Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą New Avengers. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą New Avengers. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 8 listopada 2015

Marvel kontratakuje

Marvel Now! - nowa kolekcja wydawnictwa Egmont Polska start miała dość niefortunny. Opublikowany w maju album „Avengers: Wojna bez końca” był typowym amerykańskim produkcyjniakiem. Minęło pół roku, wydawca nadał serii jednolitą szatę graficzną, ruszył z kampanią reklamową, zdecydował się na tytuły, nawiązujące do kinowych blockbusterów i okazało się, że trafił w dziesiątkę. No, technicznie rzecz biorąc może w ósemkę, bo nie wszystko w Marvel Now! współgra ze sobą idealnie, ale po kolei. 
Co my tu mamy? Avengers, Strażnicy Galaktyki, X-Men i jeszcze raz Avengers – cztery komiksy, którymi pół na pół podzielili się dwaj scenarzyści. Brian Michael Bendis, który niegdyś brawurowo odświeżył postać Spider-Mana, a najlepsze chwile przeżywał w autorskich albumach, zabrał się za All-New X-Men i Strażników Galaktyki, a Jonathan Hickman napisał Avengers i New Avengers. Komiksy Bendisa świetnie sprawdzają się jako dobrze napisane, rozrywkowe seriale dla młodzieży, z kolei Hickman celuje w epickie rozgrywki na granicy wszechświatów. 
All New X-Men to opowieść o spotkaniu dwóch składów słynnej drużyny mutantów z różnych ram czasowych – oto oryginalna piątka uczniów Profesora X zostaje przeniesiona w przyszłość, do czasów nam współczesnych. Dla Bendisa jest to okazja do skonfrontowania idealistycznej postawy młodych bohaterów z bogatymi w doświadczenia, rany, wzloty i upadki weteranami. Scenarzysta pisze bardzo niegłupio i zestawiając czerń i biel z wszystkimi odcieniami szarości stwarza wciągającą fabułę. Jego towarzysz, rysownik, również imponuje – to stary wyjadacz, Stuart Immonen, operujący prostą, ale elegancką i swoją kreską, co już jest bardzo istotne w zalewie artystów rysujących tak samo. 
Całkiem nieźle z grafiką jest w Strażnikach Galaktyki, choć tu również całość pcha scenariusz Bendisa. Nie tak dobry, jak w X-Menach, ale na poziomie rozrywkowym całkiem satysfakcjonujący. Mamy tutaj standardową obronę planety Ziemia przez kosmicznych herosów, z konfliktem ojcowsko-synowskim w tle. Sztampa, ale dialogi dają radę i kilkukrotnie można się uśmiechnąć. Sądzę, że serial zdobędzie swoje grono czytelników, którzy z wypiekami na twarzy będą nabywać kolejne odcinki. 
Podobnie może być z obiema odsłonami Avengersów, choć tutaj sprawa nie jest już tak oczywista, zważywszy na poziom skomplikowania scenariusza, momentami – niestety – zahaczający o grafomanię. Hickman z upodobaniem uprawia wodolejstwo w Świecie Avengers, zrzucając aspekt atrakcyjności komiksu na barki rysowników – świetnego Jerome Openy i weterana z momentami – Adama Kuberta. Ten pierwszy, chcąc się wykazać imponuje wieloma kadrami, u drugiego widać zmęczenie i wytwarzanie kolejnych plansz w rytm dewizy, że nie zawsze jakość jest ważniejsza od ilości. Komiks pozostawia mieszane uczucia. Na pewno sprawia wrażenie większej całości, co zresztą zyskuje potwierdzenie w kolejnym albumie, zatytułowanym Wszystko umiera. 
Tutaj Hickman działa już na pełnych obrotach, tworząc komiks niezwykle interesujący. Rzecz jest również w ochronie ziemi, a nawet wszechświatów, lecz zostaje rozegrana niestandardowo. Podczas, gdy w komiksach i filmach taka obrona charakteryzuje się zwykle tym, że dobrzy piorą się po gębach ze złymi, w ujęciu Hickmana akcji jest jak na lekarstwo, a rozgrywka ma miejsce przy stole, wokół którego zgromadziło się kilku największych i najmądrzejszych superbohaterów, którzy niegdyś klepnęli przymierze o potajemnym kierowaniu światem. Nieźle, co? Wyszło szydło z worka. Kilku gości w rajtuzach rządzi światem. Samozwańczo. A co na to pozostali? Co na to ludzie? Hickman zaczyna od trzęsienia ziemi, wkładając w usta Reeda Richardsa z Fantastycznej