Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

wtorek, 31 maja 2011

"Pinokio" - Winshluss

Autor: Dominik Szcześniak
Dla jednych istotna będzie ilość nawiązań i cytatów, jakie wyłowić można z winhslussowskiej reinterpretacji tekstu Collodiego. Inni wsiąkną bez pamięci w rytm historii i cieszyć się będą z bogatych w treść, choć zarazem niemych kadrów. "Pinokio" jest idealny. Laikom zapewnia rozrywkę, do której na pewno wrócą nie raz. Badaczom funduje powrót do przeszłości i znakomity spacer po kierunkach w sztuce komiksu od momentu jego wykształcenia się jako odrębnego gatunku.

Winshluss nie zrobił wiernego przekładu. Nie wstrzymywał się nawet, kiedy od motywów dobrze znanych z oryginału trzeba było odejść znacznie dalej, np. w rejony "z zupełnie innej bajki"  - opowieści o Śpiącej Królewnie i siedmiu krasnoludkach. Zamiast dziecięcej historii o urwisie, którego nos wydłużał się, gdy ten zaczynał kłamać, przełożył tę historię na język dorosłych. A w niej długi nos służy do czegoś zupełnie innego.

"Pinokia" w jego wykonaniu, biorąc pod uwagę dojrzałego odbiorcę, można określić mianem obrzydliwie pięknego komiksu. Graficznie jest to perełka, będąca istnym kompendium wiedzy o medium i w absolutnie niepretekstowy sposób idąca ścieżką wiodącą od prekursorów gatunku, aż po czasy niemal współczesne. Fabularnie dostajemy pozorne pomieszanie kilku wątków, które jednak w pewnym momencie zazębiają się i dają olśniewający efekt. Wszystko to zostaje pikanteryjnie podrasowane przygodami squotującego w blaszanej głowie Pinokia Karalucha Jiminy, które stanowią przeniesienie do komiksu bolączek twórczych autora (lub ogólnie: autorów) i jako niemal jedyne w komiksie posiadają dialogi, czy też monologi wewnętrzne bohatera.

Sam Pinokio w tym  współczesnym ujęciu nie jest zrobiony z drewna, a z metalu. Jest robotem, skonstruowanym przez pazernego wynalazcę w konkretnym celu: opchnięcia go wojsku. Nie ma tutaj mowy o jakimkolwiek zamierzonym "uczłowieczaniu" chłopca. Jest on jedynie blaszaną marionetką, przerzucaną z planszy na planszę w wymownym milczeniu. Bardziej niż jego, poznajemy więc bohaterów drugoplanowych, czy też nawet postaci z dalszego planu, z których każda zarysowana jest perfekcyjnie i ma swoje miejsce w historii. Wspomniany już Gepetto jest wielbiącym pieniądz i technikę cwaniaczkiem, siedmiu krasnali to banda zboczeńców, wykorzystujących seksualnie Śpiącą Królewnę, kulawy lis i ślepy kot to para bezdomnych, z których jeden zostaje opętany przez religię i zostaje prorokiem. W tle grasuje łowca organów, policjant z Wyspy Wielkanocnej, a wieloryb, do którego żołądka w oryginale trafia i Gepetto i Pinokio to skażona przez odpady rybka, która przerodziła się w wielkiego potwora zwanego Monstro.

Mimo wielu wątków, które w oryginale się nie pojawiły, bo dotyczyły zupełnie innych bajek, baśni i podań lub stanowiły inwencję własną reżysera opowieści, najważniejsze momenty z Collodiego zostały zachowane, choć w sposób bardzo przewrotny. Winshluss stworzył opowieść mroczną, brutalną, nie dającą nadziei na pozytywny rozwój jakichkolwiek spraw związanych ze światem otaczającym jednostkę (zwłaszcza taką, która nie jest świadoma tego, co dokoła niej się dzieje). Postaci skaczące wokół tytułowego robota pokazują to, co w życiu najważniejsze: pogoń za hajsem, cwaniactwo, podstawianie kolegom nogi. Tak, jak Collodi mówił: "nie kłam, dziecko", tak Winshluss daje orzeźwiającego kopa w mózgi dorosłych, kierując do nich przesłanie: "przystopujcie". Zresztą, nie zdradzając zbyt wiele, w tym degrengolandzie i zezwierzęceniu daje również szansę temu, co ważne: miłości.
Wspomniałem już o niesamowitej przebieżce przez historię komiksu, jaką w jednym albumie zafundował swoim czytelnikom autor. Rozpoczyna kreską inspirowaną pracami tworzącego na początku XX wieku George'a Herrimana, by za chwilę przejść do krótkiej, dowcipnej, ale też i niespełnionej tijuańskiej biblii. Tijuańskie biblie były anonimowymi komiksami, wydawanymi od lat trzydziestych XX wieku, w których znane postaci ze świata popkultury - aktorzy, piosenkarki, ale i bohaterowie kreskówek - ukazywane były w niewybrednych scenach spółkowania. W "Pinokiu" taki lekko pornograficzny smak zostaje nadany scenie, w której żona Gepetta chce wykorzystać nos blaszanego chłopca do jasnych celów, nie wiedząc, że w tej wersji jest on bardziej narzędziem zniszczenia, niż gwarantem seksualnych doznań. W dalszym ciągu opowieści Winshluss nawiązuje formą do undergroundu ("Przygody Karalucha Jimini"), fantastycznie w rysunku i treści oddaje ducha komiksów Willa Eisnera, zmarłego w 2005 roku twórcy terminu "graphic novel" (wątek małżeństwa starającego się o dziecko), wreszcie sięga tradycji ilustratorskich, prezentując osadzone w fabule całostronicowe malowane obrazy. A wszystko to w komiksie, który przez znawców klasyfikowany jest jako alternatywny, a więc będący naturalną spuścizną undergroundu.
O "Pinokiu" Winshlussa można by napisać książkę. O przenikaniu się gatunków, o wielości inspiracji, skomplikowanych charakterologicznie bohaterach. Ale równie dobrze można ograniczyć się do jednego, prostego stwierdzenia: jest to komiks genialny. Polecam absolutnie każdemu -  kolejna taka perła nie powstanie zbyt szybko.
UWAGA! Komiks nie jest dystrybuowany w empikach. Nabyć go można m.in. w internetowych sklepach komiksowych bądź bezpośrednio u wydawcy
"Pinokio". Autor: Winshluss. Tłumaczenie: Katarzyna Koła. Wydawca: kultura gniewu 2010

"Asteriks" - Gościnny, Uderzo (konkurs)

Autor: Dominik Szcześniak
Przygody Gala Asteriksa to kanon komiksu humorystycznego. Podobnie jak "Tintin" czy "Lucky Luke" konsekwentnie wydawany jest przez Egmont ku uciesze tych najmłodszych, ale i starszych czytelników. Obecnie na rynku pojawiło się trzecie wydanie komiksu. Na pierwszy ogień edytor przygotował cztery albumy: "Złoty sierp", "Asteriks Gladiator", "Asteriks u Brytów" oraz "Asteriks i Goci".
"Asteriks" to klasyka. O tym komiksie powiedziano i napisano już tak wiele, że jakiekolwiek recenzje niespecjalnie mają sens. To marka, znana na całym świecie, obecna w każdym możliwym areale popkultury. Komiks zbudowany na silnych, charakterystycznych postaciach. Nie tylko tytułowy mały wojownik gra tu pierwsze skrzypce - miejsce na okładce regularnie dzieli z nim wielki jak menhir Obeliks, a na kartach albumów z jego przygodami towarzyszy mu barwna eskadra z osady nieugiętych Galów. Stałe miejsce w repertuarze chwytów scenopisarskich Rene Gościnnego zajmują również regularnie dostający łupnia Rzymianie czy równie brutalnie traktowani piraci.
Humor w "Asteriksie" jest wielopoziomowy, adresowany do małych i dużych, dzieci i dorosłych. Fabuła potrafiąca swą wdzięcznością zaciekawić i wciągnąć brzdąca, dla jego mamy czy taty będzie okazją do wyłapania akcentów, możliwych do rozszyfrowania jedynie przez dorosłą osobę. Gościnny i Uderzo nadają na uniwersalnych falach. Często nadużywane stwierdzenie "każdy znajdzie tu coś dla siebie" bardzo trafnie oddaje charakter tego komiksu.
W związku z kolejnym już wydaniem przygód Asteriksa, wspólnie z wydawnictwem Egmont przygotowaliśmy konkurs, w którym do wygrania są cztery wspomniane albumy. Aby je zdobyć wystarczy do 10 czerwca na adres mejlowy redakcji "Ziniola" nadesłać odpowiedź na następujące, czteroczłonowe pytanie:
Ile albumów z serii o Asteriksie zostało opublikowanych, ile filmów animowanych na ich podstawie powstało, ile razy aktorzy odgrywali role bohaterów w filmach fabularnych i kiedy powstał ostatni z nich?
"Złoty sierp", "Asterix Gladiator", "Asterix u Brytów" oraz "Asterix i Goci". Scenariusz: Rene Gościnny. Rysunek: Albert Uderzo. Tłumaczenie: Radosław Kilian. Wydawca: Egmont 2011

