Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

niedziela, 6 lutego 2011

Portugalscy pionierzy

Autor: Jakub Jankowski
Siedzę przed komputerem ze świadomością, że przynajmniej na jakiś czas skończyło się publikowanie portugalskich autorów w papierowym "Ziniolu". Dziesięć numerów i około sto osiemdziesiąt stron – taki wynik udało się osiągnąć w dosyć niesprzyjających warunkach polskiego rynku komiksowego. Nie chcę specjalnie analizować przyczyn, w zasadzie w ogóle nie chcę tego robić, po prostu w podsumowanie obecności autorów portugalskich na stronach "Ziniola" wplotę kilka opowieści zza kulis. Jedyne i niepowtarzalne „making of” na pożegnanie (?) z pismem, które tak ochoczo przyjęło pod swoje strony autorów zamieszkujących mniejszą część Półwyspu Iberyjskiego. 
Maciej Pietrasik (Taurus Media, wydawca "Najgorszej Kapeli Świata"), Dominik Szcześniak i Jose Carlos Fernandes podczas wywiadu, marzec 2008; fot. Paweł Timofiejuk
Kiedy w Polsce ukazywało się pierwsze wydanie zbiorcze "Najgorszej Kapeli Świata" (oryginalny tom pierwszy i drugi), czyli podczas WSK 2008, ja marzłem sobie w nieogrzewanym mieszkaniu pod Lizboną podczas wyjątkowo paskudnej portugalskiej wiosny. Nie spodziewałem się, że komiks portugalski zadomowi się nad Wisłą. W zasadzie to do dzisiaj wyszło niewiele tytułów, ale chwilę po WSK do ataku ruszył zreaktywowany "Ziniol", w którym regularnie miały się ukazywać szorty portugalskie (poprawcie moja sklerozę, ale taki był pomysł, prawda? Prawda - przyp. dsz). Zaczęło się od "Blind Idiot God" Fernandesa, który został upolowany przez ekipę, trzymającą wówczas w Z. władzę. Historia ta pochodzi ze zbioru opowiadań "Avaria e outras histórias..." i w Portugalii była przedrukowywana w kilku różnych tytułach. Podobnie jak inne historyjki z tego wydania zbiorczego, z których wszystkie ostatecznie trafiły do "Ziniola". Powstały one w roku 1995, a samo wydanie zbiorcze pochodzi z 1997. Czytając je w kolejnych numerach pisma, czytelnik polski miał okazję zobaczyć, jak Fernandes budował swój warsztat. Nie są to historyjki równe ani na poziomie scenariusza, ani rysunkowo. W tym miejscu warto przypomnieć, że autor jest typowym samoukiem, który w pewnym momencie swojego życia postanowił rysować, pisać i publikować, bo to uznał za najlepszy sposób doskonalenia umiejętności. Niestety moment, w którym polski czytelnik poznawał autora zbiegł się z powolnym wycofywaniem się Fernandesa z tworzenia komiksów. Na dziś dzień Fernandes prawie całkowicie zakończył swoją komiksową karierę. Jest to wynik niesnasek z głównym wydawcą jego prac, ale też ogólne zniechęcenie wyglądem portugalskiego komiksowa. Kilka projektów zostało jeszcze niedokończonych i nie wiadomo, czy i kiedy pojawią się one w sprzedaży... Być może po wydaniu w Polsce ostatnich dwóch tomów "Kapeli" zapoznamy się z innymi jego pracami, z tego dojrzałego okresu twórczości? Zobaczymy, jest z czego wybierać. Był nawet swego czasu pomysł, aby z kilu zbiorków krótkich historii Fernandesa wybrać te najlepsze i zaprezentować w Polsce w formie wydania zbiorczego. Tymczasem polskiemu rynkowi komiksowemu zajrzał w oczy kryzys... Pośród historyjek z tomiku "Avaria e outras histórias..." niepostrzeżenie udało mi się przemycić jedną, która oryginalnie do tego zbiorku nie przynależy. W drugim numerze Z. znajdziecie szorta zatytułowanego "Na powierzchni wody", który oryginalnie trafił do rozdawanego podczas targów książki w Lizbonie promocyjnego katalogu wydawnictwa DEVIR w 2002 roku. 
