Autor: Dominik Szcześniak
"Amerykański wampir" jest produktem idealnym. Bo i ma wszystko, co potrzeba, by idealnym być. Ma zamieszczoną na okładce rekomendację gazety "Entertainment Weekly", głoszącą o świeżości i oryginalności komiksu. Ma wstęp, w którym jeden ze scenarzystów wygłasza pean pochwalny na część drugiego i ma posłowie, w którym ten drugi pierwszemu odwdzięcza się tym samym. Ma również cholernie dobry back-up w postaci nazwiska znanego pisarza - Stephena Kinga, dla którego "Amerykański wampir" jest pierwszą próbą zmierzenia się ze scenariuszem komiksowym. Do tego posiada efektowną szatę graficzną, bardzo popularną tematykę i wiele obietnic, jakie tak ładne opakowanie składa czytelnikowi.
Ale większość tych obietnic jest bez pokrycia.
Gdyby "Amerykańskiego wampira" oceniać mając na uwadze ów marketingowy szał, należałoby nie zostawiać na nim suchej nitki. W dodatku, autorów trzeba by było posądzić o megalomanię, a ludzi, którzy komiksowi przyznali szereg nagród - o niepoczytalność. Gdyby nawet jednak te piarowskie zabiegi (które jeszcze nie tak dawno temu takiemu wydawcy jak Vertigo zupełnie nie przystawały) odrzucić w kąt, otrzymalibyśmy niczym niewyróżniającą się z tłumu taśmową produkcję współczesnego komiksu amerykańskiego.
1925 i 1880 - w tych latach rozgrywa się akcja komiksu. Autorom scenariusza przyświeca cel przedstawienia historii Ameryki na przykładzie zamieszkujących ją wampirów i te dwie daty to jedynie rozgrzewka przed eksplorowaniem kolejnych okresów z życia Stanów Zjednoczonych. Póki co, realia historyczne odstawili więc na bok (bo wiadomo: kolej, napady na pociągi, saloony i wszystkie te kowbojskie motywy - standard), a skupili się na prezentacji głównych bohaterów: jest więc nieco o wampirze imieniem Skinner Sweet oraz wampirzycy Pearl Jones, zarysowani zostają również ich wrogowie - również zresztą wampiryczni. Złymi są tu ci, którzy w wampirycznej Ameryce są grupą trzymającą władzę. Dobrymi - ci, którzy ewoluowali w krwiopijców nowej generacji - takiej, która światła się nie boi. Scenarzyści tak naprawdę zrobili wartościowanie moralne bohaterów w obrębie ich własnego świata. W ogólnym rozrachunku więc wszyscy są źli. Widzicie już jak to się ma do "opisania powstawania Ameryki"?
Autorzy nie robili zbędnych podchodów i nie wdając się w metaforyzowanie najzwyczajniej w świecie ludzi zastąpili wampirami, zamiast ciekawej obyczajówki dając czytelnikom ociekający krwią komiks akcji. Jeśli jest tu coś z horroru, to tylko z takiego najniższej klasy, wyzutego z tajemnicy i zaskoczenia. Zbliżenia na wampirze kły, rozszarpane gardła, blade lica i groteskowe pozy amerykańskich krwiopijców - hej, czy to aby na pewno nie parodia?
Stephen King kreśli losy Skinnera Sweeta pokazując, że tak jak pisarzem jest bardzo dobrym, tak do zostania wybijającym się z tłumu scenarzystą komiksowym droga w jego przypadku jest jeszcze długa i kręta. Scott Snyder - określany już mianem scenarzysty komiksowego - wypada niewiele lepiej. Rysownik, Rafael Albuquerque, choć stosuje świetny zabieg dostosowania kreski do okresu, o którym rysuje, również ponad przeciętność nie wyskakuje. Pod względem poziomu określenie "przeciętny do bólu" pasuje do "Amerykańskiego wampira" idealnie. To taki zlepek scen i kwestii, o których możemy powiedzieć, że gdzieś już je słyszeliśmy, ale tak naprawdę nie mają nawet odniesienia do filmu czy literatury, aż tak są ograne.
To jeszcze nie koniec złych wieści. Kwestia wielkiej pompy wokół tego komiksu, o której wspomniałem w pierwszym akapicie, to potwierdzenie tezy o ostatecznym krachu dobrej tradycji komiksów spod szyldu Vertigo. Wydawnictwo promujące rzeczy wartościowe, inne od głównonurtowych, zlało się obecnie swoją ofertą z całą resztą amerykańskiej komiksowej papki. Charakterystyczne logo nie będzie już synonimem ciekawych formalnie poszukiwań w komiksie z USA.
