Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

środa, 1 sierpnia 2012

Kotton - Boettcher

Autor: Łukasz Kowalczuk
Oto lovecraftiański (a może lovecraftowski?) western stworzony przez Kamila Boettchera ze Starogardu Gdańskiego*. Opublikowany w czterech odcinkach na blogu autora i dostępny za darmo.
Mamy więc księgę zawierającą straszne tajemnice, przejście do innego świata i, obowiązkowo, dużo macek. A wszystko w sennym miasteczku, gdzieś na Dzikim Zachodzie. Ciekawa koncepcja. Można oczywiście pomarudzić, że to już było, ale jeśli wszystkie składniki są odpowiednio przygotowane i wymieszane (a może i wstrząśnięte) powinno z takiej mikstury wyjść minimum przyzwoite czytadło.
Czy w przypadku Kottona tak się stało?
Mam mieszane uczucia. Gdybym miał w skrócie opisać moje wrażenia po lekturze to przychodzi mi do głowy coś w stylu „budżetowego Templesmitha”. Przydałaby się większa dbałość o rysunki. Odnoszę niestety wrażenie, że „brudny” styl maskuje brak umiejętności. Nawet w przypadku takiej maniery przydałaby się u postaci jakaś anatomia (sylwetki, twarze, konie – nie, nie tylko ich plecy). 
Pojawiające się tu i ówdzie efekty z Photoshopa są moim zdaniem niepotrzebne (ze wskazaniem na efekty świetlne), przydają się jedynie czasem. Wiele kadrów jest zwyczajnie nieczytelnych. Traci na tym wszystkim scenariusz, który nie jest taki zły. Ogólnie opowieść trzyma się kupy, a to już coś biorąc pod uwagę, że całość ma około 100 stron! Czytelnik dostaje to czego się spodziewał, czyli komiks akcji bez artystycznych pretensji. Mamy więc czytadło, ale przyzwoite niestety momentami, głównie przez niedopracowaną warstwę graficzną.
Nie można odmówić Boettcherowi pracowitości i cieszy, że ten rysownik dostarcza regularnie kolejnych historyjek. Może gdyby któraś z nich powstawała z myślą o druku i trzeba by brać pod uwagę wyższe koszty, autor byłby gotowy się bardziej przyłożyć? Przyznaję bez bicia, jeszcze nie czytałem Bólu. Detektyw Chthulhu zapowiada się natomiast ciekawie. Boettchera stać na więcej, wystarczy przyjrzeć się całej masie prac publikowanych na blogu. No właśnie – dużo tego. A dużo nie zawsze znaczy dobrze. Autora nie gonią (chyba) terminy, nie stoi nad nim zły szef z komiksowej korporacji (to na pewno). Myślę, że warto nieco zwolnić i na efekty nie trzeba będzie nawet długo czekać. 
Poza tym cyfrowy nie musi oznaczać darmowy. Dziś widziałem wiadomość na temat Comic Melon, ptaszki ćwierkają o innych tego typu inicjatywach, które lada chwila się u nas pojawią. Nie umrę od wydania symbolicznej kwoty na „komputerowy” zeszyt, a dla twórcy będzie to zawsze jakaś forma zachęty.
Rzecz jasna nie piszę tu o kokosach, ale może znalazłby się grosz na jakiś mały serwer. Ja problemu z 4shared czy innymi rapidami nie mam, ale znam wiele osób, które na widok tego typu stron robią znak krzyża i uciekają w siną dal.
* Z reguły nie wspominam o miastach, z których pochodzą rysownicy czy scenarzyści, ale sąsiedzi z pomorskiego to inna sprawa.

Brak komentarzy: