Magazyn komiksowy (1998-2018). Kontakt: ziniolzine@gmail.com

poniedziałek, 19 grudnia 2016

Wywiad z Tomaszem Samojlikiem

Tomasz Samojlik podczas Festiwalu Komiksowa Warszawa w 2015 roku
Kuba Jankowski: Rozmawialiśmy na łamach Poltera w latach 2012, 2013 i 2015. Czy pan Tomasz wie dlaczego nie rozmawialiśmy w 2014? Czyżby żaden jego komiks/książka się wówczas nie ukazał/a?

Pan Tomasz
: Ależ nie, ukazał się, tyle że sprawy wydawnicze zeszły na drugi plan wobec intensywnych przygotowań do wyprawy na oba szczyty Kilimandżaro. Ekspedycja miała ambitny plan zbudowania pomostu łączącego oba szczyty. Do przygotowań podszedłem profesjonalnie: przyzwyczajałem się do chłodów jedząc duże ilości lodów czekoladowych, ćwiczyłem zwisy na poręczach w środkach komunikacji miejskiej, do perfekcji opracowałem plan podróży, zakładający dostanie się pociągiem do Białegostoku, a potem już pytanie o dalszą drogę. Sam Pan rozumie, że czasu na wywiady po prostu nie było. Niestety, pięknie się zapowiadająca wyprawa została zaprzepaszczona przez okrutne zrządzenie losu: spóźniłem się na autobus do Białegostoku.

Kuba: Od naszej ostatniej rozmowy, zatytułowanej Powrót Samojlika (2015), wyszło trochę pana Tomasza publikacji - Powrót Rzęsorka, To nie jest las dla starych wilków, Umarły Las, Samo Dzielny, O rety! Przyroda, Misja: kosmos, Pikotek, Pompik, do tego udział w nowym Kajko i Kokoszu, ufff... To wszytko?

Umarły las - okładka
Pan Tomasz: Serce mi krwawi, bo nie wspomniał Pan o przełomowej pracy badawczej „Rozkwit i upadek produkcji potażu w Puszczy Białowieskiej w XVII-XIX wieku”... A, przepraszam, chodziło o komiksy?

Kuba: Nie wszystkie z wymienionych pozycji to komiksy. Czym, tak z grubsza, dla pana Tomasza różni się praca nad książkami ilustrowanymi i komiksami?

Pan Tomasz: Proszę Pana, proszę Pana, to są dwa różne światy! Kiedy zasiadam do pracy nad nowym komiksem, wiem, że czeka mnie mordercza walka z własnymi słabościami, bój o dominację nad czasem mojej dobowej aktywności, batalia o utrzymanie skupienia na wyznaczonym sobie celu, czyli stu kilkudziesięciu stronach opowieści graficznej naszpikowanej dowcipem i informacjami przyrodniczymi. Przygotowuję się jak do walki bokserskiej: buduję masę przyjmując dużo węglowodanów, pokrzykuję motywująco, wygrażam pięściami temu komiksowi, który myśli, że mnie pokona. Gdybym miał szlafrok, to bym pewnie w nim ciągle chodził, jak bokserzy przed galą. Potem następuje konfrontacja. I to już, proszę Pana, nie są żarty: ołówki trzeszczą, cienkopisy skrzypią, tablet graficzny piszczy, żar z rozgrzanego laptopa bucha. Raz komiks jest górą i rozkłada mnie na deski (kiedy na przykład podstępnie wyskoczy mi dysk i muszę pracować na leżąco), raz ja triumfuję i dostarczam wydawcy kolejną partię plansz na czas. Ale dotychczas nie przegrałem żadnej walki!

