Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

wtorek, 15 lutego 2011

"Kriss de Valnor: Nie zapominam o niczym" - De Vita, Sente

Autor: Dominik Szcześniak
Kriss de Valnor ginęła już nie raz. Lub inaczej - wielokrotnie autorzy serii dawali czytelnikom do zrozumienia, że rozstają się z tą postacią, ale - jak widać - uzależnienie od niej (jednej z ciekawszych przecież w thorgalowskim cyklu)  sprawiało, że pozwalali jej na coraz bardziej zaskakujące powroty. W 28. albumie serii "Thorgal" jej ciało zostało jednak podziurawione tak dużą ilością strzał, że w końcu przyszła kryska na matyska. Jedyne, co pozostało autorom to ostateczny sąd nad Kriss de Valnor. Sędziną mianowali walkirię Freyję. I był to zabieg bardzo cwany z ich strony.
"Nie wiemy kim byłaś, zanim twoja droga skrzyżowała się z drogą dzielnego Thorgala" - tymi słowy Freyja zaprasza Kriss do opowiedzenia historii swojego życia. Yves Sente, scenarzysta komiksu, daje więc do zrozumienia, że Freyja - bogini; najwyższa z walkirii; ta, która zadecyduje czy Kriss trafi do Walhalli (opcja pozytywna) czy spadnie do Niflheimu (opcja negatywna) - ma wiedzę równą czytelnikowi; nabytą prawdopodobnie z lektury tomów od dziewiątego ("Łucznicy") do dwudziestego ósmego ("Kriss de Valnor") serii "Thorgal", w których Kriss zaliczała regularne powroty. Jej życie znaliśmy przez pryzmat życia dzielnego Wikinga. Spin-offowa seria miała za zadanie ukazać prawdziwą historię, która ukształtowała tę postać i usprawiedliwiałaby jej decyzje.
I tak rzeczywiście jest. Nakręcona przez Freyję Kriss opowiada o swoim bardzo trudnym dzieciństwie, o kiepskich kontaktach ze wstrzemięźliwą i niezdecydowaną matką oraz o relacjach z jej konkubentem. Jej opowieść przypomina tę o Thorgalu po śmierci Leifa Haraldssona, z tym, że jest o wiele bardziej brutalna. Okresowi, w którym Kriss zyskała swój charakterek przeciwstawiony jest fragment komiksu, ukazujący jej pierwsze spotkanie z Sigwaldem Poparzeńcem. Złe dzieciństwo i pomoc okazana nieznajomemu - Sente za wszelką cenę pragnie pokazać dobro w bohaterce, która najpopularniejsza była przecież ze względu na swoje intrygi i zatruwanie życia szlachetnemu Thorgalowi.
"Nie zapominam o niczym" to komiks bardzo nierówny. Są momenty, kiedy Sente błyśnie linią dialogową, czy naprawdę porządnie poprowadzi kilka scen z rzędu. I kiedy już wydaje się, że zbliża się do poziomu van Hamme'a, zaczyna uskuteczniać drogę na skróty ku najprostszym pisarskim błędom. Najgorszy jest sam początek i wspomniany przeze mnie cwany zabieg z Freyją, tak pretekstowy i tak beznadziejnie rozpisany, że nawet całkiem niezły poziom kolejnych plansz nie wypiera niesmaku, którego przecież można było uniknąć. Lektura tego albumu uświadamia jedno: Sente jest jeszcze scenarzystą niewyrobionym. Mając na uwadze fakt, że połowa albumu napisana jest zaskakująco dobrze, można jednak wysnuć przypuszczenie, że w końcu opisze się w tym thorgalowym uniwersum i niebawem zacznie tworzyć świetne rzeczy.
Tego samego nie można powiedzieć o rysowniku. Porównywanie Giulio de Vity do Grzegorza Rosińskiego nie ma najmniejszego sensu - już pierwsze plansze pokazują, że tam, gdzie Rosiński wyczułby okazję do stworzenia małych graficznych majstersztyków, de Vita używa skrótów myślowych. Jego kreska, choć profesjonalna, pozbawiona jest charakteru i tonie w powodzi wielu innych podobnie rysowanych komiksów. Za duży plus w jego wkładzie w ten album można uznać jedynie fakt, że nie przyczynił się do stworzenia okładki.
Z drugiej strony, Rosiński nie może robić wszystkiego. Wiadomość o tym, że spin-offy "Thorgala" rysowane będą przez innych twórców znana była od dawna, a więc płacz po genialnym Polaku należałoby odpuścić i przyjąć konwencję, narzuconą przez nowego grafika.
"Nie zapominam o niczym" to album szalenie nierówny, ale dający fanom "Thorgala" jedną bardzo ważną informację: Yves Sente potrafi pisać. Teraz trzeba dać mu czas, by nauczył się nie robić błędów. Kiedy już wiedzę na ten temat posiądzie, będziemy mieć dużo radości z nowych przygód Thorgala.
"Kriss de Valnor: Nie zapominam o niczym". Scenariusz: Yves Sente. Rysunek: Giulio de Vita. Okładka: Grzegorz Rosiński. Tłumaczenie: Wojciech Birek. Wydawca: Egmont 2010

3 komentarze:

Anonim pisze...

cyt: "a więc płacz po genialnym Polaku"
Piszecie o Rosińskim jak o Chopinie. Bez przesady z tą genialnością...

Dominik Szcześniak pisze...

Piszesz o autorze recenzji jak o zbiorowości. Bez przesady z tą osobowością mnogą (?).

Anonimowy pisze...

Obaj autorzy dali ciała w pierwszej scenie komiksu. Scenarzyście można jednak moim zdaniem wybaczyć, bo wybrał sobie taki sposób na zawiązanie pomysłu na album. Rysownik to dopiero odwalił manianę. Sceny zbiorowe na przykład - w takim "Mieście zaginionego boga" Ros wydłubał każdą postać perfekcyjnie. W Kriss zbiorowa scena z udziałem walkirii została kompletnie popuszczona. Zlepek kresek odwalonych na szybko. Złooo.
wojtas