poniedziałek, 30 maja 2011

Kibicujemy (160)

Autor: Dominik Szcześniak
Dawno nie wspominaliśmy o progresie prac nad komiksem "Ksionz" (Dominik Szcześniak/ Marcin Rustecki). Dzisiaj więc pokibicujemy temu albumowi. Nareszcie możemy zdradzić coś więcej. Wcześniej takiej opcji nie było, ponieważ "Ksionz" przez długi czas był komiksem z gatunku takich, co to więcej mają plansz/kadrów narysowanych, niż stron scenariusza napisanych.
 
Ale i dla scenarzysty ruszyły w pewnym momencie konie po betonie.

"Ksionz", opowiadający o shape-shifterze, będącym boskim wysłannikiem poszukującym czystych dusz, to komiks, który jest dla mnie wielką próbą. Zderzenie z geniuszem rysunkowym pana Marcina wymaga dogłębnego przemyślenia tematu i wykrzesania z siebie maksimum możliwości. Do tego, jest to komiks stanowiący konsensus między naszymi zainteresowaniami, które przecież nie zawsze są wspólne. Jest więc kosmos, ufo, obca planeta, ale są też motywy czysto "ziemskie" i nawiązania do starych polskich komiksów. Jest też historia w historii i kilka dygresji. I za to, jak myślałem, pan Marcin wyśle mnie na kosmos, jako że tak naprawdę do konceptu, na którym on oparł swój komiks i który mieliśmy wspólnie realizować, jeszcze nie doszedłem. Na szczęście reakcja ze strony rysownika była bardzo optymistyczna. Zresztą, robimy ten album w taki sposób, by obu nas bawił. Póki co pana Marcina bawią moje scenariusze, mnie bawią jego rysunki.
Nieskromnie powiem, że możecie spodziewać się mocnej rzeczy. Gdzieś po tym odcinku kibicowania rozsiane są trzy plansze z prologu do komiksu. Nie zobaczycie na nich tekstów, ale możecie przyjrzeć się rysunkom - gwarantuję, że na planszach, które następują po tych trzech poziom jest zachowany.

A tekstów nie zobaczycie głównie przez wzgląd na moją niechęć do streszczania własnych fabuł. A nawet nie tyle streszczania, co mówienia/pisania o nich czegokolwiek. Nawet jeśli w sieci zawiśnie jedna plansza z mojego komiksu, momentalnie zaczynam obawiać się, że może coś spalę, że zdradzę coś, co zaplanowałem sobie jako fajną akcję. Dlatego wybaczcie mój brak konkretów. Mogę Wam tylko powiedzieć, że z mojej strony nie będzie to komiks podobny ani do "Dziesięciu bolesnych operacji", ani do "Domu żałoby", ani do "Fotostory". Wydaje mi się, że siłą "Ksionza" będzie to, że ja - jako scenarzysta - wrzuciłem na luz. 

Mogę Wam jeszcze powiedzieć, że od strony graficznej będzie to bezapelacyjne mistrzostwo, mogące swobodnie obronić się bez fabuły.

Pokibicujecie?


Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

czwartek, 26 maja 2011

Deus ex Machina No. 1

Autor: Dominik Szcześniak
W ciemną, burzliwą i łódzką noc narodził się ów fanzin. Widać tego rodzaju atmosfera sprzyja wymyślaniu ciekawych projektów. Deus ex Machina na tle innych obecnie wydawanych fanzinów/ magazynów wyróżnia się jakąś ideą, jakimś programem i jakąś refleksją. Czyli: jest dobrze!
We wstępie redaktorki - Barbara Okrasa, Anna Rutkowska i Anna Sęp - twierdzą, że okrąg jest kształtem doskonałym. Idąc tym tropem, Deus ex Machina ma bardzo oryginalny wystrój - okręgu wpisanego w kwadrat. A konkretniej okrągłych komiksów na kwadratowych stronach. Do zinu dołączono naklejki - w formie trójkąta równobocznego. Tak więc gdyby komuś teoria o doskonałości okręgu nie pasowała, ma do dyspozycji dwie inne opcje geometryczne. Ogólnie rzecz biorąc - forma bardzo oryginalna i ciekawa, a do tego satysfakcjonujący poziom druku.
Jedenastu rysowników, przewijających się przez plansze Deus ex Machina zjednoczyła idea dokończenia zdania. Jego początek brzmiał: "Po wybuchu...". Jest to więc w pewnym sensie próba nadania antologii charakteru tematycznego, który - jak pokazuje polskie podwórko komiksowe - sprawdza się rzadko kiedy. Na szczęście redakcja podeszła do tematu dość innowacyjnie - wspomniany już nakaz dokończenia zdania zaowocował kilkoma bardzo fajnymi komiksami. Świetna LaguiLagu, bardzo dobra Anna Rutkowska, rozbrajający (jak zwykle) śmiechem Jarosław Kozłowski to ścisła czołówka zbiorku. Pozostałe prace - choć zazwyczaj mocne graficznie - jako komiksy wydają się być dość pretekstowe i sprawiają wrażenie takich, jakie wykonuje się na poimprezowych comics-session
Co ciekawe, narzucona forma okrągłych plansz spowodowała, że większość twórców zdecydowała się na wmontowanie w jedną stronę jednego  kadru. Tylko Łukasz Rydzewski i Alexandra Gavrilla zdecydowali się na zrobienie komiksu takiego, jaki zrobiliby w "standardowych warunkach" - z podziałem na kadry. Czy więc rzeczywiście okrąg jest kształtem doskonałym? Według mnie dla kilku twórców stanowił spore ograniczenie, skutkiem czego stworzyli rysunki z opisami.
Deus ex Machina to też publicystyka. W pierwszym numerze mamy dwa teksty. Pierwszy to "Łeb w Web", poświęcony recenzjom komiksów internetowych. Szczerze mówiąc nie mam pojęcia jaki jest sens tego typu działań; przydałoby się raczej coś odwrotnego - skrobnięcie kilku słów w necie na temat komiksów drukowanych, o których wiedza w narodzie jest znikoma. Taki też charakter ma drugi tekst zamieszczony w numerze - wywiad z Interior League, przestępczej grupy parającej się aranżacją wnętrz wprost z kart "Enigmy" Petera Milligana. Fantastyczna sprawa, zarówno dla fanów tego scenarzysty, jak i dla tych, którzy kompletnie go nie znają, a chcą być do jego twórczości zachęceni. Michał Misztal wybrał ciekawą formę przekazu i zamiast typowej polecanki zaprezentował fikcyjny, ze skrupulatnie dobranym i adekwatnym słownictwem wywiad.

Formie Deus ex Machina mówię: tak. Treści, z pewnymi zastrzeżeniami, również. Jak na pierwszy numer wyszło bardzo dobrze, a liczę, że w przyszłości ekipa redakcyjna się rozkręci i z nowego zina na polskiej scenie wyrośnie coś naprawdę wartościowego. Wszystkich zainteresowanych zinami i magazynami zachęcam do zakupu - bo to cholernie mocny powiew świeżości.
klikając w obrazek znajdziecie się w miejscu, gdzie autorzy DeM zapraszają do udziału w drugim numerze...
"Deus ex Machina" No.1, Maj 2011, redakcja: Barbara Okrasa, Anna Rutkowska, Anna Sęp. Oprawa graficzna: Anna Sęp, Anna Rutkowska. Projekt okładki: Anna Rutkowska. Autorzy: Anna Helena Szymborska, Maria Surducan, LaguiLagu, Ileana Surducan, Alexandra Gavrilla, Anna "Argh" Rutkowska, Małgorzata "Slotshe" Szymańska, Łukasz Rydzewski, Angelica Rasmus, Jarosław Kozłowski, Patrycja Błaszczyk, Michał Misztal

poniedziałek, 23 maja 2011

"Scientia Occulta" - Sienicki, Okólski

Autor: Dominik Szcześniak
"Scientia Occulta" po publikacji dwóch rozdziałów w internecie pozostawiła mnie kompletnie obojętnym. Świetne rysunki, marny scenariusz - kolejne udane portfolio zdolnego rysownika. Wraz z wersją papierową nastąpiła rewizja tej opinii - po 112 planszach i trzech dodanych rozdziałach komiks zyskał nieco na jakości i w kategorii tzw. "komiksu środka", czysto rozrywkowego, radzi sobie całkiem nieźle.
Magia. Wokół niej Robert Sienicki skonstruował historię. Jej punktem zapalnym jest księga Agrippy, zbierająca całą wiedzę tajemną. Bardzo niebezpieczna, ale na szczęście rozdzielona między członków tajnego stowarzyszenia. Niestety, jeden z nich - diablo wyglądający jegomość imieniem Gregor - pragnie księgę skompletować do - zacytuję - "swoich własnych celów". Na przeszkodzie mają stanąć mu - dość przypadkiem wmanewrowani w akcję - Clayton Howard, uliczny magik i Kate Cooper, pani detektyw. Wspomaga ich - standardowy w takich fabułach - starszy pan, służący radą i doświadczeniem.
Postaci w tym komiksie to kalki, z których najbardziej toporną jest ów nieszczęsny uliczny magik, który - jeśli miał być głównym bohaterem opowieści - to tej roli absolutnie nie udźwignął. Jego funkcja polega przede wszystkim na serwowaniu dowcipów, z których niektóre są niezłe, ale większość - a przede wszystkim te, w których zwraca się do czytelnika - żenująca. Postać pani detektyw ratuje sposób, w jaki jest rysowana; reszty aktorów tego przedstawienia nie ratuje już nic. Paradoksalnie jednak, ta ich solidarna nijakość, bylejakość i powodowane przez ich widok wrażenie "już gdzieś to widziałem" sprawia, że na poziomie komiksu składającego się z klisz, wielbiciel tego rodzaju klimatów może się świetnie bawić.
Zwraca również uwagę dobre "czucie" przez Sienickiego formy komiksu jednoplanszowego. Na spotkaniu z autorami, które odbyło się podczas tegorocznego Festiwalu Komiksowa Warszawa, twórcy opowiedzieli co nieco na temat specyfiki prac nad komiksem. Jako że kolejne odcinki publikowane były w odstępach tygodniowych, bywało, że scenarzysta podsyłał rysownikowi skrypt do kilku jedynie odcinków. Okólski pracował więc na materiale, który każdorazowo był dla niego zaskoczeniem i którego zakończenia nie znał, Sienicki z kolei kondensował treść, którą miał przekazać właśnie w formie jednej planszy. Wbrew pozorom jest to sztuka bardzo trudna - pociągnąć akcję dalej, zmieścić się ze wszystkim, co chce się przekazać a jeszcze do tego zakończyć udanym cliffhangerem... Sienicki z większości tego typu opresji wyszedł na tarczy, choć wyraźnie lepiej mu to wyszło w odcinkach, stworzonych już na potrzeby albumu, w których ta specyfika jednej planszy nie musiała być rygorystycznie przestrzegana.
Graficznie bez zastrzeżeń, a nawet z kilkoma zachwytami. Łukasz Okólski, mimo paru puszczonych kadrów w końcowych partiach komiksu, poradził sobie znakomicie. Szczegółowa kreska, żywy drugi plan oraz - przede wszystkim - eksperymenty w kadrowaniu... tak rysowanego komiksu dawno żaden Polak nie wyprodukował. Co równie istotne - i co potwierdził sam autor swoim zachowaniem podczas spotkania promocyjnego - pełno w nim pozytywnej energii i zero gwiazdorstwa, co na pewno wpłynie na rozwój jego kariery komiksowej.
"Scientia Occulta" to taki okultystyczny sitcom, przyrządzony ze znanych powszechnie składników. I jak to w przypadku sitcomu bywa, nie każdemu w całości taka rozrywka podejdzie. Tym, którzy lubują się w podobnych klimatach, jak również wielbicielom "komiksu środka" polecam. A autorom, młodym wiekiem i rozwojowym, kibicuję w produkcji kolejnych albumów. Na początek poproszę jednak o coś innego, niż "Scientia Occulta 2"... 
"Scientia Occulta". Scenariusz: Robert Sienicki. Rysunki: Łukasz Okólski. Wtdawca: Mroja Press 2011

A tak kibicowaliśmy "Scientii":
Geneza komiksu, jego forma, inspiracje.
Łukasz Okólski o pracach nad "Scientią"
Sprawdź kto zagra w ekranizacji "Scientii"!
Łukasz Okólski o finiszu prac nad albumem

niedziela, 22 maja 2011

"Aleby to było..." - Lewandowski

Autor: Dominik Szcześniak
Niepozorna okładka, ascetyczna oprawa, szczątkowe informacje w stopce publikacji i czysta karta na odwrocie zeszytu - "Aleby to było..." Sławomira Lewandowskiego przy pierwszym kontakcie nie zapowiada obecności komiksowych fajerwerków. A przy drugim - jak również przy każdym kolejnym - okazuje się, że w nie obfituje.
Fabuła sprawia wrażenie relacji z zasłyszanej anegdoty, jest rozbudowaną wersją dobrego dowcipu; takiego, którego z chęcią nauczylibyśmy się na pamięć i opowiadali znajomym, ale tego nie zrobimy, bo wiemy, że nie unikniemy spalenia kawału. Oto jest sobie Staszek, o którym wiemy tyle, że uwielbia czekoladowe batoniki i że żona wysyła go po ziemniaki na rosół. Wycieczka do sklepu/piwnicy nie dochodzi do skutku, ponieważ Staszek siedząc i wcinając batony, myśli sobie o różnych sprawach i coraz bardziej odpływa w świat swojej fantazji.
Fantazjuje o dziewczynach w lesie, o strasznych Bulgotnikach i Wilkołakach, o nurku wskakującym do ogromnej kałuży pośród lasu. Wszystko to zostaje bardzo sprawnie ukazane przez Lewandowskiego przy użyciu komiksu. Czyta się go za jednym zamachem. Zero problemów komunikacyjnych, świetna kompozycja plansz, ciągłe napięcie i kilka znakomitych twistów fabularnych.
Pytanie: czy postawa Staszka jest próbą przedstawienia ciężkiego losu, jaki dzielą ci, którzy opowiadają historie? Ukazaniem, że jest pewna granica, po przestąpieniu której odpływają w wymyślane przez siebie scenariusze i wskakują do kałuży pośród lasu?
Czy może jest to ukazanie ludzkiego ciągu ku bajdurzeniu połączone z ludzką niechęcią do pójścia po ziemniaki (których zresztą do rosołu przecież nie trzeba)?
Freudowcy będą mogli przeanalizować ten komiks na wiele sposobów. By nie psuć frajdy z jego czytania, napiszę jedynie, że zrobiony jest świetnie. Graficznie ascetyczny, choć w odpowiednim momencie atakujący imponującym splash-page'm. Tekstowo prosty i w tej prostocie piękny. Rzecz do koniecznego przeczytania. 
"Komiks. Aleby to było...". Scenariusz i rysunki: Sławomir Lewandowski. Prawa autorskie Sławomir Lewandowski. Wydanie I

sobota, 21 maja 2011

Incubatorium Rustecki (16)

Autor: Marcin Rustecki
IncubatoriumRustecki wita przybyłych! Co tydzień o tej samej porze i w tym samymmiejscu będziecie świadkami efektów pracy Marcina Rusteckiego,rzeźbiącego co mu do łba przyjdzie. Będzie satyra, będą stripy, będziespace-opera o niemotach space-explorerach... WSZYSTKO będzie! A dzisiaj...sex taśmy Simby oraz - ze spraw bieżących - Thor na prozaku!

