Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

poniedziałek, 30 czerwca 2014

Kibicujemy (401)

Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Badania wykazały, że najlepszy dzień mają ci, którzy zawsze z rańca kibicują komiksiarzom. Kibicuj i Ty!
Komiks "Pancerni" Sławomira Lewandowskiego już wydrukowany, więc niby nie ma czemu kibicować. Zanim jednak na Ziniolu pojawi się recenzja komiksu, wykorzystujemy łamy kibicowskie, aby opublikować dramatyczny apel autora do polskich aktorów.  
Sławomir Lewandowski: Siedzę w chacie i się boję. Boję się że zaraz przyjdą po mnie. Wiecie kto. Wiesław Gołas i Janusz Gajos. Podobno Wiesław Gołas po przeczytaniu komiksu PANCERNI powiedział, że jak mnie dorwie, to mi przywali w pysk akordeonem. Boję się dostać w pysk akordeonem. Nie chcę mieć poodbijanych na czole guziczków akordeonowych. Ktoś puka do drzwi – poczekajcie chwilkę – idę otworzyć .
.........  
Uff – to tylko sąsiadka. Przyszła pożyczyć trochę kawy. Ona pije strasznie mocną berbeluchę. Sypie łopatę kawy na setkę wody - no i właśnie jej zabrakło trochę do pełnej łopaty. Dałem kobicie kawę – nie chcę, żeby miała pretensje, że przeze mnie nie dostała wymarzonego zawału serca. Wolę mieć na sumieniu trupa, niż być posądzonym o nieżyczliwość sąsiedzką. Kawę wzięła, poszła, nie ma jej. A ja dalej się boję – Gajosa, Pieczki, Gołasa. Może kiedyś mi wybaczą. 
W tajemnicy przed Januszem Gajosem i resztą pancernej ekipy podaję adres mailowy, pod którym można zakupić towar pod tytułem PANCERNI: czarnykopaczpodziemniowy@tlen.pl
Proszę, błagam – ani słowa Januszowi, Wiesławowi ni Franciszkowi. To będzie nasza słodka tajemnica.  
Ciąg dalszy nastąpi
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Marcin Rustecki

poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kibicujemy (400)

Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Badania wykazały, że najlepszy dzień mają ci, którzy zawsze z rańca kibicują komiksiarzom. Kibicuj i Ty!
Znany już ze stron "Kibicowania" Tomasz Kleszcz powraca z nowym projektem. Tym razem jest to komiks do scenariusza Piotra Mańkowskiego, zatytułowany "Umarłem na Gibraltarze". Piotra zapytałem o genezę powstania komiksu i o współpracę z rysownikiem. 
Piotr Mańkowski: "Umarłem na Gibraltarze" to komiks opowiadający o wydarzeniach z 1943 roku dziejących się w Europie, których finałem była śmierć generała Sikorskiego. Dodajmy od razu, że Naczelny Wódz jest tu postacią drugoplanową, a głównymi bohaterami jest dwójka ludzi: Polak oraz tajemnicza postać o nieznanej proweniencji, która przybywa z Ameryki do Europy w celu wykonania supertajnej  misji. To tak mówiąc w największym skrócie, bez spoilerowania. 

Nie jest to jednak typowy komiks wojenny. Nie ma wiec zburzonych domów, płonących barykad czy matek płaczących po śmierci synów. Pisząc scenariusz, chciałem pokazać wojnę z innej strony. Jako cyniczną rozgrywkę, walkę prowadzoną w gabinetach i podczas spotkań w parkach czy restauracjach. 
Nie jest to również komiks śmiertelnie na poważnie. Dużo jest w nim umowności, ironii, czarnego humoru i cynizmu. Niektóre sytuacje są świadomie przerysowane.

Wcześniej udzielałem się w branży gier komputerowych i filmowej. komiksy czytałem od lat, a ostatnimi czasy kilka razy przywoziłem sobie z Brukseli pełen plecak różnych ciekawych wydań "integrale" plus kupowałem w Amazonie ciekawostki typu ekskluzywne wydania Hellboya i BPRD. Teraz gdy mnie o to zapytałeś, zacząłem się zastanawiać, czy chęć zrobienia komiksu nie naszła mnie właśnie po lekturze tych wydań. W przeciwieństwie do tego, co opublikował Egmont, owe "library editions" wyglądają jak albumy z reprodukcjami obrazów. Są wielkie, ciężkie i pachną wspaniałym gatunkiem farby drukarskiej. Chyba właśnie leżąc na kanapie wieczorem, ze słabym snopem lampki halogenowej oświetlającej genialne rysunki Mignoli zapragnąłem zrobić własny komiks. Ale nie jestem pewien czy to było właśnie to. Nigdy nie starałem się szukać na siłę źródeł inspiracji.
W każdym razie napisałem scenariusz "Umarłem na Gibraltarze". Rzecz opowiadającą o dramacie Polski i jednocześnie jednej z największych zagadek XX wieku. Książki lepszej niż Tadeusz A. Kisielewski, którego miałem zaszczyt poznać osobiście, rzecz jasna nie napiszę. Filmu nie nakręcę, bo nie umiem kręcić filmów, poza tym tam trzeba dowodzić setką ludzi. Komiks jest idealnym medium do opowiedzenia takiej historii. Wiedziałem to i dlatego pisałem. Zajęło mi to około trzech miesięcy. Działałem wieczorami, bo za dnia synek zwykle przejmował komputer i oglądał "Maszę  i niedźwiedzia" na YouTube.
Na Tomka Kleszcza trafiłem przez Internet. Potem spotkaliśmy się w Łodzi na festiwalu komiksowym. Tomek ma trzy ogromne zalety: pali się do rysowania, potrafi to robić i jest niezwykle pracowity i terminowy. Tak, tak, to nie żart. Terminowy. Słowo w niektórych kręgach całkowicie wyśmiewane a w najlepszym razie nierespektowane.
Uzgodniliśmy koncepcję całości, Tomek na próbę narysował scenę w londyńskiej palarnii opium i wówczas zobaczyłem, że to jest właściwy człowiek. Oczywiście, nasza współpraca nie była idyllą, ale założenie było proste: ten komiks musi zostać ukończony w założonym terminie i zostać narysowany na dobrym poziomie. Jesteśmy już prawie na finiszu naszej drogi. Czekają nas jeszcze tylko poprawki, redakcja, skład, no i druk. Zaraz minie rok od rozpoczęcia przez nas wspólnej pracy. Nie wiem ile roboczogodzin poszło łącznie na to, żeby ta historia ożyła, ale na pewno więcej niż 2000, może nawet bliżej 3000. Koniecznie w tym momencie trzeba wspomnieć o naszym koloryście, Mariuszu Topolskim, który też wyciska siódme poty, żeby wszystko wyglądało jak należy.
W przelocie zająłem z Pawłem Piechnikiem trzecie miejsce w konkursie na pełen album zorganizowanym przez Muzeum Powstania Warszawskiego, z historią zatytułowaną "Mamy dużo czasu". W praktyce był to mój komiksowy debiut.
