Zapraszamy
do lektury fragmentu nowej książki Jerzego Szyłaka, zatytułowanej „Coś
więcej, czegoś mniej. Poszukiwanie formuły powieści graficznej w
komiksie 1832-2015”. Ziniol patronuje tej publikacji.
Stassen, Deogratias, Deogratias. Opowieść o Rwandzie (2009)
„Deogratias jest dziełem wyjątkowym, zasługującym na to, by stanąć na jednej półce z poświęconym Holokaustowi Mausem Arta Spiegelmana – napisał Dawid Głownia w recenzji komiksu Stassena zamieszczonej na jego blogu. – Stassenowi udało się osiągnąć to przede wszystkim ze względu na dwa powody: po pierwsze, nie dał zawładnąć opowieści skalą ludobójstwa w Rwandzie, po drugie zaś, nie wykorzystał konwencji komiksu do tego, by uczyć czytelnika historii. Pod tym pierwszym względem nie da się uniknąć porównań do Mausa. Miast punktem centralnym komiksu uczynić wydarzenia, skoncentrował się na historii kilku ludzi, którzy znaleźli się w centrum szaleństwa. Opowieść o czystkach etnicznych, w których życie stracić mogło nawet milion osób, nabrała kameralnego charakteru. Artysta nie zdecydował się na wywoływanie tanich emocji poprzez ukazanie widoku tysięcy zakrwawionych ciał, masowych gwałtów i egzekucji. W Deogratiasie na palcach jednej ręki można policzyć bohaterów, którzy stracili swe życie podczas czystek. Ludobójstwo w komiksie istnieje, ale gdzieś poza kadrami, w dialogach, czy szalonych oczach bohatera. Deogratias w większym stopniu niż samego konfliktu, dotyczy skutków jakie wywarł on na psychice chłopca, który chciał tylko przeżyć swój pierwszy raz i napić się czasem urwagwy – bananowego piwa”.
W podobnym duchu utrzymana jest recenzja Dominika Szcześniaka, który w zakończeniu swojego tekstu o Deogratiasie napisał: „Formalnie komiks podzielony jest na cztery rozdziały. Każdy z nich stanowi jeden dzień z życia Deogratiasa. […] Stassen ukazuje rozpad moralny jednostki/jednostek. W Deogratiasie taki rozpad pod wpływem zaistniałych zdarzeń spotyka niemal wszystkich, lecz najdosadniej ukazany jest na przykładzie Deogratiasa. Z żywego młodzieńca zamienia się w psa. Gówniarską fascynację dziewczęcymi spódnicami zamienia na niepohamowany popęd. Urwagwę, swój ulubiony napój, traktuje zarówno jako narzędzie zemsty, jak i odtrutkę na przyczynę, z jakiej sam dla siebie stał się psem. Najważniejszym plusem komiksu Stassena jest to, że jego brutalna wymowa nie opiera się na ukazywaniu masowych mordów, krwi i flaków. Takich scen w Deogratiasie nie ma. Równocześnie jest to komiks, który porusza bardziej, niż tysiąc krwawych obrazów i jest w stanie zainteresować tematem ów «świat, który w tamtym czasie obserwował wszystko spokojnie z boku», przed telewizorem”.
Obszerny tekst na temat komiksu Stassena znajdziemy też w Narracji w powieści graficznej Kamili Tuszyńskiej. Co prawda, autorka tego opracowania wykorzystuje Deogratiasa przede wszystkim jako przykład, który pozwala jej omówić różne strategie analityczne i metody badań, ale przy okazji przedstawia kilka tropów interpretacyjnych. Między innymi zwraca ona uwagę na okładkę komiksu: „[…] jej połowę stanowi pełne gwiazd niebo w kolorze zakrzepłej krwi. Niebo gwiaździste nad skulonym Deogratiasem, chłopcem, który po tragedii w Rwandzie mentalnie zamieni się w psa, nieprzypadkowo odsyła do imperatywu kategorycznego Immanuela Kanta. Kwestia moralności, odpowiedzialności za ludobójstwo, jest głównym tematem tego komiksu. […] Pytanie, które zadaje Deogratias, brzmi: kto tak naprawdę ponosi winę za rzeź w Rwandzie? Próbując udzielić odpowiedzi, w ramach krytyki postkolonialnej, Stassen dekonstruuje dwie metanarracje: europocentryzm oraz szerszy znaczeniowo uniwersalistyczny etnocentryzm”.
