Rysownik, ilustrator, "nasz człowiek w Soleil". Współautor "Strażników Orlego Pióra", "Słynnych polskich olimpijczyków" oraz antologii "Copyright", "11/11 = Niepodległość" i "Likwidator - Alternative". Wykonywał ilustracje do "Nowej Fantastyki", "Newsweeka" czy "Playboya". Wiele z jego fantastycznych prac można zobaczyć na prowadzonym przez niego blogu. W październiku ukazał się drugi z "Epizodów z Auschwitz", zatytułowany "Raport Witolda", z jego rysunkami. O pracy nad nim oraz o planach na przyszłość rozmawiam z Arkadiuszem Klimkiem.
Dominik Szcześniak: Czy praca nad "Epizodami" nie wpłynęła na tempo pracy "naszego człowieka w Soleil" (jak Cię określił Maciek Pałka) nad albumem dla tego wydawnictwa? Wszystko idzie zgodnie z planem?
Arkadiusz Klimek: Właściwie to nie. Projekt ten został zawieszony. Nie będę mówił z jakich przyczyn na forum, kto wie o co chodzi, ten wie. A i dzięki wielkie Maciejowi za określenie mnie mianem "naszego człowieka" i w ogóle thx wszystkim za wsparcie i dobre słowo – macie u mnie piwo (znów kto wie, ten wie). Mogę tylko dodać, że już w tym momencie pracuję nad czymś innym, z inną ekipą, z innego kontynentu.
Czy "Raport Witolda" był wymagającym komiksem do narysowania, jeśli chodzi o dokumentację? Mógłbyś opisać jak ten komiks powstawał?
Oj, tak. Tony materiałów do przestudiowania, godziny spędzone nad analizą każdej fotografii, konsultacje z historykami i takie tam. W końcu byłem już tak obcykany, że sam zaczynałem znajdować myki, które umknęły ekipie z muzeum – np. napis na dachu kuchni z 1941 roku. Musiałem dość mocno trzymać się tutaj dokumentacji – odtwarzałem obóz praktycznie od zera – ponieważ stan dzisiejszy znacznie odbiega od tego z lat 40 – 42.
"Raport" nie jest narysowany w sposób toporny, jak inne komiksy historyczne tworzone w Polsce. Są miejsca na przestoje akcji, na sceny milczące, kadry nie są przeładowane tekstem... taki był zamysł? By nie zanudzić, a ukazać sprawę w sposób atrakcyjny?
Ogromna zasługa Michała. Znamy się już prawie jak Łyski z pokładu Idy, pracujemy ze sobą parę lat, nauczyliśmy się więc jak ta forma ma wyglądać, jak budować planszę, napięcie, oddech. Jak "opowiadać historię", by nie zmęczyć czytelnika. Jak zauważyłeś, komiksy historyczne są mocno szlachtowane przez scenarzystów ogromną ilością informacji, które, czasami nawet nie z ich winy, musiały znaleźć się w formacie. Traci na tym przestrzeń obrazu, przekaz zostaje rozmyty, a to co jest największym atutem komiksu – rysunek - ginie gdzieś w ferworze walki, przegrywa z na wskroś zaborczym tekstem. Szczęściem możemy pracować z inwestorami, którzy – mimo ram wyznaczonych przez serię – pozwolili nam na dużą swobodę i interpretowanie zdarzeń i obrazu. Zresztą to ma być tylko zachęta do sięgnięcia po lektury, po informacje, których nie można i nawet nie da się zamknąć w 32 stronach. A z mojej strony – miałem tutaj troszkę więcej czasu na pracę niż w przypadku "Olimpijczyków", więc i efekty są lepsze.
Jak układała się współpraca z Michałem przy tej produkcji? Czy poza scenarzystą, konsultowałeś się jeszcze z kimś innym? Czy ktoś "stał Ci nad głową" podczas rysowania?
Michał pisze fachowe i bardzo szczegółowe scenariusze, więc praktycznie nie było sytuacji, jak w innych zleceniach, gdzie musiałem wysilać zwoje mózgowe i zastanawiać się, co autor miał na myśli. Był także pierwszym, surowym recenzentem moich plansz, zawsze bezbłędnie wyczuwając moje spadki i zwyżki formy, dojeżdżając mnie za słabsze kadry, które, po pierwszej fali złości, faktycznie poprawiałem. Jestem pięciominutowym furiatem. A co do stania nad głową – to faktycznie siedziało nade mną kilku historyków, którzy kadr po kadrze, chodak po chodaku, cegła po cegle, sprawdzali wszystko czy jest zgodne z prawdą.
Póki co w dwóch wydanych odcinkach serii różni czytelnicy mieli okazję oglądać rysunki dwóch autorów. W "Ofierze" ujrzymy trzeciego. To jest zaplanowana rotacja? Powrócisz w kolejnych odsłonach serii?