"Na powierzchni wody" - Jose Carlos Fernandes, "Ziniol" nr 2
Historyjka o Fernandesu: kiedy autor przybył do Polski na WSK, ja ruszyłem w drogę do Portugalii. Rozminęliśmy się okrutnie, ale i tak do naszego spotkania doszło. Tak się złożyło, że w Faro na stypendium był mój kolega, którego postanowiłem odwiedzić. Kiedy José wrócił do Portugalii, umówiliśmy się na spotkanie właśnie w Faro, czyli całkiem blisko wioski, w której José pomieszkuje do dziś. Pech chciał, że Fernandes ostro się struł dzień wcześniej i na spotkaniu w pięknej marinie w Faro walczył, żeby na nas nie zwymiotować... 
Jak wiadomo nie cała Portugalia żyje Fernandesem i trzeba było ruszyć dalej z tym luzytańskim cyrkiem. Pomijam bardziej szczegółowe rozpisywanie się nad tekstem o komiksie "Ty jesteś kobietą mego życia, ona jest kobietą moich snów" (tak brzmi prawidłowy tytuł tego komiksu; jeszcze raz dziękuję w tym miejscu Wrakowi za promowanie prawdziwego tytułu tego komiksu), który poszedł w Z. #02, bo powstał on w bardzo mrocznym momencie mojego życia uczuciowego, ostrej jazdy alkoholowej bez trzymanki i wymiany okien w całym mieszkaniu, co spowodowało ogromny burdel na dosyć długi okres. 
"Ptaki" - Filipe Abranches, "Ziniol" nr 3
Trzeci numer Z. to solidna dawka portugalszczyzny, zerknąłem sobie właśnie – 37 stron! Komiksy i teksty. W tym numerze zadebiutował Filipe Abranches, który pojawiał się i później w Z.. Miałem okazję poznać Filipe w Lizbonie i rozmawiać z nim chyba trzykrotnie. Najbardziej produktywna była rozmowa na spotkaniu komiksowej grupy dyskusyjnej w Bedetece (a tak przy okazji – w związku z kryzysem finansów publicznych lizbońska komiksoteka, albo zostanie zamknięta całkowicie, albo pozbawiona w sposób znaczący części swojego budżetu... już odebrano tej placówce część sal, z których do tej pory korzystała, m.in. salę przeznaczoną na wystawy...), podczas którego udało się przeanalizować bardzo enigmatyczny album autora, "Diário de K.". Myślę, że jest to tytuł, który w Polsce by się sprawdził. Kto wie, może kiedyś? Abranches wzbudził nawet pewną dyskusję, ale to było w czasach, kiedy bardzo rzeczowo oceniał Z. Łukasz Babiel; w czasach, kiedy Motyw Drogi tętnił jeszcze życiem. Abranches został przyrównany do De Crecy’ego. Być może to efekt takiego doboru jego prac, którego dokonała redakcja? Przyznaję, że w tej sugestii coś jest, być może w pewnym okresie swojej twórczości Filipe znajdował się pod wpływem tego rysownika? Historyjki, które udostępnił nam Abranches pochodzą bez wyjątku ze zbiorku "Solo" (Polvo, 2006) i są pracami tworzonymi na przestrzeni 17 lat! Od 1988 do 2005. Pokazują częste zmiany kreski autora, które dobrze świadczą o jego arsenale środków twórczych. Tę różnorodność zaznaczyliśmy też w "Ziniolu", dokładnie w numerze piątym pisma, wybierając do niego trochę inne graficznie szorty. Ogólnie Filipe Abranches towarzyszył nam przez trzy numery. W tym miejscu przypomniał mi się jeszcze splotowy alfabet komiksu portugalskiego, który niestety został zawieszony wraz z zakończeniem papierowego żywota pisma (chyba się nie mylę, prawda? Ze wstydem przyznaję, że nie śledzę wersji cyfrowej...), a w którym zdążyli pokazać się właśnie Abranches, Pedro Brito i Ana Cortesão (jej kreska przypomina mi trochę Maxa Anderssona, ale historie są znacznie bardziej realne i przez to cięższe w odbiorze). Szkoda tego projektu, bo wyszłaby z tego świetna antologia! 
