Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

sobota, 22 maja 2010

"Miś Misza" - Kłudkiewicz

Autor: Dominik Szcześniak

Komiks Pawła
Kłudkiewicza z krótkiej formy komiksowej, nadesłanej na jeden z konkursów odbywających się przy MFK ewoluował w pełnokrwisty, 48-stronicowy album w twardej oprawie. Nieznany twórca, wypatrzony przez egmontowskich skautów, dostał więc to, o czym wielu polskich rysowników marzy: znakomity start. Lepszy nawet od twórców "Jeża Jerzego", którzy zanim tego zaszczytu dostąpili, tułali się po pomniejszych zinach i wydawnictwach. Paweł Kłudkiewicz dostał gigantyczną szansę i wskazówki, jak jej nie schrzanić. Czy ją wykorzystał?

Wskazówki dotyczyły równowagi. Komiks, wiszący na wystawie w Łódzkim Domu Kultury raził brakiem złotego środka - plansze poupychane były tekstem, panował na nich kompozycyjny chaos, w związku z czym jego lektura nie należała do najprzyjemniejszych. Ze świadomością tych mankamentów Paweł Kłudkiewicz zaczął tworzyć pełnometrażowy album. Z tą samą świadomością redaktor narysowany przez niego album zaakceptował, a wydawca opublikował. I niestety, nikt nie zdał tego egzaminu. Nikt nie nauczył się na błędach, które Kłudkiewicz popełnił w krótkiej konwentowej formie.

"Miś Misza: Oxygenesis" jest komiksem rozbuchanym, dającym reflektorami po oczach i nakazującym czytelnikowi brnięcie przez szereg miałkich metafor i nawiązań do popkultury.
"Świat rozlazł się w szwach jak nylonowe gacie na kwaśnym deszczu" - takim porównaniem rozpoczyna się historia, w której ciężko wskazać głównego bohatera oraz główny wątek. Te istotne kwestie giną w gąszczu podobnych grafomańskich zwrotów, które autor stosuje na każdej planszy, starając się zmieścić jak najwięcej słów na każdym, nawet najmniejszym kadrze. Intertekstualność, zastosowana w albumie, zdaje się być swawolna i łatwa do wychwycenia - na jednej z pierwszych stron (kadr z Miszą w towarzystwie książek Joyce'a, Chandlera i Dicka) Kłudkiewicz sygnalizuje jakim językiem będzie mówił jego bohater, jak długą podróż odbędzie i jak różnorodne perypetie go spotkają. Nie wspomina niestety, jak bezcelowe będzie to wszystko i jak bardzo wszystkie te stylizacje mu nie wyjdą.

Hołd, jaki autor mógł złożyć chociażby Tadeuszowi Baranowskiemu (patrz: ostatni kadr komiksu i ogólny "duch" unoszący się nad nim) w tak kiepsko skonstruowanym albumie stał się raczej profanacją. Tekst dominuje,
ale jest to tekst bez polotu. Szarpane dialogi i wyskakujące znikąd postaci sprawiają wrażenie komiksowego zappingu. Gwoździem do trumny są strzałki wskazujące w jaki sposób czytelnik ma śmigać po kadrach. U nestorów polskiego komiksu takie zabiegi pojawiały się często i były czymś uargumentowane. W "Misiu Miszy" pojawiają się tylko dlatego, że rysownik zdaje się gubić wątek i mieszać kolejność kadrów.

Mimo niezbyt pozytywnego tonu niniejszej recenzji, jest coś, co Paweł Kłudkiewicz w "Misiu Miszy" zrobił naprawdę świetnie: pokolorował ten komiks w taki sposób, że przegląda się go z prawdziwą przyjemnością, a błędy w kresce widać jedynie w sytuacji wgłębienia się w dany kadr.

"Oxygenesis" to zmarnowana szansa i debiut, który został wypuszczony na szerokie wody zdecydowanie zbyt wcześnie. Nawet zagrywka z tytułem ("Jeż Jerzy" - "Miś Misza") komiksu Pawła Kłudkiewicza w żaden sposób nie ratuje, a wręcz stawia go na pozycji przegranej. W związku z powyższym, napis z okładki komiksu - "odcinek pierwszy" - traktować można jako próbę przestraszenia odbiorcy. Choć z drugiej strony, gorzej już być nie może. Jeśli Paweł Kłudkiewicz da sobie dużo czasu i do świetnej kolorystyki dołączy umiejętność komiksowego rzemiosła to kto wie? Może "Miś Misza 2" będzie hitem roku 2020?

"Miś Misza: Oxygenesis". Scenariusz, rysunki i kolory: Paweł "Pawka" Kłudkiewicz. Wydawca: Egmont Polska 2010

5 komentarzy:

Łukasz Mazur pisze...

Ja niestety skończyłem lekturę gdzieś w połowie i póki co nie mam zbyt wielkiej ochoty, żeby ponownie zabrać się za przygody Miszy.

Szczególnie, że musiałbym ponownie przebrnąć przez zapomniany już początek historii.

mazol pisze...

Jak miło jest przeczytać to, co się samemu chciałoby napisać.

Anonimowy pisze...

celna recenzja. trzy razy podchodziłem do przeczytania komiksu, trzy razy poległem. czwartej szansy nie daję.

hds pisze...

Egmontowska wtopa, jeszcze większa jak w przypadku "Barbarzyńców".
Szkoda papieru, a szczególnie twardej oprawy.

pjp pisze...

Dzięki za o wiele sensowniejszą recenzję niż na Komiksomanii. Intertekstualność my ass.