Zapraszamy do lektury fragmentu nowej
książki Jerzego Szyłaka, zatytułowanej „Coś więcej, czegoś mniej.
Poszukiwania formuły powieści graficznej w komiksie 1832-2015”. Ziniol patronuje tej publikacji.
"Dan Sweetman, J.M.
DeMatteis: The Last One"
W poniedziałek 6 września 2010 roku w
internetowej wersji magazynu „Ziniol” Dominik Szcześniak
rozpoczął cykl zatytułowany Na krawędzi. Był on
poświęcony imprintowi wydawniczemu Vertigo, a rozpoczynał się
tak: „Vertigo – sekcja wydawnicza DC – od momentu swego
powstania stało się synonimem mainstreamowego komiksu dla
dorosłych, a jednocześnie wyznaczyło pewien poziom w opowiadaniu
historii obrazkowych; poziom, przejęty następnie przez szereg
naśladowców; poziom, podwyższający poprzeczkę w standardowych,
usłanych stereotypami opowieściach o superbohaterach. Startowali z
zapleczem kilku regularnych tytułów oraz mini-serii promujących
nową linię wydawniczą, po drodze zaliczyli mnóstwo
spektakularnych sukcesów, znacznie mniej porażek, setki porządnych
jakościowo tytułów. Obecnie Vertigo jest uznaną marką,
działającą tak w realu, jak i internecie”.
W artykule z 6 września Szcześniak
pisał o powołaniu imprintu, przedstawiał Karen Berger, która nad
jego rozwojem czuwała, wyliczał tytuły, które w ramach Vertigo
były wydawane, wskazując, że część z nich została przeniesiona
skądinąd, część zaś tu się narodziła. Ostatni akapit tekstu
był zapowiedzią, co w dalszym ciągu nastąpi: „Zaczęli z pompą.
Komiksy Vertigo z początku lat 90-tych. to przede wszystkim
niesamowity klimat. Konsekwentna, precyzyjna kreska i poruszające
zwoje mózgowe fabuły. I o tych właśnie prekursorskich tytułach
(bardziej lub mniej znanych), w miarę chronologicznie, pogadamy
sobie w nowym ziniolowym cyklu”.
Cykl Na krawędzi został przez
jego autora zakończony w listopadzie 2010 roku po opublikowaniu
dziewięciu artykułów, z których wszystkie poza pierwszym i
ostatnim były omówieniami konkretnych tytułów wydanych przez
Vertigo: małych albumów, jak Mercy i Phantom Stranger,
miniserii (Sebastian O, Last One, Junk Culture), jednej
regularnej serii Shade The Changing Man oraz jednego
cross-overu, czyli historii, której poszczególne części stanowią
odcinki należące do różnych serii i w której występują owych
serii bohaterowie. W tym przypadku była to opowieść zatytułowana
The Children’s Crusade, a występowały w niej dzieci
bohaterów takich seriali, jak: Swamp Thing, Animal Man, Black
Orchid, oraz dziecięcy protagonista serii The Books of Magic,
która jeszcze nie zaczęła się ukazywać.
Z zaskoczeniem można przyjąć fakt,
że większość opisywanych komiksów Szcześniakowi się nie
spodobała. O Mercy J.M. DeMatteisa i Paula Johnsona
przedstawianym w drugim odcinku cyklu pisze niby pochwalnie, ale z
przekąsem wyraźnie wyczuwalnym w stwierdzeniach takich, jak:
„DeMatteis znany jest ze swych upodobań do emo-narracji,
dominującej w komiksie kosztem chociażby dialogów. W Mercy
narracja [słowna – JS] nie miała nad czym dominować. Bo poza
nią, nie ma nic”.
Teoretycznie cytowany autor komiks
chwali, robiąc to, zmierza jednak do wniosków wyraźnie
świadczących o tym, że – tak naprawdę – chwalić go nie ma za
co: „Koncepcyjnie album zrealizowany jest wzorowo – narracja
służy w nim do ukazania stopniowej przemiany głównego bohatera i
upstrzona jest – jak już wspomniałem – dużą ilością
przemyśleń i zgrabnie sformułowanych fraz. Scenarzysta jednak nie
pyta i nie daje odpowiedzi, lecz po prostu mówi, co ma do
powiedzenia. Aby jednak nie był to gołosłowny bełkot,
personifikuje również złe demony i walkę miłosierdzia z nimi
rozgrywa na płaszczyźnie metaforycznej. Owe «walki» są przy
okazji najciekawszymi fragmentami graficznymi albumu, który w
tamtych czasach, będąc komiksem w pełni malowanym, stanowił
swoiste novum, przez co jak najbardziej mógł się podobać. […]
Mercy nie zapisało się w świadomości odbiorców Vertigo –
w czasie, gdy komiks został opublikowany, zaczęło pojawiać się
wiele ciekawszych od niego pozycji. […] Pozostał jedynie
ciekawostką dla fanów DeMatteisa, który w swym dorobku ma bardzo
dużo lepszych od Mercy pozycji”.
Z podobnym dystansem i przekąsem
potraktowany został przez twórcę „Ziniola” kolejny komiks
DeMatteisa. W czwartej części Na krawędzi bowiem znalazło
się omówienie miniserii The Last One: „Sześcioodcinkowa
mini-seria, pisana charakterystycznym dla DeMatteisa bardzo wylewnym
stylem, zahacza o ulubioną tematykę tego scenarzysty. Oscylując
wokół wiary, nadziei, miłosierdzia, autor nie unika niestety
banału, momentami popadającego w bełkot. Sposób, w jaki opowiada
swoją historię oparty jest o nużące powtórzenia i przydługie
narracje. Najciekawsze momenty to te, w których Myrwann wspomina
przeszłość – znajdzie się tu miejsce i dla błyskotliwej
historii o wielkim kinie z Hollywood w 1925 roku, i dla indyjskiej
przypowieści. Akcja wrzuci nas w czasy średniowiecza, po czym
przeniesie w realia XVII-wiecznej Francji. Wisienką na torcie dla
tych, którzy lubią skakać po epokach będą ekscentryczne
cliffhangery w postaci cytatów z wielkich pisarzy. Takie cytaty –
co w komiksach DeMatteisa powszechne – kończą każdy z epizodów
komiksu. […] The Last One, choć ma swoje momenty, które
niewątpliwie potrafią sprawić radość czytającemu, nie jest
wielkim osiągnięciem vertigowskiego komiksu”.
Komiks Phantom Stranger Szcześniak
podsumował stwierdzeniem, że „Nie jest to mistrzostwo świata
(no, chyba że chodzi o same rysunki), ale niezłe czytadło, podczas
lektury którego może się kilka razy wymsknąć czytającemu jakieś
«och!» lub «ach!»”. Z kolei o Children’s Crusade
stwierdził, że Neil Gaiman napisał tę historię „w sposób
nudny i pretensjonalny”, a recenzję zakończył słowami: „The
Children’s Crusade okazało się być wtopą wydawnictwa i
przestrogą, by więcej cross-overów nie robić”. Junk Culture
pochwalił, ale zaznaczył, że opowieść ta spotkała się z
kiepskim przyjęciem. Tym, co pochwalił bez zastrzeżeń, były
miniseria Granta Morrisona i Steve’a Yeowella Sebastian O oraz
stanowiąca fragment serialu Shade trzyczęściowa opowieść
History Lesson.
W finale recenzji History Lesson
Szcześniak zapowiedział, że w następnym tygodniu napisze o
innych komiksach Petera Milligana, 25 października ukazało się
jednak omówienie Children’s Crusade. Tydzień później
cykl Na krawędzi został zakończony tekstem podsumowującym
rok 1993 w Vertigo. Znalazł się tam jeden akapit, który można
potraktować jako (częściowe) spełnienie wcześniejszej
zapowiedzi: „Na froncie mini-serii niepodzielnie królował Peter
Milligan. Rok 1993 to nie tylko jego świetna forma z Shade’a,
ale również niesamowite kooperacje z Tedem McKeeverem (The
Extremist) i Duncanem Fegredo (Enigma). Jego komiksy
pojawiały się ramię w ramię z zeszytami innego bardzo znanego w
Polsce autora – J.M. DeMatteisa. Ukazujący «bardziej złożone,
psychologiczne oblicze» Spider-Mana i odpowiedzialny za fenomenalne
Ostatnie łowy Kravena, na łamach Vertigo w większości
przypadków jednak zawiódł. Ani The Last One, ani Mercy
nie stały się hitami. W pulpowym Spider-manie scenarzysta
świetnie zrównoważył komercyjność postaci ze swoją ulubioną
psychologią. W komiksie dla dorosłego czytelnika stało się to
bardziej grafomanią, niż zabawą komiksem”.