Premiera "Umarłem na Gibraltarze" planowana jest na październik. Dalsze szczegóły będziemy podawać w kolejnych tygodniach. Na razie jestem w siódmym niebie, bo rozmawiałem wczoraj telefonicznie z jednym z dwóch największych polskich rysowników, który po przeczytaniu wersji roboczej pochwalił nas komiks. Mój rysownik, Tomasz Kleszcz, skomentował to krótkim "Niech się dzieje".
Ciąg dalszy nastąpi
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "kibicujemy komiksiarzom" jest Rafał Szłapa

sobota, 21 czerwca 2014

Rag & Bones

Pomysł na ten komiks wziął się od Kaśki, a pojawił się w związku z zaproszeniem jej na festiwal komiksowy w Luksemburgu. Organizatorzy poprosili ją o przywiezienie ze sobą swoich anglo bądź francuskojęzycznych komiksów. A takich nie miała. No więc trzeba zrobić. Początkowo sama miała zająć się scenariuszem, ale ostatecznie (dokładnych okoliczności nie pamiętam) stanęło na tym, że ja go napiszę. Nic nie obiecuję, ale spróbuję. Pisanie scenariuszy na zawołanie nie jest moją domeną, ale kiedy Kaśka przedstawiła mi zarys swojego pomysłu - wsiąkłem. Wśród ogólników, które podała byli główni bohaterowie, postapokaliptyczna sceneria, motyw zapomnianego przez ludzi przeznaczenia przedmiotów, gość z czajnikiem na głowie i tytuł: "Rag& Bones".
I właściwie ten tytuł wystarczył, żeby przez bity tydzień dudniła mi w głowie naprędce ułożona piosenka, składająca się z jednego wersu: "Rag&Bones, dum dum dum, Rag&Bones". Nuciłem ją wszędzie, będąc przekonanym, że w końcu zaprocentuje to scenariuszem, który sam napisze się w mojej głowie. "Rag&Bones, dum dum dum, Rag&Bones"... Dopiero później odsłuchałem piosenkę, która zainspirowała Kaśkę - "Rag and Bones" zespołu The White Stripes. Z całym szacunkiem dla kapeli - moja nuta była lepsza. Po tygodniu dudnienia w głowie siadłem i zacząłem pisać. No i napisałem. I byłem bardzo zadowolony z efektu. Coś, co miało być pretekstowym i wymuszonym pomysłem, ewoluowało do czegoś, co chciałbym pisać dalej. A moje chcenie pisania dalej zostało wzmocnione żywiołową reakcją rysowniczki, która wypowiedziała się następująco: "Przeczytałam, zakochałam się. Narysuję to i mogę umrzeć."
Mam nadzieję, że też zakochacie się w tym komiksie, bo z ilustracjami Kaśki wygląda świetnie. I że nie pozwolicie jej umrzeć, bo choć zeszyt, który pojawi się już niebawem jest zamkniętą historią, pomysłów na jego rozwój mamy sporo. Dzisiaj prezentujemy kilka kadrów i grafikę autorstwa Daniela Grzeszkiewicza, która znajdzie się w galerii (razem z kilkoma innymi). Tutaj znajdziecie pierwszych pięć stron w wersji polskiej i angielskiej. Jeśli poczujecie, że te klimaty mogą się Wam spodobać i że macie akurat przy sobie 14 złotych, wyślijcie mejla o jakiejkolwiek treści (na przykład: "chcę") na adres ragandbonescomic@gmail.com. Wszystkim zamawiającym w przedsprzedaży wrysujemy i wpiszemy dedykacje. Chyba, że ktoś nie lubi jak mu się bazgrze po komiksach. Wtedy oszczędzimy.

piątek, 20 czerwca 2014

Przeczytane (01)

"Przeczytane" to rubryka, która powstała na łamach xerowanego "Ziniola" kilkanaście lat temu. Wówczas twierdzono, że "walimy w niej we wszystko, co się rusza". Dział na krótko powrócił do drukowanej wersji magazynu, nigdy natomiast nie pojawił się w jego mutacji internetowej. Do dzisiaj. Zainspirowany działem "Varia" Kuby Jankowskiego na Polterze oraz popularnością krótkich facebookowych notek, uruchamiam: przegląd komiksów w krótkich niekoniecznie-recenzjach.
"Do narysowania zostały trzy-cztery strony po których przyjdzie czas na wymyślenie co tak w zasadzie ma się znajdować w dymkach. Prościzna." - gdyby te słowa Łukasza Mazura dotyczące finiszu prac nad jego debiutanckim komiksem wziąć na poważnie, to po lekturze "Planety uciętych kończyn" należałoby przyznać mu status geniusza komiksu. Śmiem jednak twierdzić, że popularny Łazur troszkę się naigrywał i miał wszystko dokładnie zaplanowane. Ex-dowodzący Kolorowych Zeszytów, wielki fan Erika Larsena i 1/3 ekipy ATY zeszytem wydanym pod szyldem "Rok komiksu głupiego" zaskoczył w bardzo pozytywny sposób, wykorzystując wszystko co wie na temat patentów, chwytów i ciosów, wykształconych przez lata w komiksie amerykańskim. Czytelniku! Ten komiks nie jest kolejną lecącą na łatwiznę parodią superbohaterów. Nie jest też nieudaną próbą przeniesienia tychże na grunt polski. "Planeta uciętych kończyn" jest świadomym, polanym popowym sosem dziełem człowieka, który wie o co chodzi i tę wiedzę wykorzystuje w praktyce.
Czytając pierwszy (mam nadzieję, że nie ostatni) odcinek "Opowieści niestworzonych" czułem się jakbym czytał semikowego "Spidermana" nr 5/95 (proszę nie sprawdzać w archiwach, to był strzał). Łazur prowadzi narrację tak, jak mógłby to robić David Michelinie, gdyby potrafił pisać. W przepiękny sposób dba o drugi plan (spójrzcie co robi żona głównego bohatera na drugiej planszy), powodując, że ten drugi plan żyje i też opowiada historię. A sama historia dotyczy Petera Parkera (zbieżność personaliów z bohaterem Marvela przypadkowa) czyli Człowieka-Rakiety i jego sidekicka - Orbitera, w świecie niesuperbohaterskim znanego jako Bruce Wayne (zbieżność personaliów z bohaterem DC przypadkowa). Panowie reagują na wezwanie prezydenta i lecą na planetę Sumatran, by odzyskać jego córkę. Tam czeka ich nieznane i niezbadane. I jeszcze takie, po którym nic już nigdy nie będzie takie samo.
Łazur średnio umie rysować, ale świetnie rozumie język komiksu i wykorzystuje go na kartach "Planety". Kiedy trzeba, stosuje ten sam układ kadrów, gdy zachodzi taka potrzeba stawia na planszy dominantę, stosuje różnorodne kadrowanie. Potrafi pięknie skoordynować graficznie scenę walki bez pokazywania walki, a gadające głowy bez gadających głów. No i to zakończenie! "Planeta uciętych kończyn" to wielka niespodzianka i świetna robota. Oczami wyobraźni widziałbym Łukasza Mazura odbierającego nagrodę za najlepszy komiks 2014 roku na Festiwalu Komiksowa Warszawa. Widziałbym, ale niestety, sądzę, że Łukasz będzie stał poza fleszami fotoreporterów. Ale stał będzie wesoły i cieszący się z sukcesu kolegi. Bo statuetkę, splendor i kupę forsy sprzątnie mu sprzed nosa Mateusz Skutnik. 
"Blaki: Czwórka" to powrót bohatera, który miał się już nie odzywać. Decyzja o reaktywacji serii okazała się jedyną słuszną decyzją. Do samego wskrzeszenia nawiązał zresztą autor na dwóch pierwszych planszach albumu - planszach, które rozłożyły mnie na łopatki i zostały w głowie po dziś dzień (na pewno też zadomowią się w niej na dłużej). Tak eleganckiego i konkretnego wejścia nie miał w polskim komiksie chyba jeszcze nikt. 
A - uwaga! - dalej jest jeszcze lepiej. Skutnik, jak to u Blakiego, komiksuje o codzienności - relacjach z rodziną, wychodzeniu do sklepu po bułkę tartą, śmierci, fakturze mchu. Do lektury komiksu zaprasza czytelnika jak dobrego kolegę... Wróć! To czytelnik wprasza się tym razem do świata Blakiego. A na standardowe "Co słychać?" dostaje odpowiedź zagłuszoną dziecięcym świergotaniem. "Czwórka" to ukomiksowiona szczera i wielka radość z ojcostwa. Bohater przedstawiony jest jako troskliwy, mający swoje wątpliwości, kochający rodzic, taki sam jak ja, ty i pewnie jeszcze kilku innych gości. Dzieło Skutnika jest totalnie osobiste, a jednocześnie tak uniwersalne, że podczas lektury nie opuszczało mnie wrażenie, że czytam swoje własne przygody.
Skutnik jako twórca posiada cechę, której pewnie zazdroszczą mu wszyscy scenarzyści w Polsce: nie przegaduje swoich komiksów, nie zasypia ich niepotrzebnymi tekstami... on pisze obrazami. W przypadku "czwórki" są to obrazy czarno-białe, za którymi jako fan twórczości autora tęskniłem. Jeśli również tęskniliście, to tutaj macie czarno-białego Skutnika w najwyższej formie. Osobiście do pełni szczęścia brakuje mi jeszcze skutnikowej kulfoniastej czcionki, ale w obliczu tak wielkiego komiksu (jak również pewnych obowiązujących standardów estetycznych) jestem w stanie zaakceptować tę, która jest.
Jedyne, co w "Blakim" mi się nie podoba, to okładka. Z drugiej strony, taka była koncepcja autora, więc milknę. Zresztą jest inna, niż okładki poprzednich tomów. Bardzo inna.
Pewnie znowu znajdą się tacy, co będą twierdzić, że Skutnik nie umie rysować, ale hej! nawet ci, którzy potrafią idealnie i w najmniejszym szczególe odwzorować monetę nie podskoczą mu w kwestii rozumienia języka komiksu i stosowania tego języka w praktyce. 