Jak Świętowid da, to może i wrócę. W tym momencie mam trochę inne plany, nadzieje i oczekiwania, a co z tego wyniknie – czas pokaże. Przede mną obrona licencjatu, godziny spędzone nad linorytami, parę wystaw tu i tam, jak i życie studenckie, które w zeszłym roku jakby nie istniało.Czy uważasz, że ten dość duży projekt ma szansę powodzenia? Zaistnienia nie tylko w świadomości garstki komiksiarzy, ale też trafienia do ludzi niezainteresowanych komiksem?
Myślę, że jak coś ma odrodzić zainteresowanie sztuką komiksu wśród szerszego odbiorcy, to właśnie to. Ale być może się mylę – w Polsce, po wojnie, przez lata komunizmu systematycznie zabijano w narodzie wiedzę i miłość do jakiejkolwiek formy sztuki – od słowa po obraz i niestety efekty tej propagandowej walki mamy dzisiaj – pół-analfabetyczne społeczeństwo, używające wulgaryzmów zamiast słów, o totalnym braku wyczucia, podążającym za medialnym chłamem, jak cielęta na rzeź. Kiedyś wulgaryzm był zarezerwowany tylko dla artysty i chłopa, ponieważ obaj sprawowali podobne funkcje w społeczeństwie: karmili je, tylko w innym wymiarze. I mieli na to przyzwolenie, gdyż ludzie nie mogli się bez nich obejść. Dzisiaj „artystą” może być każdy, każdy może przeklinać.
Ja staram się nie przeklinać, gdyż artystą nie jestem. Wydaje mi się, że jestem rzemieślnikiem, który musi opanować swój kunszt do perfekcji. A kiedy to nastąpi, wtedy może będę się tak mógł nazywać czasem – za słowami mojego profesora od malarstwa, Piotra Jargusza, który twierdzi, że artystą się nie jest, artystą się tylko bywa.
Aby odbudować, lub zbudować rynek potrzebne są długofalowe i dalekosiężne przedsięwzięcia, dlatego też pokładam nadzieję w tej serii – jak i pokładałem wcześniej w „Olimpijczykach”. Im więcej się mówi o komiksie, widzi się go sprzedaje w różnych formach – od komercji (jeśli można powiedzieć o komercji na tym niedorozwiniętym rynku) po dzieła wybitne i ponadczasowe. Im więcej tym lepiej.
Ilustracje:
1. Arkadiusz Klimek we własnej osobie,
2. okładka drugiego zeszytu "Epizodów z Auschwitz", zatytułowanego "Raport Witolda",
3 i 4. szkice do "Raportu Witolda".
Dominik Szcześniak: Czy praca nad "Epizodami" nie wpłynęła na tempo pracy "naszego człowieka w Soleil" (jak Cię określił Maciek Pałka) nad albumem dla tego wydawnictwa? Wszystko idzie zgodnie z planem?
Arkadiusz Klimek: Właściwie to nie. Projekt ten został zawieszony. Nie będę mówił z jakich przyczyn na forum, kto wie o co chodzi, ten wie. A i dzięki wielkie Maciejowi za określenie mnie mianem "naszego człowieka" i w ogóle thx wszystkim za wsparcie i dobre słowo – macie u mnie piwo (znów kto wie, ten wie). Mogę tylko dodać, że już w tym momencie pracuję nad czymś innym, z inną ekipą, z innego kontynentu.
Czy "Raport Witolda" był wymagającym komiksem do narysowania, jeśli chodzi o dokumentację? Mógłbyś opisać jak ten komiks powstawał?
Oj, tak. Tony materiałów do przestudiowania, godziny spędzone nad analizą każdej fotografii, konsultacje z historykami i takie tam. W końcu byłem już tak obcykany, że sam zaczynałem znajdować myki, które umknęły ekipie z muzeum – np. napis na dachu kuchni z 1941 roku. Musiałem dość mocno trzymać się tutaj dokumentacji – odtwarzałem obóz praktycznie od zera – ponieważ stan dzisiejszy znacznie odbiega od tego z lat 40 – 42.
"Raport" nie jest narysowany w sposób toporny, jak inne komiksy historyczne tworzone w Polsce. Są miejsca na przestoje akcji, na sceny milczące, kadry nie są przeładowane tekstem... taki był zamysł? By nie zanudzić, a ukazać sprawę w sposób atrakcyjny?