Czwórki tytułowe słowa: "Wszystko umiera". W dodatku umiera przedwcześnie. Dochodzi do inkursji wymiarów, ziemie równoległe stykają się ze sobą i… nie będę zdradzał. W albumie są wykresy, które wszystko tłumaczą. Sedno sprawy tkwi w tym, że aby ocalić jedną planetę, należy zniszczyć drugą. I o tym debatują Iron Many i Kapitany Ameryki przy okrągłym stole. Wujek Ben powiedział kiedyś, że z wielką mocą wiąże się wielka odpowiedzialność. No to Avengersi mają zagwozdkę o skali międzygalaktycznej! Wszystko umiera to porządna lektura, z rysunkami kolejnego weterana – Steve’a Eptinga, który – to ciekawostka – był autorem strony graficznej pierwszego komiksu o tej drużynie wydanego w Polsce niespełna 20 lat temu w serii Mega Marvel.
Solidne wrażenie, jakie pozostawił po sobie pierwszy rzut egmontowskiego Marvel Now! uległo weryfikacji wraz z setem kolejnym, zawierającym w sobie kilka tytułów, nieobcych fanom komiksów spod szyldu TM-Semic.
Powrócił idol lat 90. - Spider-Man. W dodatku powrócił w niezwykle interesujący sposób, wykorzystujący zarówno sentyment starszych czytelników, jak i głód tych młodszych, wywołany współczesną serią filmów i animacji z Człowiekiem-Pająkiem. Ten swoisty pomost międzypokoleniowy powstał dzięki połączonym siłom dwóch tandemów twórczych - starej ale jarej spółki J.M. DeMatteis/ Sal Buscema oraz przepełnionym młodością teamem Dan Slott i Humberto Ramos. Wisienką na torcie jest gościnny występ bratanicy Sala (czyli córki kolejnego z wielkich rysowników - Johna) - Stephanie Buscemy.W tak pięknych i wzruszających okolicznościach przyrody, zastęp twórców z werwą zaczął kreślić losy nowego Spider-Mana. Przez lata wiele pozmieniało się w życiu Pajęczaka, w związku z czym niektóre wątki czy relacje między bohaterami mogą być szokiem dla czytelników, którzy w latach 90. latali co miesiąc po kioskach. Na szczęście  zmianom towarzyszą starzy wrogowie (Vulture, Rhino, Lizard) i nowe problemy. Slott i Ramos wyraźnie kierują swój produkt do młodszego czytelnika, stawiając na uproszczenia i czystą rozrywkę, DeMatteis z Buscemą natomiast pokazują, że młodszych można bawić również finezją. 
Gdyby to był film, niewątpliwie w trakcie seansu z kina wychodziłyby tłumy. Wolverine i X-Men, choć bazuje na najpopularniejszych postaciach świata Marvela, zawodzi w warstwie fabularnej i wizualnej. Z kart komiksu wylewają się młodzi mutanci, cukierkowe kolory nijak nie pasują do opowieści, a "niepokorny" typ grupy X-Men - Wolverine - jest nie tyle profesorem, co parodią samego siebie sprzed lat. "Cyrk przybył do miasta", w odróżnieniu od "Superior Spider-Mana" to duży, bolesny zawód. O ile rysunki przez część albumu jako tako się bronią, to finałowy rozdział jest graficzną kompromitacją. Sytuacji nie ratuje nawet scenarzysta Jason Aaron, który na łamach Cyrku zalicza dużą wpadkę. Z drugiej strony, jeśli istnieje dla tej serii jest jakaś nadzieja, to jest nią pewnie ten utalentowany, znany z vertigowskiego "Scapled" scenarzysta.
A w drugim tomie All-New X-Men dzieje się jakby mniej, niż w pierwszym. Bendis konsekwentnie realizuje swoją wizję, skupiając się na postaci Cyclopsa, na arenę wkraczają nowe postaci, a w składach wszystkich drużyn zrzeszających mutantów zaczyna dochodzić do zaskakujących roszad. Świetnemu Stuartowi Immonenowi towarzyszy tym razem David Marquez, który - choć utalentowany - przegrywa starcie ze słynnym kanadyjskim rysownikiem. Tu zostajemy to sprawny akcyjniak, który zaspokoi fanów superbohaterskich bójek i rozterek.
Wydane w szalonym jak na polskie warunki tempie albumy to gratka dla fanów Marvela w Polsce. A ma ich być jeszcze więcej. Póki co, te tytuły, które się ukazały zdają się być dobrane bardzo trafnie. Są wśród nich komiksy łączące oczekiwania młodych czytelników z tęsknotą tych starszych, wychowanych w erze TM-Semic.
Komiksy Marvel Now! można nabyć na przykład w sklepie wydawcy lub Sklepie Gildia.pl

