Kiedy Muzeum Sztuki staje się obiektem ataku super złoczyńców, nie trudno o przypadkową kulkę w łeb. A nawet nie kulkę. Sierżant Falk, archetypowy bohater jednej akcji (ba! jednej strony!) ginie od "starego malowidła", wtłaczając w życie pojęcie "death by art". Owym malowidłem są "Panny z Awinionu" Picassa, a nad ciałem sierżanta Falka rozgrywa się dysputa pomiędzy przedstawicielem muzeum ("Jedno z kluczowych dzieł współczesnych przepadło! To tragedia!") a detektywem Meadows ("Ja ci dam tragedię! Zabił go jakiś obraz, którego nawet nie będę udawał, że rozumiem!"). Dodawszy do powyższego fakt, iż powodem wysadzenia Muzeum była chęć odzyskania skrytego w fundamentach budynku łomu jednego z super złoczyńców, zapytam: czy mało Milligana w "Toxinie"? Czy mainstream przycisnął scenarzystę lubującego się w bardziej wysublimowanych formach i kazał mu robić powszechnie dostępne kakao? Czy może to Milligan przejął pałeczkę i rozegrał "dramat Toxina" na swoich warunkach?
Ale zacznę od początku. Kim w ogóle jest Toxin?
Venoma nie trzeba chyba przedstawiać nikomu, kto choć ciut interesował się zeszytami TM-Semic lub interesuje się amerykańskimi zeszytami Marvela lub interesuje się historiami ze Spidermanem. Podobnie z postacią Carnage'a - syna Venoma, który był bardziej wyuzdaną mutacją swojego tatusia i nie raz sprawił, że "w życiu Pajęczaka nic już nigdy nie było takie samo". Pająk - Symbiont - Venom - Carnage. Marvelowska maszyna produkująca pieniądze postanowiła zainwestować w kolejną postać w tym łańcuszku szczęścia. Panie i Panowie, oto Toxin - syn Carnage'a. Wnuk Venoma. Kolejny kosmita okupujący ciało ludzkiej istoty. Czy jego twórcy poszli na łatwiznę i wypluli z siebie potworka podobnego do "Maximum Carnage"?
Milligan oparł się na klasyce, czyli "Doktorze Jekyllu i Panu Hyde", a konflikt osobowościowy człowieka i symbionta wplótł w bieżące wydarzenia uniwersum Marvela. "Toxin" jest bowiem "tie-inem" "The New Avengers". Powiązania z serią o Mścicielach nie są jednak zbyt widoczne, w związku z czym spokojnie "Toxina" można konsumować nie znając wydarzeń z tryliarda zeszytów Marvela. Warto wiedzieć jednak dwie rzeczy:
1. Spider man przyłączył się do Avengersów,
2. po Nowym Jorku grasują hordy dziwacznych superłotrów, zbiegów z Wyspy Rykera.
Oczywiście za łotrami latają wszystkie lateksowe dziwolągi stojące po stronie prawa, jak również zwykli policjanci. Plus jeden eks policjant, który ze służb został wydalony. Bynajmniej nie dlatego, że był złym gliną, ani też dlatego że był złym mężem i ojcem, a jedynie dlatego, że miał problem ze sobą. Problemem Pata Mulligana był jego mroczny koleżka, Toxin.
Mulligan nie musi starać się okiełznywać Toxina - w odróżnieniu od swoich przodków jest to symbiont spokojny i przy odpowiednim wychowaniu gotowy siać dobro na świecie. Wychowanie to jednak dość spory problem - zadaniem Mulligana jest wskazanie Toxinowi co jest dobre a co złe. Tłumacząc te pojęcia, Milligan odwołuje się m.in. do religii katolickiej. Z racji tego, że Toxin w tym ojcowsko - synowskim związku jest dzieckiem, to również, jak na dziecko przystało, jest ciekaw świata i lubi zastrzelić tatę trudnymi pytaniami. Powoduje to dość humorystyczny wydźwięk niektórych sytuacji i w połączeniu z ksywkami super łotrów oraz ich bezsensownymi, krótkimi występami, składa się na tą jasną, mainstreamową odsłonę serii. Jest też i ta mroczniejsza. Mimo, iż Milligan porusza się w świecie lateksowych pup, swobodnie penetruje mroczne jaźnie bohaterów. Za pomocą sugestywnej narracji potrafi momentami przestraszyć, a już na pewno utrzymać suspens na zakończenie każdego z odcinków.
