Grant Park, Essex, Robbinsville, Lansford... Ilu fanów Batmana kojarzy te lokalizacje? Tak, jak Scott Snyder w zrestartowanym "Batmanie" wniknął w ducha Gotham, penetrując jego architekturę i wysuwając na pierwszy plan relację pomiędzy miastem a Mrocznym Rycerzem, tak John Layman skupił się na topografii. Dzięki jego "Imperium Pingwina" czytelnik dowie się, gdzie w Gotham stoi dom kultury, a gdzie papiernia, znajdzie się na skrzyżowaniu Royal i 32., odwiedzi kostnicę i Chenwick Tower...
Osadzenie historii w konkretnych miejscach to najbardziej rzucający się manewr scenarzysty. Kolejnym, używanym dość często, jest namiętne korzystanie z nagłych zwrotów akcji, mających wywoływać u czytelnika chęć przewrócenia strony. Jest więc i zamach na życie Bruce'a Wayne'a, Mroczny Rycerz na celowniku zabójcy, ślub w szeregach superłoczyńców i pojawiający się wielokrotnie psychopatyczny uśmiech Jokera. Fabuła zaś zasadza się na Pingwinie, a raczej jego salonowej, działającej legalnie wersji - Oswaldzie Cobblepocie, który planując stworzyć tytułowe imperium, postanawia przypodobać się opinii publicznej Gotham City. Zapatrzony na swój cel nie zauważa, że największe niebezpieczeństwo czyha na niego nie ze strony Batmana czy władz miasta, a w szeregach własnej armii. Layman prześlizguje się po strukturze mafijnej organizacji Pingwina, jednym z wiodących bohaterów czyniąc jego prawą rękę. Pokazuje sposób rekrutacji, metody eliminacji, działalność pod przykrywką, a nawet kwestię ubezpieczenia zdrowotnego bandziorów.
Scenariusz, mimo zaangażowania dużej ilości superzłoczyńców i nawiązań do innych albumów z przygodami Batmana, nie jest zbyt wymagający. Layman postawił na matematykę - co kilka stron musi się coś dziać, co pewien czas ktoś musi zadać ważne pytanie, co chwilę z mroku wychodzi tajemnicza postać. Dialogi bywają toporne, narracja popada w grafomanię. Postać Ogilvy'ego jest papierowa, irytująca i przewidywalna, a wątek wielbicieli Jokera interesujący, lecz nie wyeksploatowany do końca. "Imperium Pingwina" to czytadło dla nastolatków, nie sięgające poziomu drugiej, wydawanej przez Egmont serii z Batmanem.
Sprawiającemu wrażenie zejścia z taśmy produkcyjnej scenariuszowi, towarzyszą takie same rysunki. Próżno w grafikach Jasona Faboka i Andy'ego Clarke'a doszukiwać się ekspresji i próby indywidualizowania rysunków, jakie widzieliśmy chociażby w wykonaniu Norma Breyfogle'a czy Vince'a Giarrano. Prace rysowników "Imperium Pingwina" oscylują wokół wymuszonego, statycznego realizmu, a pokrywa je komputerowy, efekciarski kolor. Jeśli już miałbym kogoś wyróżniać, to pojawiającego się w krótkich epizodach Clarke'a, którego rysunek - gdyby kolorysta go oszczędził - potrafiłby się obronić.
Prawdopodobnie bawiłbym się świetnie czytając "Detective Comics" kilkanaście lat temu. Jest to komiks dla nastolatków, przyrządzony według wypracowanych metod i schematów. To również pozycja dla tych, którzy lubią "niczym nieskrępowaną rozrywkę" i nie przeszkadza im czytanie tego samego w nieskończoność. Dla tych, którzy lubią inne klimaty, "Imperium Pingwina" będzie bezrefleksyjną papką.
"Batman - Detective Comics: Imperium Pingwina". Scenariusz: John Layman. Rysunki: Jason fabok, Andy Clarke, Henrik Jonsson, Sandu Florea. Kolory: Jeromy Cox, Blond. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Egmont Polska, Warszawa 2014.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep. Gildia.pl, Incal, sklep wydawcy
2 komentarze:
Dobre i zachęcające (lub zniechęcające) do czytania recenzje piszesz i dzięki Ci za to ;)
Jednak błąd Ci się wkradł:
"Snyder postawił na matematykę(...)" - myślę, że chodziło o Laymana.
Poprawione. Dziękuję.
Prześlij komentarz