Kiedy zaś zaczynam pracę nad książką ilustrowaną bądź książką obrazkową, zwaną z angielskiego picturebookiem (na marginesie: proponuję polski termin „obrazkopowieść”; „Nad czym pracujesz?” „Nad obrazpokopowieścią, nie ma lekko”), wiem, że czeka mnie zabójcza batalia z moimi wrodzonymi niedostatkami... Przygotowuję się jak do walki zapaśniczej: buduję masę, zapuszczam brodę, dla motywacji poklepuję się jak goryl. Potem chwytam pomysł na obrazkopowieść, gniotę i cisnę, grafity ołówków chrupią, cienkopisy rozlewają, kartki się marszczą od wylewanego potu, ekran laptopa paruje...
Miluś. Kłusownicy - plansza
Kuba: Nowa przygoda Kajko i Kokosza - na pewno wyzwanie. Ale także spełnienie marzeń? Świętokradztwo? Może bohaterowie Janusza Christy powinni odpocząć, a nie powtarzać model Asteriksa?

Pan Tomasz: Gwoli ścisłości – ja Kajka i Kokosza jeszcze nie miałem okazji pokazać w mojej wersji, zaprezentowałem tylko mój pomysł na jedną z przygód smoka Milusia. Z mojego punktu widzenia – niezwykła sytuacja, spełnienie marzenia, którego jeszcze parę lat temu nawet bym nie wyartykułował, bo sam siebie bym wyśmiał. Świat, który chłonąłem jako czytelnik, nagle uchylił furteczkę i zaprosił mnie jako twórcę. Myślę, że dla wszystkich chłopaków biorących udział w tym przedsięwzięciu, była to niezwykła podróż sentymentalna. Wszyscy też czuliśmy ogromną odpowiedzialność. Nie sądzę, by bohaterowie Christy nadawali się już tylko do muzeum naszej pamięci, wręcz przeciwnie, tak bogate, spójne, fascynujące uniwersum należy kultywować i twórczo rozwijać, przypominać każdemu młodemu pokoleniu. Nasz album jest próbą oddania hołdu Mistrzowi i pokazania, że nie musimy mieć idealnej kopii Jego kreski i języka, by uniwersum żyło.

Kuba: Mnie z ostatnich publikacji pana Tomasza absolutnie zachwycił Pikotek. Dwa pytania: jeden - jak powstała ta opowieść? Widzę w niej bardzo dużo myślenia komiksowego w planowaniu plansz, które tworzą sekwencję. Brakuje tylko dorysować kadrów. Dwa - czy mi się wydaje, czy tylko ryś w tym lesie jest kompletnym darmozjadem, który w zasadzie nic nie robi?

Pan Tomasz: „Pikotek chce być odkryty” to leporello, książka-harmonijka, która po rozłożeniu ma prawie 7 metrów długości i stanowi jeden długaśny obrazek przedstawiający las i dziejące się w nim przygody wyimaginowanego Pikotka i jak najbardziej realnych gatunków naszych zwierząt. Oryginał książki miał jeszcze większe wymiary, prawie 9 metrów długości. Rysowanie było bardzo kłopotliwe, bo ciągle musiałem biegać z jednego końca książki na drugi. Mógłbym co prawda jeździć hulajnogą, ale nie czuję się na niej zbyt pewnie, a strasznie głupio byłoby się wywalić i na przykład złamać rękę podczas rysowania książki. Wyobraża Pan sobie, jak by się ze mnie śmiał składający mnie lekarz? Ale wracając do odpowiedzi - myślę, że właśnie dzięki temu udało mi się uzyskać efekt dynamicznej sekwencji zdarzeń. A ryś absolutnie nie jest darmozjadem, pełni w lesie rolę, którą wyznaczyła mu natura – czai się na potencjalne ofiary. Niestety, na dietę wegetariańską nie jest w stanie przejść.
Pikotek chce być odkryty - okładka
Kuba: A jak już o Pikotku, to pan Tomasz ostatnio zwiedzał Brukselę. Jak wrażenia? Frytki i gofry smakowały?

Pan Tomasz
: To było niezwykłe doświadczenie – na zaproszenie Instytutu Polskiego w Brukseli miałem przyjemność uczestniczyć w największym w tym kraju festiwalu komiksowym. Gdybym miał go do czegokolwiek porównać, to do naszych warszawskich czy krakowskich targów książki – przy czym w Belgii wystawiane są wyłącznie komiksy. Setki, tysiące, nieprzebrane morze komiksów w każdym stylu i gatunku.

