Autor: Łukasz Kowalczuk
Chimichanga* to imię stwora, który wykluł się z wielkiego jaja znalezionego przez pewną dziewczynkę. Dziewczynka ma na imię Lula, nosi brodę i należy do trupy cyrkowej. Nastały trudne czasy dla cyrkowców. Na nikim nie robią już wrażenia klowny, złota rybka o twarzy chłopca czy cyganka i jej tajemnicza koza. Wybawieniem może być tytułowy potwór, który ma nie tylko wilczy apetyt, ale bardzo szybko się uczy i jest w stanie szczelnie wypełnić namiot. Nikt jednak nie przewiduje nadchodzącej katastrofy...
Tę historię wymyślił i narysował Eric Powell, znany polskim czytelnikom jako twórca Zbira**. Klimat jest podobny, ale tym razem to komiks adresowany do całej rodziny (z dziećmi powyżej 6-7 lat). Jak filmy animowane Pixara czy innego Dreamworks. Porównanie nie jest przypadkowe - projekt Chimichanga powstawał bowiem z myślą o telewizyjnej kreskówce. Zleceniodawcy, jak wspomina autor, nic się nie podobało. Konkretnie – nie był to produkt odpowiedni dla najmłodszych. Jestem ciekawy, według jakich kryteriów wybiera się dziś produkcje, które trafiają na antenę? Z odsieczą przybyły dzieci Powella, które miały inne zdanie niż „eksperci” i wykazały o wiele większe zainteresowanie (czyt. nie dawały ojcu spokoju). Na szczęście dla nas, rzecz została ukończona pod postacią komiksu.
Miłośnicy stylu Powella poczują się tu jak w domu. Nietuzinkowi bohaterowie (główne postaci są świetne, ale moim ulubieńcem został Randy) narysowani czytelnie, z pazurem i szacunkiem dla tradycji jednocześnie. Słabo wypada tu jedynie zły charakter, który jest niestety nijaki. Zostaje wprowadzony stosunkowo późno - możliwe, że po wymyśleniu takiej galerii autorowi wyczerpały się na moment pomysły? Pierwotnie Chimichanga została opublikowana przez Albatross Exploding Funny Books jako trzyczęściowa mini-seria. Pierwsza wersja jest pozbawiona kolorów, na potrzeby zbiorczego wydania w Dark Horse dodał je siedmiokrotny (!) zdobywca Eisnera Dave Stewart. Zrobił kawał świetnej roboty, nie wyobrażam sobie tego komiksu w innej wersji (obawiam się, że byłby nieco za ponury?).
Opowieść o brodatej dziewczynce i zezowatym monstrum nie należy do skomplikowanych. Ma to być w końcu rozrywka familijna, gdzie granica pomiędzy dobrem a złem jest wyraźnie wytyczona a czytelnik nie musi się ani przez chwilę zastanawiać z kim powinien sympatyzować. Historia jest prosta, ale nie schematyczna dzięki pomysłowości Powella. To prawie 100 stron świetnego komiksu i materiał na kreskówkę (w trakcie lektury wyobrażałem sobie salwy śmiechu na sali kinowej). Być może, jeśli ekranizacja Zbira wreszcie powstanie i odniesie sukces, Chimichanga będzie następna w kolejce? Fajnie by było zabrać pociechę na coś takiego zamiast na siódmego Shreka.
* Za wikipedią: „Chimichanga - potrawa meksykańska. Rodzaj burrito smażonego na oleju lub maśle, popularna na północy Meksyku, szczególnie w stanach Sonora i Sinaloa. Pszenną tortillę o różnych rozmiarach pokrywa się farszem mięsnym i składa tworząc prostokątną torebkę. Często zdarzają się również inne dodatki, jak fasola, ryż, ser. Podawane z pikantnymi sosami lub guacamole”.
** Zbir/Goon, choć jest komiksem świetnym, nie zdobył uznania wśród polskich czytelników. Nie na taką skalę, na jaką zasługuje. Wszystkie trzy wydane przez Taurus Media odcinki można kupić bez problemu ponad pięć lat od momentu ich wydania. A może coś mnie ominęło i są to dodruki? Echhh, szkoda. W Stanach Goon zaczął być niedawno miesięcznikiem.