Jest takie powiedzenie, odzwierciedlające generalny stosunek polskich czytelników do komiksów, ale też pasujące jak ulał do albumu Ireneusza Koniora i Jacka Brzezińskiego: "Cudze chwalicie, swego nie znacie." Autorzy co prawda cudzy nie są, ale już sam komiks powstał dla potrzeb rynków zachodnich i pierwotnie ukazał się w Belgii i Francji. Tak więc w przypadku "Demona z lodówki" mamy do czynienia ze swoim, powstałym na cudzym. Chwalić, czy nie chwalić?
Konior znany jest już polskiej publice. Jego pierwszy album, wydany przez Taurus Media, przyjęty został ciepło, choć bez większych ekscesów. Widać łatka twórcy publikującego za granicą nijak ma się do popularności w Polsce. Poza komiksami, autor udzielał się przy grach komputerowych oraz projektował okładki. Jacek Brzeziński to już z kolei konkretny debiutant komiksowy. Jego inne dokonania skupiają się na rynku gier (pracował m.in. nad "Wiedźminem") oraz RPG (tworzona wespół z Tomaszem Kołodziejczakiem "Strefa śmierci", czy "Oko Yrrhedesa" z Andrzejami: Sapkowskim i Miszkurką).
I niestety ów debiut nie wypada zbyt okazale - czytając "Opowieść rybaka 2" odniosłem wrażenie, że to swobodne i odprężające prowadzenie akcji, obecne w tomie pierwszym, gdzieś uleciało. Scenariusz jest rwany, sceny momentami są niejasne w interpretacji, a momentami silące się na humor. Promyczkiem nadziei są fragmenty, w których główni bohaterowie opowieści (przypomnijmy - dwójka rybaków i słoń, goniący po morzu za gigantyczną rybą, w której wnętrznościach spokojnie żyją sobie ludzie, którzy tam wpadli, a wśród nich ów Hemingway, na którego w pierwszej części czekaliśmy) trafiają na oazę Eskimosów w Afryce i tytułowego demona z lodówki. Kilka grepsów jest tutaj śmiesznych, ale kilka sytuacji aż prosi się o rozwinięcie na parę kolejnych stron lub choćby kadrów. Całość niestety nuży. A pozwolę sobie przypomnieć: jest to komiks przygodowy, akcyjniak, z marynistycznym motywem w tle (bo przecież większość akcji rozgrywa się w wodzie), czyli taki, który nużyć nie powinien. Tymczasem przygody i akcji jest tu jak na lekarstwo. Jest co prawda woda, ale - skoro już z przysłowiowym przytupem zacząłem - "nie samą wodą człowiek żyje".
Jacek Brzeziński, jak już wspominałem, współpracował niegdyś z Tomaszem Kołodziejczakiem. I widać była to współpraca owocna dla obu Panów w tym samym stopniu. "Demon z lodówki" ma ten sam posmak, co "Darlan i Horwazy" i jest podobnie źle zrobionym komiksem. Po jego lekturze nie zostaje w głowie kompletnie nic i po odłożeniu na półkę można odnieść wrażenie, że to był tylko zły sen lub też fatamorgana. O to, aby owe wrażenie szybko uleciało zadbał jednak rysownik. I oto moja rada: "Demona z lodówki" nie czytać! "Demona z lodówki" oglądać! Konior potrafi wyczarować naprawdę świetne kadry. Są, rzecz jasna, strony nieco niedopracowane, jednak jest to wymóg konsekwencji stylistycznej. Puszczając wodze fantazji, można by stwierdzić, że grafiki Koniora są jak połączenie starych i znakomitych komiksów Jacka Skrzydlewskiego z zaśmieconymi dużą ilością kresek zeszytami Todda McFarlane'a.
