Rzut oka na okładkę i pojawia się obawa, że nowa propozycja Jiro Taniguchiego to mdły komiks, którego głównym tematem jest przechadzka po zoo w Kioto w towarzystwie pewnego młodzieńca. W kategorii "zmyłka roku" nagroda gwarantowana. Podobnie zresztą jak miejsce w czołówce najlepszych komiksów minionych (prawie) dwunastu miesięcy.
Zoo pełni w komiksie funkcję sentymentalno - rozwojową. To miejsce pojawia się w kilku najważniejszych momentach życia głównego bohatera, jak również spaja klamrą początek i koniec opowieści. Pora roku wymieniona w tytule spełnia podobne zadanie. Natomiast widoczny na okładce młodzieniec to Hamaguchi, główny bohater komiksu, który po lekkiej perturbacji, jaka ma miejsce w zakładzie tekstylnym, jego dotychczasowym miejscu pracy, przenosi się do Tokio, by zostać mangaką.
To właśnie na rozwoju swojego bohatera skupił się Taniguchi w tej w pewnym stopniu autobiograficznej historii. Na rozwoju zawodowym i emocjonalnym. Postać Hamaguchiego w wyborny sposób poprowadzona jest od nieśmiałego, tłumiącego swoje uczucia chłopca na posyłki aż po mającego konkretny pogląd na pewne sprawy rysownika. Ta przemiana dokonuje się w związku z przełomowymi dla młodzieńca zdarzeniami: przeprowadzką do wielkiego miasta, pracą w studio jednego z najlepszych mangaków w Tokio oraz poznaniem "tej" dziewczyny.
Osobiste doświadczenia Taniguchiego zaprocentowały ukazaniem tokijskiej bohemy artystycznej od podszewki. W recenzowanym niedawno "Dzienniku z zaginięcia" Hideo Azumy, autor skupiał się na bombardowaniu Czytelnika mnogością pojęć i tytułów dotyczących mang, które znane były jedynie wytrwanym wielbicielom tego tematu. Taniguchi z kolei, bez zbędnego rzucania tytułami, przedstawia świat twórców komiksów bardzo dokładnie, wpisując go jednocześnie w ogół artystycznych zdarzeń w Tokio. Z jednej strony otrzymujemy więc bardzo skrupulatnie zarejestrowany proces pracy asystenta mangaki - z uwzględnieniem poświęcenia, jakiego ta praca wymaga, wysiadywania do późnych godzin nocnych w celu skończenia odcinka komiksu, 40-godzinnego trybu pracy, ale też radości, jaką szkicowanie, inkowanie czy rysowanie teł niesie ze sobą. Z drugiej strony, możemy obserwować otoczkę towarzyską, łącznie z pijatykami w knajpach, protest songami pijanych bardów i roszczeniami pseudo-alfonsów do sprowadzonych podstępem dziewcząt z mniejszych miejscowości.
Świetnie w "Zoo zimą" ukazane zostały relacje interpersonalne, głównie te panujące w pracowni mistrza Kondo. Współdziałanie, spięcia, zazdrość, przyjaźń oraz przede wszystkim miłość do tego, co robią mistrz i asystenci - miłość do komiksu. "Pracownia to miejsce, w którym wydobywają się marzenia. Może coś tam się zagnieździło. W tym miejscu, gdzie powstają takie rzeczy, przebywa tajemnicza istota, która przyciąga ludzi" - mówi w jednej ze scen Kondo. I dodaje, że zaglądają w to miejsce największe indywidua: Moriwaki, asystent, bez którego ponoć Kondo nie robiłby tak fantastycznych komiksów; Fujita, dłubiący na boku swój własny komiks, pani Higashino, redaktorka z magazynu, dla którego pracuje ekipa. I pan Kikuchi - eks-mangaka, obecnie zajmujący się ilustracją, przesiadywaniem w barach i byciem na haju.
Kikuchi, największe ze wszystkich wspomnianych indywiduum, jest zresztą katalizatorem wielu wypadków w komiksie. Zapewnia on Hamaguchiemu pierwszy łyk sake, pierwszy taniec z transseksualistą, pierwsze rzyganie oraz pierwsze spotkanie z Mariko, chorowitą osiemnastolatką, która stanie się dla głównego bohatera czymś w rodzaju muzy.
W "Zoo zimą" wszystko jest rozegrane idealnie - proporcje między wątkiem dorastania głównego bohatera, wątkiem miłosnym, a wątkiem związanym z pracą są wyważone znakomicie. Historia Hamaguchiego obleczona jest w fenomenalną, precyzyjną grafikę, która znana jest Czytelnikom poprzednich dzieł autora, wydanych w Polsce - "Wędrowca z Tundry" i "Ikara". "Zoo zimą" jako studium dorastania jest lekturą szalenie wciągającą, posiadającą przy tym aspekty bliskie każdemu komiksiarzowi (system pracy rysownika od podszewki), a jednocześnie gwarantującą Czytelnikowi wyborne doznania artystyczne. Najlepszy komiks Taniguchiego wydany u nas. Najlepszy komiks Hanami. I jak wspomniałem na początku - jeden z najlepszych komiksów roku.
Zoo pełni w komiksie funkcję sentymentalno - rozwojową. To miejsce pojawia się w kilku najważniejszych momentach życia głównego bohatera, jak również spaja klamrą początek i koniec opowieści. Pora roku wymieniona w tytule spełnia podobne zadanie. Natomiast widoczny na okładce młodzieniec to Hamaguchi, główny bohater komiksu, który po lekkiej perturbacji, jaka ma miejsce w zakładzie tekstylnym, jego dotychczasowym miejscu pracy, przenosi się do Tokio, by zostać mangaką.