Patrząc na cykl Na krawędzi z
pewnego dystansu, można dostrzec, że Szcześniak z góry sobie
założył, iż opis komiksów wydawanych pod szyldem Vertigo musi
być przeglądem rzeczy, które mają charakter prekursorski i
charakteryzuje je niesamowity klimat, konsekwentna, precyzyjna kreska
i poruszające zwoje mózgowe fabuły. Wynikało owo założenie z
dokonanego wcześniej rozpoznania: w 2009 roku publikował Szcześniak
omówienia innych komiksów wydawanych w tym imprincie, najwięcej
miejsca poświęcając twórczości Milligana. I były to omówienia
bardzo aprobatywne, nieomal entuzjastyczne. Na przestrzeni lat, jakie
upłynęły pomiędzy 1993 (kiedy Vertigo powstało) a 2010 rokiem
(kiedy pojawił się cykl Na krawędzi) wiele komiksów
wydanych pod tym szyldem zyskało podobne oceny. Biorąc pod uwagę
zarówno je, jak i własne doświadczenia lekturowe Szcześniak
sięgnął po kolejne tytuły sygnowane przez Vertigo, nie odnalazł
w nich tego, czego oczekiwał, i uczciwie zdał sprawę ze swojego
rozczarowania w cyklu Na krawędzi.
W związku z tym, że cykl Na
krawędzi został właściwie przerwany, zanim na dobre się
rozwinął, przyczyn rozczarowania recenzenta możemy dociekać, za
podstawę mając dość skromną liczbę tekstów. Za pomoc może nam
jednak posłużyć tekst Julie Round „Is this a book?” DC
Vertigo and The Redefinition of Comics in The1990s.
Jego autorka napisała, że: „DC zainicjowało imprint
Vertigo w 1993 roku, używając sześciu popularnych serii z lat
osiemdziesiątych, z których każda oparta była na przepracowaniu
starszych bohaterów z wydawanych przez DC horrorów lub historii
nadnaturalnych (Sandman, Saga o Potworze z Bagien, Hellblazer,
Animal Man, Shade: The Changing Man i Doom Patrol). […]
Owe kluczowe tytuły nie zostały w latach osiemdziesiątych
odnowione jako «bardziej realistyczne» opowieści o
superbohaterach, ale raczej jako mitologiczne, surrealne, religijne i
metafikcjonalne komentarze na temat przemysłu komiksowego i jego
samego jako medium. […] Vertigo zostało stworzone jako dom dla
komiksów, «kierowanych przez idee, stworzone przez pisarzy
(writers) pragnących wprowadzić do komiksów coś odmiennego
» podkreślała redaktor naczelna (Executive Editor) Karen
Berger”.
Przewodnią tezą tekstu Julie Round
jest to, że komiksy wydawane przez Vertigo odegrały istotną rolę
w rozwoju powieści graficznych i sposobie rozumienia, czym mają one
być. Autorka ta mówi o tym, że w owych publikacjach pojawiły się
eksperymenty i przekroczenia komiksowej estetyki i że to właśnie
tu standardem stała się edycja zbiorowych wydań odcinków serii i
tworzenie ich z myślą o takich inicjatywach. Pisze też o położeniu
nacisku na autorski charakter kreowanych opowieści. „Poprzez
wykorzystanie bardzo reklamowanych brytyjskich pisarzy (writers),
dział produkcji i marketingu Vertigo uwypuklał pojęcie «twórcy
gwiazdora » (zarówno pisarza, jak i rysownika), którego nazwisko
sprzedawało książkę”. Ponadto Round podkreśliła znaczenie
walorów literackich scenariuszy, na których opierały się
produkcje Vertigo: „Karen Berger tłumaczyła: „«naprawdę to
Alan Moore zmienił sposób postrzegania [roli – JS] pisarzy w
komiksie […] on naprawdę pokazał, że można robić komiksy o
walorach literackich, zarazem nowoczesne i popularne, mogące stać w
jednym rzędzie z wielkimi utworami prozatorskimi, i to naprawdę
wszystko zmieniło»”.