środa, 18 maja 2011

"Thor: Wikingowie" - Ennis/ Fabry

Autor: Dominik Szcześniak
To nie jest komiks dla tych, którzy wierzą w Marvela. Nie dla tych, którzy wznoszą modły do Spidermana, ani nie dla tych, dla których nurt komiksów o superherosach wyznacza poziom światowego komiksu. "Thor: Wikingowie" to komiks dla superbohaterskich anarcholi. I dla fanów Gartha Ennisa, który postanowił zabawić się w punka i rzucił kamieniem w śliczne buzie lateksowych gości, tak namiętnie oblegających ostatnio również kina i telewizję. Konkretniej mówiąc, rzucił w Thora. I to tak, żeby ten nie mógł oddać.
Bóg z mitologii skandynawskiej, zstąpiwszy na Ziemię upodobał sobie lud amerykański i jemu właśnie zaczął pomagać. Trudno o większą bzdurę? No to posłuchajcie: Bóg skandynawski jako harcerzyk, broniący Manhattanu przed armią niezniszczalnych Wikingów-zombie. Mało bzdurne? To może tak: Harcerzyk, umiejętnie dobierający archaizmy, powstrzymujący niezniszczalnych Wikingów-zombie przy pomocy wojowniczki, krzyżowca i nazisty, pozbieranych z różnych wieków. Taką bzdurę wymyślił Garth Ennis. A dlaczego czyta się ją tak dobrze?
Przede wszystkim dlatego, że ta bzdura sprawia wrażenie świadomego wyolbrzymienia szeregu bzdur, z jakimi od lat mamy do czynienia w komiksie superbohaterskim. Pompatyczne kwestie, durnowate supermoce, pozorne "udoroślenie" dziecinnego tematu, tanie nawiązywanie do mitologii i historii przy jednoczesnym pędzie ku najmniej wybrednej pulpie - to wszystko w "Wikingach" zostało podbite o tysiąckroć, dzięki czemu powstał komiks żywo korespondujący z wchodzącym właśnie na ekrany kin "Thorem". Jakże to proste i łatwe w obsłudze: po przetransferowaniu na duży ekran każdy z superbohaterów staje się nagle mistrzem dowcipu, sympatycznym roztargniuchem i zbawcą - choćby nawet przypadkowym - ludzkości. A u Ennisa strach i zgrzytanie zębów. Thor jest głupkiem w rajtuzach, a towarzyszący mu Dr Strange wielkim paniskiem, zaprzątającym sobie głowę magicznymi teoriami a nie pamiętającym imienia "takiego małego obcokrajowca, co tu sprząta".

100 procent Ennisa w Ennisie - oto, czym jest "Thor: Wikingowie". Chcecie armageddonu? Chcecie ragnaroku? Pragniecie by rzeczywiście "nic nigdy nie było już takie samo"? Proszę bardzo: w tym komiksie już od pierwszych stron giną tysiące mieszkańców miasta. Nawet służący scenarzystom w takich sytuacjach do bieżącego komentowania wydarzeń dziennikarze telewizyjni padają jak muchy. Burmistrz również nie ma zbyt wiele do powiedzenia. Avengersi zaś błagają o lekarza.

Ennis zrobił sobie komiks antysuperbohaterski. Zakpił z majestatu lateksowych stróżów prawa i sprawiedliwości, stawiając ich na równi z bohaterstwem nazisty i walecznością tępiącego heretyków Krzyżaka. Zupełnie nie zakpił sobie natomiast Glenn Fabry. Gdyby chciał zakpić, to - będąc rysownikiem - musiałby kpić z czytelników. Tymczasem nie odszedł od swych standardów znanych chociażby z "Sandmana" i stworzył szereg fantastycznych ilustracji.

"Thor: Wikingowie" najlepszym komiksem superbohaterskim roku - takie zdanie ciśnie mi się na usta, mimo, że dopiero maj za płotem. Na pewno jest to najlepsza rzecz tego nurtu, która jednak paradoksalnie powinna spodobać się tym, którzy za lateksami nie przepadają. Choć trzeba przyznać, że wierni Marvela, jeśli odpowiednio zdystansowani, również znajdą tu dla siebie wiele fajnych patentów. Jeśli tak, to polecam.
"Thor: Wikingowie". Scenariusz: Garth Ennis. Rysunek: Glenn Fabry. Kolory: Paul Mounts. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Mucha Comics 2011

niedziela, 15 maja 2011

Incubatorium Rustecki (15)

Autor: Marcin Rustecki
IncubatoriumRustecki wita przybyłych! Co tydzień o tej samej porze i w tym samymmiejscu będziecie świadkami efektów pracy Marcina Rusteckiego,rzeźbiącego co mu do łba przyjdzie. Będzie satyra, będą stripy, będziespace-opera o niemotach space-explorerach... WSZYSTKO będzie! A dzisiaj... komentarz do popularnej ostatnio Inicjatywy...

środa, 11 maja 2011

Kibicujemy (159)

Autor: Maciej Pałka Być może pamiętacie, że prawie pół roku temu zaczęliśmy kibicować "Podpitym" autorstwa Małgorzaty Szymańskiej. Dziś postanowiliśmy wrócić do tematu.

„Podpitych” nie udało mi się jednak narysować.
To była głupio-śmieszna krótka historia, ale coś mi strasznie nie wychodziła. Postanowiłam od razu się wziąć za swój „porządniejszy” projekt i na nim wyrobić swój styl (głównie o to chodziło mi w rysowaniu „Podpitych”). Już od ponad pół roku pracowałam nad historią, postaciami i scenariuszem. Teraz postanowiłam to narysować. Strasznie się męczę nad tymi planszami wiec na pewno szybko tego nie skończę. W międzyczasie chciałabym poszukać wydawcy, ale jak się nie uda to dam cały tomik do ściągnięcia z netu. Nie chcę dawać tego strona po stronie, bądź rozdziałami po 20 stron, bo to mnie wybija z rytmu i -jak później widać - nie kończę swoich prac.

Zaczęłam pracę nad zupełnie innym komiksem.
Historia z Garym Umyj (wciąż jeszcze nie wymyśliłam do tego komiksu nazwy - waham się nad kilkoma) różni się od moich wcześniejszych projektów przede wszystkim tym, że piszę najpierw scenariusz, a później rysuję. Ten projekt jest dopracowany, nie idę ślepo z pomysłem jak wcześniej. Myślę, że zawsze byłam w gorącej wodzie kąpana - teraz przez ostatni czas bardzo zmieniłam swoje podejście do rysowania (i do wszystkiego ogólnie). Mam nadzieję, że na lepsze.
O samej historii mogę powiedzieć, że nie skupia sie na samym humorze. Chciałabym by czytelnik wciągnął się w historię, nie przez śmieszne sytuacje czy gadki, lecz przez samą fabułę. Jest to dość poważna historia jak na mnie (co też nie oznacza, że będzie doszczętnie posępna - wystarczy spojrzeć na imiona bohaterów).
Po raz pierwszy postanowiłam nie tworzyć nic związanego z fantastyką, jaką do tej pory robiłam: wampiry, duchy, wiedźmy i inne bajery. Tego nie znajdziecie w tym komiksie. Są to ludzie z krwi i kości, ale z nietypowymi problemami, znaczy się jeden z baaardzo nietypowym problemem. Będzie to coś w rodzaju SF, ale nie takie w stylu Gwiezdnych Wojen czy Star Treka (którego nie cierpię) bardziej takie futurystyczne retro, czyli niby w przyszłości (niedalekiej), ale na to aż tak nie wygląda (rany nie wiem jak to dobrze wytłumaczyć, sami zobaczycie). W każdym razie rzecz dzieje się w „zjednoczonej Europie”, gdzie na każdym kroku chodzą redneki rodem z MTV. Oczywiście Gary i jego paczka do takich nie należą, większość to nerdy i geeki. Jeśli miałabym podpisać tą fabułę do jeszcze jakiegoś gatunku to chyba dramat, albo komedio-dramat. Bardziej to drugie. No i może jeszcze thriller.