Jest w tym wszystkim jeszcze coś na pocieszenie: to dopiero początek historii o amerykańskim wampirze, a jak głosi pradawne przysłowie: żółtodziobowi drugą szansę dać należy. "Prawda jest taka, że dopiero się rozgrzewamy" - pisze w posłowiu Scott Snyder. Oby nie dostali zawału przy pierwszej pompce i oby ta obietnica znalazła jakieś pokrycie w wartości kolejnych tomów komiksu.
1925 i 1880 - w tych latach rozgrywa się akcja komiksu. Autorom scenariusza przyświeca cel przedstawienia historii Ameryki na przykładzie zamieszkujących ją wampirów i te dwie daty to jedynie rozgrzewka przed eksplorowaniem kolejnych okresów z życia Stanów Zjednoczonych. Póki co, realia historyczne odstawili więc na bok (bo wiadomo: kolej, napady na pociągi, saloony i wszystkie te kowbojskie motywy - standard), a skupili się na prezentacji głównych bohaterów: jest więc nieco o wampirze imieniem Skinner Sweet oraz wampirzycy Pearl Jones, zarysowani zostają również ich wrogowie - również zresztą wampiryczni. Złymi są tu ci, którzy w wampirycznej Ameryce są grupą trzymającą władzę. Dobrymi - ci, którzy ewoluowali w krwiopijców nowej generacji - takiej, która światła się nie boi. Scenarzyści tak naprawdę zrobili wartościowanie moralne bohaterów w obrębie ich własnego świata. W ogólnym rozrachunku więc wszyscy są źli. Widzicie już jak to się ma do "opisania powstawania Ameryki"?
Autorzy nie robili zbędnych podchodów i nie wdając się w metaforyzowanie najzwyczajniej w świecie ludzi zastąpili wampirami, zamiast ciekawej obyczajówki dając czytelnikom ociekający krwią komiks akcji. Jeśli jest tu coś z horroru, to tylko z takiego najniższej klasy, wyzutego z tajemnicy i zaskoczenia. Zbliżenia na wampirze kły, rozszarpane gardła, blade lica i groteskowe pozy amerykańskich krwiopijców - hej, czy to aby na pewno nie parodia?
Stephen King kreśli losy Skinnera Sweeta pokazując, że tak jak pisarzem jest bardzo dobrym, tak do zostania wybijającym się z tłumu scenarzystą komiksowym droga w jego przypadku jest jeszcze długa i kręta. Scott Snyder - określany już mianem scenarzysty komiksowego - wypada niewiele lepiej. Rysownik, Rafael Albuquerque, choć stosuje świetny zabieg dostosowania kreski do okresu, o którym rysuje, również ponad przeciętność nie wyskakuje. Pod względem poziomu określenie "przeciętny do bólu" pasuje do "Amerykańskiego wampira" idealnie. To taki zlepek scen i kwestii, o których możemy powiedzieć, że gdzieś już je słyszeliśmy, ale tak naprawdę nie mają nawet odniesienia do filmu czy literatury, aż tak są ograne.
To jeszcze nie koniec złych wieści. Kwestia wielkiej pompy wokół tego komiksu, o której wspomniałem w pierwszym akapicie, to potwierdzenie tezy o ostatecznym krachu dobrej tradycji komiksów spod szyldu Vertigo. Wydawnictwo promujące rzeczy wartościowe, inne od głównonurtowych, zlało się obecnie swoją ofertą z całą resztą amerykańskiej komiksowej papki. Charakterystyczne logo nie będzie już synonimem ciekawych formalnie poszukiwań w komiksie z USA.
Jest w tym wszystkim jeszcze coś na pocieszenie: to dopiero początek historii o amerykańskim wampirze, a jak głosi pradawne przysłowie: żółtodziobowi drugą szansę dać należy. "Prawda jest taka, że dopiero się rozgrzewamy" - pisze w posłowiu Scott Snyder. Oby nie dostali zawału przy pierwszej pompce i oby ta obietnica znalazła jakieś pokrycie w wartości kolejnych tomów komiksu.
"Amerykański wampir". Scenariusz: Scott Snyder i Stephen King. Rysunki Rafael Albuquerque. Tłumaczenie: Paulina Braiter. Wydawca: Egmont 2011