To właśnie na rozwoju swojego bohatera skupił się Taniguchi w tej w pewnym stopniu autobiograficznej historii. Na rozwoju zawodowym i emocjonalnym. Postać Hamaguchiego w wyborny sposób poprowadzona jest od nieśmiałego, tłumiącego swoje uczucia chłopca na posyłki aż po mającego konkretny pogląd na pewne sprawy rysownika. Ta przemiana dokonuje się w związku z przełomowymi dla młodzieńca zdarzeniami: przeprowadzką do wielkiego miasta, pracą w studio jednego z najlepszych mangaków w Tokio oraz poznaniem "tej" dziewczyny.
Osobiste doświadczenia Taniguchiego zaprocentowały ukazaniem tokijskiej bohemy artystycznej od podszewki. W recenzowanym niedawno "Dzienniku z zaginięcia" Hideo Azumy, autor skupiał się na bombardowaniu Czytelnika mnogością pojęć i tytułów dotyczących mang, które znane były jedynie wytrwanym wielbicielom tego tematu. Taniguchi z kolei, bez zbędnego rzucania tytułami, przedstawia świat twórców komiksów bardzo dokładnie, wpisując go jednocześnie w ogół artystycznych zdarzeń w Tokio. Z jednej strony otrzymujemy więc bardzo skrupulatnie zarejestrowany proces pracy asystenta mangaki - z uwzględnieniem poświęcenia, jakiego ta praca wymaga, wysiadywania do późnych godzin nocnych w celu skończenia odcinka komiksu, 40-godzinnego trybu pracy, ale też radości, jaką szkicowanie, inkowanie czy rysowanie teł niesie ze sobą. Z drugiej strony, możemy obserwować otoczkę towarzyską, łącznie z pijatykami w knajpach, protest songami pijanych bardów i roszczeniami pseudo-alfonsów do sprowadzonych podstępem dziewcząt z mniejszych miejscowości.
Świetnie w "Zoo zimą" ukazane zostały relacje interpersonalne, głównie te panujące w pracowni mistrza Kondo. Współdziałanie, spięcia, zazdrość, przyjaźń oraz przede wszystkim miłość do tego, co robią mistrz i asystenci - miłość do komiksu. "Pracownia to miejsce, w którym wydobywają się marzenia. Może coś tam się zagnieździło. W tym miejscu, gdzie powstają takie rzeczy, przebywa tajemnicza istota, która przyciąga ludzi" - mówi w jednej ze scen Kondo. I dodaje, że zaglądają w to miejsce największe indywidua: Moriwaki, asystent, bez którego ponoć Kondo nie robiłby tak fantastycznych komiksów; Fujita, dłubiący na boku swój własny komiks, pani Higashino, redaktorka z magazynu, dla którego pracuje ekipa. I pan Kikuchi - eks-mangaka, obecnie zajmujący się ilustracją, przesiadywaniem w barach i byciem na haju.
Kikuchi, największe ze wszystkich wspomnianych indywiduum, jest zresztą katalizatorem wielu wypadków w komiksie. Zapewnia on Hamaguchiemu pierwszy łyk sake, pierwszy taniec z transseksualistą, pierwsze rzyganie oraz pierwsze spotkanie z Mariko, chorowitą osiemnastolatką, która stanie się dla głównego bohatera czymś w rodzaju muzy.
W "Zoo zimą" wszystko jest rozegrane idealnie - proporcje między wątkiem dorastania głównego bohatera, wątkiem miłosnym, a wątkiem związanym z pracą są wyważone znakomicie. Historia Hamaguchiego obleczona jest w fenomenalną, precyzyjną grafikę, która znana jest Czytelnikom poprzednich dzieł autora, wydanych w Polsce - "Wędrowca z Tundry" i "Ikara". "Zoo zimą" jako studium dorastania jest lekturą szalenie wciągającą, posiadającą przy tym aspekty bliskie każdemu komiksiarzowi (system pracy rysownika od podszewki), a jednocześnie gwarantującą Czytelnikowi wyborne doznania artystyczne. Najlepszy komiks Taniguchiego wydany u nas. Najlepszy komiks Hanami. I jak wspomniałem na początku - jeden z najlepszych komiksów roku.
3 komentarze:
hmm, nie zastanawiałem się jeszcze nad tym czy włączyć ten komiks do mojego rankingu tych najlepszych wydanych w tym roku, ale jest taka szansa. I pomysleć, że jeszcze dwa-trzy lata temu mangi nie dotykałem się nic a nic!
"system pracy rysownika od podszewki"- no tak, ale w Polsce chyba nikt nie zostaje w taki sposób "zaprzęgnięty do wozu", nie wisi nad nim bicz dedlajnu. I może w tym problem, bo potem na kontynuacje serii, np, "Pantofel panny Hofmokl", czy jaki to tam miało tytuł, jeszcze czekamy.
Jak to "nic a nic"? A Twa recenzja "Hiroszimy"? Swoją drogą to była manga, która sprawiła, że jakoś przychylniej zacząłem patrzeć na ten gatunek i dzięki temu nie omijam tego co wydaje Waneko czy właśnie Hanami.
faktycznie, masz rację, ale to cofa nas jeszcze tylko o jakieś dwa lata? 3? I to, poza jakimiś pomyłkami z czasów timisemikowych, faktycznie była pierwsza manga, którą przeczytałem- inne oceniałem tylko przez grafikę. Ale od tego czasu bardzo dużo się zmieniło.
Prześlij komentarz