Autor: Paweł Timofiejuk
Cała afera z "Chopin. New romantic" najpierw była poważna, potem śmieszna, aż w końcu stała się straszna, a koniec końców jest polskim biciem piany dla samego bicia piany. Na wspomnianą antologię składa się osiem komiksów polskich i niemieckich autorów, a wszyscy dziennikarze, którzy nie zapoznali się z całością, robią aferę z powodu skandalizującego i słabego komiksu Krzysztofa Ostrowskiego. Jednak w antologii są dobre i interesujące komiksy, choćby Paryż 1836 czy Polski Beat 2001, o czym z telewizji się nie dowiemy. Oczywiście cała kampania medialna prowadzi do wywołania reakcji zleceniodawcy, czyli Ministerstwa Spraw Zagranicznych.
Zanim jednak dalej o tym, najpierw trochę historii. Był początek lat 40. XX wieku, gdy znany psycholog dziecięcy Frederick Wertham zainteresował się komiksem jako złem wcielonym. Rozpoczął wtedy trwającą do połowy następnego dziesięciolecia krucjatę przeciwko komiksowi. Opierał się na błędnym założeniu, że dziedzina sztuki, jaką jest komiks, przeznaczona jest tylko dla dzieci, a w związku z tym żadne inne treści niż te przeznaczone dla nich właśnie nie powinny się w komiksach znajdować. Tępił więc wydawców horrorów, kryminałów i fantastyki, których publikacje w większości były skierowane do dojrzałych odbiorców. Z roku na rok zyskiwał coraz większą rzeszę zwolenników, którzy w grudniu 1948 roku rozpoczęli akcję masowego palenia komiksów. Podobne wydarzenia trwały aż do połowy lat 50., kiedy wprowadzono restrykcyjny Comics Code, który regulował, jakie treści powinny znajdować się w komiksowych publikacjach na rynku amerykańskim. Przed zinstytucjonalizowaniem tej autocenzury amerykańskich wydawców polowania na komiksy i ich niszczenie trwały w najlepsze – w 1948 spalono komiksy w Binghampton, Nowy Jork , a jeszcze nawet w 1955 zbierano je do pick-upów i zwożono do spalenia choćby w Norwich, Connecticut. Sam Wertham na fali popularności swoich poglądów w 1954 roku wydał książkę Seduction of the Innocent, która mówiła o zgubnym wpływie tej dziedziny sztuki na dzieci. Oczywiście nie zająknął się ani słowem o dorosłych początkach komiksu, tylko skupił się na jego dużej popularności wśród dzieci, które po wojnie, jako główny odbiorca wielomilionowych nakładów komiksów superbohaterskich, zastąpiły dotychczasowych czytelników, czyli żołnierzy.
Mało kto poza badaczami wie, że w trakcie wojny amerykańska armia nabywała masowo komiksy, w których superbohaterowie gromili nazistów. Masowo to nie znaczy 2 tysiące sztuk, tylko kilka milionów. Oczywiście w komiksach tych pojawili się szpiedzy, korupcja, przemoc wojenna, bo kraj był w stanie wojny, a obywatele przez kulturę mieli wykształcić odpowiednie postawy wobec wroga. Po wojnie rynek zaczął szukać nowych form wyrazu, a wydawcy zalali rynek tytułami skierowanymi do różnych odbiorców – w tym i dzieci i dorosłych. Jednak Wertham i jemu podobni zaczęli domagać się skanalizowania tej dziedziny sztuki tylko w ramach ich wyobrażeń o komiksie jako o medium dla dzieci. Skutki ich działalności były daleko idące, gdyż wprowadzony w 1954 roku Comics Code zabraniał pisania między innymi o korupcji w amerykańskiej policji, o przekupstwie sędziów, itd. Postaci miały być jednowymiarowe – tylko dobre albo tylko złe. Lata 50. to zanik komiksu dla dorosłych w USA, natomiast rozwój we Francji oraz Japonii, gdzie ta dziedzina sztuki rozwijała się bez ograniczeń i narzucania odbiorcom jej zdegenerowanego rozumienia o byciu li tylko infantylną dziecięcą rozrywką. W tym okresie świat nadrobił lata, które stracił do USA w pierwszym półwieczu XX w., i poszedł w artystyczne eksperymenty, które pozwalały utrzymywać się w głównym nurcie kultury. Natomiast w Stanach trwało mozolne wydobywanie się z zapaści. Najpierw latach 60. i 70. pojawiły się komiksy undergroundowe, które w drugim obiegu zdobywały rzesze fanów na zrewoltowanych uniwersytetach i w kształtującej się kontrkulturze. Następnie w latach 80. i 90. nastąpił powolny zanik przestrzegania Comics Code również w mainstreamie. Natomiast ostatnie dziesięciolecie przyniosło już całkowitą wolność w tworzeniu komiksów dla dorosłych i szybkie nadrabianie zapóźnienia wobec innych dziedzin kultury. Komiks trafił na salony, zdobywa nagrody literackie, jest przedmiotem poważnej dyskusji, w tekstach naukowych funkcjonuje na równych prawach z filmem, literaturą czy teatrem. I w końcu nadszedł też ten dzień, gdy ostatni wydawcy w USA ogłosili, że w styczniu 2011 roku przestają używać Comics Code w komiksach dziecięcych, gdyż nawet w uwspółcześnionej, okrojonej formie nie przetrwał on próby czasu, co widać m.in. we wszechobecności wulgaryzmów w kreskówkach.
Wydawałoby się, że w Polsce już dogoniliśmy Zachód po latach komunistycznego wykorzystywania komiksu jako narzędzia propagandy; okazuje się, że tak naprawdę stoimy w miejscu, w którym świat był 60 lat temu – chcemy niszczyć książki. Wynika to z tego, że niestety polskie elity dały sobie wmówić w PRL, że komiks to zło, a jedyna wartość, jaką niesie, to prostacka (i propagandowa) rozrywka dla dzieci. Takie właśnie rozumienie tej dziedziny sztuki pokutuje po dziś dzień, gdyż stereotyp łatwo utrwalić. Powiem więc wyraźnie: Czytelnicy, Dziennikarze i Politycy – komiks to taka sama dziedzina SZTUKI jak każda inna i ma prawo do posługiwania się takimi samymi środkami wyrazu jak inne dziedziny sztuki. Jest kierowany do takich samych odbiorców jak wszystkie inne dziedziny sztuki! Niestety Polska utknęła w punkcie, w którym Ameryka była w latach 40. XX w., a w mediach słychać nawoływania polskich Werthamów do palenia i niszczenia komiksów. Na podobne nawoływania, zamiast poszukać innych rozwiązań, otworzyło się Ministerstwo. Jest to równie szkodliwe dla wizerunku kraju jak nowela, która wywołała cały skandal, wpłynie bowiem na postrzeganie polskich wypowiedzi w kwestii wolności słowa i na naszą wiarygodność w wypowiedziach w jego obronie. Jak bowiem zauważył Christoph Heubner z Międzynarodowego Komitetu Oświęcimskiego, cenzurować sztuki żadnym rządom nie wolno, a dyskusja w tym wypadku dotyczyć powinna gustów. Może zatem warto przemyśleć sprawę jeszcze raz i na przykład przedefiniować odbiorcę, do którego cała antologia będzie skierowana, pamiętając o tym, że mieści się w niej poza tym jednym tekstem jeszcze siedem innych, ze skandalem niemających nic wspólnego. Niszczenie kultury to ostateczność.
Odbiorcy niemieccy, szczególnie młodzież, wcale nie są tacy łagodni jak baranki i obcują ze znacznie bardziej wulgarnymi komiksami niż ten, o którym toczy się ostatnio dyskusja. Rekordy popularności od lat bije seria Fil, której bohaterowie nieustannie klną w berlińskim slangu i szargają wszystkie świętości. Polskim odpowiednikiem tej serii jest popularny Wilq braci Minkiewiczów. Dlatego proponuję spróbować jednak wyjść z tą antologią do odbiorców, którzy zresztą zapewne bardziej zainteresują się pozostałymi siedmioma komiksami z antologii niż wulgarną diagnozą polskiej sceny muzycznej, mediów i życia celebrytów.
Na przyszłość należy pamiętać, że ani wydawca, ani instytucja zlecająca nie są zwolnieni z refleksji nad tym, nad czym pracują i jak to wpłynie na odbiór utworu. Muszą pamiętać o tym, jaki może być odbiorca i w procesie powstawania publikacji prowadzić wymianę poglądów nad jej ostatecznym kształtem, a nie zakładać, że skoro to komiks, to nic niebezpiecznego nie może się zdarzyć. W przypadku wielu instytucji zlecających produkcję komiksów (choćby Muzeum Powstania Warszawskiego, Narodowe Centrum Kultury) taka kontrola nad produktem ma miejsce, czyżby w tym wypadku jej zabrakło?
Przypomina mi się sytuacja sprzed paru lat, gdy wraz z Wojtkiem Stefańcem postanowiliśmy z prowokacyjnym komiksem wziąć udział w konkursie o powstaniu warszawskim. Pomimo tego, że nasza praca zdobyła nagrodę, nie znalazła się ostatecznie w antologii pokonkursowej. Słusznie, gdyż zadaniem wydawcy nie miało być prowokowanie, a edukowanie. Zainteresowani czytelnicy mogli zapoznać się ze wspomnianym komiksem w jednym z pism komiksowych i Internecie, gdzie jego obecność była na miejscu.
W dzisiejszych czasach cenzurą nie wygra się ze zinformatyzowanym społeczeństwem, gdyż PDF-y nie płoną… Na chwilę obecną w opinii publicznej Chopin. New Romantic zaistniał tylko w postaci jednej historyjki. Dlatego warto, by Ministerstwo przejęło kontrolę nad wydarzeniami i zapoznało społeczeństwo z wartościową, sensowną całością, a nie z gorszącym wyimkiem, który zresztą już wędruje po świecie.