Dążenie do uzyskania w produkcjach
spod szyldu Vertigo wysokich walorów literackich wiązało się –
z jednej strony – z wykorzystaniem brytyjskich scenarzystów (Grant
Morrison, Neil Gaiman, Peter Milligan), z drugiej zaś – z
zatrudnianiem amerykańskich twórców, których dorobek mógł
zapewnić produkt o podobnie wysokiej jakości. Jedną ich grupę
stanowili pisarze i pisarki, mający spróbować swoich sił na polu
literatury obrazkowej (jak Alisa Kwitney, Rachel Pollack czy Nancy
Collins), drugą – starannie wyselekcjonowani scenarzyści (jak
Matt Wagner i J.M. DeMatteis lub Steve Gerber), posiadający w
dorobku rzeczy nietypowe, ale wysoko oceniane.
Matt Wagner (ur. 1961), który w latach
osiemdziesiątych zyskał sławę jako twórca serii Grendel
(odpowiadał w niej nie tylko za scenariusz, ale częściowo
także za rysunki), dla Vertigo pisał serial Sandman Mystery
Theatre, mający za bohatera Wesleya Doddsa, postać wziętą z
komiksów, które ukazywały się na przełomie lat trzydziestych i
czterdziestych. Był to prywatny detektyw, usypiający swoich
przeciwników za pomocą specjalnego gazu. Neil Gaiman przypomniał o
jego istnieniu w Sandmanie, tłumacząc działalność Doddsa
tym, że Władca Snów został uwięziony przez maga szukającego
sposobu uzyskania nieśmiertelności, a jego nieobecność
zaowocowała aktywnością kilku różnych osób, popychanych do
działania przez siłę, której nie rozumieli. Sandman Mystery
Theatre bazował na popularności serialu stworzonego przez
Gaimana, ale jego bohater zdobył sobie grono prawdziwych wielbicieli
i zaczął funkcjonować w komiksowym uniwersum w sposób niezależny.
Oprócz własnej serii pojawił się także – między innymi – w
serialu Starman oraz w komiksie Alexa Rossa i Marka Waida
Kingdom Come oraz w opowieści rysunkowej Sandman Teatr
Nocy, napisanej wspólnie przez Wagnera i Gaimana,
przedstawiającej jedyne spotkanie bohaterów serii autorstwa jednego
i drugiego.
John Marc DeMatteis (ur. 1953) zaczął
pisać scenariusze komiksowe już w latach siedemdziesiątych XX
wieku, ale prawdziwe uznanie przyniosły mu prace stworzone w
następnej dekadzie: miniseria Moonshadow (1985-1987),
stworzona dla Epic Comics we współpracy z Jonem J. Muthem, Kentem
Williamsem i George’em Prattem, powieść graficzna Doctor
Strange: Into Shamballa (1986) narysowana przez Dana Greena,
opublikowana w ramach serii Marvel Graphic Novels, oraz
czteroczęściowa Blood: A Tale (ponownie Epic Comics w 1987),
namalowana przez Kenta Williamsa historia o wampirze, śmiało i w
oryginalny sposób przekraczająca granice gatunkowe, a także
Ostatnie łowy Kravena z rysunkami Mike’a Zecka, opowieść
opublikowana w ramach serialu The Amazing Spider-Man. O
pierwszym z nich Przemysław Zawrotny w leksykonie Powieści
graficzne napisał: „Kompozycja komiksu DeMatteisa i Mutha
eksponuje jego literackość – rozumianą w różny sposób i
osiągniętą na różnych poziomach. Po pierwsze – mamy tu do
czynienia z konwencją baśni sugerowaną od samego początku
wyświechtaną formułą «Once upon a time…» pojawiającą się
na początku każdego rozdziału i mocno podkreślającą fakt, że
historia, którą poznaje czytelnik, jest mu właśnie opowiadana.