Ogromna zasługa Michała. Znamy się już prawie jak Łyski z pokładu Idy, pracujemy ze sobą parę lat, nauczyliśmy się więc jak ta forma ma wyglądać, jak budować planszę, napięcie, oddech. Jak "opowiadać historię", by nie zmęczyć czytelnika. Jak zauważyłeś, komiksy historyczne są mocno szlachtowane przez scenarzystów ogromną ilością informacji, które, czasami nawet nie z ich winy, musiały znaleźć się w formacie. Traci na tym przestrzeń obrazu, przekaz zostaje rozmyty, a to co jest największym atutem komiksu – rysunek - ginie gdzieś w ferworze walki, przegrywa z na wskroś zaborczym tekstem. Szczęściem możemy pracować z inwestorami, którzy – mimo ram wyznaczonych przez serię – pozwolili nam na dużą swobodę i interpretowanie zdarzeń i obrazu. Zresztą to ma być tylko zachęta do sięgnięcia po lektury, po informacje, których nie można i nawet nie da się zamknąć w 32 stronach. A z mojej strony – miałem tutaj troszkę więcej czasu na pracę niż w przypadku "Olimpijczyków", więc i efekty są lepsze.
Jak układała się współpraca z Michałem przy tej produkcji? Czy poza scenarzystą, konsultowałeś się jeszcze z kimś innym? Czy ktoś "stał Ci nad głową" podczas rysowania?
Michał pisze fachowe i bardzo szczegółowe scenariusze, więc praktycznie nie było sytuacji, jak w innych zleceniach, gdzie musiałem wysilać zwoje mózgowe i zastanawiać się, co autor miał na myśli. Był także pierwszym, surowym recenzentem moich plansz, zawsze bezbłędnie wyczuwając moje spadki i zwyżki formy, dojeżdżając mnie za słabsze kadry, które, po pierwszej fali złości, faktycznie poprawiałem. Jestem pięciominutowym furiatem. A co do stania nad głową – to faktycznie siedziało nade mną kilku historyków, którzy kadr po kadrze, chodak po chodaku, cegła po cegle, sprawdzali wszystko czy jest zgodne z prawdą.
Póki co w dwóch wydanych odcinkach serii różni czytelnicy mieli okazję oglądać rysunki dwóch autorów. W "Ofierze" ujrzymy trzeciego. To jest zaplanowana rotacja? Powrócisz w kolejnych odsłonach serii?
Jak Świętowid da, to może i wrócę. W tym momencie mam trochę inne plany, nadzieje i oczekiwania, a co z tego wyniknie – czas pokaże. Przede mną obrona licencjatu, godziny spędzone nad linorytami, parę wystaw tu i tam, jak i życie studenckie, które w zeszłym roku jakby nie istniało.Czy uważasz, że ten dość duży projekt ma szansę powodzenia? Zaistnienia nie tylko w świadomości garstki komiksiarzy, ale też trafienia do ludzi niezainteresowanych komiksem?
Myślę, że jak coś ma odrodzić zainteresowanie sztuką komiksu wśród szerszego odbiorcy, to właśnie to. Ale być może się mylę – w Polsce, po wojnie, przez lata komunizmu systematycznie zabijano w narodzie wiedzę i miłość do jakiejkolwiek formy sztuki – od słowa po obraz i niestety efekty tej propagandowej walki mamy dzisiaj – pół-analfabetyczne społeczeństwo, używające wulgaryzmów zamiast słów, o totalnym braku wyczucia, podążającym za medialnym chłamem, jak cielęta na rzeź. Kiedyś wulgaryzm był zarezerwowany tylko dla artysty i chłopa, ponieważ obaj sprawowali podobne funkcje w społeczeństwie: karmili je, tylko w innym wymiarze. I mieli na to przyzwolenie, gdyż ludzie nie mogli się bez nich obejść. Dzisiaj „artystą” może być każdy, każdy może przeklinać.
Ja staram się nie przeklinać, gdyż artystą nie jestem. Wydaje mi się, że jestem rzemieślnikiem, który musi opanować swój kunszt do perfekcji. A kiedy to nastąpi, wtedy może będę się tak mógł nazywać czasem – za słowami mojego profesora od malarstwa, Piotra Jargusza, który twierdzi, że artystą się nie jest, artystą się tylko bywa.
Aby odbudować, lub zbudować rynek potrzebne są długofalowe i dalekosiężne przedsięwzięcia, dlatego też pokładam nadzieję w tej serii – jak i pokładałem wcześniej w „Olimpijczykach”. Im więcej się mówi o komiksie, widzi się go sprzedaje w różnych formach – od komercji (jeśli można powiedzieć o komercji na tym niedorozwiniętym rynku) po dzieła wybitne i ponadczasowe. Im więcej tym lepiej.
Ilustracje:
1. Arkadiusz Klimek we własnej osobie,
2. okładka drugiego zeszytu "Epizodów z Auschwitz", zatytułowanego "Raport Witolda",
3 i 4. szkice do "Raportu Witolda".
3 komentarze:
Po wywiadzie z Michałem spodziewałem się, że ten będzie trochę szerszy. :) W każdym razie cieszę się, że wrzuciliście plansze bez koloru.
no widzisz - nikomu nie dogodzisz :)
ale podlinkowany jest najlepszy jak do tej pory wywiad z Kirkorem, autorstwa Macieja przecież. Fakt, że nieco stary, ale wciąż ciekawy jak diabli.
Prześlij komentarz