wtorek, 18 grudnia 2012

New Avengers: Wojna domowa - Bendis

Zarówno seria "New Avengers", jak i zjawiska poboczne pokroju "Rodu M" przygotowywały na to fanów Marvela: wojna domowa rozpoczyna się. Po przetrzebieniu populacji mutantów, czas na rejestrację superbohaterów. Pracuj dla rządu albo zostań zdrajcą - z tym ultimatum musi sobie radzić grupka facetów w trykotach. Jest ostro i pojawiają się mocne słowa. Rewolucja. Bezpieczeństwo narodowe. Rebelianci. Brian Michael Bendis układa poszczególne klocki afery całkiem sprawnie, choć jego poczynaniom często towarzyszy sucha kalkulacja zamiast pełnej żywiołów narracji. Nic więc dziwnego, że to rysownicy - w ilości siedmiu - kradną mu cały show. 
Poddanie się woli rządowej korporacji, wiążące się ze służbą nie ideałom, a wyrachowaniu i żądzy władzy (plus pieniądza) zestawione zostaje z kompletną i bezwarunkową służalczością, co staje się przyczynkiem wojny między kolegami. Sługusem systemu zostaje obrany Iron Man, przywódcą anarchistów - Kapitan Ameryka. Mimo, iż uczucia i rozsądek radzą sympatyzować z rebelią, powikłane losy amerykańskich superbohaterów, pełne tajemnic i potrójnych agentów, nakazują zupełnie poważnie rozważyć opcję tajnego planu tych, których uważamy za złych w tej wojnie. Planu, który pozwoli na wyczyszczenie sytuacji i powrót do czasów wesołego śmigania po Manhattanie celem bezstresowego wyłapywania złoczyńców. Lecz póki co, niech się chłopaki trochę nawzajem poobijają. 
To obijanie ma swoje podniosłe momenty, ofiary i męczenników, obecnych w każdej rewolucji. U Bendisa taką postacią jest na przykład Luke Cage, który świadom tego, iż równo o północy zapuka do niego załoga agentów Shield, woli zostać na swojej dzielnicy, o której dobro walczył do utraty tchu. Cage jest jednym z bohaterów, których zetknięcie z rządowym planem w kilku odrębnych historiach ukazane zostało na łamach "Wojny domowej". Pozostali to: Kapitan Ameryka, Spider Woman, Sentry, Iron Man i Kolektyw. 
Wielki wpływ na odbiór tych historii mają rysownicy je tworzący. Howard Chaykin, którego charakterystyczny styl kwadratowych podbródków pamiętają czytelnicy "American Flagg" to ciekawostka. Wprowadza świeżość, ale momentami razi groteską i zachwianiem proporcji. Olivier Coipel to realistyczny standard, znany miłośnikom Marvela w Polsce. Leinil Francis Yu to (przynajmniej dla piszącego ten tekst) odkrycie - własny styl, wizja i jedne z najlepszych splashy z suprbohaterami w kozackich pozach ostatnich lat. I wreszcie Marc Silvestri - jeden ze "świętych" w okresie panowania Tm-Semic, w "Wojnie domowej" prezentuje swoją standardową formę. Stopka informuje jeszcze o trzech rysownikach: Pasqual Ferry, Paul Smith, Jim Cheung - porządni rzemieślnicy. 
Perfekcyjny epizod z udziałem Luke'a Cage'a zrównoważony został pełnym absurdalnych, pozbawionych logiki i konsekwencji zwrotów akcji w kawałku o Spider Woman. Nieźle rozegrany fragment o Iron Manie dostał fatalnego towarzysza w postaci odcinka o Kolektywie... pod względem scenariusza "Wojna domowa" jest jak antologia, w której pewne komiksy górują nad innymi. Nie jest to jednak wahanie formy Bendisa, a raczej matematyczne dążenie do wyznaczonego przez korporację celu. 
"New Avengers: Wojna domowa" jest ostatecznym przygotowaniem czytelników przed premierą "Wojny domowej". Bardzo atrakcyjnym wizualnie, dobrze podsumowującym to, co wydarzyło się dotychczas. Momentami wciągającym, momentami mniej. Ot, po prostu: korporacyjna machina działa sprawnie. 
New Avengers (5): Wojna domowa. Scenariusz: Brian Michael Bendis. Rysunki: Howard Chaykin, Leinil Yu, Olivier Coipel, Pasqual Ferry, Paul Smith, Jim Cheung, Marc Silvestri. Tusz: Howard Chaykin, Leinil Yu, Mark Morales, Livesay, Joe Weems, Marco Galli. Kolor: Dave Stewart, Dave McCaig, Jose Villarrubia, Dean White, Justin Ponsor, Frank D'Armata. Tłumaczenie: Tomasz Sidorkiewicz. Wydawca: Mucha Comics 2012 
Komiks można nabyć tutaj: Sklep.Gildia.pl

