Drogie fanki i drodzy fani komiksu rodzimego, niezależnego, podziemnego i alternatywnego: Bazmag to magazyn wydawnictwa Bazgrolle. Grypserski greps, smutna pieśń o korporacji, osiedlowe pogaduchy na ławeczce połączone z kung-fu rodem z VHS-u i zestaw trailerów filmów, które chcielibyście zobaczyć. Pisane z polotem, gdy za sterami siedzi Fil, a rysowane z miłością i pietyzmem, gdy biorą się za to Jaszczu i XNDR. Zeszyt bogaty w rozsądnie dozowany raster i opakowany w ręczny, wywołujący pozytywne wrażenie layout. Z piękną okładką.
Są także słabsze momenty, ale takie zdarzają się wszędzie.
Nie jest to humor dla każdego, ale wszyscy fani znakomitego i najlepszego w Polsce nadcastu Bazgrolle powinni być zadowoleni. Największe plusy to zdecydowanie rysunki Jaszcza oraz znakomity, wręcz esencjonalny dla Bazgrolli, komiks Fila Parafia św. Andrzeja. Tak trzymać.
Są także słabsze momenty, ale takie zdarzają się wszędzie.
Nie jest to humor dla każdego, ale wszyscy fani znakomitego i najlepszego w Polsce nadcastu Bazgrolle powinni być zadowoleni. Największe plusy to zdecydowanie rysunki Jaszcza oraz znakomity, wręcz esencjonalny dla Bazgrolli, komiks Fila Parafia św. Andrzeja. Tak trzymać.
A jak nie trzymać? Złośliwi twierdzą że wers o tym komiksie w swojej piosence napisała ostatnio Kayah. Brzmi on: Po co, po co, po co, po co?
Furkot to nowy komiks KRLa (Łauma) Maxa Atlanty (Las Marakas). Przyznam, że miałem z nim problem. Pierwsze strony przygód zesłanego na tułaczkę królewskiego syna brzmiały mi jak napompowany, nabzdyczony bełkot, spotęgowany specyficzną nowomową imitującą brak korekty. Dopiero gdy zrozumiałem, że to naprawdę jest brak korekty, dokończyłem lekturę rzuconego w kąt zeszytu. I muszę stwierdzić, że szału nie ma, choć potencjał jest – pod koniec elegancko wydanej publikacji autorzy proponują kilka kosmicznych rozwiązań rodem z komiksów Jodorowskiego i parę niezłych dialogów. Całość jednak sprawia wrażenie robionej na szybko, niedopracowanej i wypchanej na siłę.
Furkot to nowy komiks KRLa (Łauma) Maxa Atlanty (Las Marakas). Przyznam, że miałem z nim problem. Pierwsze strony przygód zesłanego na tułaczkę królewskiego syna brzmiały mi jak napompowany, nabzdyczony bełkot, spotęgowany specyficzną nowomową imitującą brak korekty. Dopiero gdy zrozumiałem, że to naprawdę jest brak korekty, dokończyłem lekturę rzuconego w kąt zeszytu. I muszę stwierdzić, że szału nie ma, choć potencjał jest – pod koniec elegancko wydanej publikacji autorzy proponują kilka kosmicznych rozwiązań rodem z komiksów Jodorowskiego i parę niezłych dialogów. Całość jednak sprawia wrażenie robionej na szybko, niedopracowanej i wypchanej na siłę.
Zbyt szybko, chaotycznie i bez sensu. Ten komiks powinien odleżeć w głowie autora kilka miesięcy. A może lat. A następnie odbębnić drugie tyle u redaktora/korektora i dopiero później podbijać komiksowy niezależ.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz