Czy można be

A właściwie Garth Ennis i Steve Dillon, bo to współpraca tych dwóch panów stworzyła całkiem świeży wizerunek Johna Constantine'a oparty o zderzenie dwóch cech. Pierwszą jest wygląd bohatera - jakże inny od tego, który preferowali poprzedni rysownicy serii, drugą - jego charakter, niezmienny od pierwszego odcinka. W ujęciu Dillona John nie był już "świńskim blondynem" o wyrazie twarzy starego alkoholika, lecz jasnowłosym przystojniakiem z buzią podobną do pupci niemowlaka. Gościem, któremu bez problemu można zaufać i wierzyć, kibicować, czy wspierać nawet wtedy, kiedy dokonuje czynów haniebnych (a takich Ennis podczas swego runu w "Hellblazerze" zaserwował całkiem sporo). Przystojniakiem, który mówi, że jesteś jego najlepszym kumplem, po czym wbija ci nóż w plecy. Nie wartym ani krztyny sympatii, a jednak otrzymującym ją hurtowo. Plus dla Ennisa i Dillona za stworzenie zupełnie nowego bohatera.
Drugi plus za poruszanie się w tematyce społecznej. Twórcy komiksu skupili się na życiu osobistym Johna, jego miłostkach, poglądach politycznych i "podróżach wgłąb siebie". To orzeźwiające tło jest typową ennisowszczyzną; elementem, który autor wplatał w niemal każdy swój komiks, ale za który zaczął być doceniany właśnie mniej więcej od czasów "Hellblazera". Podczas pracy nad tym serialem widać, że obaj twórcy ostrzą pazury. Treść jest wnikliwa i czasem zahaczająca o bełkot. Wtóruje jej szczegółowy, upstrzony kreskami rysunek. Dopiero pod koniec swojej przygody z serialem Ennis zaczął konstruować zdania w bardziej zwięzły i konkretny sposób, a Dillon rysować prosto i szkicowo. Idealna współpraca między gośćmi, którzy zrobili razem niejeden komiks i znają się jak łyse konie.
Constantine jest londyńskim (choć z Liverpoolu), nałogowo palącym papierosy magiem. Ennis dał mu pobyć przede wszystkim Londyńczykiem i nałogowcem, magię zrzucając na dalszy plan. Ale trzeba przyznać, że kiedy mistyczne elementy już się pojawiały, prezentowane były przezeń znakomicie. I w "Łajdaku" stanowią trzon opowieści, choć zepchnięte nieco na bok motywy społeczne bardzo sprawnie ów trzon wspierają. Ennis zdecydował się sięgnąć do komiksu, napisanego przez Jamiego Delano, zatytułowanego "Newcastle: A Taste of Things to Come" z jedenastego odcinka regularnej serii, w którym to John poznał imię jednego ze swoich wrogów - Nergala oraz nie zdołał uratować życia pewnej dziewczynki imieniem Astra, jednocześnie skazując ją na bycie demonem. Jej powrót i pakt z diabłem w celu zniszczenia Constantine'a - oto tematyka "Łajdaka u piekła bram". Dopełniona przez wątek miłosny (powrót Kit), przyjacielski (przypadkowe spotkanie i opieka nad byłą Johna, która obecnie jest dziwką - narkomanką) i rozrób na tle rasowym, będący kontynuacją tematyki z poprzednich tomów. Ennis prowadzi wszystkie te wątki płynnie - w taki sposób, by wieńczące komiks spotkanie Johna z Szatanem było odzwierciedleniem tytułu tomu. By łajdak wylądował u piekła bram.
Po odpowiedź na pytanie, czy można uniknąć konsekwencji pokazania Szatanowi środkowego palca i krzyknięcia w jego stronę "Up yours!" zapraszam na łamy albumu, który według mnie jest najciekawszym dokonaniem Ennisa w całej jego przygodzie z "Hellblazerem". Zachęcam również do rozsmakowania się w tym tytule, a tym samym wywołania w wydawcy chęci do wydania kolejnych - już nie-ennisowskich - tomów historii, która w Stanach ciągnie się do dziś.

2 komentarze:
PEnnisa jeszcze całkiem sporo zostało.
a mi się trochę nudziło przy czytaniu. Przy drugiej historii dopiero mnie ruszyło.
Prześlij komentarz