Strzałem w kolano okazuje się być promocja komiksu: opis na ostatniej stronie okładki informuje nas o "tajemnicach dżu-dżu", kryjących się w głębi afrykańskiego lądu, o "czarownikach, hordach pająków i demonicznych femmes fatales", na których niechybnie natrafimy na którejś ze stron "Demona z lodówki". Tymczasem niczego takiego w komiksie nie ma. Jeśli zamysłem autorów było zachęcenie w ten sposób czytelnika (który a nuż jest wielbicielem dżu-dżu i femmes fatales) do lektury komiksu innego, niż ten się spodziewał, to jest to znaczne pójście na łatwiznę i zwyczajne robienie tegoż Czytelnika w balona.
I niestety ów debiut nie wypada zbyt okazale - czytając "Opowieść rybaka 2" odniosłem wrażenie, że to swobodne i odprężające prowadzenie akcji, obecne w tomie pierwszym, gdzieś uleciało. Scenariusz jest rwany, sceny momentami są niejasne w interpretacji, a momentami silące się na humor. Promyczkiem nadziei są fragmenty, w których główni bohaterowie opowieści (przypomnijmy - dwójka rybaków i słoń, goniący po morzu za gigantyczną rybą, w której wnętrznościach spokojnie żyją sobie ludzie, którzy tam wpadli, a wśród nich ów Hemingway, na którego w pierwszej części czekaliśmy) trafiają na oazę Eskimosów w Afryce i tytułowego demona z lodówki. Kilka grepsów jest tutaj śmiesznych, ale kilka sytuacji aż prosi się o rozwinięcie na parę kolejnych stron lub choćby kadrów. Całość niestety nuży. A pozwolę sobie przypomnieć: jest to komiks przygodowy, akcyjniak, z marynistycznym motywem w tle (bo przecież większość akcji rozgrywa się w wodzie), czyli taki, który nużyć nie powinien. Tymczasem przygody i akcji jest tu jak na lekarstwo. Jest co prawda woda, ale - skoro już z przysłowiowym przytupem zacząłem - "nie samą wodą człowiek żyje".
Jacek Brzeziński, jak już wspominałem, współpracował niegdyś z Tomaszem Kołodziejczakiem. I widać była to współpraca owocna dla obu Panów w tym samym stopniu. "Demon z lodówki" ma ten sam posmak, co "Darlan i Horwazy" i jest podobnie źle zrobionym komiksem. Po jego lekturze nie zostaje w głowie kompletnie nic i po odłożeniu na półkę można odnieść wrażenie, że to był tylko zły sen lub też fatamorgana. O to, aby owe wrażenie szybko uleciało zadbał jednak rysownik. I oto moja rada: "Demona z lodówki" nie czytać! "Demona z lodówki" oglądać! Konior potrafi wyczarować naprawdę świetne kadry. Są, rzecz jasna, strony nieco niedopracowane, jednak jest to wymóg konsekwencji stylistycznej. Puszczając wodze fantazji, można by stwierdzić, że grafiki Koniora są jak połączenie starych i znakomitych komiksów Jacka Skrzydlewskiego z zaśmieconymi dużą ilością kresek zeszytami Todda McFarlane'a.
Strzałem w kolano okazuje się być promocja komiksu: opis na ostatniej stronie okładki informuje nas o "tajemnicach dżu-dżu", kryjących się w głębi afrykańskiego lądu, o "czarownikach, hordach pająków i demonicznych femmes fatales", na których niechybnie natrafimy na którejś ze stron "Demona z lodówki". Tymczasem niczego takiego w komiksie nie ma. Jeśli zamysłem autorów było zachęcenie w ten sposób czytelnika (który a nuż jest wielbicielem dżu-dżu i femmes fatales) do lektury komiksu innego, niż ten się spodziewał, to jest to znaczne pójście na łatwiznę i zwyczajne robienie tegoż Czytelnika w balona.
1 komentarz:
Ufff... Myślałem że tylko ja mam podobne odczucia, bo jakoś wszędzie cisza nt. tego komiksu? Mi również ów scenariusz, dialogi, wydały się męczące. Swoją drogą - ciekawe czy seria będzie kontynuowana...
Prześlij komentarz