"Blaki. Czwórka" to ekstraklasa komiksu światowego. Co ważne, komiks ukazał się również w wersji angielskiej. I bardzo dobrze. Teraz zasłużone pochwały będą mogły spływać z najdalszych zakamarków świata (w związku z czym żywię nadzieję, iż wydawca zdecydował się na nakład z co najmniej sześcioma zerami na końcu). Panie Skutnik, kłaniam się nisko, bo przez te 60 stron bawiłem i wzruszałem się bardzo intensywnie.
"Opowieści niestworzone:Planeta uciętych kończyn". Autor: Łukasz Mazur. Wydawca: Wydawnictwo ATY, 2014. Komiks można nabyć tutaj: Incal
"Blaki: Czwórka". Autor: Mateusz Skutnik. Wydawca: Centrala, Poznań 2014. Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl, Incal

czwartek, 19 czerwca 2014

Stacja 16 - Yves H./ Hermann

Hermann zadomowił się w Polsce na dobre. Po osadzonej w średniowieczu serii "Wieże Bois-Maury", Wydawnictwo Komiksowe opublikowało kolejny komiks autora - tym razem jest to samodzielna historia zawarta na 56 planszach i traktująca o podróżach w czasie.  Scenariusz do komiksu napisał syn rysownika.
Tytułowa Stacja 16 to położona w śnieżnej scenerii opuszczona stacja meteorologiczna, do której wysłany zostaje patrol, mający na celu zbadanie nagłych i niespodziewanych oznak życia. Czwórka bohaterów już w drodze do stacji doświadcza dziwnych anomalii pogodowych, na miejscu zaś zostaje wrzucona w ciąg szalonych zdarzeń. Nagła zorza polarna, pojawiające się znikąd postaci, aż wreszcie przeskok w czasy stalinowskie - Grigorij, Sasza, Taras i sierżant Wasia przysięgają, że jeśli z tego wyjdą, przeniosą się na Krym!
Podróżowanie w czasie to temat-rzeka. Z różnych stron nadgryzany przez twórców literatury, kina, komiksu. Wyeksploatowany niemalże do cna. Zapewne każdy z czytelników w trakcie lektury "Stacji 16" wyszpera z pamięci własne porównania i prawdopodobnie będzie tych porównań dużo. W moim przypadku pojawiło się silne skojarzenie z jednym z tomów popularnej serii o dzielnym Wikingu, zatytułowanym "Władca gór". W roli Thorgala wystąpił tu Grigorij Grigiriewicz Galicyn, a w Saksegaarda/Władcę Gór wcielił się doktor Trietiakow. Niestety, scenarzysta "Stacji 16" nie przewidział tak istotnych ról żeńskich, z jakimi mieliśmy do czynienia w przypadku Thorgala, natomiast pozwolił sobie skorzystać z kilku samograjów fabularnych, znajdujących się tamże. Spowodował tym samym, że czytelnicy lubujący się w zaskakujących rozwiązaniach i szokujących zakończeniach, obejdą się smakiem. Nie jest to niestety jego jedyny błąd w tym albumie.
Yves H. popełnia grzech zaniechania. Rozbudza ciekawość stalinowskimi eksperymentami na ludziach, po czym ten trop porzuca. Wciąga tematyką prób nuklearnych, a następnie czyni z niej ledwie tło historii. Daje nam fantazję bez pokrycia. Wprawdzie narysowaną fantastycznie i wywołującą lekkie zaciekawienie manewrami czasowymi, ale w ostatecznym rozrachunku pustą i pozbawioną smaku. Być może jakimś pocieszeniem dla fanów dzieł popkultury "tak złych, że aż dobrych" może być zakończenie albumu, z gatunku tych najgorszych.
Ta nie najlepsza, do bólu schematyczna historyjka ma jednak duży plus, wydatnie podkreślony przez polskiego wydawcę dużym formatem albumu - są to rysunki Hermanna, piękne, szczegółowe, momentami zapierające dech w piersiach. Edytorska precyzja pozwala traktować "Stację 16" jako artbook Hermanna, na którym warto zawiesić oko. Na scenariusz natomiast  należy spuścić kurtynę milczenia.
"Stacja 16". Scenariusz: Yves H. Rysunek: Hermann. Tłumaczenie: Wojciech Birek. Wydawca: Wydawnictwo Komiksowe, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep. Gildia.pl, Incal

środa, 18 czerwca 2014

Uczta u królowej - Modan

W 1974 roku Jan Kamyczek (a tak naprawdę Janina Ipohorska) w swoim "Savour-vivre dla nastolatków" zawarł szereg porad i zaleceń służących dobremu wychowaniu ówczesnych dzieci. Wśród tych dyrektyw znalazło się również kilka stricte kulinarnych, orbitujących na przykład wokół tematu prawidłowego spożywania jajka na twardo (i zarazem różnicach w jedzeniu jajka na miękko), zachowania przy stole i tym podobnych spraw. Etykieta i kultura jedzenia to sprawa bezsprzecznie podstawowa - przybieranie należytej postawy przy stole, mówienie tylko z pustymi ustami, posługiwanie się nożem i widelcem, ogarnianie co ma leżeć po której stronie talerza - to są zasady. Ważne zasady. 

Wpojenie ich do głowy dziecka nie należy do najłatwiejszych zadań. - Bo komu te zasady są potrzebne? - pyta kulinarnie prześladowana przez rodziców Nina, na co jej ojciec odpowiada również pytaniem: - A co byś zrobiła, gdybyś została zaproszona przez królową Anglii na ucztę w Pałacu Buckingham?
Nauczyłaby się dobrych manier? A może przekazałaby nieco troglodyckich zachowań zgromadzonej w pałacu arystokracji? Rutu Modan, uciekając od poprawności kulinarnej, mówi wprost:
Oto kulinarna anarchia w UK! Dajcie dzieciom jeść paluchami (byle czystymi!) i uczcie się od nich wielu innych rzeczy, wy ograniczeni konwenansami, zasiedziałe i nudne dziadygi!
"Uczta u królowej" wychodzi z prostego zestawienia dziecięcej spontaniczności z arystokratyczną blazą, żywiołowej radości z nudnym zaprogramowaniem, czy wreszcie prawdziwego życia z życiem udawanym, przeżywanym wyłącznie na pokaz. Słonki nadziewane migdałami, ślimaki pod beszamelem i pasztet z gęsich wątróbek być może robią wrażenie sposobem podania i wykwintnym przystrojeniem, ale czy dostarczą tyle radości z jedzenia co zwykły makaron z keczupem?
Ta krótka, bo zaledwie 26-planszowa forma odsłania nieznane dotąd w Polsce oblicze Rutu Modan, kojarzonej dotychczas z opowieściami o tematyce znacznie poważniejszej ("Zaduszki", "Rany wylotowe"). Autorka "Uczty u królowej" wizualizuje najskrytsze marzenia dzieci związane z zasadami, obowiązującymi przy stole, powodując, że Jan Kamyczek przewraca się w grobie. Anarchia rozbrzmiewająca w finale pozwala mi wydusić pytania: czy to aby na pewno jest komiks dla dzieci, czy może raczej dla ich rodziców? Czy ma sprowadzić dzieci na złą drogę, czy może rodziców na dobrą? Przekonajcie się sami.
"Uczta u królowej". Autorka: Rutu Modan. Tłumaczenie: Zuzanna Solakiewicz. Wydawca: kultura gniewu/ krótkie gatki, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

wtorek, 17 czerwca 2014

Catwoman: Rzymskie wakacje - Loeb/Sale

Przed lekturą "Rzymskich wakacji" możecie zechcieć zdjąć z półki swój egzemplarz "Długiego Halloween". Jeph Loeb i Tim Sale ciągną wątki z tego komiksu, tym razem skupiając się na postaci Catwoman. Robią to w bardziej delikatny i luźny sposób, rezygnując z konwencji mrocznego gangsterskiego thrillera na rzecz spokojnej, nie pozbawionej humoru i erotycznej otoczki, niemal wakacyjnej historii.
"Rzymskie wakacje" to komiks o poszukiwaniu własnych korzeni. Catwoman wraz z nieoczekiwanym towarzyszem - Edwardem Nigmą a.k.a. Riddlerem - wybiera się do Rzymu, aby w pokojowy sposób pogadać, popytać i zrozumieć więcej ze swojej przeszłości. I choć na jej drodze stanie kilku mafiozów, prawdziwych problemów nastręczą jej chwilowi imigranci z Gotham. Szczęśliwie dla ponętnej kotki, scenarzysta przygotował dla niej kilka odstresowujących niespodzianek. Pierwszą z nich jest przystojny blondas, a zarazem cyngiel na usługach mafii. Drugą - mokre sny z wciąż powracającym w jej ramiona Batmanem. Trzecią - wycieczka do Watykanu po pierścień, który nosił pierwszy "capo di tutti capi" - przedmiot, który daje władzę nad wszystkimi rodzinami mafijnymi. 
Ten mariaż akcji z romansem wypadł wyśmienicie. Jeph Loeb, opierając się na narracji pierwszoosobowej i dialogach oraz będąc świadomym lżejszego kalibru snutej opowieści, pozwala słowu płynąć. W napisanym przez niego scenariuszu nie ma ani jednego zgrzytu, jest za to humor i szczypta erotyki. Tim Sale rysuje wyśmienicie, ograniczając ilość efektów specjalnych do minimum. Jego rysunek to klasyczna, stara szkoła komiksu. Fenomenalne są okładki do poszczególnych rozdziałów komiksu, będące hołdem dla francuskiego ilustratora mody Rene Gruau. Świetne są również kolory. No właśnie.
Jeśli przed lekturą "Rzymskich wakacji" zdecydujecie się na odświeżenie "Długiego Halloween", na pewno wychwycicie różnicę w kolorystyce obu komiksów. Stonowana paleta barw w wykonaniu Gregory'ego Wrighta ustępuje miejsca kolorystycznemu szaleństwu w wykonaniu wielokrotnego zdobywcy nagrody Eisnera - Dave'a Stewarta. Sądzę, że do każdej z tych opowieści kolory zostały dobrane idealnie. W "Długim Halloween" służyły podkreśleniu ciężkiego, mrocznego nastroju, z kolei w "Rzymskich wakacjach" świetnie oddają ten urlopowy klimat. Na temat powstawania rysunku - od szkicu do wersji kolorowej - wypowiada się zresztą na końcu albumu Tim Sale, konkludując w sposób następujący: "Zawsze bardzo się cieszę, gdy współpraca kilku artystów sprawia, że efekt końcowy jest znacznie lepszy od tego, co moglibyśmy osiągnąć, pracując w pojedynkę". To prawda, efekt - zwłaszcza w fenomenalnych scenach retrospektywnych - jest powalający.
"Rzymskie wakacje" to kolejny mocny album spółki autorskiej Loeb/Sale, z bardzo istotnym wkładem Dave'a Stewarta. Ta luźna, mistrzowska narracyjnie historia jest idealnym przerywnikiem między "Długim Halloween" a zapowiadanym na październik "Mrocznym zwycięstwem". Dla fanów Batmana album niezbędny.
"Catwoman: rzymskie wakacje". Scenariusz: Jeph Loeb. Rysunki: Tim Sale. Kolory: Dave Stewart. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Mucha Comics, Warszawa 2014
Komiks można nabyć tutaj: Sklep wydawcy, Sklep. Gildia.pl, Incal

