ofiary dwoma ciosami noża. W pościg za nim rusza porucznik Joe Craft. Lata wcześniej to samo śledztwo prowadził jego ojciec. Jako, że autorem komiksu jest Andreas Martens, śledztwo należy do nietuzinkowych, a wątkowi kryminalnemu towarzyszą motywy fantastyczne.

Andreas, zwany architektem onirycznym, prowadzi fabułę na kilku płaszczyznach czasowych, mocno inspirując się wczesnymi filmowymi dokonaniami Davida Lyncha. Niemiecki twórca wchodzi w grę z czytelnikiem, zostawiając mu tropy i kierując w stronę rozwiązania zagadki. Mimo dość dużej komplikacji fabuły, „Coutoo” to jeden z jego łatwiejszych w odbiorze komiksów. Forma, jaką Andreas wybrał do realizacji tego albumu również należy do łatwiejszych. Nie znajdziecie tu Państwo wycyzelowanych grafik przedstawiających idealnie odwzorowane budynki, które od zawsze były znakiem rozpoznawczym Andreasa. Natomiast kompozycyjnie komiks zrealizowany jest wzorcowo. Solidna kryminalno-metafizyczna lektura dla koneserów gatunku.

Pozostając w relacjach ojcowsko-synowskich wspomnę jeszcze o najnowszym, 23. już tomie serii „Żywe trupy”, zatytułowanym „Z szeptu w krzyk”, w którym to główny bohater – Rick Grimes – przekazuje pałeczkę dowodzenia swojemu synowi – Carlowi, cedując na niego częściową odpowiedzialność za losy grupy, próbującej przetrwać w świecie zdominowanym przez zabójczych zombie i jeszcze bardziej krwiożerczych ludzi. Ten komiks doczekał się adaptacji telewizyjnej – serial, powstały na jego bazie bije rekordy popularności. Co ciekawe, choć główny szkielet opowieści pozostaje ten sam, losy bohaterów w serialu i komiksie prowadzone są zgoła inaczej. Pewne postaci uśmiercone w komiksie żyją i mają się dobrze w serialu, i odwrotnie – ci, których pożarł serial, w komiksie jeszcze oddychają. Robert Kirkman, ojciec jednego i drugiego przedsięwzięcia powinien już odcinać kupony, w komiksie jednak tego nie widać. To wciąż porządna zombie-telenowela. Miała lepsze i gorsze momenty. Z szeptu w krzyk należy do tych pierwszych. 
"Bękarty z południa: Był to facet, co się zowie". Scenariusz: Jason Aaron. Rysunki: Jason Latour. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2015.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl
"Coutoo". Autor: Andreas. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2015. 
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl
"Żywe trupy (23): Z szeptu w krzyk". Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunki: Charlie Adlard. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Taurus Media, Warszawa 2015.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep. Gildia.pl

poniedziałek, 20 lutego 2012

Żywe trupy: Odnajdujemy siebie - Kirkman/Adlard

Autor: Dominik Szcześniak
Stonowana, statyczna okładka oraz tytuł, który równie dobrze pasowałby do pełnometrażowego filmu na motywach serialu Moda na sukces, to dla czytelników serii o żywych trupach jasny komunikat, świadczący o tym, że w nieustannej przeplatance albumów przepełnionych akcją z takimi, w których nic się nie dzieje, autorzy tym razem zdecydowanie postawili na tę drugą opcję. I tym samym sprowokowali pytanie: ile razy można smęcić o tym samym? Jak długo ciągnąć temat "wnikania we wnętrza bohaterów" i "udowadniania, że w obliczu armagedonu to ludzie są żywymi trupami"? Innymi słowy: czy starej formule, którą witaliśmy z radością wraz z jej pierwszym pojawieniem się, ale z każdym kolejnym już niekoniecznie, można nadać jakiejkolwiek świeżości?
Okazuje się, że tak.
Przez minionych czternaście tomów Kirkman absolutnie nie sprawiał wrażenia scenarzysty, którego interesuje cokolwiek innego, niż ukazanie drogi do ostatecznego zezwierzęcenia ludzi. Ekipę Ricka Grimesa przetrzebił wielokrotnie, uśmiercał postaci mniej i bardziej istotne, czasem w tonie moralizatorskim, czasem dla efektu dobrej rozpierduchy. Nawet jeśli zaczynało już być dobrze, starał się, by w powietrzu wisiało poczucie nadchodzącego zagrożenia. Wieloma scenami stawał na krawędzi i powodował, że zastanawiałem się jak daleko może jeszcze posunąć się w swojej misji. Tymczasem w tomie Odnajdujemy siebie kompletnie zmienił kierunek i postawił na ponowne uczłowieczenie swoich bohaterów.
Odtworzenie cywilizacji stało się dla Ricka i spółki celem nadrzędnym. Rozmowa zastępuje chęć naciśnięcia za spust. Życie w zwartej wspólnocie zwycięża z opcją dbania o własny interes. Kirkman nadaje serialowi ton melodramatyczny, w związku z czym pełno w nim ckliwych gadek, rozmów na temat emocji, czy też dialogów mających na celu naprawę związków międzyludzkich i zbudowania pewnych uczuć od samych podstaw. Myślę, że bohaterom Kirkmana coś takiego się należało, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że gdyby scenarzysta szedł wyznaczoną przez siebie na samym początku ścieżką, to zamiast melodramatu mielibyśmy początek autentycznego horroru. A może to tylko zasłona dymna? Może Kirkman po prostu odracza wyrok?
Osią serii o zombich były zawsze elementy strategiczne. Ten komiks to raj dla wielbicieli planowania. Nie inaczej jest w omawianym tomie: bohaterowie rozmawiają o możliwościach umocnień, o tym, gdzie wykopać dół, a gdzie postawić sznur samochodów. Fakt, że Kirkman wykazuje się wciąż przytomnym umysłem przy tego typu sprawach, jest istotnym atutem Żywych trupów. Nie mówiąc o tym, że fantastycznie buduje przestrzeń w komiksie i pozwala czytelnikowi prowadzić rozważania wraz z bohaterami.
Mimo tego, że jest dość melodramatycznie, to jednak się dzieje. Asekuracyjnie planowałem wspomnieć o tym, że na kartach komiksu pojawiają się gdzieniegdzie żywe trupy i że wielbiciele flaków i rozwalanych głów również znajdą coś dla siebie, ale tak naprawdę ten odcinek takiej rekomendacji nie potrzebuje. Wystarczy, że skupimy się na emocjach i na odzyskaniu utraconego człowieczeństwa. To bardzo duży krok dla bohaterów komiksu, ale i dla całej serii. Takiego ożywienia Żywe trupy potrzebowały.
Żywe trupy. Tom 15. Odnajdujemy siebie. Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunek: Charlie Adlard. Współpraca graficzna: Cliff Rathburn. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Taurus Media 2012.
Komiks możesz zakupić tutaj: Sklep Gildia.pl