"Spacer Cienia" - Sonia Oliveira, "Ziniol" nr 3
W trójce Ziniola pojawiła się też laureatka konkursu komiksowego w Łodzi, Sonia Oliveiara. Kiedy wspomniałem o tym znajomym Portugalczykom, dziwowali nad tym imieniem długo. Po prostu go nie znali... Z całą pewnością nie świadczy to dobrze... o kimś. Nie mi oceniać. Autorki nie poznałem w Łodzi i nie moja zasługa w jej obecności w Z., ale dobrze, że trafiła do naszego pisma. Jedną z jej inspiracji jest, nomen omen, Filipe Abranches. 
W czwartym numerze pisma pojawił się "Smutny Chłopiec". W Z. zostały przedrukowany w całości dwa pierwsze albumiki z jego przygodami autorstwa João Mascarenhasa. Obecność tego komiksu na łamach Z. jest wynikiem zajęć z przekładu, które prowadziłem na UW. Studenci nie polubili specjalnie tej postaci i nazywali ją m.in. „smutnym gałganem”, ale były też bardziej niecenzuralne określenia, których nie przytoczę. Publikacja tego komiksu na łamach Z. była trochę na siłę, przyznaję po czasie. Znam dobrze autora i perfidnie postanowiłem go wepchnąć do pisma. Zresztą „załatwianie” autorów do publikacji zawsze było łatwiejsze, kiedy się ich znało. Podchodzili do moich pomysłów bardzo ochoczo. Pewnie zwabieni górą kasy, którą płaciliśmy każdemu twórcy za jego pracę... Hmmm, no właśnie, jakość prac zaproszonych autorów czasami wynikała właśnie z operowania w systemie bezgotówkowym, po prostu zrzucali, co mieli. Przy okazji Mascarenhasa to on akurat chyba nic innego nie miał. Zajmuje się komiksem bardzo hobbystycznie, ale ostatnio w rytmie prawie jednego albumiku rocznie. No, mniej więcej. Usiłował nawet rozmawiać ze mną po rosyjsku, kiedy się poznaliśmy. Z tego, co pamiętam, to ostro się wkurzyłem, ale dalsza znajomość przebiega bardzo fajnie. He, przy tej okazji, jak sobie myślę teraz o "Smutnym Chłopcu", w ogóle jak sobie o tym komiksie myślę, to mi się przypomina mina Daniela Chmielewskiego, kiedy przekazywałem mu komiks do skanowania. Bezcenna. Szkoda, że nie zrobiłem zdjęcia. Daniel zrób taką jeszcze raz! Mieszanka zdziwienia, pogardy i niedowierzania? 
"Smutny chłopiec" - Joao Mascarenhas, "Ziniol" nr 4
Zaraz za półmetkiem zabrnęliśmy aż na tereny brazylijskie, ale z publikacji komiksu o Indianinie Galdino Dantasa niech się tłumaczą inni, bo ja to tylko do tłumaczenia dostałem. W tym samym numerze, szóstym, poszedł ostatni szort Fernandesa, pod jakże trafnym tytułem – "Złudzenia.".. Chyba jeszcze wtedy mieliśmy złudzenia co do świetlanej przyszłości pisma, bo na rok 2010, jak się okazało ostatni rok dla wersji drukowanej (kurcze, mam wrażenie, że ostatnio nadużywam tego określenia w różnych konfiguracjach...), zaplanowaliśmy zmiany. A, byłbym zapomniał o numerze siódmym, do którego redagowania chyba zapomniano mnie zaprosić. [głupi żart mode on] Ładnie to tak? Wyjaśnijmy sobie to teraz, publicznie, żeby nie było skandalu w Warszawie w kwietniu. Ogólnie to ta siódemka to był słaby numer, nie ma co o nim pisać [głupi żart mode off] (lepiej zróbmy skandal! - przyp. dsz). 