No i wszystko jasne. Tak więc le roi est mort vive le roi!. Kończymy kibicowanie Podpitym i od razu przechodzimy do trzymania kciuków za album o przygodach Garego Umyj! Oby autorce tym razem starczyło zapału.

Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

Kibicujemy (158)

Autor: Dominik Szcześniak Kibicujemy komiksom, rysownikom i scenarzystom. Jakiś czas temu Danielowi Gizickiemu udało się dzięki naszej akcji znaleźć rysownika. Dziś kolejny scenarzysta idzie w jego ślady -  Ivo Paczkowski. Wszystkich zaintrygowanych jego scenariuszem, zatytułowanym "To nie jest kraj dla superbohaterów" zapraszamy do kontaktu z autorem. I lektury poniższego apelu:
"To nie jest kraj dla superbohaterów", czyli w dwóch słowach jak mogła wyglądać Polska gdyby istnieli w niej superbohaterowie.  W zasadzie nie pamiętam już dokładnie skąd zrodził się ten pomysł, ale pamiętam, że - jakby nie patrzeć - nasz kraj ma na tyle ciekawą historię współczesną (choć składa się ona głównie z krwawo pacyfikowanych manifestacji), że wbrew temu, co sugeruje tytuł można ciekawie wkomponować w ową historię gości w maskach. Całość opowiedziana jest trochę w stylu „Człowieka z marmuru” (zwłaszcza w moim ulubionym drugim rozdziale pojawia się kilka ukłonów w stronę tego filmu): młoda dociekliwa dziewczyna szuka tych, którzy byli w centrum wydarzeń i z ich perspektywy opowiadane są kolejne rozdziały. Każdy z nich jest czymś w rodzaju zespolenia okresu historycznego i obowiązujących wówczas trendów w komiksach. Tak więc pierwszy, rozgrywający się w czasie wojny, składa hołd wczesnemu superhero nacechowanemu patriotycznymi podtekstami i nieodłącznymi sidekickami, drugi to spotkanie Silver Age’owego campu z propagandą lat 50. i bikiniarzami, trzeci jest krzyżówką narodzin Marvela z Marcem ’68, czwarty zestawia erę „Social consciousness” (znaną choćby z „Green Lantern & Green Arrow”) z gierkowską propagandą sukcesu, aż w końcu kończy to wszystko Okrągły Stół i nawiązanie do początku Modern Age. W związku z tym potrzebny jest chętny zobrazować to wszystko rysownik z pomysłem zwłaszcza na kostiumy postaci. Stylu rysunku myślę, że nie ma sensu precyzować, ale raczej wolę iść w stronę realizmu niż awangardy. W razie zainteresowania nie wahać się – ja tylko na to czekam!
Pozdrawiam, Ivo (e-mail: mihau3@op.pl)


Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

wtorek, 10 maja 2011

Kibicujemy (157)

Autor: Dominik Szcześniak Kibicujcie komiksiarzom każdego dnia z rańca! Za moment przywita Was Tomasz Kleszcz, pracujący obecnie nad kleszczowym projektem. Posłuchajcie, co u niego:
Witam wszystkich miłośników "Ziniola" w drugim odcinku kibicowania projektowi, nad którym pracuję. Szczeppan, główny bohater całego zamieszania w trakcie projektowania przebył stadium od człowieka, przez pół kleszcza do uczłowieczonego kleszcza. W trakcie swojej wędrówki po polskich miastach będzie poszukiwał swojej tożsamości, gdyż cierpi na amnezję. Czytając komiks na jego profilu dowiecie się dlaczego. Na zachętę 2 pierwsze strony w wersji pierwotnej. Na profilu Szczeppana komiks jest nieco zmodyfikowany, ponieważ główna szefowa stojąca nad innymi szefami poprosiła, by Szczeppan budził się w nieco bardziej przyjaznej atmosferze ogródków letniskowych, a nie w obskurnej, zaśmieconej komórce. Takim prośbom się nie odmawia i wprowadziłem konieczne modyfikacje. Przy okazji chciałem wspomnieć, że nad tym komiksem pracuję ciut inaczej niż nad "Kamieniem". Uprościłem grafikę rezygnując z wielu detali na rzecz kolorów, gdyż docelową grupą nie są miłośnicy komiksów, a ludzie którzy niekoniecznie komiksy czytają, a będą chcieli zapoznać się ze Szczeppanem, który zwiedzając miasta rozdaje swoje wizytówki i robi dziwne rzeczy. Myślę, że w tym przypadku to dobry kierunek działania. Co prawda w kolorowaniu jestem co najmniej kiepski, no ale mam nadzieję że nie wygląda to tak źle.
Tradycyjnie zainteresowanych zapraszam także na mojego bloga gdzie też dzieją się różne rzeczy. Dołączcie do obserwatorów, podbijcie statystykę wejść, będzie mi się lepiej rysowało.
Na koniec mały apel. Ponieważ poprzednim razem dotarły do mnie wieści, że są u nas ludzie chętni do kolorowania, więc zwracam się właśnie do tych ludzi. Jeżeli mielibyście ochotę nawiązać ze mną współpracę i przyczynić się do powstania drugiego tomu "Kamienia Przeznaczenia", odezwijcie się. W zamian mogę zaofiarować przede wszystkim krew, pot i łzy, ewentualnie odrobinę satysfakcji, bo dobre kolory niewątpliwie zwiększą moc oddziaływania komiksu. Tyle, dzięki za uwagę, pozdrawiam T.


Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

poniedziałek, 9 maja 2011

Bękarty kultury. Rozmowa z Sebastianem Frąckiewiczem

Inicjatywa Komiks Bękartem Kultury powstała jako reakcja na brak zaproszenia europejskich twórców komiksu na organizowany we Wrocławiu Europejski Kongres Kultury. Swój sprzeciw autorzy inicjatywy wyrazili w liście, adresowanym do Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Dyrektora Narodowego Instytutu Audiowizualnego. Apel w walce o uznanie komiksu częścią europejskiej kultury został puszczony w obieg – w całej Polsce emisariusze Bękartów zbierają podpisy. Niemniej jednak nie wszyscy są do akcji przekonani. Jeden z takich nieprzekonanych – niżej podpisany – rozmawia o idei Bękartów z Sebastianem Frąckiewiczem, jednym z inicjatorów akcji.
DSz: Zanim ruszyliście z Inicjatywą Komiks Bękartem Kultury musieliście kontaktować się z organizatorami EKK w sprawie zaproszenia do obrad twórców komiksowych. Jakie było ich stanowisko?
SF: Zanim ruszyliśmy z akcją, nie kontaktowaliśmy się z EKK. Opieraliśmy się na informacjach dostępnych publicznie, z których wynikało, że europejskich twórców komiksowych wśród panelistów nie ma. I jak widać, nie pomyliliśmy się. Warto zauważyć, że w dziale „Ludzie” na stronie EKK jest zakładka „Dziedzina”. Wśród tych dziedzin nie było komiksu, a samych twórców komiksowych pośród przedstawicieli np. sztuk wizualnych również nie dało się odnaleźć. Dla nas były to wystarczające informacje.
DSz: Nie wykonaliście nawet żadnego telefonu? Nie wysłaliście choćby mejla?
SF: Jak już wspomniałem - nie.
DSz: Czy zamiast działać w tak wątłym komiksowo kraju, nie lepiej byłoby skontaktować się z komiksowymi instytucjami, zajmującymi się komiksem w Europie i wspólnie obrać jakąś drogę działania?
SF: Kiedy rozkręcaliśmy Bękarta nie pomyśleliśmy o tym. Wydłużyłoby to czas działania. Kongres jest we wrześniu, trzeba było działać szybko.
DSz: Wątpliwości wielu wzbudziła nazwa akcji. Nie trafia do mnie argument o jej chwytliwości. Bękart kultury brzmi źle, a formę graficzną, która niejako wyjaśnia koncept, nie wszyscy rozszyfrują poprawnie. Czy nie lepszym rozwiązaniem byłoby sprokurowanie jakichś pozytywnych konotacji?
SF: Ta nazwa nie jest od „podobania się”. Ta nazwa dość brutalnie i wprost mówi o sytuacji, w jakiej znajduje się komiks w Polsce. I jak został potraktowany przez organizatorów EKK. Bywa, że fakty są bolesne niestety. Nasz list otwarty dokładnie tłumaczy, co mamy na myśli mówiąc, że komiks jest bękartem kultury. A już Twoje doczepianie się do formy graficznej to jest jakieś kuriozum. Myślę, że każdy, kto używa Worda i przeglądarek internetowych wie, co kryje się pod tajemniczym znaczkiem „X”.  Wierz mi, że ludzi są inteligentni.
DSz: Mówiłem właśnie o tym „X” i wordowym podkreśleniu w kategoriach in plus. Nie wiem więc skąd Twoja teza o moim doczepianiu się. Wracając do tematu: w dobie panowania bezrefleksyjnej pulpy niemal wszystkie dziedziny kultury można uznać za jej bękarty. Uważam, że ludzie są inteligentni i zdają sobie z tego sprawę, dlatego ta – Twoim zdaniem – brutalna nazwa wydaje mi się być tanią zagrywką.
Z drugiej strony – jest to takie odwieczne biczowanie się czytelników komiksów, takie strzelanie focha. „Nie zaprosili komiksu, więc będziemy brutalni. Wyskoczymy z petycją, zamiast zadzwonić i zapytać”…
SF: Skoro ty nie masz problemu z rozszyfrowaniem znaczenia logo, dlaczego sądzisz, że nie wszyscy rozszyfrują je poprawnie? Może nie warto wypowiadać się za innych. Co do nazwy – sama nazwa nie jest brutalna, tylko brutalnie wskazuje na problem. Nazwa jest raczej przewrotna i prowokacyjna. Takie było założenie. Poza tym mieszasz pojęcia - my mówimy o tym, że na tle innych dziedzin komiks został potraktowany przez EKK jak bękart. Zestawiamy jedną dziedzinę z innymi, a nie kulturę w ogóle z „bezrefleksyjną pulpą”.
Nie uważam, żebyśmy się biczowali. Biczowanie byłoby wtedy, gdybyśmy jęczeli nie robiąc nic. A robimy akcję, która ma konkretny cel – zaproszenie europejskich twórców komiksu do Wrocławia. Wykorzystujemy normalne, obywatelskie możliwości działania w demokratycznym społeczeństwie.
List Inicjatywy Komiks Bękartem Kultury
DSz: Zanim wystartowaliście z akcją, na temat obecności komiksu na EKK rozmawiało już PSK. Wykopaliście na wpół otwarte drzwi. W dodatku takie drzwi, za którymi siedzieli koledzy-komiksiarze, próbujący coś ugrać dla tego biednego komiksu. Czy podjęliście jakąś rozmowę z PSK, czy Wasza akcja miała mieć charakter czysto lanserski?
SF: I tu się mylisz. Gdy dostaliśmy pierwszą odpowiedź od EKK (21 kwietnia), w której dowiedzieliśmy się o rozmowach EKK z PSK, tego samego dnia zadzwoniłem do Pawła Timofiejuka. Paweł wprost powiedział mi, że to PSK samo odezwało się do EKK po wpisie na www.podchmurka.blogspot.com (z 11.02.2011). Pod tymże wpisem, w komentarzach padła propozycja zbierania podpisów. Zatem PSK wiedząc, że będziemy zbierać podpisy, nie mówiąc nam o tym, samo zaczęło negocjacje z EKK. Co więcej, ruszając z Bękartem 3 marca wysłałem mail z propozycją współpracy do Konrada Hildebranda. Bez odpowiedzi. Zatem zarzucanie nam wyważania otwartych drzwi jest totalnym nieporozumieniem.
Co więcej, gdy już zaczęliśmy akcję KBK, PSK siedziało cicho jak mysz pod miotłą i nic nam nie powiedziało. Zresztą siedzi cicho do dziś. Dlatego Twoje określenie „coś ugrać” jest bardzo trafne. Co „ugrać”? My wszystko publikujemy na naszym fanpage. Natomiast, czy wiesz cokolwiek o rozmowach PSK z EKK? Na czym ono polegały? Jak przebiegały? Jak wyglądają dziś? Nie, wszystko jest tajne. Tak czy inaczej PSK jak na razie okazało się nieskuteczne. Na liście panelistów EKK liczba europejskich artystów komiksowych przed startem Bękarta wynosiła zero. Dziś też wynosi zero. Projekt „Czytelnia” to wrzucanie komiksu na margines, a nie do głównego nurtu imprezy. A PSK powinno zależeć na obecności w głównym nurcie. Żeby było jasne, nam nie zależy na sporach z PSK.  Liczymy na to, że PSK wesprze nasze postulaty. To wszystko nie jest tak czarno-białe, jak to przedstawiasz. I np. Jakub Jankowski należy do PSK, ale zbiera pod naszym listem otwartym.
DSz: To by było pozytywne rozwiązanie. Powiedz, czy w rozmowie z Pawłem Timofiejukiem – poza kwestią kto był pierwszy – omówiliście również jakiś plan działania? Czy korzystając z okazji, skoro już miałeś prezesa PSK na linii, wykorzystaliście to w jakiś konstruktywny sposób? 
SF: Rozmawialiśmy krótko, a po rozmowie wysłałem do Pawła mail z prośbą o wsparcie naszych postulatów. Na razie bez odpowiedzi.
DSz: Wracając jeszcze do samej nazwy: pojawiły się głosy, iż nawiązuje do "terminologii pis-owskiej". Tego nie wiem, wiem natomiast, że tego rodzaju językiem często posługujecie się na swoim facebookowym profilu. Ironizowanie w stylu "Na kolegów getta zawsze można liczyć", "osoby z poza getta myślą o nim (o komiksie) lepiej niż członkowie getta" to tania zagrywka, eliminująca tych, którzy nie zgłosili akcesu, bądź są niezdecydowani. Jeśli uważacie, że gra jest warta świeczki, nie lepiej tych ludzi próbować przekonać?
SF: Ty piszesz o nas „słaba akcja” w ogóle tego nie argumentując, a boli cię ironia. Dlaczego nie mielibyśmy być ironiczni? Z naszego punktu widzenia właśnie tak jest – osoby spoza środowiska komiksowego patrzą na Bękarta pozytywnie, a środowisko czepia się nazwy, ty czepiasz się ironii. Nie rozmawiamy o idei, merytoryce, o zasadności akcji, tylko wojence środowiskowej. A nasza akcja wychodzi poza środowisko i tylko wtedy ma sens.
Co do „terminologii pisowskiej” - ktoś tu za dużo ogląda TV.
DSz: Z mojej strony – osoby niezdecydowanej, ale do przekonania – jest to raczej dopytywanie i drążenie tematu w celu wyjaśnienia wątpliwości, a nie czepianie. Czy osoby „ze środowiska” powinny bezkrytycznie podchodzić do każdej inicjatywy? Uważasz, że jest szansa na jakieś porozumienie i wspólne działanie, zamiast uprawiania walk kogucików, jak my to teraz robimy? SF: Przepraszam, że ci to znów przypominam, ale dla mnie tekst „słaba akcja” – jak to określiłeś KBK na "Ziniolu", w ogóle tego nie uzasadniając, nie jest przykładem krytycznego myślenia, tylko nastawienia na „nie”. Poza tym, z tym środowiskiem to nie jest tak, że wszyscy podchodzą do akcji krytycznie. Wspiera nas Pałka, Śledziu, Turek, Jakub Jankowski. Czasami trzeba pouprawiać „walkę kogucików”, spory i dyskusje są dobre. Byle do czegoś prowadziły. Gdybym miał cię przekonać to zadałbym ci dwa pytanie: czy chcesz, by komiks był marginalizowany przy takich imprezach jak EKK, czy uczestniczył w nich na równych prawach? Czy wolisz, by komiks tworzył wciąż getto, czy został włączony do normalnego obiegu kultury?
DSz: Wolę robić swoje i to, gdzie to „swoje” później polezie to już temat na dłuższą rozmowę. I nie chcę by był marginalizowany. „Słaba akcja” – wyjaśnię czytelnikom niezaznajomionym z tematem -  to moje stwierdzenie o inicjatywie, które pojawiło się w relacji z tekturaFestu (na imprezie pojawiła się list Bękartów do podpisu). Nie miała to być konstruktywna krytyka, a jedynie stwierdzenie mojego „bycia na nie”, przyznaję. Konkretne wątpliwości i błędy chciałem wymienić w późniejszym felietonie. Wcześniej dogadaliśmy się w kwestii rozmowy na ten temat. Ma ona miejsce teraz.
SF: Warto „robić swoje” na tych samych zasadach co literatura, kino czy sztuki wizualne.
DSz: Pamiętam, że kilka lat temu podczas wręczania nagród na MFK soczystą mowę na temat nieobecności komiksu na EKK wygłosił Bartosz Sztybor, już więc wtedy wielu ludzi zaczęło zastanawiać się nad tym zagadnieniem. W Waszym drugim liście bezpośrednio powołujecie się na link do Twojego wpisu na blogu, który miałby być inspiracją akcji. Uważasz się za monopolistę tej myśli?
SF: Kilka lat temu Sztybor nie mógł mówić o EKK, bo wtedy chyba tego jeszcze nie było w planach, a już na pewno nie mieli strony. Chyba chodzi ci o Kongres Kultury Polskiej, a to istotna różnica. Impreza o polskim wymiarze, a wymiarze europejskim. A co do mojego wpisu na blogu to odpowiedziałem ci wcześniej. Nie uważam się za monopolistę, ale jakoś tak wyszło, że poza mną nikt na swoim serwisie, blogu problemu nieobecności komiksu na EKK nie zauważył. A gdy problem został zauważony na Pod chmurką, PSK  zgłosiło się do EKK, po cichu, nie informując nikogo, nas też nie. Szkoda, bo razem mogliśmy na pewno więcej zwojować.
DSz: Tak, chodziło mi o KKP. Chociaż bardziej niż o nazewnictwo, pytałem o sam fakt tego, że ktoś zwrócił uwagę na nieobecność komiksu na szerszej kulturowo arenie. Przyznasz, że już wtedy coś zakiełkowało...
SF: Nazewnictwo jest tu pierwszorzędne, bo między Kongresem Kultury Polskiej, a Europejskim Kongresem Kultury istnieje różnica i skali i charakteru imprezy. To są dwie rożne imprezy. Gdyby się uprzeć, to w przypadku Kongresu Kultury Polskiej organizatorzy mogliby powiedzieć „ok, darowaliśmy sobie komiks, bo komiks w Polsce to margines kultury”. I gdyby się bardzo uparli, to musielibyśmy, chcąc nie chcąc, przyznać im rację. Natomiast w przypadku Europejskiego Kongresu Kultury, którego celem jest dyskusja o kulturze europejskiej, a nie polskiej, tego samego już powiedzieć by nie mogli. Komiks w Europie to bardzo ważna część kultury. A zatem nie można go zbagatelizować i nie zaprosić jego przedstawicieli. Oczywiście, wiele osób wcześniej zwróciło uwagę na to, że komiks w Polsce nie funkcjonuje na tzw. szerszej kulturowo arenie. Ale skończyło się na komciach na blogach i forach. Żadnej szerszej akcji, która wyszłaby poza środowisko, nie było.
DSz: A propos drugiego listu - jak słusznie zwróciła Wam uwagę Beata Bełzak - został on napisany jak dla przysłowiowego debila. Organizatorów Europejskiego Kongresu Kultury naprawdę macie za takich, którzy na kulturze się nie znają?
SF: Wczytaj się proszę dobrze w korespondencję między KBK, a EKK to sam doskonale zauważysz, kto kogo traktuje niepoważnie. Ja wiem, że najłatwiej zauważyć wyboldowania, ale to już nie mój problem.
DSz: Ironia? Rzeczywiście, zwracam honor. Uważam, że korespondencja między Bękartami a EKK to odbijanie piłeczki. Rozmowa stron, które nawzajem traktują się niepoważnie.
SF: My traktujemy EKK bardzo poważnie. Zadajemy konkretne pytania, wysyłamy listę z nazwiskami twórców komiksowych, których warto zaprosić. EKK robi natomiast uniki, nie odniosło się do pytań. Musisz zapytać ludzi z EKK, co chcą przez te uniki osiągnąć. EKK w każdym swoim komunikacie prasowym podkreśla, że twórcy komiksowi są dla nich równie ważni, co przedstawiciele innych sztuk i doceniają wartość komiksu. Ale czy idą za tym jakieś działania? Nie. Żadnego twórcy komiksowego wśród panelistów. To tak, jakbyś dostał zaproszenie od kuzynki na ślub, ale kuzynka nie zaprosiłaby Twojej dziewczyny/żony, mówiąc przy tym, że bardzo ją szanuje i ceni.
DSz: To się nazywa cięcie kosztów; wówczas para młoda nie zaprasza np. dziewczyny kuzyna. Co innego w przypadku żony – wówczas brak zaproszenia jest niewybaczalny. Panelistów ma być 40, lista jest zamknięta. Uważasz, że jest szansa na zmianę tej sytuacji? 
SF: Uważam, że jest szansa, ale wiele zależy tu od dobrej woli EKK. Inaczej byśmy nie zbierali podpisów. Mówienie „zamknęliśmy listę” jest łatwiejsze niż naprawienie swojego błędu.
Wracając do jednego z wcześniejszych pytań, osobiście uważam, że EKK doskonale zna się na kulturze, o czym świadczą zaproszone przez organizatorów osoby. Ale ich wiedza o komiksie jest śladowa. Komiks potraktowano w iście ignorancki sposób. Przypominam, że EKK poinformowało publicznie tylko o zaproszeniu Satrapi i Sfara, którzy nie chcieli przyjechać. Ale komiks w Europie nie kończy się na tych dwóch nazwiskach, prawda? Zatem potencjalnych zaproszeń mogło być kilkadziesiąt. Zresztą wysłaliśmy do EKK listę z 65 nazwiskami osób, które warto zaprosić. Chcesz mi powiedzieć, że wszystkie osoby z tej listy odmówią przyjazdu do Wrocławia?
DSz: Widzę na niej kilku takich, którzy zgodzą się bez wahania.
SF: EKK wysyła na razie zatrzymało się na sympatycznych deklaracjach. Zero konkretów.
Dlatego wciąż będziemy zbierali podpisy.  
DSz: Macie wielu emisariuszy, rozsianych po całej Polsce. Jak do tej pory idzie zbieranie podpisów?
SF: Za chwilę powinniśmy mieć tzw. pierwsze info z terenu. Aczkolwiek do akcji włączają się nowe miejsca i osoby, zatem żadnych liczb nie jestem w stanie ci dziś jeszcze podać.
DSz: A z Twoich osobistych doświadczeń w ich zbieraniu jak to wygląda? Ludzie reagują pozytywnie? Słyszałem, że do akcji włączyło się kilka znanych osobowości, np. ze świata muzyki…
SF: Mamy podpisy ludzi z poznańskiego środowiska naukowego, Kuba Woynarowski zebrał także podpisy wśród bywalców krakowskich klubów. Ludzie poza tzw. środowiskiem komiksowym reagują lepiej niż środowisko komiksowe.
DSz: Akcja jest dobrze nagłośniona. Mówi się o niej w mediach, angażuje dużo osób. Uważasz, że może to mieć pozytywny wpływ na sam odbiór komiksu jako formy sztuki/dziedziny kultury, etc. w naszym kraju? Taka akcja społeczna może zmienić postrzeganie tego medium w narodzie?
SF: Takie prognozy to zawsze będzie trochę wróżenie z fusów. Tak naprawdę najważniejsze jest chyba to, żeby środowisko komiksowe (twórcy, fani, animatorzy imprez itp.) zaczęło siebie traktować jako integralną część polskiego świata kultury, a nie jak grupę hobbystów. I żeby uświadomiło innym, że powinni być tak traktowani. Twórca komiksowy także powinien móc (i chcieć) ubiegać się o artystyczny grant,  może być wraz z przedstawicielami innych mediów zapraszany do wspólnych projektów artystycznych. A nie tylko do robienia kolejnej historii o kolejnym powstaniu. Jeśli szanujesz siebie, szanują cię inni. KBK poniekąd informuje ludzi o tym, że komiks nie powinien znajdować się ani na marginesie kultury, tylko stanowić jej integralną  część. Przy takich imprezach jak EKK wychodzi, że nie stanowi. Także mam nadzieję, że kilka osób pomyśli „to nie jest ok.”.