Brukselę miałem przyjemność zwiedzać w towarzystwie uroczej pary – Agaty Wawryniuk i Roberta Sienickiego. Mimo, iż mógłbym być ich dziadkiem, szybko nawiązaliśmy porozumienie, zwłaszcza podczas poszukiwań kolejnych pomników ludzi z brodą na koniach. Muszę się Panu przyznać, że nie cierpię podróży, bo zawsze muszę się podczas nich wpakować w jakieś tarapaty. I tym razem nie było inaczej, a uratowali mnie zaspani, zbudzeni w środku nocy (o 5.00) Agata i Robert. Proszę zauważyć, jak zręcznie ominąłem pytanie o frytki i gofry!

Kuba: Pan Tomasz również się uświatowił - np. Bartnik ma wydanie po angielsku i rosyjsku, zgadza się? Jakieś reakcje ciekawe dotarły z tamtejszych puszcz i lasów mieszanych?

Pan Tomasz
: Doprecyzujmy: po angielsku i białorusku. Do tego możemy dodać wydanie „O rety! Przyroda” po chińsku. Na wszystkich rynkach obcojęzycznych moje książki wywołały małe trzęsienia ziemi. No dobrze, porzućmy fałszywą skromność -  to było tąpnięcie, które odczuł rynek wydawniczy całego świata. Ba, parę tygodni później Brad rozszedł się z Andżeliną. Przypadek? Nie sądzę.
Pikotek chce być odkryty
Kuba: Interesuje mnie epizod (?) tłumaczeniowy pana Tomasza, bo Bartnika na przykład przetłumaczył pan Tomasz sam, prawda? Czyżby nowe zajęcie zarobkowe?

Pan Tomasz: To translate or not to be published, that is the question.

Kuba: To nie jest las dla starych wilków - zbiór zapowiadanych opowieści z życia "leśnych ziomali" miał zawierać historię o rysiu (zapowiedziane, powiedziane i zapisane  wywiadzie z 2012!). Ze smutkiem stwierdzam, że w moim wydaniu takiej historii brak...

Pan Tomasz: Ta historia będzie w drugim tomie zbiorówki, do którego materiały zaczynają się powoli kumulować...

Kuba: Kiedy Sorek i Fiodor doczekają się swojego własnego pełnometrażowego komiksu tak, jak im pan Tomasz obiecywał?

Pan Tomasz: Tak, bo przecież jestem nierychliwy, ale... Sorek i Fiodor w młodości to materiał na lekki, przygodowy komiks, oczywiście z nutką edukacji przyrodniczej. Mam szkice do trzech opowieści z tego świata, ale tu pierwszeństwo ma czwarty tom sagi o ryjówce przeznaczenia. Poza tym, nauczony doświadczeniem, już niczego Panu nie obiecam.

Kuba: Czy aby pan Tomasz narysował komiks do czyjegoś pomysłu wystarczy obładować się bagażami i wybrać w podróż z przesiadkami, podczas której się pomocnego pana Tomasz spotka? Czy faktycznie tak to wyglądało z Adamem Wajrakiem (przy okazji polecam książkę o wilkach tego autora - mądra i przeciekawa!) i Umarłym lasem?

Pan Tomasz: Nie do końca – to musi być wspólny pomysł, czyli taki, do którego nie trzeba mnie przekonywać, bo jest w nim cząstka mnie. Chyba jeszcze dużo wody w Narewce upłynie, zanim będę w stanie rysować coś do cudzego pomysłu – własnych mam na kilkanaście następnych tomów.

Kuba: A sprawa słuchowisk ryjówkowych - jakoś ucichła, prawda?

Pan Tomasz: To zależy, kto na jakim poziomie głośności słucha. Oczywiście nie polecam zbytniego hałasu, ale można sobie podkręcić gałeczkę, zwłaszcza w tych bardziej emocjonujących momentach słuchowiska.

Kuba: Wspaniale mi się rozmawiało, ale muszę uciekać pograć w piłkę. Do usłyszenia następnym razem!

Pan Tomasz: Jeśli w piłkę koszykową, to bardzo popieram.
Niewykorzystany projekt okładki do Umarłego lasu

1 komentarz:

Agnes pisze...

Mnóstwo humoru! :) Dzięki.