A nieco dalej zauważa: „W tej powieści graficznej prawie wszyscy biali bohaterowie prezentują postawę europocentryczną. Nie ukrywając pogardy wobec, ich zdaniem, leniwych Rwandańczyków, francuski weterynarz stwierdza: «praca dla białych to niezły interes» – «naprawdę płacą za obijanie się». To zdanie najlepiej oddaje przekonania europocentryczne: to «inni» pracują dla «białych». Oraz że „Świat przedstawiony w tej powieści graficznej dzieli się na białych i nie-białych”.
W dalszej części swoich rozważań Tuszyńska przechodzi do omówienia drugiego ze wskazanych pojęć i stwierdza, że „Etnocentryzm przejawia się w wywyższaniu własnego narodu lub grupy, a także w postawie i przekonaniu o tym, że własna kultura stanowi punkt odniesienia podczas opisu i oceny kultur innych grup społecznych”. Następnie zaś pokazuje, w jaki sposób w komiksie Stassena przedstawiany jest etnocentryzm Hutu, którzy stanowili osiemdziesiąt pięć procent populacji Rwandy i których przeświadczenie o własnej wyższości było utrwalane przez program nauczania w szkole, przez pełen pogardy sposób wypowiadania się o Tutsi, sposób wyrażania się o nich w rozmowach codziennych (w tym nazywanie ich „karaluchami”. Na pozór Tuszyńska zaprzecza swoim wcześniejszym rozpoznaniom, ponieważ opisuje wrogość jednej czarnoskórej grupy etnicznej wobec drugiej, ale w finale tej części jej rozważań pojawia się stwierdzenie, że: „[…] sami przedstawiciele Hutu o wywołanie konfliktu oskarżają białych”, i na potwierdzenie tych słów cytuje wypowiedź, którą w komiksie wygłasza Tutsi (Bosco), a kończy Hutu (Deogratias): „To biali nas tak między sobą poróżnili! Wpisali nam te nazwy [Hutu, Tutsi, Twa – K.T.] do dokumentów! Zanim [przyszli, zanim] zasiali ziarno niezgody, zanim nas zniewolili, żyliśmy tu ze sobą w pokoju… [w tym miejscu odzywa się Deogratias:] w krainie mlekiem i miodem płynącej”. Warto odnotować, że motyw ów nie kończy się w komiksie na tej jednej kwestii. Kilkadziesiąt stron dalej rysownik pozwala nam zajrzeć do dowodu osobistego jednego z bohaterów, gdzie widzimy wpisane nazwy: Hutu, Tutsi, Twa.
Nieco dalej Tuszyńska pisze: „Stassen czuje, że i on, jako Europejczyk, ponosi część winy za ludobójstwo. W warstwie obrazowej dodatkowo podkreśla to stylizacja wizualna dwóch bohaterów na twórcę albumu: brat Filip i sierżant mają rysy twarzy łudząco przypominające Stassena. […] Stassen rozprawia się z europocentryzmem jako metanarracją organizującą życie milionów ludzi (zarówno kolonizatorów, jak i kolonizowanych), dekonstruując ją w opowiadaniu na kilku poziomach. […] Dzięki ich odsłonięciu i skompromitowaniu zostaje wyśmiana cała postawa europocentryczna. Jednocześnie autor na planie fabularnym oraz czysto wizualnym przedstawia konsekwencje, sposób, w jaki odczuły tę metanarrację jej ofiary. Identyfikacja wizualna w komiksie przebiega dwutorowo: jeden poziom to wspomniana identyfikacja autora z «oprawcami» (rysy twarzy), a druga to identyfikacja ofiar z zaszczutymi zwierzętami – dlatego Deogratias zostaje narysowany jako pies”.
W następnej części swoich rozważań o Deogratiasie (czy też na marginesie Deogratiasa) Tuszyńska wprowadza rozróżnienie na dwie metody czytania tekstów: hermeneutyczną, która polega na tym, że czytamy tekst tak, jak chciałby być on czytany przez autora, i dekonstrukcyjną, która ma być metodą czytania przez odbiorcę, ale o której autorka cytowanej rozprawy pisze: „czytamy tekst tak, jak chciałby on być czytany sam przez siebie”. I dalej stwierdza, że: „Przeprowadzona wcześniej analiza albumu Stassena zgodna zarówno z intencją autora, jak i z metodą hermeneutyczną, prowadzi do następujących wniosków:
1. Przedstawiciele morderczego plemienia (Hutu) dokonali rzezi na przedstawicielach innego (Tutsi).
2. Jest to działalność tak niezgodna z uniwersalną naturą ludzką, że powinna być definiowana w kategoriach zezwierzęcenia.
3. Ktoś musi ponosić winę za owo zezwięrzęcenie.
4. Zezwierzęceniu winni są biali, którzy kiedyś nadali nazwy plemionom, co uświadomiło ich członkom ich podziały, a później rządzili w koloniach, podjudzając antagonizmy między plemionami.
5. Biali są winni także temu, że gdy już doszło do wojny etnicznej, nie wrócili i nie ingerowali w jej przebieg”.
Wcześniej Tuszyńska napisała, że „[…] czytając powieść graficzną zgodnie z pierwszą metodą, dekonstrukcyjną, i skupiając się na postaci Deogratiasa, odbiorca otrzymuje klasyczną lekturę studium szaleństwa. A szaleniec w żaden sposób nie może być odbierany jako typowy reprezentant pewnej zbiorowości, niczego nie dowiemy się o ogólnych zdarzeniach rozgrywających się w Rwandzie ani tym bardziej o uniwersalnych zasadach kierujących naturą ludzką. Jedyne, co można wyciągnąć z powieści graficznej, to historię utraty zdrowia psychicznego konkretnej jednostki, natomiast wszelkie przyczyny rzezi w Rwandzie zostają nadal niewyjaśnione. Odbiorca nie może zjednoczyć się z Deogratiasem jako wariatem, może jedynie śledzić fakty, które doprowadziły go do szaleństwa. Zarazem zapoznanie się z tymi faktami w żaden sposób nie wniesie jakichkolwiek informacji o sytuacji politycznej kraju, w którym żyje szalony chłopiec. Jednocześnie taka postawa odbiorcy staje poniekąd w poprzek intencjom autora, który w bardzo jednoznaczny sposób skonstruował tekst tak, by był jednoznaczny: nagle rzeź w Rwandzie staje się szczegółem. Szczegółem, który w przytoczonej powyżej interpretacji powieści graficznej jako «opowieści o Rwandzie» – czytaniu zgodnie z drugą metodą, hermeneutyczną – był dominantą”.
Tuszyńska proponuje jeszcze szereg rozstrzygnięć szczegółowych w kwestii tego, co Stassen pokazał lub chciał pokazać w swoim komiksie, jakie były jego intencje i jak można odczytywać poszczególne epizody opowieści o Deogratiasie, pozwolę sobie jednak na ich pominięcie w moim sprawozdaniu z lektury jej tekstu i przejdę do sedna mojego wywodu. Otóż, uważam, że autorka Narracji w powieści graficznej popełnia kilka zasadniczych błędów w interpretacji omawianego komiksu, polegających na tym, że przypisuje jego autorowi intencje zaprezentowane w ramach omawiania metody hermeneutycznej i że uważa, iż czyta Deogratiasa wbrew intencjom Stassena, gdy posługuje się metodą dekonstrukcyjną.
Zarówno Głownia, jak i Szcześniak podkreślają, iż dobrze się stało, że Stassen „nie wykorzystał konwencji komiksu do tego, by uczyć czytelnika historii”, ale obaj umieszczają w swoich tekstach informacje o tym, co się stało w Rwandzie w 1994 roku, ponieważ bez ich przywołania nie są w stanie wyjaśnić, o czym ten komiks opowiada. Takie informacje przedstawia również Tuszyńska. I w jej przypadku można odnieść wrażenie, że interpretuje raczej owe informacje, a nie komiks Stassena, gdyż uzasadnienia dla jej wniosków nie można znaleźć w komiksie (który nie jest lekcją historii), można natomiast w tekstach Ryszarda Kapuścińskiego i Wojciecha Tochmana, na które autorka się powołuje. Powiedziałbym nawet, że w jeszcze większym stopniu są one uzasadniane na podstawie informacji z tych tekstów, których w swoich rozważaniach Tuszyńska nie przytacza, i że z tej przyczyny jej wnioski zdają się zawieszone w próżni. O winie Belgów i Francuzów możemy przeczytać w Wykładzie o Ruandzie Kapuścińskiego, o winie przedstawicieli Kościoła w Dzisiaj narysujemy śmierć Tochmana. Z komiksu Stassena na temat roli, jaką te narody, te instytucje i ludzie je reprezentujący odegrali w ludobójstwie w Rwandzie, nie dowiadujemy się praktycznie niczego.
