Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

wtorek, 6 października 2009

Pofestiwalowe fykrti

Autor: Dominik Szcześniak

MFKiG numer 20 zakończony. Uczestnicy i goście musieli odespać natłok komiksowych wrażeń - jednym udało się to szybciej (dzięki czemu można zaczerpnąć wiedzy na temat pofestiwalowych wrażeń m.in. u Olgi Wróbel, Karola Konwerskiego, Marcina Podolca, Mariusza Zawadzkiego oraz Otoczaka, który zaserwował najlepszą fotorelację z rzeczonej imprezy - jedno z kultowych zdjęć kultowych miejsc zobaczyć możecie obok), innym wolniej (dlatego naszą wersję wydarzeń dostajecie tak późno). Jako, że nie dało rady być wszędzie, pozwolę sobie na kilka wypunktowanych wrażeń z imprezy, zwieńczonych - mam nadzieję - jakimś genialnym podsumowaniem:

1. Goście i uczestnicy. Zapowiadałem z żalem, że będą prawie wszyscy, tymczasem okazało się, że byli wszyscy plus nawet jeszcze kilka osób ponad plan. Międzynarodowy Festiwal Komiksu okazał się być imprezą, którą bez najmniejszej przesady można określić mianem "święta komiksu", w dodatku święta, zrzeszającego nie tylko najbliższych krewnych i znajomych królika, ale też twarze zupełnie nieznane. To nie było popijanie piwka w gronie znajomych w Lublinie czy w Warszawie. To była komiksowa impreza pełną gębą.

2. "Międzynarodowy" - ten przymiotnik swego czasu był obiektem drwin ze strony komentujących. Po ostatnim weekendzie w Łodzi nie ma drwiny. Kto chcia
ł, mógł sobie pogadać ze sławami międzynarodowego kalibru - Scottem Lobdellem, Peterem Milliganem, Nickiem Abadzisem, Ivanem Brunem, Ramonem Perezem, Igorem Baranko, Dennisem Kitchenem. Ci Panowie przechadzali się po budynkach Textilimpeksu i Łódzkiego Domu Kultury, gotowi w każdym momencie strzelić autograf czy zamienić słówko. Rozmawiając ze Scottem spytaliśmy go: "I jak Ci się podoba? Prawie jak w San Diego, co?", na co odparł: "Lepiej, chłopaki, lepiej niż w San Diego". I choć po zacytowaniu tego żartu Dennisowi, ten lekko się usmiechnął i zrobił wykład komparatywny na ten temat, nie ma wątpliwości, że poziom organizacyjny imprezy był bardzo wysoki.

3. Peter i Nick. Jeśli komuś z Czytelników nie udało się otrzymać autografu któregoś z Panów, to winnym mogę być ja (albo knajpa Affogato, w której na posiłek trzeba było czekać dwie godziny). Grafik obu twórców był strasznie napięty, ale trzymali się dzielnie. I choć jednemu z nich zalało pokój, drugi któregoś wieczora się zagubił i obaj zgodnie narzekali na brak alkoholu przez pierwszą godzinę obecności w "Wytwórni", impreza im się spodobała. Nick o wrażeniach poinformuje na blogu wydawnictwa First Second, Peter z kolei dał znak przed momentem. "To był jeden z najbardziej przyjaznych i interesujących konwentów, na jakich byłem. Świetnie, że umiejscowiony został w tak intrygującym mieście. Szkoda, że poślizgałem się tylko po jego powierzchni" - napisał.

4. Aspekt towarzyski. Wszyscy piszą, że pod tym względem było świetnie. I było. Od piątkowych pogadanek w Affogato, poprzez piątkowe tańce w "Łodzi Kaliskiej", po sobotnie dyskusje na temat "skandalu związanego z przypięciem orderu do polaru". Towarzyskość imprezy zostanie zapewne ujawniona już niebawem w słynnej sesji fotograficznej Macieja Pałki wykonanej "aparatem, który z każdego wyciągnie najgłupszą minę".

5. Aspekt laurowy. Grand Prix konkursu zdobyła praca Grzegorza Janusza i Jacka Frąsia, jednak po raz drugi z rzędu zdobywcy tego zaszczytnego tytułu zostali p
rzyćmieni przez Bartosza Sztybora, który w sobotni wieczór gramolił się na scenę wielokrotnie. I choć za każdym razem, gdy na niej się pojawiał, było dużo radości, to w pewnym momencie Bartek potrafił również zasiać konkretną powagę, krytykując brak obecności komiksu na szóstym Kongresie Kultury Polskiej.

6. Aspekt ziniolowy. Odbyłem gigantyczną ilość rozmów z twórcami, Czytelnikami, wielbicielami i hejtersami "Ziniola" i wielkie dzięki dla wszystkich za uwagi. Okazało się, że najlepszą platformą wymiany zdań i opinii jest jednak spotkanie w cztery oczy, a nie wypisywanie komentarzy pod postami. Liczę na powtórkę za rok (lub za sześć miechów w Warsz
awie). A sam "Ziniol" się ukazał, więc tych, którzy jeszcze nie nabyli - zachęcam do wykonania tego kroku.

Podsumowując, krótko i zwięźle: na Łódź nie ma bata. Za rok też trzeba być.

1 komentarz:

Anonimowy pisze...

By budować, nie trzeba kupować ziemi