Autor: Dominik Szcześniak
To nie jest zwykły western. Nie ma tu ani szybkostrzelnych, szlachetnych kowbojów, ani strasznych, łasych na skalpy Indian. Nie ma głównego bohatera, który chroni bezbronnych przed nieprawością, przejmuje się losem napotkanych na drodze żyjątek, a w saloonie pozwala sobie na wypicie symbolicznej szklanki whisky. Jest za to Bóg, Diabeł, humor oraz tytułowy bohater, który generalnie ma wszystko w dupie.
Tercet Jouvray (Olivier odpowiedzialny za scenariusz, Jerome za kreskę i Anne-Claire za kolory) posłużył się westernowym tłem do skromnej debaty teologicznej w oparach absurdalnego nieraz humoru. Bóg, którego spotyka ateista Lincoln, zgadza się z jego powszechnym wyobrażeniem jedynie połowicznie: owszem, jest starszym, siwobrodym panem, ale w żadnym wypadku nie jest przerażająco smutny, nie mówi archaizmami i często popełnia błędy, eksperymentując ze swoimi stworzeniami. Diabeł, również pojawiający się na drodze Lincolna, to koleżka który zawsze pomoże, a do pewnych zadań wynajmowany jest przez Boga. Czyli wszystko się zgadza.
Nie jest to dualizm jaki być powinien. Nie odróżnisz Boga od Szatana inaczej niż po wyglądzie. Sytuację podbarwia fakt, że idealne wypośrodkowanie stanowisk Dobra i Zła skumulowane jest w tytułowym bohaterze. Lincoln z dystansem podchodzi do obu Wielkich Panów, wierzy tylko w to, co widzi i zawsze ma w zanadrzu ciętą ripostę. Na skutek takiego a nie innego przebiegu spraw, Lincoln zostaje przez Boga obdarowany nieśmiertelnością, w związku z czym jego nastawienie ulega stopniowej weryfikacji, nawet do momentu, w którym zaczyna czynić dobro, a więc coś, czego do tej pory miał świadomość, ale niespecjalnie skłaniał się ku jakiejkolwiek formie jego realizacji.
Po raz pierwszy odkąd zajmuję się recenzowaniem, miałem ochotę przedstawić kilka cytatów z komiksu. Pomysł jednak porzuciłem, ponieważ okazało się, że musiałbym zacytować mniej więcej 70% albumu. Ograniczę się zatem do napisania, że dialogi skonstruowane są tutaj po mistrzowsku i co kilka stron powodują gromkie wybuchy śmiechu. A sposób, w jaki z dialogami współpracuje rysunek, powoduje, że dłonie składają się do oklasków.
Lincoln zbiera dwa albumy serii. Na Zachodzie ukazało się do tej pory sześć. Niedosyt jest więc jak najbardziej zrozumiały, zwłaszcza, że pochłania się ten komiks diabelnie szybko. Oczywistością jest, że po jego lekturze nie raz do niego wrócicie. Ile to będzie razy - zależy jedynie od wydawcy. Oby jak najszybciej wypuścił na rynek drugi tom.
Lincoln. Scenariusz: Olivier Jouvray. Rysunek: Jerome Jouvray. Kolor: Anne-Claire Jouvray. Tłumaczenie: Katarzyna i Małgorzata Margo Sajdakowskie. Wydawca: Mroja Press 2011
Komiks możesz kupić klikając w poniższe linki:
21 komentarzy:
Troszkę mnie znudził ten komiks, choć po wcześniejszym przeczytaniu kilku recenzji, spodziewałem się, że nie powinienem spodziewać się westernu z prawdziwego zdarzenia.
Zamiast "Tercet Jouvray", powinno chyba być Trio?
Może być trio! Mnie komiks bawił. Nie raz i nawet nie dwa. Dialogi Ci nie weszły? Zupełnie?
ależ "zwykłe" westerny dokonały żywota jakieś 50 lat temu
Marcin Zembrzuski: i co w związku z tym?
mnie bawił, śmieszył pierwszy zeszyt w tym tomie; drugi był już bez polotu.
a no tyle tylko, że nie ma nic niezwykłego w tym, że komiks ten nie wpisuje się w pierwotne (od wielu dekad nieaktualne) reguły westernu
to stereotypowe - krzywdzące - postrzeganie gatunku
odbieram to jako zwykłe czepialstwo. Poczytaj sobie komiksy z tego gatunku wydane w ostatnich latach w Polsce.
