22 grudnia 2010 roku zdecydowali, że muszą coś razem zrobić. I zaczęli robić komiks. Marcin Podolec wziął na swoje barki scenariusz i tusz, Barbara Okrasa - szkic i kolor. Kiedy ona zrobiła swoje na dziesięciu planszach, pałeczkę przejmował on, dopieszczał je i oddawał jej, by ona dopieściła jeszcze bardziej. I tak w koło Macieju. Robota szła na całego. Plansze, które zdecydowali się pokazać internetowej publice wywoływały "ochy" i "achy". To była ręczna robota, dziesiątki małych kadrów, duszna atmosfera, thriller. Później nastąpiło "lekkie zwolnienie w okresie sesyjnym", podczas którego młodzi autorzy oddawali się poważnym sprawom, a jakiś czas później o uszy zainteresowanych obiła się informacja, że Marcin Podolec robi komiks samodzielnie.
Po lekturze komiksu "Wszystko zajęte" można by stwierdzić, że powyższa historia jest o wiele ciekawsza niż ta, która została w nim opisana. Oczywiście nie są one ze sobą w jakikolwiek sposób powiązane, a burzliwa współpraca (określenie trochę na wyrost) jest co najwyżej ciekawostką. Niemniej jednak świadomość tego, co było w zestawieniu z tym, co jest nasuwa kilka spostrzeżeń.
Słowa od autora albumu "Wszystko zajęte", znajdujące się na skrzydełkach komiksu brzmią między innymi: "Zależało mi na otwartych przestrzeniach" oraz "scenariusz miał wiele wersji". Otwartych przestrzeni w komiksie faktycznie jest mnóstwo. Autor bądź traktuje je bardzo dosłownie, ukazując przestrzeń miasta, domu, łazienki, czy nawet blatu w zakładzie pogrzebowym, bądź metaforycznie, kiedy serią niemych kadrów sięga do głów bohaterów. Jednocześnie stosuje wiele zbliżeń bądź schematów przestrzennych, które po dłuższym z nimi obcowaniu tworzą bardzo duszną atmosferę. Czy więc chodzi mu o ukazanie, że nawet tam, gdzie miejsca jest mnóstwo, nie sposób skumulować wszystkich myśli?
Bohaterów tego tajemniczego komiksu jest kilku: bracia, prowadzący biznes pogrzebowy, prawdopodobnie bliźniacy, starsza pani w okularach, jako jedyna zapewniająca im robotę, piękna kobieta, do której jeden z braci smali cholewy i druga piękna (a może nie), od której chce uciec. Jest też cieć w zoo, są zwierzęta. Wszyscy zostają wplątani w historię o... no właśnie, o czym? Opis wydawcy sugeruje thriller, ale autor rezygnuje z thrillera na rzecz opowieści obyczajowej, a po lekturze można natomiast stwierdzić, że jest to oczywiście komiks o miłości (banał), prawdopodobnie komiks o śmierci (banał), być może komiks o pogoni za szczęściem i cenie, jaką za nie trzeba zapłacić, a całkiem możliwe, że jest to po prostu komiks o tym, że sowy nie są tym, czym się wydają.
Historia Podolca płynie "opustoszałymi ulicami na planie miasta Łodzi (...) i rozwidla się na kolejne równoległe do siebie odnogi, które nie mają szansy na spotkanie". I być może problem tkwi w tym, że rozwidla się za bardzo. Tak bardzo, że niektórzy uznają, iż popada w bełkot, przerost formy nad treścią. Inni natomiast - w tym ja - w tej wielości interpretacji odnajdą coś ciekawego. Przyciągającego do kolejnej lektury.
Choć w momencie współpracy z Okrasą skonsultowany z Robertem Wyrzykowskim scenariusz był gotowy, to jednak wersji miał wiele. To, że autor nie wiedział do czego zmierza, jest w albumie widoczne. Być może dominuje w nim opowieść o toksycznym związku i poszukiwaniu pretekstu do wyrwania się z niego - przecież Podolec (wspólnie z Robertem Popieleckim) za podobny pomysł/komiks, tyle, że skondensowany do trzech plansz zdobył nagrodę na tegorocznym Festiwalu Komiksu w Łodzi. Być może jest to jednak thriller - przecież wątek idealnie pasujący do tego gatunku również się pojawia. A może jednak komiks o miłości?
Ten komiks przeznaczony jest dla czytelników, którzy lubią duże ilości "prawdopodobnie" i "być może".