piątek, 20 sierpnia 2010

"Żywe trupy 10" - Kirkman, Adlard

Autor: Dominik Szcześniak

Seriale przeż
ywają swój renesans. Po wywindowaniu poziomu przez "Twin Peaks" i "Przystanek Alaska" na początku lat 90-tych, potencjał drzemiący w tej formie nieco przygasł, by eksplodować już w XXI wieku produkcjami pokroju "Prison Break", które gwarantowały widzom konkretne emocje i odpowiednie zawieszenia akcji na koniec odcinka. Serialowe pokolenie "Dextera", "Californication", "Lie to me" czy "True Blood" ogląda hurtowo, często rezygnując ze snu. Kolejne zarywanie nocy zagwarantuje nam ekranizacja "Żywych trupów", zaplanowana na październik.

Komiks Kirkmana od samego początku swego istnienia był idealnym materiałem na tego typu zabieg. Tak, jak zazwyczaj komiksiarze nie są zadowoleni z efektów adaptacji, tak tutaj - przez wzgląd na czysto rozrywkowy charakter komiksu, nie podszyty żadnym artystowskim kultem - nie powinni być zawiedzeni, zwłaszcza, że trailer serialu zapowiada wierność oryginałowi. Frank Darabont zgromadził na planie same znane twarze - jest pani z "Prison Break", pan z "Nauczycieli", gość z "Jericho", jak również etatowy aktor Darabonta, który pojawił się w dwóch jego najsłynniejszych filmach, "Zielonej mili" i "Skazanych na Shawshank". Trailer dobitnie pokazuje, że będzie mnóstwo akcji, dużo zombiaków, fantastyczne zdjęcia i przekonujące scenografie. Czy znajdzie się miejsce na telenowelistyczne akcenty, które w komiksie tak często grały na emocjach czytelnika? Na pewno.

Zanim Rick, Carl i spółka staną się postaciami filmowymi, Taurus Media wypuścił na rynek dziesiąty tom ich komiksowej wersji. "Czym się staliśmy" - jak zresztą sam tytuł wskazuje - dogłębnie sięga w głowy bohaterów, którzy do tej pory głównie patrzyli na to co się dzieje, załamywali ręce, uciekali i szukali bezpiecznego schronienia, a teraz dorzucają do tego psychoanalizę swoich poczynań i oswajają się ze zmianami, jakie w nich zaszły. Bo w ich życiu nie ma już wesoło. I nie ma lekko. Każdy po kolei wyciąga z siebie zwierzaka; każdy dostaje również jedną lub więcej bardzo drastycznych scen, ukazujących postęp tego zezwierzęcenia. Kirkman podąża w stronę dehumanizacji głównych bohaterów opowieści, przy okazji pogrążając większość z nich w szaleństwie. Najciekawsze jest to, że robi to właściwie od samego początku opowieści. Cały czas pisze to samo, a jednak potrafi zaciekawić - głównie dialogami, wątkami pobocznymi, już nieco mniej tym tasiemcowym, emocjonalnym aspektem. "Czym się staliśmy" czyta się dobrze, a po przeczytaniu chce się więcej. O to przecież chodzi.


