Tak, jak pierwszy tom "Kamienia przeznaczenia" był solidnym akcyjniakiem, tak każdy kolejny stawał się już tylko zadaniem domowym dla Tomasza Kleszcza, wyznaczonym przez zastępy krytyków i recenzentów. Rady co ma zrobić, aby było lepiej wynikały z dobrej woli oceniających i sympatii dla autora, który poświęcając wolny czas oddawał się bez reszty swojej pasji. Niestety, Kleszcz na niektóre porady okazał się być odporny, a i recenzenci się pogubili i nie mając solidnych argumentów, zaczęli odpływać w rejony sugestii, by Kleszcz zajął się stylistyką cartoonową, której nie znosi i która zresztą wychodzi mu fatalnie. Kuriozalna sytuacja osiągnęła apogeum w czwartym tomie serii, sprawiającym wrażenie skleconego na szybko, z zachowaniem dotychczasowych błędów i dodatkiem kilku zupełnie nowych.
Lektura komiksu to droga przez mękę. Nie ma scenariusza, nie ma pogłębiania psychologii postaci, a związki przyczynowo-skutkowe między scenami nie istnieją. Najbardziej myląca jest przeplatanka retrospekcji z teraźniejszością w początkowych scenach albumu, pełna bezsensownych splash-page'ów i pojawiających się znikąd postaci przemawiających do nie wiadomo kogo. O tym, że w jednej z retrospekcji występuje młody Dux dowiadujemy się (albo i nie) podświadomie, ponieważ jest on w niej przedstawiony jako czarnoskóry młodzieniec (tu wychodzi nieumiarkowanie Kleszcza w kładzeniu szarości). Dalej jest jeszcze gorzej - Kleszcz serwuje czytelnikom deja vu, dwukrotnie w albumie prezentując sceny walk, poprzedzone gadaniną. Schemat jest ten sam: pojawia się zły koleżka, stoi, gada, długo gada (obowiązkowy splash-page z gadająca głową i mnóstwo dymków), po czym rozpoczyna się krótka bójka. Ta sama scena w połowie dziewiątego i na początku dziesiątego rozdziału. Z gadaniny niewiele można wywnioskować, głównie dlatego, że plansze z nią po prostu odrzucają. Przerywniki z prezydentem Barackiem Obamą służą chyba tylko ukazaniu jakiejś znanej twarzy. Może to jest jakaś przepustka do sukcesu?
Dux i Natasza zostali sprowadzeni do roli statystów w historii, w której do tej pory grali pierwsze skrzypce. Robią dokładnie to, co na okładce - stoją obok samochodu, bądź też w nim siedzą, a w najciekawszych scenach - jadą. Natasza ma również udział w fatalnym cliffhangerze zeszytu.
Co do rysunku - Kleszcz zrobił niesamowity progres od momentu publikacji chociażby "Supermana" w trzecim numerze "Ziniola", tyle, że stanął w miejscu, a kilka stosowanych przez niego namiętnie chwytów sprawia wrażenie bardzo tanich, głównie przez to, że nie mają krycia w kiepskim scenariuszu. Sugerowanie mu, by nawrócił się na styl cartoonowy jest spuszczaniem w kiblu jego dotychczasowej ciężkiej pracy, z której - jak uparcie sądzę - urodzi się jeszcze coś ciekawego. Być może przez wzgląd na fascynację rysownika kreską Jae Lee ("Mroczna wieża"), a być może przez chęć odejścia od linijki i stworzenia czegoś innego, udało się mu narysować kilka świetnych kadrów (choćby na stronach 23 i 35). To jest dobry kierunek. Odejście od linijki, wykrzywienie rzeczywistości. Ale absolutnie nie cartoon.
Do tego, że komiks robiony był w bardzo szybkim tempie przyznał się sam autor. Zaraz po wydrukowaniu albumu, wystosował odpowiednie pismo do serwisów komiksowych, w którym przeprosił za błędy. Niestety, wszystko wskazuje na to, że będzie musiał robić to przy każdym kolejnym albumie, chyba, że - i to jest moja rada - znajdzie sobie scenarzystę, który ogarnie wymyśloną przez niego historię, oraz korektora, który choćby w noc przed oddaniem albumu do druku wyeliminuje te wszystkie straszliwe byki. Bo póki co jest coraz gorzej. Kleszcz popadł w chaos. Gdyby przyszedł z takim komiksem na jakiekolwiek warsztaty komiksowe, dostałby szereg wskazówek oraz radę, by "rysować, rysować, rysować", a może za dziesięć lat doczeka się wymarzonej publikacji. Dołączając do grona wymądrzających się recenzentów, dorzucę jeszcze jedną sugestię: odpocznij sobie, autorze. Zbierz siły. I przemyśl dokładnie swój następny krok.
Kamień przeznaczenia 4. Autor: Tomasz Kleszcz. Wydawca: Wydawnictwo Roberta Zaręby, Radom 2012
Komiks można nabyć tu: Sklep.Gildia.pl
Poprzednie recenzje serii:
4 komentarze:
Bullshit!
Niecha autor recenzji lepiej zajmie się projektowaniem biletów albo mazaniem po ścianach. Tekst do bani.
Jeśli już to kresce Tomka najbliżej jest do Bryana Hitcha a nie Jae Lee. Podobieństwa do tego drugiego nijak się nie mogę doszukać.
Drogie anonimy, mojej kresce na razie daleko do każdego z tych profesjonalistów, to raz, a dwa recenzja jest bardzo dobra i jeżeli nie chcecie mi szkodzić takimi opiniami, to się następnym razem podpisujcie :)
Prześlij komentarz