Lecz wyraźnie widać, że nie to było celem powstania "Toxina". Te drobne smaczki to ukłon w stronę koneserów. Sedno sześcioczęściowej mini - serii to rozpierducha w przeróżnej postaci. Aby ją przyrządzić Milligan sięgnął po następujące składniki:
1. Złoczyńcy. Są silni, rozrabiający i głupi. Począwszy od King - Cobry, poprzez Wreckera (Robotnik, który zajmuje się demolką budynków; wspomniany wcześniej właściciel super-łomu) i Piledrivera (Kafara), wchodzących w skład Wrecking Crew, aż po gościa nazywającego się The Answer. Ten ostatni nawiązuje do postaci wymyślanych przez Milligana w "Enigmie", pozostali natomiast stanowią żywe świadectwo tego, jak wiele głupot potrafią ludzie wymyślić.
2. Biedny bohater, któremu współczujemy. Mulligan, by móc odpowiedzialnie zająć się Toxinem, postanowił odejść od żony i małego syna. I jeszcze odejść z policji. W związku z tym wszystkim strasznie cierpi i jest rozdarty wewnętrznie. Ten nieco spawnowy rodowód postaci wbrew pozorom rozegrany jest całkiem fajnie.
3. Jeszcze jeden złoczyńca - główny, najniebezpieczniejszy, któremu poświęcony jest cały sześćcioczęściowy cykl. Razor - fist. Gość szczyci się tym, że posiada brzytwy zamiast dłoni. Inną jego supermocą jest to, że potrafi tak sprytnie dotrzeć do tysięcy dzieci, iż te z przyjemnością podetną gardła swoim rodzinom, gdy tylko zapadnie zmrok. Marzeniem Razor-fista jest zamiana "Saturday" na "Slaughterday" (czyli "soboty" na "rzeźniotę").
Ale zacznę od początku. Kim w ogóle jest Toxin?
Venoma nie trzeba chyba przedstawiać nikomu, kto choć ciut interesował się zeszytami TM-Semic lub interesuje się amerykańskimi zeszytami Marvela lub interesuje się historiami ze Spidermanem. Podobnie z postacią Carnage'a - syna Venoma, który był bardziej wyuzdaną mutacją swojego tatusia i nie raz sprawił, że "w życiu Pajęczaka nic już nigdy nie było takie samo". Pająk - Symbiont - Venom - Carnage. Marvelowska maszyna produkująca pieniądze postanowiła zainwestować w kolejną postać w tym łańcuszku szczęścia. Panie i Panowie, oto Toxin - syn Carnage'a. Wnuk Venoma. Kolejny kosmita okupujący ciało ludzkiej istoty. Czy jego twórcy poszli na łatwiznę i wypluli z siebie potworka podobnego do "Maximum Carnage"?
Milligan oparł się na klasyce, czyli "Doktorze Jekyllu i Panu Hyde", a konflikt osobowościowy człowieka i symbionta wplótł w bieżące wydarzenia uniwersum Marvela. "Toxin" jest bowiem "tie-inem" "The New Avengers". Powiązania z serią o Mścicielach nie są jednak zbyt widoczne, w związku z czym spokojnie "Toxina" można konsumować nie znając wydarzeń z tryliarda zeszytów Marvela. Warto wiedzieć jednak dwie rzeczy:
1. Spider man przyłączył się do Avengersów,
2. po Nowym Jorku grasują hordy dziwacznych superłotrów, zbiegów z Wyspy Rykera.