Narratorem w powieści graficznej DeMatteisa i Mutha jest tytułowy
Moonshadow, ukazany jako staruszek z perspektywy czasu spisujący
gęsim piórem autobiograficzną opowieść. W związku z tak
przyjętą konwencją – manuskryptu tworzonego na oczach czytelnika
– naturalny wydaje się wybór pierwszoosobowej narracji słownej.
Wyraźnie dominuje ona nad sekwencyjnością obrazu. W bardzo wielu
miejscach opowieść stanowi połączenie kadrów malowanych przez
Mutha z rozbudowanym tekstem prozatorskim DeMatteisa ujętym w
prostokątne ramki lub wpisanym w kadr. Słowo wręcz przytłacza tu
warstwę wizualną, spycha obraz na drugi plan, niekiedy narzucając
jej rolę tylko ilustracyjną, ono jest głównym nośnikiem
opowiadania […]. Można zarzucić autorom, że ich komiks jest
przegadany, zwłaszcza że język, używany przez DeMatteisa,
odznacza się potoczystości i barwnością – do tego stopnia, że
autor momentami w przytaczaniu myśli bohaterów ociera się o
sentymentalny kicz. Jakkolwiek by to oceniać, świadczy to o dążeniu
do wyeksponowania literackości przez autora, który w ten sposób
osiągnął plastyczność baśniowego opowiadania. Literackość w
Moonshadow ma jeszcze inne oblicze, gdyż – po drugie –
istotnym elementem snutej przez bohatera opowieści są nawiązania
literackie otwierające każdy rozdział i komentujące wydarzenia,
które mają nadejść. Znowu można zarzucić DeMatteisowi
ostentację, ponieważ aluzje i cytaty – m.in. z Johna Ronalda
Reuela Tolkiena, Percy’ego Shelleya i Fiodora Dostojewskiego – są
skrupulatnie wydzielone oraz podpisane tak, by czytelnik w żadnym
wypadku ich nie przeoczył. Nie zmienia to tego, że w ten sposób
scenarzysta jeszcze mocniej wiąże narrację swojego utworu z
literacką tradycją”.
Związki z literacką tradycją widać
także w Doctor Strange: Into Shamballa, którego podstawą
jest rozbudowany monolog skierowany wprost do głównego bohatera,
zawierający nie tylko relację, ale i spostrzeżenia o charakterze
refleksji, wspomnienia tego, co było kiedyś, i ocenę tego, kim
bohater się stał. Tekst ten jest niezwykle rozbudowany i splata się
z narracją wizualną, często nad nią dominując i regularnie
ustanawiając nowe relacje pomiędzy słowem i obrazem. W Blood. A
Tale natomiast DeMatteis wykorzystał powszechne pragnienie
poznania dalszego ciągu opowieści, by w finale każdej z czterech
części przedstawianej historii dokonywać kolejnych zwrotów ku
czemuś innemu: innej opowieści, opartej na odmiennej relacji
pomiędzy bohaterem i światem. Sebastian Jakub Konefał napisał:
„Historia bohatera «zrodzonego z krwi, naznaczonego jej imieniem,
który stał się krwią» ma charakter intrygującej zabawy z formą
opowieści szkatułkowej, w której sam proces hipnotycznego
opowiadania obrazem i słowem wydaje się najważniejszy. Każda z
czterech części komiksu opisuje kolejny etap fantasmagorycznej
egzystencji Blooda, rozpoczynając się od narracji wprowadzającej,
po czym kończącej daną odsłonę przygód tajemniczego
protagonisty. W części pierwszej, zatytułowanej wymownie
Uroborous, historia narodzin i edukacji młodego bohatera
opowiadana jest zawieszonemu na krawędzi życia i śmierci królowi
przez tajemniczego ducha, który wcielił się w ciało młodej
dziewczyny. Kondycja przykutego do łoża słuchacza oraz to, że
mroczna opowieść jest prezentowana nocą, sprawiają, że losy
Blooda przyjmują w warstwie wizualnej i tekstowej formę bliską
sennym majakom. […] Prawdopodobnie właśnie dlatego historia
przyjścia na świat wyrzuconego na brzeg przez morze krwi bohatera
oraz relacja z jego życia i przygód wydają się najbliższe
onirycznemu reinterpretowaniu ważnych w kulturze Zachodu wielkich
narracji takich jak mity czy biblijne przypowieści”.
Oceniane przez Szcześniaka jako
„fenomenalne”, Ostatnie łowy Kravena są w tym zestawie
komiksem najprostszym i w największym stopniu skrępowanym przez
ograniczenia gatunkowej konwencji. Jest to opowieść o obsesji, jaką
myśliwy Siergiej Krawinow, zwany Kraven, ma na punkcie
Człowieka-Pająka: pragnie on udowodnić, że jest od niego lepszy i
w tym celu próbuje go skompromitować, zastąpić i złamać
psychicznie. Porównując to, co zaproponował DeMatteis w tym
komiksie z rozwiązaniami artystycznymi znanymi z innych jego prac,
można odnieść wrażenie, że scenarzysta dokonuje autoparodii
własnych pomysłów. Rozbudowane monologi wewnętrzne bohaterów,
mające na celu pogłębianie ich portretów psychologicznych, w
rzeczywistości temu nie służą, bo konstrukcja opowieści oparta
jest na powtarzanym po wielokroć schemacie: czarny charakter dąży
za wszelką cenę do pokonania bohatera, który na końcu i tak
wyjdzie ze starcia cało. Za literacki komentarz do opowieści służy
trawestacja słynnego wiersza Williama Blake’a, w którym
DeMatteis tygrysa zastąpił… pająkiem, uzyskując naprawdę
komiczny efekt, ponieważ udało mu się przekształcić utwór,
który opiewał piękno i grozę stworzenia, w wyznanie lęków
arachnofoba. Odnotować jednak trzeba, że zabiegi DeMatteisa
przypadły do gustu fanom komiksowej serii, którzy uznali Ostatnie
łowy Kravena za jedną z najlepszych opowieści o Spider-Manie.
Narracja słowna w Last One
rzeczywiście pisana jest charakterystycznym dla DeMatteisa
bardzo wylewnym stylem, ma on jednak uzasadnienie w tym, że twórca
za jego pomocą próbuje nadać swojemu dziełu walor
quasi-religijnej przypowieści i uwznioślić jego bohatera.
Komentarz poprzedzający rozpoczęcie właściwej akcji został
napisany stylem nieomal biblijnym: „Był bowiem czas… Przed.
Przed człowiekiem. Przed przemocą. Przed bólem. Kiedy Bóg żył
tak głęboko w każdym sercu, że nawet nie potrzebował Imienia. A
jeśli Bóg był bezimienny – jak można było nazwać jego dzieci?
Skrzydlatą łaską? Srebrnym oddechem? Duchową skórą? Płonącymi
sercami? Najlepiej powiedzieć jedynie, że one żyły: połączone
duchowo, splecione umysłami. Unosiły się na falach śmiechu
pozostałych. Pływały w rzekach ich łez. Do nich należał czas
braku słów. Czas, kiedy nie było czasu. Czas… Przed. Lecz ten
przeminął. A wraz z nim przeminęły łaska i oddech, duchy i
serca: uniesione w niebyt na uskrzydlonym śmiechu, zatopione w
rzekach łez. Dzieci Bezimiennego Boga zaginęły na zawsze w
plątaninie słów, potrzeb i czasu. Zaginęły. Na zawsze. Wszystkie
prócz jednego”.