To, że "Żywe trupy" dobrym komiksem są, wielu już wie. Nadchodzący szybkimi krokami serial może tylko grono jego fanów powiększyć. Mam nadzieję, że nowego tomu doczekamy się jeszcze przed premierą filmowej wersji - przecież to najlepsza z możliwych promocji.

"Żywe trupy 10: Czym się staliśmy". Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunek: Charlie Adlard. Współpraca graficzna: Cliff Rathburn. Okładka: Charlie Adlard i Cliff Rathburn. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Taurus Media 2010

niedziela, 27 września 2009

"Żywe trupy 7" - Kirkman, Adlard

Autor: Dominik Szcześniak

Świat po kataklizmie, garstka ludzi zabunkrowana w opuszczonym więzieniu oraz hordy żywych trupów grasujących poza tym spokojnym lokum - oto recepta na zombie-operę Roberta Kirkmana, która w polskim wydaniu dobrnęła właśnie do siódmego tomu (natomiast w wersji oryginalnej już w grudniu pojawi się album numer 11).

Tytuł "Cisza przed burzą" idealnie odzwierciedla to, co dzieje się wewnątrz komiksu. Bo przez znaczną większość stron dzieje się niewiele, żeby nie powiedzieć nic, by na sam koniec zaatakować mocnym akcentem, związanym z wcześniejszymi przygodami bohaterów. Znudzeni spokojnym życiem zaczynają rozprawiać na tak poważne tematy, jak "czy smaczniejsze są pomidory same, czy, no wiesz, z czymś", po czym zostają poczęstowani przysłowiowym ciosem młotka w tył głowy. Koniec sielanki, koniec ciszy. Nadchodzi burza. Ale w tym odcinku masz tej burzy, Drogi Czytelniku, niewiele - dreszczyk emocji, jaki jej towarzyszy, musi poczekać do tomu ósmego. Czym więc Robert Kirkman może przyciągnąć do lektury tych ponad stu stron?

Ci, którzy od początku czytają "Żywe trupy" wiedzą już, że tytułowa terminologia nie dotyczy jedynie tępych, ślamazarnie się poruszających konsumentów ludzkiego ciała, lecz również tych z ludzi, którzy ocaleli. Tych, którzy nie dali się ugryźć i, choć żywi, muszą wegetować, ulegając stopniowej dehumanizacji, obserwując cierpienie innych i robiąc rzeczy, o których nigdy by nawet nie pomyśleli wtedy, kiedy było "normalnie". Kirkman na przestrzeni poprzednich sześciu tomów zaprezentował Czytelnikom świat degrengolady moralnej, zbudowany na braku wszelkich praw i kanonów, które przed katastrofą trzymały w ryzach co bardziej zepsute jednostki. W tomie siódmym wciąż słychać tę melodię w tle. Jednak tym, co zachęca do lektury jest zaproszenie wystosowane do Czytelnika przez autorów. Zaproszenie do bliższego poznania grupy postaci, do wniknięcia w relacje między nimi i do przysłuchania się słowom, jakie między sobą wymieniają.

W kilku momentach wieje dramatyzmem, w paru innych autorzy wracają do przeszłości głównych bohaterów opowieści, jednak przez większość czasu skupiają się na niezobowiązujących gadkach. To już jest bardziej dramat społeczny niż apokalipsa zombie. Żywe trupy, jeśli już się pojawiają, to jako obiekt ćwiczeń, obiekt badań naukowych, bądź narzędzie do... dokonania aktu samobójczego. Choć każdy z tych aspektów przedstawiony jest w sposób ciekawy i powodujący żywe dyskusje wśród uczestników zdarzeń, bardziej interesujące wydają się być w tym tomie takie momenty, jak np. ślub dwójki od dawna obecnych na kartach komiksu bohaterów, czy starcze problemy Dale'a, którego partnerką jest znacznie młodsza kobieta, spędzająca w dodatku sporo czasu z młodym i rześkim Tyresee'm. Elektryzująco ukazany jest również moment przyjścia na świat dziecka Ricka i Lori. Opera mydlana w niestandardowych okolicznościach? Owszem.

Akcja przysnęła nieco w tym tomie "Żywych trupów", lecz dzięki temu wyciszeniu wgłębić się można w relacje między bohaterami. Te naturalnie brzmiące rozmowy nie tylko uwiarygodniają psychologicznie Ricka i jego towarzyszy, lecz również uświadamiają prawdopodobieństwo wyjścia na powierzchnię najgorszych ludzkich instynktów w momencie kataklizmu i towarzyszącemu mu zagrożenia. Wielbiciele serii będą zadowoleni. Ci, którzy nie mieli jeszcze z nią styczności muszą zacząć przygodę z zombiakami od pierwszego tomu.
"Żywe trupy, tom 7: Cisza przed burzą". Scenariusz: Robert Kirkman. Rysunek: Charlie Adlard. Współpraca graficzna: Cliff Rathburn. Okładka: Tony Moore. Tłumaczenie: Robert Lipski. Wydawca: Taurus Media 2009