Dwudziestego marca roku pańskiego dwa tysiące czternastego, gdy na tronie Rzeczypospolitej Jaśniepanujący Bronisław zasiadał, u boku nadobnej Kasi herbu Kiciputek wyruszyłem w podróż długą a niebezpieczną, by do Poznania na Pyrkon zajechać, rubasznej zabawie się oddać, zacne niewiasty i szlachetnych mężów zapoznać, wśród przyjaciół swawolić i majątek na komiksiory przehulać. Przed moją Panią zadania o wiele cięższe czekały, ale nie wyprzedzajmy faktów.
Wyruszyliśmy we dwoje koleją żelazną w nieznane. Pełni nadziei i oczekiwań, niepewni tego, co czeka nas dalej... W drodze, która całe sześć godzin trwała zmagałem się z bestią nikotynową, gdyż w szponach nałogu będąc męczyłem się strasznie z chęcią zakurzenia. Jednak przetrwałem składając ofiary całopalne po kryjomy w pociągowej toalecie pod pretekstem moczu oddania. Ostatecznie o godzinie 21:15 pociąg wtoczył się na stację, a my wytoczyliśmy się na peron.
Poznań miastem jest ładnym. O tyle dziwnym, co ciekawym. Osiedliśmy w hostelu, gdzie przez okno pokoju figurę Zbawiciela rytą w fasadzie budynku postrzegłem, tuż obok klubu go go i baru sportowego.
Nazajutrz przed bramy Pyrkonu dotarliśmy. Strzegące wrót automatyczne czynniki łypały na nas groźnie, lecz moja pani będąca gościem (a raczej gościówą) prędko wprowadziła nas do środka. A tam... O Santa Madonna! O Se Kula Kwadratoris!! O Tempera Talens Długopis!!! Olbrzymie masy istot ściągnęły na miejsce konwentu. Driady, majady, darmozjady, studenty hasały razem wesoło. Skrzaty, piraty, wariaty szturmowcy, superbohaterowie, boginie, magowie, postaci z kreskówek, filmów, gier, pierwszych stron gazet i list bestsellerów spotkały się razem by śmiać się, rozmawiać, radzić, biedzić i pykać fotki na fejsbuczka. Coś jakoś ponad dwadzieścia tysięcy stworzeń postanowiło zjawić się tutaj bijąc przy tym rekord w ilości osób co roku zjawiających się tutaj właśnie. Atmosfera niesamowita. Wrażenie ogromne. Ciężko to opisać, więc tego nie opiszę, bo ciężko. A towarów przeróżnych nawieźli zewsząd, książków, grów, komiksów, kubków, koszulków i figórków, znaczków, fatałaszków i wszystkiego innego, czego nazwać nie umiem, mnóstwo. W miarę upływu czasu sakwa chudnąć, a siatki dziwnie ciążyć poczęły. Ale jak mawiał mój dziadek - "przestań pieprzyć". Więc o najważniejszych już tylko rzeczach wspomnę, bo mi się już literki kończą na klawiaturze.
Przy stanowisku Wydawnictwa Dobre Historie starych kompanów odnaleźliśmy oraz nowych, z tymi starymi przybyłych.Tuż obok Rafał Szłapa Blera sprzedawał i wreszcie porozmawiać, pośmiać się i pożartować z tym szlachetnym jegomościem mogliśmy.Kawałek dalej Kobietę Ślimak odnaleźliśmy, ku naszej uciesze i przemiłe istoty ze stoiska Firebirda poznaliśmy, które niestety, z ręki jakiegoś psiego syna (niech ziemia ciężką mu będzie i moczem cuchnącą, a robactwo toczyć go nawet nie zechce, tylko pozostawi na szczeźnięcie), po chamsku okradzeni zostali w dniu ostatnim. W takim gronie większość czasu mi minęła, a piwo w towarzystwie przyjaciół mej pani wypiłem jeszcze. A i kolejne, czekając aż moja Kasia autografy skończy rozdawać, pomiędzy koszem na śmieci upchnięty, a stołem suto zastawionym, gdzie Pilipiuki z Grzędowiczami kiełbachę żarli. I tak mi się lekko zrobiło na sercu i w głowie zaszumiało. Te cztery dni minęły tak szybko, lecz wrażenia pozostaną. Widziałem, jak wielkie morze głów wpływa do sali, gdzie Kiciputek z Kobietą Ślimakiem miały przemawiać i radość mnie ogarnęła i duma i widziałem kilkumiesięcznego Yodę w nosidełku u taty na brzuchu, bo młodzi i starzy ramię w ramię świętowali dni fantastyki. Na koniec spotkałem nawet Jezusa... I to był znak, ze pora już kończyć, pora wracać. Pora brać się do pracy i czekać do przyszłego roku na kolejny Pyrkon.
Relacjonował trochę nieświeży, lekko niewyspany Daniel Gedeon Grzeszkiewicz.
1 komentarz:
Super relacja. Zazdroszczę.
Prześlij komentarz