Kibicujemy (156)

Autor: Dominik Szcześniak Dziś o postępach prac nad "Villain" donoszą jego autorzy: Grzegorz Pawlak i Joshua Metzger... Posłuchajcie o back-up story, Mongrelu i zerknijcie na przykładowe plansze:
GP: Dziś o Mongrelu, a raczej historii z nim związanej tworzonej na potrzeby wydania "Villain’a". Tytułem wstępu może wyjaśnię skąd się wziął pomysł na dodanie tej historii do zeszytów "Villain". Z inicjatywą wyszedł edytor – Marcell Mitchell, który zaproponował dodanie tzw. back up story. Ośmiostronicowego komiksu do każdego 22-stronicowego numeru "Villain’a". Od razu pomyślałem o kryminale i klimatach noir, którego głównym bohaterem byłby Mongrel. Dlaczego? Bo po prostu świetnie wygląda i lubię go rysować i tego typu historie.
O czym dokładnie jest ten komiks, lepiej wyjaśni sam scenarzysta:

JM: W back-up'ie do mini-serii "Villain" skupiliśmy się na drugoplanowej postaci z komiksu, Mongrelu, zamaskowanym mścicielu. W poszukiwaniu zaginionego dziecka wpada w wir ogólnoświatowego spisku dotyczącego satanisty molestującego dzieci. Historia została zainspirowana falą histerii spowodowanej satanizmem, jaka miała miejsce w latach 80. w Ameryce. Grupy religijne i emitowane w ciągu dnia talk-showy snuły opowieści o wykorzystywaniu dzieci oraz morderstwach dokonywanych przez satanistów. Niewiele jest dowodów na to, że jakiekolwiek z tych zdarzeń miało miejsce, ale dla tej konkretnej opowieści założyłem, że nawet najbardziej dzikie teorie są prawdziwe.
GP: Ze swojej strony dodam, że postanowiłem zrealizować tę historię jedynie w czerni i bieli. Choć możliwie, że zostanie dodany jeden „przewodni” kolor. Zdecydowałem się na ten krok, aby ewidentnie oddzielić historię „właściwą” od  przygody Mongrela.
Jako bonus dwie pierwsze strony plus wstępne szkice.

Ciąg dalszy nastąpi...
Autorem grafiki tytułowej akcji społecznej "Kibicujemy komiksiarzom" jest Wojciech Stefaniec.

niedziela, 8 maja 2011

Pisz i rysuj komiksy - relacja

Autor: Dominik Szcześniak
"Pisz i rysuj komiksy" czyli warsztaty komiksowe, prowadzone przeze mnie i Macieja Pałkę, mimo kameralnego charakteru LeSzKa (w ramach którego się odbywały) okazały się małym sukcesem, który - jako prowadzący - chętnie jeszcze kiedyś powtórzymy. Zgromadziły 9 osób, pragnących rysować komiksy i pozwoliły każdej z nich stworzyć krótką formę komiksową na zadany temat w oparach pozytywnych komiksowych wibracji. Właściwie nie ma sensu się rozpisywać, zobaczcie na fotach co się działo przy komiksowym stole w Chatce Żaka:

sobota, 7 maja 2011

III LeSzeK - fotorelacja

Autor: Dominik Szcześniak
Deszcz, wszechobecna zimnica, brak lanego piwa w Chatce Żaka, przeniesiona budka z fastfoodami oraz degradacja lokalowa (z sali kinowej i czarnej wydarzenie zostało przeniesione w mroczne zakamarki na drugim piętrze ACK) - w takich okolicznościach odbyły się III Lubelskie Spotkania z Komiksem. Konwent, który z roku na rok cieszył się coraz mniejszym zainteresowaniem, tym razem odbył się praktycznie bez udziału gości spoza Lublina. A i lokalny "element komiksowy" nie został przedstawiony w pełnej krasie. Pierwszy dzień LeSzKa zaowocował jednak kilkoma ciekawymi spotkaniami, z których część pozwolę sobie omówić dzisiaj.
Jakub Syty, Jakub Koisz i Ewelina Stanios rozmawiają o Chopinie
Konwent zainaugurowała dyskusja na temat komiksu "Chopin New Romantic" i afery medialnej, jaką wokół niego rozpętał warszawski TVN. Ewelina Stanios, Jakub Koisz i Jakub Syty chronologicznie omówili rozwój wypadków dotyczących rzeczonej sprawy, a wnioski do jakich po drodze dochodzili w niczym nie odbiegały od tych powszechnie znanych z czasów, kiedy komentowanie afery zdominowało blogosferę. Kontrowersyjny temat, w szczerym wyznaniu organizatorów, przyciągnąć miał publikę i media. Niespecjalnie to się udało. Frekwencja była niewielka, a media - rzeczywiście krążące po korytarzach Chatki Żaka - skupiały się bardziej na pytaniach ogólnych i warsztatach komiksowych.
Spotkaniu z Jakubem Kiyucem towarzyszył pokaz slajdów około-konstruktowych
Ciekawie zapowiadało się spotkanie z Jakubem Kiyucem, prowadzone przez Macieja Pałkę. Obaj panowie już w najbliższy czwartek powalczą - również między sobą - o Żurawia, lubelską nagrodę kulturalną. "Konstrukcja rzeczywistości" było przedsmakiem tej batalii. Pierwsza jego część to walka kogucików. Maciej, stawiając się w roli fana "Konstruktu", nieustępliwie drążył temat daty premiery trzeciej części komiksu. Jakub z kolei umiejętnie odpowiedzi na to pytanie unikał. "Niedługo" - to odpowiedź jaką uzyskali przybyli na spotkanie. Po tym, jak Maciej zapytał o zależności między datą wydania a konstruktowymi teoriami czasoprzestrzennymi, odpowiedź została doprecyzowana: "Jest bliżej, niż dalej". Kiyuc udzielił również informacji, że w tym roku można spodziewać się jeszcze 6 numerów komiksu. Nie wiadomo czy na rynku pojawi się druga, zapowiadana przez CMP seria, a włączenie do rysowania serialu innych twórców będzie możliwe w przyszłości.
Maciej Pałka i Jakub Kiyuc
Najciekawsze punkty programu LeSzKa zostały skumulowane w godzinach okołopołudniowych. Jutro drugi dzień konwentu. Redakcja "Ziniola" nie będzie na nim obecna, ale możecie spodziewać się rozbudowanej relacji z dzisiejszych warsztatów komiksowych, które poprowadziliśmy z Maciejem Pałką. Zapraszam jutro.
Jakub Kiyuc