Jak napisał Dominik Szcześniak, w Deogratiasie akcja trwa zaledwie cztery dni. W ich czasie tytułowy bohater podejmuje cztery próby otrucia różnych osób (dwóch białych, dwóch czarnych), ale Tuszyńska skupia się tylko na tych pierwszych. Osobami, którym Deogratias podaje truciznę, są: Francuz – były sierżant wojsk, które stacjonowały w Rwandzie przed masakrą 1994 roku (w scenach retrospektywnych widzimy go dwukrotnie: gdy wraz z żołnierzami Hutu dokonuje kontroli drogowej i gdy umożliwia zabójcom przejście do bezpiecznej Strefy Turkusowej), oraz Bosco, który w retrospekcjach pojawia się jedynie pod koniec, jako jeden z przywracających porządek żołnierzy, przed którymi Hutu uciekali do Strefy Turkusowej. Świadczy to o tym, że jest on członkiem dowodzonych przez Paula Kagame sił wojskowych, które w lipcu 1994 roku pokonały wojsko Rwandy i (odpowiedzialne za rzeź) bojówki Interahamwe. Jako trzeciemu, Deogratias podaje truciznę Juliusowi, który należy do Hutu i który w dniu rozpoczęcia ludobójstwa przyszedł do jego domu i zmusił do pójścia z pozostałymi członkami bojówki, a potem także do innych czynów. W ostatnim dniu bohater komiksu próbuje otruć belgijskiego misjonarza – Filipa, który przybył do Rwandy niedługo przed krwawymi zdarzeniami.
Europocentryzm – czy wręcz: rasizm – jakim legitymują się białoskóre postacie w komiksie, jest czymś niewątpliwym, oczywistym, a nawet łopatologicznie przez Stassena przedstawionym jako postawa niemądra i szkodliwa, tym samym zaś przez autora komiksu wyszydzonym. Można zatem powiedzieć, jak to zrobiła Tuszyńska, że została ona w komiksie zdekonstruowana. Nie ma jednak prostego wynikania pomiędzy postawą europocentryczną a rwandyjskim ludobójstwem. Hutu nie zabijali Tutsi dlatego, że wcześniej pracowali dla białych, którzy traktowali ich z wyższością (i – nierzadko – pogardą). Prawdę powiedziawszy, nie wiem, w jaki sposób owe karykaturalne obrazy mają odpowiadać na pytanie: „Kto tak naprawdę ponosi winę za rzeź w Rwandzie?”, i z wywodu Tuszyńskiej tego się też nie dowiaduję.
W pięciopunktowym podsumowaniu interpretacji, którą nazywa hermeneutyczną, Tuszyńska nie wspomina ani o europocentryzmie, ani o rasizmie, a jedynie o tym, że ludobójstwu winni są biali, którzy kiedyś nadali nazwy plemionom, co uświadomiło ich członkom wewnętrzne podziały, a później rządzili w koloniach, podjudzając antagonizmy między plemionami. W komiksie pojawiają się tylko trzy obrazki, które można uznać za poświęcone temu problemowi. Pierwsze dwa pokazują Bosco i Deogratiasa rozmawiających ze sobą i wypowiadających zacytowaną wcześniej kwestię. Trzeci to moment, w którym Pigmej Augustyn pokazuje swój dowód osobisty członkom bojówki Interahamwe, a my możemy zobaczyć, że jest w nim wpisana przynależność etniczna. Na podstawie tych trzech obrazków trudno byłoby sformułować wniosek o winie białych, a już zupełnie nie da się z nich wyczytać tezy o podjudzaniu antagonizmów między plemionami. Na ten temat więcej niż z komiksu dowiemy się z reportaży i materiałów informacyjnych o charakterze historycznym (z których korzysta także Tuszyńska), a nawet z Wikipedii. To w nich możemy przeczytać, że przynależność etniczną zaczęli mieszkańcom Rwandy wpisywać do dowodów Belgowie, którzy ten kraj skolonizowali; że Belgowie byli także tymi, którzy podsycali nienawiść pomiędzy obiema grupami.
Ryszard Kapuściński w Wykładzie o Ruandzie napisał, że w kastowo podzielonym społeczeństwie od stuleci Tutsi odgrywali rolę przywódców i to oni też byli przez Belgów traktowani jako grupa uprzywilejowana. Kiedy jednak w połowie XX wieku w Rwandzie nasiliły się tendencje niepodległościowe inspirowane właśnie przez Tutsich, ci sami Belgowie zainicjowali rewolucję, która – jak napisał reporter – miała charakter antyfeudalny. Chłopi (Hutu) wystąpili przeciwko swoim panom (Tutsi) i dokonali krwawej masakry. W 1962 roku Rwanda uzyskała niepodległość, a rząd stworzyli w niej Hutu. Pogromy Tutsi powtarzały się, uciekali więc oni za granicę, gdzie żyli w obozach uchodźców. W 1973 roku w wyniku zamachu stanu władzę w Rwandzie przejął Juvénal Habyarimanta, który wzmacniał swoją dyktaturę, podsycając kastową i etniczną nienawiść. Tymczasem uchodźcy Tutsi kilkakrotnie próbowali się zorganizować i odbić utracony kraj. W 1990 roku w Ugandzie powołali organizację Narodowy Front Ugandy, stworzyli dobrze wyszkoloną armię partyzancką i zaatakowali. Habyarimanta poprosił o pomoc prezydenta Mitteranda, który wysłał do Rwandy francuskich spadochroniarzy.
„Partyzanci chcieli walczyć z reżimem Habyarimanty, ale woleli nie ryzykować wojny z Francją: nie mieli szans. Przerwali więc ofensywę na Kirgali, ale pozostali w Ruandzie, zajmując na stałe jej północno-wschodnie obszary. Kraj de facto został podzielony, z tym że obie strony traktowały to jako stan tymczasowy, prowizoryczny”.
W owym „stanie tymczasowym” sprawujący w Rwandzie Hutu zaczęli intensywną akcję propagandową, w ramach której dowodzili, że Tutsi to obca rasa, która przyszła do Rwandy znad Nilu, podbiła rdzennych mieszkańców i zaczęła ich wykorzystywać. Do szerzenia treści propagandowych wykorzystywano dziennik „Kangura” i dwie stacje radiowe Radio Rwanda i RTML, które cieszyło się niezwykłą popularnością: powszechne było nazywanie Tutsi „inyenzi”, czyli karaluchami, i nawoływanie do zrobienia z nimi porządku. Jednocześnie siedmiokrotnie powiększona została armia rwandyjska, rozpoczęto też tworzenie masowej, paramilitarnej organizacji o nazwie Interahamwe i szkolenie jej członków. I to właśnie oni byli głównymi sprawcami mordów. Impulsem do rozpoczęcia masakry Tutsi była śmierć Habyarimanty, którego samolot został zestrzelony, gdy podchodził do lądowania, ale przygotowania do niej rozpoczęto dużo wcześniej. Bojówki Interahamwe, uzbrojone w maczety, dzidy i nabijane gwoździami maczugi, ruszyły do akcji w całym kraju, zagrzewane do mordowania przez Radio, które kilka razy dziennie nadawało apel: „Śmierć! Śmierć! Groby z ciałami Tutsi są wypełnione dopiero do połowy. Spieszcie się, aby zapełnić je do końca!” W przypadku, gdy nie wiadomo było, czy dana osoba jest Tutsi, czy Hutu, wystarczyło sprawdzić jej dowód osobisty, co zresztą wielokrotnie robiono.
Z utworu Stassena tego wszystkiego się nie dowiemy, ponieważ nie wykorzystał on konwencji komiksu do tego, by uczyć czytelnika historii, za co chwali go Dawid Głownia. Nie mam jednak wątpliwości, że wiedza ta jest nam niezbędnie potrzebna, żeby ten komiks zrozumieć. I że im więcej wiemy, tym więcej w komiksie jesteśmy w stanie zauważyć, a czasem możemy zauważyć za dużo. Tym, którzy wiedzą, skromny i nierzucający się w oczy obraz dowodu z wpisaną doń przynależnością etniczną przypomina o tym, jak rozpoznawano ofiary, ale też o tym, że to kolonizatorzy owo rozróżnienie wprowadzili i utrwalili. Dwie sceny słuchania radia, w tym moment podania informacji o śmierci prezydenta, to – znowu skromny – sygnał roli, jaką rozgłośnia odegrała w zbrodni. Nauczyciel w szkole reprezentuje długotrwały proces indoktrynacji. A religijne obrazki i napisy w chacie Juliusa (a właściwie jego matki) przypominają o tym, że wiele tysięcy ofiar zginęło właśnie w kościołach, w których się schronili, wierząc, że tu znajdą ocalenie, ale też o tym, że Kościół faworyzował Hutu, a wiele osób duchownych (z plemienia Hutu) brało aktywny udział w ludobójstwie. W komiksie możemy zobaczyć kadr, w którym ojciec Stanislas odmawia Hutu prawa wejścia do kościoła. Kolejny raz widzimy go na następnej stronie, za kierownicą samochodu jadącego w kolumnie innych pojazdów i mówiącego do brata Filipa, który siedzi obok: „Zrobiliśmy, co było w naszej mocy, bracie Filipie. Musimy uciekać. Pozostanie tutaj byłoby samobójstwem”. W filmie Shooting Dogs (2005) jest scena, w której wysłannicy ONZ ewakuują jedynie ludzi o białym kolorze skóry (w tym księży), pozostawiając Tutsi na pewną śmierć. Ale w filmie tym jeden z księży decyduje się jednak zostać z ukrywającymi się, wiedząc, że zginie.