Zacytowany ustęp w komiksie rozpisany
jest na trzy strony i podzielony na szesnaście części,
przedstawionych w osobnych ramkach. Towarzyszą mu obrazy bardziej
symbolizujące niż przedstawiające dzieło stworzenia i postacie
aniołów. Na trzech ostatnich rysunkach na trzeciej stronie widzimy
natomiast zwalistą sylwetkę osoby poruszającej się w niemal
zupełnych ciemnościach i w deszczu. Osoba ta jest głównym
bohaterem lub też bohaterką komiksu. Szcześniak napisał o niej
tak: „Myrwann, stworzenie postury Marlona Brando z końca jego
kariery filmowej, to postać, której życiorys streszczalibyśmy w
wiekach, nie latach. Kim jest? Upadłym aniołem, wampirem, szatanem,
bogiem czy po prostu majaczącym Człowiekiem-Słoniem? Odpowiedzi na
to pytanie udzielają zarówno bohaterowie drugoplanowi, jak i –
może nawet zbyt łopatologicznie – autorzy komiksu The Last
One. Postrzegany raz jako kobieta, innym razem jako mężczyzna
filantrop zajmuje się przede wszystkim przyjmowaniem pod dach swojej
rezydencji zbłąkanych dusz. Leczeniem ich, pomaganiem, wrzucaniem
na odpowiednie tory ich parszywego życia. Komiks jest właśnie o
nich, ale i o Myrwann. O wzajemnym oddziaływaniu śmiertelników i
istoty boskiej i wiedzy, jaką każde z nich z tego związku wynosi”.
Szcześniak wydaje się mocno skupiony
na fakcie, iż Myrwann jest istotą o boskich czy też
ponadnaturalnych przymiotach. Podkreśla to, rozpoczynając swoją
recenzję słowami: „Pop przesiąknięty jest motywem istot
nieśmiertelnych. Takich, które stąpają po ziemi od wieków,
których doświadczenie przerasta możliwości zwykłego człowieka i
których obecność na kolejnych etapach cywilizacyjnego rozwoju
powoduje, iż są skrytymi komentatorami historii”.
Przyznam, że wcześniej nie zwracałem
uwagi na obecność istot nieśmiertelnych w przekazach kultury
popularnej, w każdym razie nie w taki sposób. Sprawdzając, jak
rzecz naprawdę wygląda, nie musiałem jednak wcale szukać daleko,
ponieważ szereg przykładów można odnaleźć już w samych
produkcjach Vertigo. Istotą quasi-boską jest nieśmiertelny
Sandman, przedstawiający się jako ten, w którego królestwie
bogowie się rodzą i umierają. Jest czy też w końcu staje się
nią Swamp Thing. W Kaznodziei (publikowanym od 1995 roku)
Gartha Ennisa i Steve’a Dillona Bóg we własnej osobie wędruje po
Ziemi. W Lucyferze (publikowanym od 1999 roku) tytułowy
bohater nie tylko wędrował po Ziemi, ale także dokonywał aktu
kreacji, który miał go uczynić równym Bogu. Przykładów jest
naprawdę sporo, ale owe boskie bądź quasi-boskie istoty łączy
to, że dysponują one możliwościami, umiejętnościami i
przymiotami, które czynią z nich… istoty boskie. Myrwann niczym
takim nie dysponuje.
Myrwann jest istotą bezradną.
Cierpiącą z powodu ludzkiego cierpienia i w końcu załamującą
się pod jego ciężarem. Na początku komiksu otacza ona opieką i
przygarnia pod swój dach różne osoby wegetujące na marginesie
społeczeństwa. W gruncie rzeczy jednak – pomimo swej wiedzy,
umiejętności i mocy – nie jest w stanie ich wszystkich ocalić.
Odautorskie komentarze, te, w których – zbyt łopatologicznie –
umieszczone są odpowiedzi na pytanie, kim on(a) jest, pozostają w
niejakiej sprzeczności ze scenami pokazanymi nam na obrazkach.
Informacje, jakie pojawiają się w trakcie rozwoju zdarzeń,
pozwalają nam zrozumieć, że wysiłki Myrwann, by kogoś ocalić,
niejednokrotnie kończyły się klęską i że istota ta popełniała
najrozmaitsze błędy. Ważne jest również to, że bohater(ka) Last
One w finale opowieści umiera. Dokładniej rzecz biorąc, owo
umieranie trwa przez dwa ostatnie odcinki miniserii, czyli zajmuje
jedną trzecią całej opowieści i raczej trudno ten fakt przegapić,
zwłaszcza gdy szczególną uwagę przywiązuje się do tego, że
jest to opowieść o istocie nieśmiertelnej.