poniedziałek, 16 czerwca 2014

Batman: Imperium Pingwina - Layman/Fabok/Clarke

Grant Park, Essex, Robbinsville, Lansford... Ilu fanów Batmana kojarzy te lokalizacje? Tak, jak Scott Snyder w zrestartowanym "Batmanie" wniknął w ducha Gotham, penetrując jego architekturę i wysuwając na pierwszy plan relację pomiędzy miastem a Mrocznym Rycerzem, tak John Layman skupił się na topografii. Dzięki jego "Imperium Pingwina" czytelnik dowie się, gdzie w Gotham stoi dom kultury, a gdzie papiernia, znajdzie się na skrzyżowaniu Royal i 32., odwiedzi kostnicę i Chenwick Tower... 
Osadzenie historii w konkretnych miejscach to najbardziej rzucający się manewr scenarzysty. Kolejnym, używanym dość często, jest namiętne korzystanie z nagłych zwrotów akcji, mających wywoływać u czytelnika chęć przewrócenia strony. Jest więc i zamach na życie Bruce'a Wayne'a, Mroczny Rycerz na celowniku zabójcy, ślub w szeregach superłoczyńców i pojawiający się wielokrotnie psychopatyczny uśmiech Jokera. Fabuła zaś zasadza się na Pingwinie, a raczej jego salonowej, działającej legalnie wersji - Oswaldzie Cobblepocie, który planując stworzyć tytułowe imperium, postanawia przypodobać się opinii publicznej Gotham City. Zapatrzony na swój cel nie zauważa, że największe niebezpieczeństwo czyha na niego nie ze strony Batmana czy władz miasta, a w szeregach własnej armii. Layman prześlizguje się po strukturze mafijnej organizacji Pingwina, jednym z wiodących bohaterów czyniąc jego prawą rękę. Pokazuje sposób rekrutacji, metody eliminacji, działalność pod przykrywką, a nawet kwestię ubezpieczenia zdrowotnego bandziorów.
Scenariusz, mimo zaangażowania dużej ilości superzłoczyńców i nawiązań do innych albumów z przygodami Batmana, nie jest zbyt wymagający. Layman postawił na matematykę - co kilka stron musi się coś dziać, co pewien czas ktoś musi zadać ważne pytanie, co chwilę z mroku wychodzi tajemnicza postać. Dialogi bywają toporne, narracja popada w grafomanię. Postać Ogilvy'ego jest papierowa, irytująca i przewidywalna, a wątek wielbicieli Jokera interesujący, lecz nie wyeksploatowany do końca. "Imperium Pingwina" to czytadło dla nastolatków, nie sięgające poziomu drugiej, wydawanej przez Egmont serii z Batmanem.
Sprawiającemu wrażenie zejścia z taśmy produkcyjnej scenariuszowi, towarzyszą takie same rysunki. Próżno w grafikach Jasona Faboka i Andy'ego Clarke'a doszukiwać się ekspresji i próby indywidualizowania rysunków, jakie widzieliśmy chociażby w wykonaniu Norma Breyfogle'a czy Vince'a Giarrano. Prace rysowników "Imperium Pingwina" oscylują wokół wymuszonego, statycznego realizmu, a pokrywa je komputerowy, efekciarski kolor. Jeśli już miałbym kogoś wyróżniać, to pojawiającego się w krótkich epizodach Clarke'a, którego rysunek - gdyby kolorysta go oszczędził - potrafiłby się obronić.
Prawdopodobnie bawiłbym się świetnie czytając "Detective Comics" kilkanaście lat temu. Jest to komiks dla nastolatków, przyrządzony według wypracowanych metod i schematów. To również pozycja dla tych, którzy lubią "niczym nieskrępowaną rozrywkę" i nie przeszkadza im czytanie tego samego w nieskończoność. Dla tych, którzy lubią inne klimaty, "Imperium Pingwina" będzie bezrefleksyjną papką.
"Batman - Detective Comics: Imperium Pingwina". Scenariusz: John Layman. Rysunki: Jason fabok, Andy Clarke, Henrik Jonsson, Sandu Florea. Kolory: Jeromy Cox, Blond. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep. Gildia.pl, Incal, sklep wydawcy

środa, 4 czerwca 2014

Rag&Bones - przedsprzedaż

"Rag & Bones" to komiks autorstwa Katarzyny Babis (rysunki) i Dominika Szcześniaka (scenariusz). Jego premiera odbędzie się podczas lipcowego festiwalu komiksowego w Luxemburgu. 28-stronicowy, czarno-biały zeszyt, zostanie opublikowany pod banderą wydawnictwa timof i cisi wspólnicy w dwóch wersjach językowych: polskiej i angielskiej. Aby zamówić komiks, należy wysłać mejla na adres ragandbonescomic@gmail.com i postępować zgodnie z instrukcją zawartą w odpowiedzi. Cena egzemplarza komiksu (z wliczoną opłatą za przesyłkę) to 14 zł. Przedsprzedaż trwa do 24 czerwca 2014 roku. 
Opis komiksu: 
Rag i Bones, ciągnąc swój wózek z rupieciami przemierzają postapokaliptyczny świat handlując wszystkim, co tylko uda im się znaleźć. W rzeczywistości, w której nikt nie pamięta pierwotnego przeznaczenia przedmiotów i urządzeń, kręcą swój własny, skromny biznes. Raz na wozie, raz pod wozem.
Poniżej znajdziecie pięć pierwszych plansz z komiksu:

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Kibicujemy (399)

Ósma wybiła! Tym, którzy jeszcze tego nie zrobili, zalecam wykonanie kilku banalnie prostych czynności celem zrobienia kawy, po czym zapraszam do kibicowania komiksiarzom! Mobilizowania ich do dalszej pracy i wymyślania pomysłów! Badania wykazały, że najlepszy dzień mają ci, którzy zawsze z rańca kibicują komiksiarzom. Kibicuj i Ty!
W poprzednich odcinkach: Znany komiksowy rysownik i scenarzysta, Sławomir Lewandowski w pocie czoła pracuje nad "Prestidigitatorem", ale w międzyczasie nie zasypuje gruszek w popiele i w archiwach odnajduje zakurzonych "Pancernych". Zastanawiając się, czy drukować, pyta o zdanie dwie zamieszkujące w swoim ciele osobowości. Co one na to? Czy komiks ujrzy światło dzienne jeszcze w czerwcu? I jaką rolę w tym wszystkim odgrywa Nick Cave? O tym i o owym - teraz, tutaj, mocno, autor. Jest też i okładka.
Sławek Lewandowski: Grzebusiowałem sobie jakiś czas temu w komputerze, przeglądając rzeczy z zamierzchłej epoki – czyli coś, w co nie zaglądałem już baaaaardzo długo. Znalazłem skarby – Janerki płytę DOBRANOC, Nicka Cave'a teledysk STAGGER LEE – petarda nie z tej ziemi – a jeszcze większą petardą jest interpretacja numeru NICKA w wykonaniu MIKOŁAJA WOUBISHETA z przeglądu piosenki aktorskiej miasta Wrocław roku 2008. Mikołaj wymiata!!! Kto nie widział – wchodzi na youtube i podziwia . Znalazłem też wiele innych cudów muzycznych i plastycznych które odmłodziły mnie trochę – na chwilkę – wspomniałem sobie, ile lat miałem, gdy się nimi zachwycałem – chyba byłem wtedy fajnym, zachwyconym pierdołami gówniarzem.
Znalazłem też komiks – PANCERNI – zapomniany,sponiewierany brzydkim rysunkiem i kiepskim skanem komiks, który ubawił mnie, gdy przeczytałem go sobie po wielu latach ponownie.
− Stary co ty robisz? Drukować takie coś?
- O co ci chodzi ?
- Przecież to jest g....!!!
- Może dla Ciebie. Dla mnie to jest sztuka !!!
Pojawił się wewnętrzny dialog – kłótnia dwóch osobowości mieszkających w jednym ciele.
− To nie ma nic wspólnego ze sztuką – to jest BOHOMAZ.
− Głupi jesteś!
− Nie! To Ty jesteś głupi !
− Ty jesteś głupi!
− Ty…
− Nie! To Ty...
I tak dalej. Oni się pokłócili, a ja – ten trzeci z całej tej dwójki – śmigłem bokiem, bo już nie mogłem słuchać tego, co oni tam pitolą – i postanowiłem wcielić w życie staropolskie przysłowie – "Gdzie dwóch się kłóci, tam trzeci drukuje". STAGGER LEE by to drukował.
A po wydrukowaniu władowałby cztery kule w łeb drukarzowi .
DOBRANOC.

Ciąg dalszy nastąpi.
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Marcin Rustecki