Henri Desire Landru to francuski odpowiednik Kuby Rozpruwacza. Obaj panowie, zdaniem autora posłowia do komiksu Christopha Chaboute, Artura Szrejtera, uznawani są za pierwszych seryjnych morderców nowoczesnej epoki. Popularność Rozpruwacza sięga jednak nieporównywalnie dalej niż Landru, o którym wiedza kultywowana jest raczej lokalnie i nie wykracza poza granice Francji. Tym, co ich natomiast łączy jest fakt, że wizerunki obu do cna wykorzystała popkultura. W minionym roku polski Czytelnik dostał do rąk "Prosto z piekła", komiks nie wymagający rekomendacji. Teraz dostaje możliwość obcowania z "Henri Desire Landru", anonimowym dziełem stworzonym przez człowieka o nic nikomu nie mówiącym nazwisku.
Przede wszystkim warto zauważyć, iż Chaboute, podobnie jak Alan Moore i Eddie Campbell, traktuje historię mordercy jako punkt wyjścia do wyprowadzenia własnej hipotezy na temat przebiegu zdarzeń. Fakty dotyczące tego, co wydarzyło się w podparyskim Gambais są następujące: Landru, wykorzystując obecność większości paryskich mężczyzn na wojennej ścieżce, za pośrednictwem gazetowej kroniki towarzyskiej uwodził ich zamożne córki, żony i/lub matki, po czym wywoził je do swojej posiadłości w rzeczonym miejscu, nakłaniał do przepisania majątku, zabijał i wrzucał do pieca. W owym piecu znalazło się 10 kobiet i syn jednej z nich. Chaboute opierał się również na wiarygodnych relacjach w przedstawieniu przebiegu procesu oraz odtworzeniu okoliczności pojmania mordercy. W posłowiu przeczytać możemy, że również pobudki kierujące Landru przedstawione zostały dość wiernie, lecz ciężko w to uwierzyć, zważywszy iż owe pobudki są integralną częścią stawianej przez Chaboute hipotezy. A poprzez swoją przewrotność, jest ona tym, co czyni omawiany komiks ciekawym.
Chaboute łączy losy Landru - brodatego mężczyzny w średnim wieku, parającego się małymi oszustwami, z jednym ze wspomnianych już na wstępie żołnierzy francuskich, który po dezercji z placu boju postanawia wraz ze swą konkubiną zacząć żyć w dostatku. Mężczyzna, który zostawił kobietę i odszedł na front versus mężczyzna, który chciał tę kobietę wykorzystać i zabić? Hipoteza, dająca nieszczęśliwym mężom ofiar narzędzie upragnionej zemsty? Nie do końca. Autor komiksu nie prowadzi jego akcji w tak banalne rejony i konstruuje ją w rytmie dobrego thrillera, z którego przyjemność dla czytającego prawdopodobnie będzie bardziej intensywna, jeśli w tym momencie zakończę jakiekolwiek spekulacje dotyczące fabuły.
Konstrukcja "Landru" jest konstrukcją wzorcową, rzemieślniczą. Czystymi planszami oddziela Chaboute prolog, będący zapisem procesu zbrodniarza, retrospekcje, ukazujące jego upiorną działalność oraz epilog, kreślący moment wydania wyroku i to, co nastąpiło później. Podobnie idealnie radzi sobie z przedstawieniem akcji, w odpowiednich momentach wykorzystując powtórzenia (świetne sceny z mroczną willą Landru, ukazaną zresztą na równie znakomitej okładce), czy też zgrabnie manipulując przemieszaniem fragmentów niemych z tymi wypełnionymi dialogami. Jedyne, co mu nie wychodzi, to rysowanie twarzy, z których większość sprawia wrażenie produkowanych z szablonu. Ich mimika albo nie istnieje, albo - w razie pojawienia się - zostaje na danej buzi przez całą długość albumu. Wystarczy spojrzeć na twarze Heleny i draba, śledzącego rodzinę Landru, by domniemywać u autora tzw. "efekt xero". Wspaniałomyślnie dla Czytelników, Chaboute wprowadził do komiksu postać w bandażach, która rysowana jest w sposób bardziej urozmaicony.
Abstrahując od omówionej wyżej topornej techniki należy oddać sprawiedliwość, stwierdzając, iż od strony warsztatowej całą resztę autor ma opanowaną znakomicie. Zgrabnie kadruje, świetnie oddaje architekturę Paryża, umiejętnie radzi sobie w konwencji czerni i bieli. Trudno w "Henri Desire Landru" doszukiwać się głębszych treści. Jest to komiks rozrywkowy, z kilkoma zwrotami akcji, osadzony w klimacie sensacyjnego thrillera z tłem historycznym. Dla fanów seryjnych morderców rzecz obowiązkowa. Dla fanów hipotez - jeszcze bardziej. Bo główną zaletą komiksu Chaboute jest to, że hipoteza, którą przedstawia w konfrontacji z suchymi faktami, okazuje się naprawdę zaskakująca.