No i zastał nas rok 2010. Nie wiem, czy to widać w piśmie, ale selekcja autorów była bardzo staranna i mniej po znajomości. Tym razem żebrałem o komiksy mejlowo na nieznanym terytorium. Tylko autora pasków o albatrosach znam osobiście i bezskutecznie namawiam na przyjazd do Polski na snowboard. Na podobnej zasadzie on namawia mnie na surfing w Portugalii. Ale to najwcześniej w sierpniu. Marc Parchow zaszczycił "Ziniola" dwukrotnie i bardzo się z tego cieszę. Ups, od czasu publikacji Albatrosów w Z. nie zaglądałem na bloga, poczekajcie chwilę, rzucę okiem i zaraz wracam... 
"Albatrosy" - Marc Parchow, "Ziniol" nr 9
Ufff, albatrosy żyją!!! Humor zimny, ale sympatyczny i elegancko podany. Z Markiem grywamy sobie w kręgle, kiedy już nam się zdarzy umówić na spotkanie podczas mojego pobytu w Portugalii. To niesamowite, ale przy kręglach można się nabawić przedziwnych kontuzji... Aż dziw bierze, że obiecująca kariera komiksowa Marka nie skończyła się w wyniku jakiejś kontuzji kręglowej... Kiedyś następnego dnia nie mógł pracować, bo bolała go „pracująca” ręka. Marc ilustruje również książki dla dzieci, chyba niektóre nie doczekały się na czas swoich ulubionych rysunków... 
"Przeprogramować duszę" - David Soares, "Ziniol" nr 8
W ósemce Z. pojawił się również Alan Moore portugalskiego komiksu – David Soares (zresztą David tłumaczy na portugalski powieści Moore’a). I to uważam za jednej z dwóch największych sukcesów na łamach "Ziniola". David Soares pisze niesamowite horrory, nie tylko komiksowe. Miałem okazję czytać również jego opowiadania i powieści. Są to rzeczy hermetyczne, ale kiedy rozbije się je na atomy i zrozumie w całości, satysfakcja jest przeogromna. Ta satysfakcja okazuje się mniejsza tylko od strachu, który wywołują jego historie. Być może rysunkowo zdradza pewne niedostatki, ale scenariuszowo nie ma sobie w Portugalii równych, nie tylko w tym konkretnym gatunku. Do tych historyjek jest mu potrzebny odpowiedni rysownik. Potwierdzają to komiksy, w których zajął się tylko scenariuszem, oddając ołówek innym, na przykład w komiksie "Mr. Burroughs" do rysunków Pedro Nory (bardzo mocno zainspirowanych Martinem tomem Dieckiem), o którym pisałem na swoim blogu. Z Davidem miałem bardzo dobry kontakt mejlowy i nawet umówiliśmy się na kolację w Lizbonie, ale niestety trzeba było ją odwołać, bo zapomniałem, że rano tego samego dnia wracam do Polski... Ale w sumie dobrze, bo i tak przeputałem przez dwa tygodnie całą gotówkę i musiałbym żebrać, albo zostać zmywać naczynia w restauracyjnej kuchni. Będzie jeszcze okazja. Eee, do spotkania, a nie do zmywania naczyń! Sporo perypetii spotkało egzemplarz autorski Davida, który błąkał się to tu, to tam, ale chyba ostatecznie dotarł do autora... Mam nadzieję, że poznacie jego albumy komiksowe, albo powieści, albo opowiadania. Pracuję nad tym, pamiętam cały czas.
"Ha, ha, ha" - Marco Mendes, "Ziniol" nr 9
Drugi mój wielki grecki sukces... eee, tzn... Chodzi o Marco Mendesa w greckim "Ziniolu". Z tej publikacji jestem również dumny. Z Marco korespondowałem sporo przed wyprawą portugalską po świętach w sezonie 2009/2010. Kupowałem jego komiksy wysyłkowo na adres zamieszkania mojej dziewczyny w Lizbonie. Kiedy dojechałem, tzn. doleciałem na miejsce, przesyłka już czekała. Między innymi tytuł, którym na pRzYpAdKiEm już się chwaliłem. Marco Mendes zachwyca mnie zamierzoną niedoskonałością swoich prac, brudem, szkicem, tym wszystkim, co w wymuskanych publikacjach się usuwa. On to z rozmysłem zostawia. Myślę, że bardzo dobrze pasuje do Ziniola. Niestety wśród stłumaczonych przeze mnie i przez studentkę historyjek brakuje kilku. Nie wiem, gdzie zaginęły, wiem natomiast, że gdzieś na łączu internetowym z Birmingham. Wiem też, że składałem te tłumaczenia pierwszego dnia wakacji na Wyspach. Tak, puścić mnie na urlop, a ja i tak będę pracował. Za hotelowym oknem było prawie tak okropnie, jak pamiętnej portugalskiej wiosny 2008. A to było wyspiarskie lato. 
"Love Will Tear Us Apart Again" - Joana Afonso, "Ziniol" nr 10
Z. #10 to świeża sprawa. Czy z Joaną Afonso i Ricardo Cabralem trafiliśmy w dziesiątkę? Myślę, że tak, chociaż obie te historyki oryginalnie powstały w kolorze i o ile Ricardo Cabral specjalnie nam dostosował swoją do czerni i bieli, to Joana Afonso została po chamie przez nas zgreyskalowana. Trochę na tym straciła, trudno. 
Ricardo Cabral bawi się w swoim komiksie formalnie. Niewiele mogę powiedzieć więcej o autorze, bo podczas MFK 2010 chyba niespecjalnie wiedział, co się dzieje i nie dało rady dłużej z nim porozmawiać. Miał jakieś swoje racje ku temu, mniejsza o to, czy to był alkohol, czy coś innego. 
Przy okazji tego numeru zaginęły również noty autorów, które na niezastąpionym pRzYpAdKiEm światu przedstawiłem. Dobrze, perfidną, bezczelną i nachalną reklamę swojego bloga mam już za sobą. Teraz jeszcze tylko wyjaśnienie zaginięcia not: tak to jest, jak się burdel w redakcji robi. Każde pismo z takim zarządzaniem i podejściem do pracy musi paść. 
"5 jours" - Ricardo Cabral, "Ziniol" nr 10
Symptomatyczne dla obecności tej dwójki młodych autorów w ostatnim numerze Z. jest to, że sam Cabral mówi m.in. o Fernandesu, jak o swoim mistrzu, klasyku, który jego pozytywnie inspirował do pracy. Zmiana pokolenia? Chyba tak, ale również potwierdzenie tego, że w dziesięciu numerach "Ziniola" w miarę przekrojowo udało się komiks portugalski przedstawić. Mimo żebractwa, kolesiostwa i innych ciemnych sztuczek redaktora Jankowskiego, czyli mnie. 
Rzekłem.

4 komentarze:

Łukasz Mazur pisze...

Bardzo ciekawy wpis "zza kulis"!

A prace Marco Mendesa to dla mnie numer jeden dziewiątego numeru i mam nadzieję, że jeszcze gdzieś kiedyś będzie można zobaczyć jego prace w rodzimym języku.

tO mY: pisze...

Dzięki Łukasz ;-) Z Marco Mendesem jest ten problem, że robi tylko jednoplanszówki, albo szorty. Zbiorku jego opowiadanek raczej nikt nie wyda. Nie w tej chwili rynkowej. Ale autor kopie tyłek- śledzę jego bloga na bieżąco http://www.diariorasgado.blogspot.com. Przynajmniej rysunki możecie popodglądać ;-)

Dzięki, panie Macieju.

pozdrrr

pisze...

Muito fixe! Óptima síntese, Tiago. Que venham mais autores portugueses.

tO mY: pisze...

Ze, escreve em polaco, tu consegues, mestre!

tłum. wpisu Ze (to ten pan, który w imieniu Camoesa dał część pieniądzy na 3 ostatnie numery)

"Ekstra! Znakomite podsumowanie, Kuba. Chcemy więcej autorów portugalskich."

;-)