Ewentualnie mogę jeszcze specjalnie dla Ciebie dopisać, że chodziło np. o Lucky Luke'a.
Nie ma szans, żeby gatunek poczuł się pokrzywdzony.
"To nie jest zwykły komiks. Nie ma tu ani latających herosów w kolorowych trykotach, ani bezlitosnych geniuszów zła pragnących zagłady świata. (...) Są za to inteligentne dialogi, ładnie skomponowane kadry, a nawet ambitne treści wyzbyte dydaktyzmu (!). Ten komiks nie jest dla pięciolatków."
Nietrafione. Jeśli chcesz ośmieszyć wstęp recenzji, to robisz to nieudolnie. Zaznaczyłeś wcześniej, że jest to "stereotypowe" postrzeganie gatunku, czym ładnie wyjaśniłeś to, co chciałem napisać. Skoro więc sam sobie to wytłumaczyłeś, to nie rozumiem po co plączesz się w tych analogiach?
Zacząłem od ukazania stereotypu westernowego, po czym napisałem, że omawiany komiks w ten stereotyp się nie wbija. Filmowa analogia dotycząca tego, że westerny od 50 lat tworzy się inne, nie oznacza przecież, że ten stereotyp nie istnieje.
Nie chcę tu nic ośmieszać, po prostu wskazuję błąd rzeczowy. Nie wyjaśniam tego, co "chciałeś napisać". Napisałeś czym rzekomo jest zwykły western, a co z prawdą nie ma wiele wspólnego. Z perspektywy dnia dzisiejszego "Lincoln" jest właśnie zwykłym westernem, bo pozycje w tym stylu produkowane były na skalę masową na przełomie lat 60. i 70. Wstępem wprowadzasz więc czytelnika w błąd.
Nie plączę się z analogiami, to jest dokładnie to samo. Różnica polega na tym, że w westernowym wypadku nie widzisz nic złego, podczas gdybyś tak napisaną reckę komiksu znalazł w jakiejś gazecie, to byś podniósł raban. A przecież można ją tak samo wybronić - dotyczący komiksu stereotyp, jakoby był on sztuką trywialną, łopatologiczną i wyłącznie dla dzieci, także istnieje, prawda? I przecież autor recenzji wyraźnie we wstępie zaznaczył, że opisywany przez niego tytuł w ten stereotyp się nie wpisuje. Etc.
Zupełnie się nie zgadzam. Ale dziękuję za uwagi.
Chodzi o to, że przez uogólnienie sam powielasz stereotyp. Gdyby w tekście pojawiło się słowo "stereotyp", odgrywałoby kluczową rolę. Czyż ewentualny recenzent Polityki nie wprowadzałby w błąd czytelników wyjasniając w swojej recenzji, że dany komiks nie jest komiksem zwyczajnym, gdyż nie opowiada o superhero, nie jest dla dzieci, etc.? No bo co z tego wynika?
Wiem, że się trochę powtarzam, ale mam nadzieję, że powoduje to coś więcej, niż tylko uczucie deja vu.
Zwykły western = stereotyp. Jeśli brak Ci tego konkretnego słowa ("stereotyp") w pierwszym zdaniu recenzji, to spójrz na drugie, w którym wyraz "zwykły" tłumaczę stereotypową definicją westernu. Dlatego nawet jeśli tak skrupulatny czytelnik jak Ty został wprowadzony w błąd, to równie szybko powinien zostać z niego wyprowadzony. W ramach tego samego wstępu.
Zwykły = klasyczny. Nie ten, który kręcono w latach o których piszesz, ani nawet nie ten Leonowski, Eastwoodowski czy Costnerowski. Klasyczny. Saloon, kowboj, strzelanina, łapaj Indianina. Taki, na którym wychowało się całe pokolenie czytelników Ziniola w przedziale wiekowym 60-100 lat i dla których "zwykły western" jest komunikacją jednoznaczną. Taki, o którym wie każde pięcioletnie dziecko na długo zanim dowie się co to antywestern czy spaghetti western.