Zaczerpnięta spoza komiksu wiedza o Rwandzie i Rwandyjczykach pozwala inaczej spojrzeć nie tylko na wątki związane z ludobójstwem. W jednej ze scen komiksu pochodząca z Tutsi Apolinaria służy za tłumaczkę weterynarzowi, który wyjaśnia, że dobra krowa ma małe rogi i wielkie wymiona, prezentując przy tym tubylcom takie właśnie zwierzę. Dziewczyna dodaje od siebie, że krowa ta jest śliczna jak wieprz, z czego Rwandyjczycy się śmieją. Scena ta nabiera szczególnego znaczenia, gdy przeczytamy to, co o przedkolonialnej przeszłości Tutsi napisał Kapuściński: „Ich największym i właściwie jedynym bogactwem było bydło – krowy zebu, odmiana o długich, szablistych, pięknych rogach. Tych krów nie zabijano – były święte, nietykalne. […] Krowa była miarą wszystkiego: bogactwa, prestiżu, władzy”.
W Wykładzie o Ruandzie krowy, krowy zebu odgrywają rolę symboliczną. Kapuściński wiąże bowiem obraz przemian w opisywanym kraju z ich losem. Rozwój stad jest przyczyną odbierania ziemi Hutu i ich niezadowolenia. Rewolucja i pozbawienie władzy Tutsi wiąże się z tych krów zabijaniem, a tęsknota za zielonymi wzgórzami Rwandy, na których można wypasać swoje stada, jest w narracji reportera siłą, która napędza działania uchodźców i wzmaga ich pragnienie powrotu. Jeśli rozumiemy symboliczne znaczenie owych krów (które kilkakrotnie pojawiają się w komiksie, niejako „przechodząc” przez kadry), zrozumiemy również niestosowność wypowiedzi weterynarza, świadczącej dobitnie (ale i subtelnie) o jego europocentryzmie i braku poszanowania dla kultury ludzi, wśród których przebywa, a nawet o jej nieznajomości. Dostrzeżemy wówczas także przyczynę, dla której Stassen rysuje demonstrowaną przez weterynarza łaciatą krowę (najpewniej rasy holenderskiej, pospolicie występującej także w Polsce) w sposób karykaturalny: skraca jej rogi do rozmiaru małych wyrostków, skraca też nogi i monstrualnie powiększa wymiona, a nawet każe się wić jej ogonowi, w rezultacie upodobniając ją do świni. Ostateczny rezultat nie jest wynikiem braku umiejętności rysownika, ale próbą pokazania, jak na demonstrowane zwierzę patrzą Rwandyjczycy*.
Czytając komiks Stassena, warto pamiętać, że dla Belgów podstawą do odróżnienia Tutsi od Hutu był „bardziej europejski” wygląd tych pierwszych. Mieli oni bowiem dłuższe i węższe nosy oraz bardziej pociągłe twarze. Na kartach Deogratiasa z ust Rwandyjczyków padają zapewnienia, że nikt – poza białymi – w ich kraju nie pyta o przynależność etniczną, co można odczytać jako stwierdzenie, iż różnica, o której mowa, jest wyimaginowana i została im narzucona. Może jednak chodzi o to, że to pytanie jest niepotrzebne, bo różnica jest widoczna na pierwszy rzut oka. Stassen bowiem, rysując Tutsi, konsekwentnie daje im pociągłe twarze i wydłużone nosy. Różnica między słownymi zapewnieniami postaci, a tym, co widzimy na obrazkach, jest w tym przypadku tak wyraźnie (choć pod warunkiem, że wiemy, na co patrzeć) widoczna, że musimy uznać, iż rysownik celowo buduje swoją opowieść, opierając ją na różnicach pomiędzy tym, co postacie mówią (w tym: deklarują), a tym, co się dzieje. Przy czym w komiksie wszelkie deklaracje wybrzmiewają wyraźnie, natomiast zdarzenia są pokazywane migawkowo, wyrywkowo i niechronologicznie.
