Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

poniedziałek, 25 maja 2009

"London" - Milligan, Bond

Autor: Dominik Szcześniak


Peter Milligan był jednym ze scenarzystów, których komiksy
położyły fundament pod imprint Vertigo. Poza seriami, które publikowano w głównym nurcie tego wydawnictwa, brytyjskiego scenarzystę zaprzęgano również do pracy przy projektach pobocznych, takich jak Vertigo Verite (dla potrzeb którego napisał komiks "Girl") czy Vertigo Voices ("Face" i "The Eaters"). W roku 2003 Milligan został zaproszony do współtworzenia serii "Vertigo POP!", która skupiała się na sprawach związanych z szeroko pojętą kulturą popularną z całego świata i składała się z trzech czteroodcinkowych odsłon, umiejscowionych w konkretnych tego świata punktach: Tokyo, Londynie i Bangkoku. Peter Milligan zajął się środkową częścią cyklu i opowiedział historię upadłej gwiazdy rock'n'rolla - Rocky'ego Lamonta, którego zespół The Idle Hands w 1965 roku zmiótł ze sceny Rolling Stonesów.

Lamonta poznajemy w momencie jego sześćdziesiątych urodzin. Starość zdecydowanie mu nie służy - jest reliktem przeszłości, którego muzyki nikt nie słucha i któremu zdrowie zabrania czerpania garściami z dewizy "sex, drugs, rock'n'roll". Jednakże, trzydzieści lat wcześniej Rocky Lamont odwiedził Indie, gdzie jego guru, Swami Lakhini, ofiarował mu prezent: paczkę, którą Rocky mógł otworzyć dopiero w momencie swoich sześćdziesiątych urodzin. Owym podarunkiem było nagranie video z kwiecistym zapytaniem trzydziestolatka skierowanym w stronę sześćdziesięciolatka: Czy staliśmy się tym, kim chcieliśmy się stać? Czy nagraliśmy taką ilość płyt, jaką chcieliśmy? Czy byliśmy wierni żonie, którą tak bardzo kochaliśmy? Ile powieści udało nam się napisać? I wreszcie: Czy, drogi sześćdziesięciolatku z dużym przebiegiem na karku, nie zawiodłeś mnie, trzydziestolatka z ambitnymi planami na najbliższe trzy dekady? A jako, że stary Lamont wszystko spartolił, otrzymał od młodego Lamonta drugi podarek: magiczną fajkę Swami Lakhini z ziołem, pozwalającym palącym je osobom zamienić się na ciała...

I tutaj wszystko staje się jasne - zgrany i znany motyw zamiany ciał Rocky'ego Lamonta z młodym adeptem wokalistyki, Seanem Cody'm to motyw przewodni komiksu. Jak napisał jeden z recenzentów "Londynu", Milliganowi brak zaskoczenia czytelnika można wybaczyć, ponieważ zawsze rekompensowany jest on fantastyczną zabawą podczas lektury. Tak jest i w tym przypadku - otrzymujemy czytadło przepełnione schematami, przy którym można nieźle się bawić. Świetne dialogi, szereg ekscentrycznych postaci drugoplanowych oraz zwroty akcji rzeczywiście umiejscawiają ten komiks w rejonach mocnej pulpy, a o nastroju "milliganeski" co rusz przypominają ulubione tematy z jakimi obcował i wciąż obcuje scenarzysta. Tożsamość, role społeczne, pojęcie zmiany - to wszystko jest w "Londynie", tyle, że w formie nieco zubożonej.

Ile w "Londynie" jest natomiast Londynu? Jako, że Milligan zna to miasto jak własną kieszeń - sporo. Londyn sam w sobie nie jest jednak bohaterem komiksu - stanowi jedynie jego żywe tło. Bardziej cenne niż odwiedziny na Finsbury Park, czy wzmianki o Abbey Road mogą być dla czytelnika fragmenty komiksu, penetrujące środowisko londyńskich zblazowanych artystów czy też wizyty w domach gwiazd muzyki.