Analogie są nietrafione głównie dlatego:
"To nie jest zwykły komiks."
Ale jaki komiks? Jaki jego rodzaj? Ja pisałem o komiksowym westernie, dając wyraźnie do zrozumienia, że chodzi o ten klasyczny. Ty traktujesz komiks całościowo, mówisz o gatunku.
"Nie ma tu ani latających herosów w kolorowych trykotach, ani bezlitosnych geniuszów zła pragnących zagłady świata. (...) Są za to inteligentne dialogi, ładnie skomponowane kadry, a nawet ambitne treści wyzbyte dydaktyzmu (!). Ten komiks nie jest dla pięciolatków."
Aha, czyli mówisz o komiksie superbohaterskim. To właśnie tego słowa zabrakło w poprzednim zdaniu! Opisany przez Ciebie komiks rzeczywiście nie jest zwykłym komiksem superbohaterskim, bardzo sprawnie wyłamuje się stereotypom. Bardzo chciałbym taki komiks przeczytać!
Skąd pomysł, że podnosiłbym raban widząc recenzję komiksu w gazecie? Jeśli byłaby napisana tak niekonsekwentnie jak Twoja próbka, to pewnie bym olał, albo po prostu zwrócił uwagę, że zostało zjedzone jedno słowo (w przypadku Twojej próby - "superbohaterski")
"Czyż ewentualny recenzent Polityki nie wprowadzałby w błąd czytelników wyjasniając w swojej recenzji, że dany komiks nie jest komiksem zwyczajnym, gdyż nie opowiada o superhero, nie jest dla dzieci, etc.? No bo co z tego wynika?"
Wprowadzałby. Ale ponownie nie wiem do czego chcesz to podczepić. Jeśli miałbyś przearanżować wstęp mojej recenzji na tę modłę, brzmiałby on tak: "To nie jest zwykły komiks. Nie ma tu ani szybkostrzelnych, szlachetnych kowbojów, ani strasznych, łasych na skalpy Indian."
Wtedy nic by z tego nie wynikało i było by bez sensu.
Ale nie jest.
Wybacz śmietnik, usunąłem komentarze, bo ta dyskusja za chwilę byłaby pojebaniem z popierdoleniem, a w zasadzie już tym się staje. Ja się czepiam, Ty się nie zgadzasz, OK. Niech tak zostanie.
Cheers.
"Ze wstępu wynika, że masz na myśli western w ogóle. Nie napisałeś "western komiksowy", ani tym bardziej "westerny komiksowe wydane w Polsce". Napisałeś "western". Gatunek obejmujący różne dziedziny sztuki."
Recenzja którą przeczytałeś i na temat której się wypowiadasz jest recenzją CZEGO? komiksu? książki? filmu? spektaklu?
"Zwykły" nie oznacza "klasyczny". "Zwykły" oznacza "przeciętny", "typowy". Isn't it?"
Przeczytaj zdanie następujące po zdaniu w którym jest użyty wyraz "zwykły" i zastanów się co oznacza i w jakim kontekście został użyty.
Pisałeś o deja vu. Mam to samo czytając Twoje komentarze. Teraz w dodatku odwracasz jeszcze kota ogonem. Pozostaje mi tylko rozłożyć bezradnie ręce i zaprosić Cię do ponownego przeczytania całej powyższej dyskusji. Tym razem uważnie. Być może coś z tego wyniesiesz.
Kulturalnie próbuję zakończyć, bo porozumienie widocznie nie jest możliwe, ale Ty po prostu musisz mieć ostatnie słowo i koniecznie musisz dorzucić jeszcze jakieś złośliwości. Inaczej dzień stracony? Ego się skurczy? Sam przeczytaj to wszystko jeszcze raz, następnie pierdolnij się łbem o ścianę i może coś z tego wyniesiesz.
Wykasowałeś komentarze w trakcie kiedy pisałem swój, więc nie zauważyłem ich braku.
Dzięki za tę radę z łbem i ścianą, ale proszę nie bluzgaj w tym miejscu, jeśli to możliwe.
mniam.
popcorn oczywiście.
I zimne piwko.
Prześlij komentarz