piątek, 26 października 2012

New Avengers: Kolektyw - Bendis/ McNiven/ Deodato Jr./ Coipel

Czwarty tom przygód grupy superbohaterów, funkcjonującej pod nazwą New Avengers jest ściśle związany z innymi marvelowskimi produkcjami, ku uciesze polskiego czytelnika - również wydanymi przez Muchę. Najistotniejszą z owych produkcji jest Ród M. To, co wydarzyło się w ostatnich scenach tego albumu zyskało swą kontynuację na kartach Kolektywu. Tę odsłonę serii stworzył jej stały scenarzysta Brian Michael Bendis oraz trójka rysowników - Steve McNiven, Mike Deodato Jr. i Olivier Coipel.
Wydarzenia ze wspomnianego Rodu M doprowadziły do powstania potężnej istoty, której próżno szukać w bazie danych S.H.I.E.L.D, w kartotekach Avengers, czy też w umysłach uczonych, katalogujących istoty zamieszkujące kosmos. Schemat, rozpoczynający się od słów "Ziemia jest zagrożona..." a kończący na "...Avengersi uratują świat" ma w przypadku omawianego komiksu rację bytu tylko w niewielkim procencie. Owszem, superbohaterski zespół ostatecznie dopina swego i ratuje świat, lecz robi to ponownie wielkim kosztem i - wyjątkowo - z wielkim trudem.
Bendis zadbał o dramaturgię i napięcie. Zaczął od trzęsienia ziemi, zobrazowanego całostronicowymi ilustracjami, by zaraz po nim przejść do zgrabnie opowiedzianej historyjki, w której prym wiodą akcja, sensacja, ale również zdrada, tajemnica i podstępne sztuczki sojuszników. Akcja w Kolektywie pędzi tak szybko, jak wspomniana groźna istota, w mgnieniu oka pokonująca dystans kosmos - Genosha. Bendis w trakcie tej szaleńczej jazdy nie bierze jeńców i bez zbędnych sentymentów pozostawia za sobą sznur ofiar (ginie np. pewna kanadyjska grupa superbohaterów), aczkolwiek niejednokrotnie pozwala sobie na porządny, superbohaterski humor.
Scenarzysta w wielu momentach perfekcyjnie poukładał linie dialogowe bohaterom komiksu - czy są to starcia pomiędzy nowym naczelnikiem S.H.I.E.L.D Marią Hill a Kapitanem Ameryką, czy reprymendy rzucane przez wspomnianą panią naczelnik swoim pracownikom, cz wreszcie epizod Luke'a Cage'a, który na chwilę przed wielkim zadaniem grupy, wygłasza siarczysty monolog dotyczący interwencji Avengersów w złych dzielnicach. Z jednej strony ratują wszechświat, z drugiej są pracownikami socjalnymi, działającymi w skali dzielnicy. Tego drugiego trochę mało, ale w końcu to komiks z gatunku super-hero.
To, że Kolektyw powinien wyjątkowo przypaść do gustu fanom panów w trykotach, jest również zasługą rysowników, wśród których najlepsze wrażenie robi (ilustrujący większość albumu) Mike Deodato Jr. W kategorii superbohaterskiego realizmu, czerpiącego garściami z lat 80. i 90. i chlubnych tradycji ówczesnych mistrzów ołówka, Deodato Jr. jest absolutnym mistrzem. 
Ważna rzecz: brak w Kolektywie patosu. Kompletnie nie istnieje to tanie rozrzewnienie, tak często pojawiające się w superbohaterskich komiksach. Bendis i spółka spięli się i zrobili czysto sensacyjny komiks, bez skoków w bok. Od głównego wątku odstaje nieco ostatni rozdział albumu (tzw. "ślubny" epizod), głównie przez wzgląd na chaos w scenariuszu i cartoonową groteskę w rysunku. Nie jest to jednak wada, która umniejsza w jakimkolwiek stopniu pozytywne wrażenie, jakie pozostawia całość.
Świetna, wciągająca, nienapompowana rozrywka. Tak trzymać.   
The New Avengers: Kolektyw. Scenariusz: Brian Michael Bendis. Rysunek: Steve McNiven, Mike Deodato Jr., Olivier Coipel. Tusz: Dexter Vines, Joe Pimentel, Drew Geraci, Drew Hennessy, Livesay, Rick Magyar, Danny Miki, Mark Morales, Mike Perkins, Tim Townsend. Kolor: Morry Hollowell, Dave Stewart, Richard Isanove, June Chung, Jose Villarubia.Wydawca: Mucha Comics 2012.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep.gildia.pl