"Henri Desire Landru". Autor: Christophe Chaboute. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Wydawnictwo: Egmont Polska 2009. Komiks wydany został w kolecji "Zebra"
Przede wszystkim warto zauważyć, iż Chaboute, podobnie jak Alan Moore i Eddie Campbell, traktuje historię mordercy jako punkt wyjścia do wyprowadzenia własnej hipotezy na temat przebiegu zdarzeń. Fakty dotyczące tego, co wydarzyło się w podparyskim Gambais są następujące: Landru, wykorzystując obecność większości paryskich mężczyzn na wojennej ścieżce, za pośrednictwem gazetowej kroniki towarzyskiej uwodził ich zamożne córki, żony i/lub matki, po czym wywoził je do swojej posiadłości w rzeczonym miejscu, nakłaniał do przepisania majątku, zabijał i wrzucał do pieca. W owym piecu znalazło się 10 kobiet i syn jednej z nich. Chaboute opierał się również na wiarygodnych relacjach w przedstawieniu przebiegu procesu oraz odtworzeniu okoliczności pojmania mordercy. W posłowiu przeczytać możemy, że również pobudki kierujące Landru przedstawione zostały dość wiernie, lecz ciężko w to uwierzyć, zważywszy iż owe pobudki są integralną częścią stawianej przez Chaboute hipotezy. A poprzez swoją przewrotność, jest ona tym, co czyni omawiany komiks ciekawym.
Chaboute łączy losy Landru - brodatego mężczyzny w średnim wieku, parającego się małymi oszustwami, z jednym ze wspomnianych już na wstępie żołnierzy francuskich, który po dezercji z placu boju postanawia wraz ze swą konkubiną zacząć żyć w dostatku. Mężczyzna, który zostawił kobietę i odszedł na front versus mężczyzna, który chciał tę kobietę wykorzystać i zabić? Hipoteza, dająca nieszczęśliwym mężom ofiar narzędzie upragnionej zemsty? Nie do końca. Autor komiksu nie prowadzi jego akcji w tak banalne rejony i konstruuje ją w rytmie dobrego thrillera, z którego przyjemność dla czytającego prawdopodobnie będzie bardziej intensywna, jeśli w tym momencie zakończę jakiekolwiek spekulacje dotyczące fabuły.
Konstrukcja "Landru" jest konstrukcją wzorcową, rzemieślniczą. Czystymi planszami oddziela Chaboute prolog, będący zapisem procesu zbrodniarza, retrospekcje, ukazujące jego upiorną działalność oraz epilog, kreślący moment wydania wyroku i to, co nastąpiło później. Podobnie idealnie radzi sobie z przedstawieniem akcji, w odpowiednich momentach wykorzystując powtórzenia (świetne sceny z mroczną willą Landru, ukazaną zresztą na równie znakomitej okładce), czy też zgrabnie manipulując przemieszaniem fragmentów niemych z tymi wypełnionymi dialogami. Jedyne, co mu nie wychodzi, to rysowanie twarzy, z których większość sprawia wrażenie produkowanych z szablonu. Ich mimika albo nie istnieje, albo - w razie pojawienia się - zostaje na danej buzi przez całą długość albumu. Wystarczy spojrzeć na twarze Heleny i draba, śledzącego rodzinę Landru, by domniemywać u autora tzw. "efekt xero". Wspaniałomyślnie dla Czytelników, Chaboute wprowadził do komiksu postać w bandażach, która rysowana jest w sposób bardziej urozmaicony.
Abstrahując od omówionej wyżej topornej techniki należy oddać sprawiedliwość, stwierdzając, iż od strony warsztatowej całą resztę autor ma opanowaną znakomicie. Zgrabnie kadruje, świetnie oddaje architekturę Paryża, umiejętnie radzi sobie w konwencji czerni i bieli. Trudno w "Henri Desire Landru" doszukiwać się głębszych treści. Jest to komiks rozrywkowy, z kilkoma zwrotami akcji, osadzony w klimacie sensacyjnego thrillera z tłem historycznym. Dla fanów seryjnych morderców rzecz obowiązkowa. Dla fanów hipotez - jeszcze bardziej. Bo główną zaletą komiksu Chaboute jest to, że hipoteza, którą przedstawia w konfrontacji z suchymi faktami, okazuje się naprawdę zaskakująca.
"Henri Desire Landru". Autor: Christophe Chaboute. Tłumaczenie: Maria Mosiewicz. Wydawnictwo: Egmont Polska 2009. Komiks wydany został w kolecji "Zebra"
2 komentarze:
no a ja nie wiem, ale coś mi nie styka w tym komiksie. Od kiedy poznałem From Hell, to każdy kolejny komiks o sławnym mordercy porównuję do dzieła Moore'a/Campbella i to mi przeszkadza bardzo. Po lekturze polskiego wydania From Hell czytałem Torso i tez jakoś taki mało pogłębiony mi się wydał. Nie że każdy komiks musi zaraz być taką cegłą jak From Hell, ale... ale właśnie, Landru od arcydzieła dzieli około 400 stron. Fajnie narysowane, fajnie skomponowane, ale brakuje mi tutaj rozwleczenia akcji i postawienia wielu hipotez, aby zakręcić czytelnikiem.
qba, musisz być bardziej zen. co najmniej tak bardziej, jak stiwen seagal:D wyczyść umysł, odejdź od wzorca z piekła rodem.
co prawda wspomniałem o from hell w kontekście landu, ale jednak tu nie ma co porównywać. fh to mistrzostwo, landru to rozrywka, która w gusta fanów fh (gdyby seryjność mordercy była wyznacznikiem, jakim się kierują) nie trafi.
Prześlij komentarz