W każdym bodajże Europejczyku obraz gwieździstego nieba, zwłaszcza zaś przedstawienie ogromu rozgwieżdżonego nieba z małą sylwetką ludzką pod nim się znajdującą, musi wywołać skojarzenie z myślą Immanuela Kanta, zanotowaną w Krytyce praktycznego rozumu: „Dwie rzeczy napełniają umysł coraz to nowym i coraz to wzmagającym się podziwem i szacunkiem w miarę tego, im częściej, im dłużej nad nimi rozmyślamy: niebo gwiaździste nade mną i prawo moralne we mnie”**. W przypadku Deogratiasa skojarzenie to winno jednak ustąpić wobec sposobu postrzegania nieba w mitach Rwandyjczyków, przedstawionego w samym komiksie. W scenie oprowadzania rodziców brata Filipa po muzeum przedstawia go Apolinaria, która mówi, że dawni mieszkańcy Rwandy „Wierzyli, że duchy umarłych mieszkają w krainie cieni, gdzie knują spiski przeciwko żywym, a nocą rozświetlają niebo nad Rwandą”. Ów mit doskonale tłumaczy, dlaczego nadejście nocy nie napełnia umysłu Deogratiasa podziwem i szacunkiem, ale wywołuje w nim lęk i przerażenie, w wyniku których przemienia się on w psa. Tłumaczy też, dlaczego pewnego razu przemienia się w psa także w dzień, ponieważ jest to dzień, w którym gwiazdy na niebie pozostają widoczne, co Stassen podkreśla, powtarzając ich widok aż trzy razy na dwóch stronach.
Tuszyńska napisała, że Deogratias został narysowany jako pies, ponieważ Stassen dokonał wizualnej identyfikacji ofiar z zaszczutymi zwierzętami. Wydaje się, że jest to chybione rozpoznanie, ponieważ bohatera komiksu trudno uznać za ofiarę, chociaż z postrzeganiem go w takiej roli mamy do czynienia także w tekście Głowni, opisującego go jako chłopca, który chciał tylko przeżyć swój pierwszy raz i napić się czasem bananowego piwa. Celne rozpoznanie widziałbym raczej w tekście Szcześniaka, w miejscu, w którym pisze on, iż Deogratias traktuje Urwagwę zarówno jako narzędzie zemsty, jak i odtrutkę na przyczynę, z jakiej sam dla siebie stał się psem. Deogratias jest bowiem mordercą. Wyciągnięty z domu przez bojówkarzy Interahamwe pod wodzą Juliusa, idzie z nimi. Na początku wydaje się, że robi to dlatego, by uratować przebywającą u niego Beninę (dziewczynę Tutsi, z którą właśnie przeżył „swój pierwszy raz”). Potem on sam mówi dziewczynie, że robi to po to, by ratować jej braci, a ona zwraca uwagę, że dotąd nigdy w ten sposób o Tutsi nie mówił. Łatwo się jednak domyślić, że idąc z Interahamwe, robił to samo, co oni. W końcu on sam przyznaje się do tego, że zabił matkę Beniny – Venetię, jej siotrę Apolinarię i ją samą. A ze słów Juliusa dowiadujemy się, że wcześniej także je zgwałcił. W tym momencie Deogratias mówi: „Oni mnie zmusili”. Za niewinnego jest uważany również przez Bosco, który – nawiązując do rozmowy, jaką odbyli przed rozpoczęciem akcji komiksu, mówi mu: „Nie jesteś w ogóle o nic podejrzany”. On sam jednak ma poczucie winy, które odzywa się w nim, ilekroć na niebie pojawiają się gwiazdy.
Głownia, Szcześniak i Tuszyńska wydają się zgodni co do tego, że Deogratias truje kolejne osoby w akcie zemsty. Rozpoznanie jego działania w ten sposób jest jednak próbą racjonalizacji i ujednoznacznienia czynu, który w komiksie przedstawiony jest jako nieracjonalny i niejednoznaczny. Tuszyńska ma rację, gdy pisze, że „Jedyne, co można wyciągnąć z powieści graficznej, to historię utraty zdrowia psychicznego konkretnej jednostki, natomiast wszelkie przyczyny rzezi w Rwandzie zostają nadal niewyjaśnione. Odbiorca nie może zjednoczyć się z Deogratiasem jako wariatem, może jedynie śledzić fakty, które doprowadziły go do szaleństwa. Zarazem zapoznanie się z tymi faktami w żaden sposób nie wniesie jakichkolwiek informacji o sytuacji politycznej kraju, w którym żyje szalony chłopiec”. Myli się jedynie co do tego, że nie było to zgodne z intencjami autora.
Stassen w swoim komiksie nawet nie próbuje wyjaśniać przyczyn rzezi w Rwandzie, nie podaje też informacji na temat sytuacji politycznej w tym kraju. Pozostawia jedynie pewne tropy, które dociekliwemu czytelnikowi pozwolą znaleźć te informacje i wyjaśnienia gdzie indziej. Kwestią do interpretacji jest, czy robi tak dlatego, że uważa, iż czytelnicy potrzebną wiedzę mają, czy też chce odbiorców komiksu zmusić do jej poszukiwania. Nie tłumaczy też przyczyn morderstw, jakich za pomocą trucizny dokonuje Deogratias, czytelnicy sami to robią, tak jak zrobili to cytowani krytycy. I podobnie jak oni zazwyczaj ignorują fakt, iż wśród otrutych (i przeznaczonych do otrucia) znalazły się osoby stojące po obu stronach barykady: dwóch czarnych i dwóch białych, żołnierz i ksiądz, Tutsi i Hutu. Owszem, w retrospekcjach widzimy, co osoby te robiły w czasie, gdy dokonywało się ludobójstwo, ale nie widzimy przyczyny, dla których powinny zostać zabite. Tutaj, podobnie jak w przypadku informacji na temat sytuacji politycznej, wyjaśnienia trzeba szukać poza komiksem. I zaryzykowałbym twierdzenie, że Deogratias dokonał tych zbrodni właśnie dlatego, że otrute przez niego osoby reprezentowały siły obarczane winą za rzeź w Rwandzie przez innych, chociaż można go szukać także w dość enigmatycznych zdaniach, które on sam wypowiada pod koniec komiksu: „Musiałem ich zabić… Wiedzieli, co robią psy”.
W reportażach i w opracowaniach na temat rzezi w Rwandzie jest mowa o winie wojsk francuskich, których przybycie powstrzymało marsz partyzantów Tutsi, i winie wojsk ONZ, które otrzymały zakaz interwencji, kiedy rzeź miała miejsce, które jednak później chroniły uciekających morderców. W komiksie i jednych, i drugich reprezentuje ten sam żołnierz. Winą obarcza się też bojówki Interahamwe, czyli rwandyjskich ekstremistów, których reprezentantem jest u Stassena Julius. Brat Filip reprezentuje w komiksie i Belgów, których polityka kolonialna doprowadziła do eskalacji konfliktu etnicznego, i Kościół, który nie tylko nie pomógł, ale i wspierał Hutu. Bosco reprezentuje partyzantów Tutsi, którzy prowadząc wojnę z rządem Rwandy, przyczynili się do wzrostu wrogości wobec własnych pobratymców i którzy też byli oskarżani o wcześniejsze dokonywanie masakr Hutu, na które ci w końcu odpowiedzieli masakrą na wielką skalę. Pamiętając o tym, łatwo możemy uznać, że Deogratias truje tych ludzi, bo są winni. Nie powinniśmy jednak zapominać o tym, że on sam także nie jest bez winy. Że za słowami „Dobrze się spisaliśmy”, padającymi z jego ust pod koniec komiksu, kryją się liczne akty mordu, w tym zabójstwo Venetii, Beniny i Apolinarii. Fakt ten każe zastanowić się, czy przypadkiem nie dokonuje on swoich zbrodni, by ciężar własnej winy – na zasadzie wyparcia i przeniesienia – przerzucić na innych.
Kapuściński napisał, że „[…] w Ruandzie chodziło o to, żeby śmierć zadał każdy, żeby zbrodnia była produktem masowego, niejako ludowego i wręcz żywiołowego wystąpienia, w którym udział wzięliby wszyscy – aby nie było rąk, które nie umoczyłyby się we krwi ludzi, uznanych przez reżim za wrogów”. Stassen przedstawił Deogratiasa jako człowieka bez właściwości, pozbawionego ambicji, nijakiego (matka Beniny nazywa go zerem), leniwego, nawet niesympatycznego. Jest on właściwie tak nijaki, że trudno przejąć się jego losem. Ale Deogratias jest nikim, bo w utworze Stassena ma grać rolę Każdego ze średniowiecznego moralitetu. Jest on taki sam, jak wszyscy Hutu, a jednocześnie różni się od nich tym, że jego umysł nie wytrzymał ciężaru gwiaździstego nieba nad głową (lub moralnego prawa w nim samym).
* Osobiście uważam, że to z dostrzeganiem takich właśnie treści w komiksach (i innych przekazach fabularnych) powinna się wiązać ich lektura antropologiczna.
** I. Kant, Krytyka praktycznego rozumu, przekł. B. Bornstein, Kęty 2002, s. 158.