Oczywiście za łotrami latają wszystkie lateksowe dziwolągi stojące po stronie prawa, jak również zwykli policjanci. Plus jeden eks policjant, który ze służb został wydalony. Bynajmniej nie dlatego, że był złym gliną, ani też dlatego że był złym mężem i ojcem, a jedynie dlatego, że miał problem ze sobą. Problemem Pata Mulligana był jego mroczny koleżka, Toxin.
Mulligan nie musi starać się okiełznywać Toxina - w odróżnieniu od swoich przodków jest to symbiont spokojny i przy odpowiednim wychowaniu gotowy siać dobro na świecie. Wychowanie to jednak dość spory problem - zadaniem Mulligana jest wskazanie Toxinowi co jest dobre a co złe. Tłumacząc te pojęcia, Milligan odwołuje się m.in. do religii katolickiej. Z racji tego, że Toxin w tym ojcowsko - synowskim związku jest dzieckiem, to również, jak na dziecko przystało, jest ciekaw świata i lubi zastrzelić tatę trudnymi pytaniami. Powoduje to dość humorystyczny wydźwięk niektórych sytuacji i w połączeniu z ksywkami super łotrów oraz ich bezsensownymi, krótkimi występami, składa się na tą jasną, mainstreamową odsłonę serii. Jest też i ta mroczniejsza. Mimo, iż Milligan porusza się w świecie lateksowych pup, swobodnie penetruje mroczne jaźnie bohaterów. Za pomocą sugestywnej narracji potrafi momentami przestraszyć, a już na pewno utrzymać suspens na zakończenie każdego z odcinków.
Lecz wyraźnie widać, że nie to było celem powstania "Toxina". Te drobne smaczki to ukłon w stronę koneserów. Sedno sześcioczęściowej mini - serii to rozpierducha w przeróżnej postaci. Aby ją przyrządzić Milligan sięgnął po następujące składniki:
1. Złoczyńcy. Są silni, rozrabiający i głupi. Począwszy od King - Cobry, poprzez Wreckera (Robotnik, który zajmuje się demolką budynków; wspomniany wcześniej właściciel super-łomu) i Piledrivera (Kafara), wchodzących w skład Wrecking Crew, aż po gościa nazywającego się The Answer. Ten ostatni nawiązuje do postaci wymyślanych przez Milligana w "Enigmie", pozostali natomiast stanowią żywe świadectwo tego, jak wiele głupot potrafią ludzie wymyślić.
2. Biedny bohater, któremu współczujemy. Mulligan, by móc odpowiedzialnie zająć się Toxinem, postanowił odejść od żony i małego syna. I jeszcze odejść z policji. W związku z tym wszystkim strasznie cierpi i jest rozdarty wewnętrznie. Ten nieco spawnowy rodowód postaci wbrew pozorom rozegrany jest całkiem fajnie.
3. Jeszcze jeden złoczyńca - główny, najniebezpieczniejszy, któremu poświęcony jest cały sześćcioczęściowy cykl. Razor - fist. Gość szczyci się tym, że posiada brzytwy zamiast dłoni. Inną jego supermocą jest to, że potrafi tak sprytnie dotrzeć do tysięcy dzieci, iż te z przyjemnością podetną gardła swoim rodzinom, gdy tylko zapadnie zmrok. Marzeniem Razor-fista jest zamiana "Saturday" na "Slaughterday" (czyli "soboty" na "rzeźniotę").
Istotne jest również to, że komiks został narysowany przez Daricka Robertsona, który współpracował m.in. z Warrenem Ellisem przy "Transmetropolitanie" oraz z Garthem Ennisem przy "Punisherze". Dobierając twórców okładek, Milligan prawdopodobnie usmiechnął się do swoich starych znajomych: Duncana Fegredo i Simona Bisleya. Z pierwszym z nich stworzył masę komiksów, z drugim aktualnie pracuje przy "Hellblazerze".
"Toxin" w bibliografii Petera Milligana nie zajmuje miejsca na szczycie, jednak jest bardzo przyzwoitą lekturą. Wartą polecenia również poprzez fakt, że scenarzysta miał możliwość poprowadzenia historii po swojemu. Nie jest to co prawda kanonada genialnych zagrywek, jaką zaprezentował w równie lateksowym "X-Force" (o czym napiszę niebawem), lecz na takiej przestrzeni, jaka została mu dana, poradził sobie wyśmienicie. Zdecydowanie polecam "Toxina" każdemu fanowi Milligana, ale też wyznawcom Spider mana czy komiksu superbohaterskiego w ogóle. Jest to tak wyśrodkowana rzecz, że spodobać powinna się wszystkim.
"Toxin" 1-6. Scenariusz: Peter Milligan. Rysunki: Darick Robertson. Tusz: Rodney Ramos. Kolor: Matt Milla. Wydawca: Marvel Comics, czerwiec - listopad 2005.
"Toxin" w bibliografii Petera Milligana nie zajmuje miejsca na szczycie, jednak jest bardzo przyzwoitą lekturą. Wartą polecenia również poprzez fakt, że scenarzysta miał możliwość poprowadzenia historii po swojemu. Nie jest to co prawda kanonada genialnych zagrywek, jaką zaprezentował w równie lateksowym "X-Force" (o czym napiszę niebawem), lecz na takiej przestrzeni, jaka została mu dana, poradził sobie wyśmienicie. Zdecydowanie polecam "Toxina" każdemu fanowi Milligana, ale też wyznawcom Spider mana czy komiksu superbohaterskiego w ogóle. Jest to tak wyśrodkowana rzecz, że spodobać powinna się wszystkim.
"Toxin" 1-6. Scenariusz: Peter Milligan. Rysunki: Darick Robertson. Tusz: Rodney Ramos. Kolor: Matt Milla. Wydawca: Marvel Comics, czerwiec - listopad 2005.
9 komentarzy:
X-Force? Też się przymierzam do napisania o nich, ale znając życie będziesz pierwszy :]
patrząc na częstotliwość ostatnich wpisów na Ziniolu możesz jednak mnie wyprzedzić:D
albo zrobimy synchroniczne cross-over.
Dominik, arcz, nieważne który z was napisze pierwszy, to i tak z przyjemnością przeczytam oba teksty. Takimi drobiazgami się nie przejmujcie :)
@Iron - dzięki ;)
@Ziniol - to jak na razie, możemy się ścigać kto później o tym napisze, bo póki co czekam na 1 tom runu Milligana i Allreda. A że przyjdzie w drugiej połowie sierpnia, to jeszcze trochę czasu minie zanim coś o tym będzie na Kolorowych.
Run Milligan w X-Force zacny, zacny, a chyba niezbyt znany. Peter zrobił naprawdę dobry komiks o mutantach; co innego jego praca przy X-Menach, w której nie przekroczył średniej x-tytułów.
A tak swoją drogą, to coś mi się obiło o uszy, że powrót Milligana i Allreda do Marvela nie jest wcale wykluczony. I Doop też ma wrócić do 616!
Iron - spoko, za kilka tygodni zaczynam z X-Force.
Arcz - o proszę, dobre wieści. Milligan obecnie strasznie rozbuchał się w Vertigo, praktycznie cały listopad będzie tam należał do niego. A co do Doopa - zapomniałem wspomnieć o jego cameo w "Toxinie" właśnie...
Julek - znany,znany, chociażby dzięki księżnej Dianie. Z X-Menami nie miałem przyjemności jeszcze.
Doop w Toxinie? A to ci! :]
Tak swoją drogą to zachęciłeś mnie tym wpisem do zapoznania się z tą miniserią. Więc jak będzie okazja kupić to w rozsądnej cenie to raczej się skuszę.
to jest cameo spowodowane postacią scenarzysty zapewne:D nic wielkiego, kilka kadrów, ale zawsze.
Prześlij komentarz