W nawiązaniu do zasygnalizowanej na wstępie współpracy na polu graficznym, należy nadmienić, że album, który dostajemy do rąk, wygląda jak wypieszczone cacko. Nie ma linii, która wyszłaby za ramy kadru, nie ma brudów, chropowatości. Są proste kolory, proste kreski, a zamiast podmalówek i szkiców - komputer. Czy to dlatego rysunki Podolca wydały mi się mniej podolcowate, niż w "Czasem" lub "Kapitanie", a czcionka i dymki i sposób rysowania postaci przywiodły na myśl prace Marcina Surmy?
"Wszystko zajęte" to komiks intrygujący i tajemniczy. I nie dla wszystkich. Jak na pełnoprawny autorski debiut Marcina Podolca, za dużo kręci się wokół niego innych nazwisk, przez co ta "autorskość" rozwidla się na wiele mniejszych uliczek, na których stoją jakieś postaci i podpowiadają. I tych podpowiedzi jest tyle, że bardzo łatwo jest się zgubić.
Ja dałem się zgubić. I dam jeszcze nie raz, nawet jeśli przy którymś z kolei podejściu zdam sobie sprawę z tego, że autor robi mnie w konia.
Ja dałem się zgubić. I dam jeszcze nie raz, nawet jeśli przy którymś z kolei podejściu zdam sobie sprawę z tego, że autor robi mnie w konia.
Wszystko zajęte. Autor: Marcin Podolec. Wydawca: kultura gniewu 2012
Komiks można nabyć tutaj: Sklep.gildia.pl
Tak kibicowaliśmy:
8 komentarzy:
Komiks narysowany wybornie, ale scenariusz niestety kuleje. Trudno powiedzieć o czym w ogóle jest...
@ Dominiku: nie robi w konia. Za pierwszym czytaniem też tak pomyślałem, ale po drugim, zanim zasiadłem do polterowej recki, znalazłem swoje "być może" i "prawdopodobnie" i nawet jestem przekonany, że tak można czytać ten komiks, jak sobie umyśliłem. Mi się bardzo podoba.
Tak myślę, że w ramach polterowych dni z kulturą i gniewem, jutro poleci ta recenzja, a nie inna, którą planowałem. Niech jakiś dialog będzie :)
pozdrrr
tO mY: Dialog - tak, poproszę! Jestem bardzo ciekaw.
Ja prawdę mówiąc czytałem już ze 3 razy, za każdym z nich odnajdując nowe "być może". Żadne z nich się nie wykluczało.
W recenzji nie wspomniałem o jednej rzeczy: bardzo ciężko jest nie spojlerować, omawiając fabułę WZ.
Anonimie: dla jednych jest to siła, dla innych słaby punkt tego komiksu.
Proszę - tu klik
Reklamuję i Ziniola (brakowało mi fajnego zakończenia, więc posunąłem się do cytatu :) Jesteś sławny, wielebny.
tO mY: dobra recka, ale zaspojlerowałeś jedną relację pomiędzy bohaterami, która nie jest jasna od początku i wyjaśnia się - moim zdaniem - w odpowiednim momencie. Zło.
"Marcin Podolec na kartach Wszystko zajęte opowiada o tym ważnym momencie, w którym bliscy sobie ludzie muszą się oddalić w przestrzeni fizycznej, aby utrzymać zdrową higienę relacji osobistych. "
Celne "być może"! ALE opisujące tylko jeden wątek fabularny komiksu. A może autor i autorka pierwotnej wersji komiksu też doświadczyli tego momentu, co wpłynęło na losy Wszystko zajęte?
Szit... masz rację z tym spojlerem, ależ fatal. Nic, poszło w świat, najwyżej komuś zepsułem czytanie :)
"A może autor i autorka pierwotnej wersji komiksu też doświadczyli tego momentu, co wpłynęło na losy Wszystko zajęte?"
Biorąc pod uwagę zawirowania scenariuszowe, o których piszesz (Kuba Olelsak też o tym wspomina) - to jest dobry trop, ale prawdopodobnie stanowi jedno z wielu "być może", które czytelnikom zostawiłem do odkrycia.
Coś w tym jest. Gdy czytałem ten komiks po raz pierwszy myślałem świetne rysunki, beznadziejny scenariusz. po recenzji trochę zmieniłem pogląd, bo przeczytałem komiks po raz drugi. coś w tym jest, z tymi sowami zwłaszcza.
Prześlij komentarz