Autorem rysunków do "Londynu" jest Philip Bond, wspomagany na finiszu serii przez Warrena Pleece'a. Panowie znani są przede wszystkim ze współpracy z Grantem Morrisonem przy serii "The Invisibles". Jako, że Pleece jedynie inkuje, to styl Bonda przeważa. Nie jest to rysunek najwyższej próby, a raczej przeciętna rzemieślnicza robota, dopasowująca się do klimatu historii.


Spoglądając na tematykę, jaką podejmuje, "Londyn" można by uznać za jeden z najsłabszych komiksów, napisanych przez Petera Milligana. Najsłabszych oczywiście w stałych granicach dość wysokiego poziomu, jaki ten scenarzysta prezentuje. Pomimo, iż produkt to typowo pulpowy, w narracji i dialogach wciąż wyczuwalny jest zawadiacki ton Milligana. Podobnie zresztą w konstrukcji opowieści, przeskokach czasowych i niesamowitych zwrotach akcji. Fani, którzy zakochali się w twórcy po lekturze "Enigmy" nie znajdą tu wiele dla siebie. O wiele więcej wyciągną z "Londynu" popkulturowi wyjadacze, zainteresowani wielością możliwości przekształcania zgranych motywów oraz fani rock'n'rolla i muzyki w ogóle, dla których znajdzie się na stronicach komiksu kilka smacznych kąsków z tego zakresu.

"Vertigo POP! London" 1-4. Scenariusz: Peter Milligan. Rysunki: Philip Bond, Warren Pleece. Kolory: Nathan Eyring. Wydawca: DC Vertigo

5 komentarzy:

Andrzej Janicki pisze...

O treść "Londynu" nie będę się spierał, bowiem mam tylko jeden odcinek w kolekcji. Opinia o autorze rysunków mnie jednak troszkę ruszyła. Bardzo czysta, czytelna, solidna, równa, uporządkowana i elegancka kreska.
Może bez fajerwerków, bez artystowskich wzlotów i upadków, ale w konwencji realistycznej i cartoonowej spełnia swoje zadanie.
Moim zdaniem Philip Bond sprawdza się lepiej w czerni i bieli, dobrze opowiada stosując bogaty zestaw ujęć i planów, nie ucieka od szczegółów (także w tłach)
a dynamika jest tam gdzie być powinna. Wpasował się kiedyś do "Tank Girl" niewiele gubiąc z uroku postaci stworzonej przez Jamie Hewlett`a i jednocześnie zachował wszystkie zalety swojej kreski.
Oby tacy rysownicy, rzemieślnicy nie "najwyższej próby" byli obecni na naszym rynku w znaczących ilościach.

Dominik Szcześniak pisze...

Czarno - białego Bonda nie miałem przyjemności oglądać. Kolorowy natomiast, tak jak piszesz, jest sprawnym rzemieślnikiem. Bez ekscesów, solidnie, cartoonowo - zgoda. W przypadku "Londynu" widać, że momentami jednak sobie odpuszczał i nie jest to jego najlepszy komiks, podobnie jak nie jest to najlepszy komiks scenarzysty. Pisząc, że nie jest to rzecz najwyższej próby miałem na myśli głównie powiązanie ze scenariuszem - całość dość przeciętna wychodzi.
Całkiem nieźle wpasował się Bond również do "The Invisibles", gdzie głównie rysował retro-kawałki. Wąsiaści faceci w dzwonach to jego specjalność:D
A polskiemu komiksowi również życzę takich rzemieślników, choćby w ilościach śladowych:D

Andrzej Janicki pisze...

OK, jest to jakiś kompromis.

Anonimowy pisze...

nie znudził wam się jeszcze ten Milligan? ROTFL

Maciej Pałka pisze...

Przecież to dopiero skromny początek!