Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

poniedziałek, 16 marca 2009

WSK: pot, alk i komiksy

Autor: Dominik Szcześniak

Mała sala (ew. "salka potu") to element bardzo zgrabnie charakteryzujący Warszawskie Spotkania Komiksowe. Na tej niewielkiej powierzchni, o której świat zewnętrzny zapomniał (brak okien), a jedyny powiew świeżości mógłby dochodzić od strony komnaty z napisem "shower" (na czas trwania spotkań niestety zamkniętej), odbywała się większość mityngów z pomniejszymi wydawcami, rysownikami bądź pasjonatami komiksu. W tym z redakcją "Ziniola". Pardon - z jednym z jej przedstawicieli. Pozostali zajęci byli prowadzeniem/doglądaniem spotkania z Christophem Heuerem.

Spotkanie się udało. Były pytania, były odpowiedzi, była sympatyczna atmosfera oraz, przede wszystkim - było duszno. Można by powiedzieć: same znajome twarze oraz konkretne informacje. No ale cholernie duszno. Rodzinna atmosfera plus fajne towarzystwo... ale ta duchota!

Pod koniec spotkania, Maciej Pałka bardzo trafnie skomentował warunki, jakie na tych niewielu metrach kwadratowych panowały:

"Salka potu to nie jest TA sala.
Salka potu to IDEA. Stan DUCHA!
To MY jesteśmy salką potu!"

I nad tym stwierdzeniem można się pochylić na moment. Pośmiać się, następnie zapłakać a później znowu pośmiać.

I zapłakać raz jeszcze. Bo powyższe wynurzenie jest niezwykle metaforyczne. Bo WSK to fantastyczne miejsce na nawiązanie nowych/rozwinięcie starych znajomości, na wypicie paru piw lub nachlanie się do nieprzytomności w towarzystwie kumpli. Na towarzyską integrację naszego małego babiloniku. Rodzinną atmosferę i fajne towarzystwo. Natomiast jeśli chodzi o całą resztę, to sprowadza się ona do bycia salką potu. Warsztaty, prelekcje gromadzące tłumy - tego nie ma. Są tylko komiksy, opcja pomazania komiksów przez ich autorów
i pusty portfel po afterparty. Warszawskie Spotkania Komiksowe nie bez kozery nazywają się więc Spotkaniami. Nie są konwentem ani festiwalem. Nie jedzie się na nie po to, by poduczyć się czegoś od doświadczonych twórców, podpatrzeć triki stosowane przez scenarzystów, czy dowiedzieć się czegokolwiek o warsztacie jednych i drugich. Są spotkaniami. A to, jak dobrze będziesz się na nich bawił, zależy od tego, ilu ludzi znasz, z iloma chcesz się poznać i czy jesteś w stanie zrobić to w określony niepisaną regułą, chmielowy sposób.

Ja bawiłem się świetnie.


Fotka rozpoczynająca niniejszy wpis pochodzi z bloga Marcina Podolca

8 komentarzy:

Anonimowy pisze...

Salka potu nie opuszczała nas też w Kawangardzie.

Anonimowy pisze...

very true- jak się nikoogo nie zna i nie chce poznać, to można się z godzinkę pobłąkać po obiekcie i zawijać do domu.

No i wiedziałem, że coś mi umknęło, że gdzieś nie dotarłem...

Dominik Szcześniak pisze...

a umknęło i a nie dotarłeś. w pewnym momencie knajpa naprzeciw kawangardy gościła kwiat polskiego komiksu (poza tymi, którzy chwilę wcześniej zdecydowali się odbić na wschód:D

Dismas pisze...

No to przynajmniej dobrze, że na WSK nie było duszno;)

Gonzo pisze...

ogólnie - so true.

przepraszam za nadęte chrzanienie odnośnie mojej wizji Ziniola w knajpie z naprzeciw kawangardy tak wogóle. po piwie tak mam że najpierw ja się nadymam, potem to mnie wzdyma, a potem to zaczynam polewać ludzi piwem (co paradoksalnie jest tak naprawdę oznaką sympatii).

Dominik Szcześniak pisze...

ha ha, Gonzo - chyba doszliśmy do porozumienia w kwestii Twojego chrzanienia. Znaczy, że było konstruktywne. A piwem kogo oblałeś? Pamiętam, że to Maciej raczej przodował w tej kwestii... ja uszczerbku doznałem jedynie na fajkach

Gonzo pisze...

nie nie, ja właśnie na WSK nad wyraz spokojny byłem, ale jak nie ma przyjezdnych to szaleję...

natomiast mam wrażenie że właśnie w sobotę wieczorem chrzaniłem :D

Dominik Szcześniak pisze...

ja tam się kłócił nie będę - ok, chrzaniłeś:D