The Last One jest przypowieścią,
którą łatwo sprowadzić do stwierdzenia, iż nie można kogoś
ocalić wbrew jego woli i że nie zawsze można to zrobić wtedy, gdy
ten ktoś tego pragnie, ale że zawsze należy wyciągnąć dłoń do
człowieka w potrzebie. By to zrobić, nie trzeba być aniołem, nie
trzeba być nieśmiertelnym, nie trzeba dysponować gromadzoną przez
wieki mądrością i nie trzeba być cudotwórcą. Wystarczy być. O
wartości komiksu DeMatteisa i Dana Sweetmana nie decyduje jednak to,
jaką prawdę nam objawia, ale każdy szczegół tej opowieści,
szczególnie zaś ta warstwa komiksu, za której ostateczny kształt
odpowiada rysownik. Szcześniak miał rację, pisząc, iż
„Najciekawsze momenty to te, w których Myrwann wspomina przeszłość
– znajdzie się tu miejsce i dla błyskotliwej historii o wielkim
kinie z Hollywood w 1925 roku, i dla indyjskiej przypowieści. Akcja
wrzuci nas w czasy średniowiecza, po czym przeniesie w realia
XVII-wiecznej Francji”. O tym, że owe epizody (bo są to całe
epizody, na zasadzie retrospekcji wplecione w główny tok zdarzeń)
są interesujące, decyduje bowiem to, że Sweetman każdy z nich
rysuje inaczej. Historia z Hollywood jest utrzymana w sepii i
narysowana ołówkiem (momentami zaś przetykana kolażowymi
wstawkami). Opowieść średniowieczna przypomina szkice dawnych
mistrzów – jest ewidentnie niedokończona, rysowana pospiesznie i
niezbyt starannie, upstrzona plamami tuszu, brudna i brzydka.
Sweetman zmienia style, rezygnuje z koloru lub uderza po oczach
intensywnymi barwami, za pomocą kreski i barwy różnicując to, co
dzieje się w teraźniejszości i w przeszłości, oddzielając sceny
realistyczne od tych, które się tylko przyśniły lub rozegrały w
innym wymiarze. Widać w jego pracach eksperymenty i przekroczenia
komiksowej estetyki, o których pisała Julie Round, ale widać też
ogromny talent.
Sweetman przed przystąpieniem do pracy
nad The Last One narysował (w latach 1989-1992) ilustracje do
trzydziestu opowieści Dave’a Loupare’a, opublikowanych jako
seria Beautiful Stories for Ugly Children. Była ona wydawana
przez Piranha Press w formacie komiksowym, ale poszczególne jej
części nie były komiksami, a raczej książkami obrazkowymi – z
dominującą narracją słowną i dużą liczbą czarno-białych
ilustracji. W 1992 roku zaczął pracować w przemyśle filmowym jako
twórca storyboardów i robi to do dziś. Pracował przy około
sześćdziesięciu filmach, wśród których były: Braveheart
(1995), Kłamca, kłamca (1997), Harry Potter i Kamień
Filozoficzny (2001), Spider-Man 2 (2004), Apocalypto
(2006), Alicja w Krainie Czarów (2010), Iron Man 2
(2010) czy Jurrasic World (2015).
DeMatteis po opublikowaniu The Last
One pozostał związany z Vertigo, które w latach 1994-1995
wznowiło jego wielkie dzieła z lat osiemdziesiątych, Moonshadow,
do którego dopisał epilog zatytułowany Farewell, Moonshadow
oraz Blood. A Tale. Ponadto w 1994 opublikował w Paradox
Press (kolejny imprint DC Comics) zawierający autobiograficzne wątki
komiks Brooklyn Dreams z rysunkami Glenna Barra. On także
został wydany później przez Vertigo. W 1996 zaczęła ukazywać
się jego seria Seekers into The Mystery (z rysunkami Johna J.
Mutha i Glenna Barra), ale została ona zakończona po piętnastu
odcinkach. W następnych latach współpracował z wydawnictwami DC
Comics i Marvel, pisząc scenariusze do czołowych seriali przez nie
publikowanych. Świadczy to o tym, że w jego pracy amerykańscy
wydawcy dostrzegali jakiś istotny walor równoważący jego
skłonność do patosu, banału i nadużywania słowa lub też
uważali, iż to właśnie stanowi walor jego pisania.