Axl W. Rose, po milijonach lat dopieszczania swych najnowszych dźwięków, upublicznił efekty tego procederu - "Chinese Democracy" Guns'n'Roses ujrzała wreszcie światło dzienne, a kolejna reaktywacja dokonała się. W 2008 roku.
Mickey Rourke, hollywoodzki buntownik, po latach grywania w filmach bardzo niedobrych ("Point Blank") lub niezłych, lecz robionych tylko dla kasy ("Spun") wrócił rolą genialną w obrazie "The Wrestler" Darrena Aronofsky'ego. Najpierw to on wypiął się na biznes filmowy, później biznes wypiął się na niego. Aż w końcu podali sobie dłonie. W 2008 roku.
Czy więc rok 2008 nie był najlepszym na reaktywację "Ziniola"?
Cóż... gdy na ten pomysł wpadłem, świeżo po wznowieniu działalności był zespół The Smashing Pumpkins...
"Ziniol" wchodził na rynek jako produkt eksperymentalny, mający na celu wybadanie zapotrzebowania na magazyny komiksowe w Polsce, jak również jako efekt działań fascynatów, którzy w swych idealistycznych zapędach uznali, że taki eksperyment ma szansę powodzenia. Dzisiaj mamy nieco większe pojęcie o tych szansach niż w czerwcu, kiedy debiutowaliśmy na rynku. I nie jest to wiedza, pozwalająca na wyluzowane spoglądanie w świetlaną przyszłość. Nie dla nas spożywane bez stresu driny na karaibskiej plaży. Ale z drugiej strony mamy na pewno więcej doświadczenia, więcej kontaktów, mnóstwo chęci i arsenał możliwości w zanadrzu. I nie zawahamy się ich wykorzystać, o ile, Drogi Czytelniku, dasz nam taką możliwość.
Pamiętam, jak w jednej z recenzji starego, xerowanego "Ziniola" w zinie "Vormkfasa", Mateusz Skutnik napisał, że takie to małe, kserowane i skromne, a jak równy z równym gadamy sobie z Millerem i Milliganem. Oczywiście były to wywiady ściągane z sieci i przez nas tłumaczone, a o wymianie zdań z tymi Panami mogliśmy jedynie pomarzyć. I po kilku latach, dzisiaj, gadamy sobie jak równy z równym z ludźmi, którzy dostali Eisnera. Z Jasonem, Abadzisem. Z gośćmi, których pracami jaraliśmy się, będąc brzdącami. Z Breyfogle'm, Portacio. Z tuzami alternatywy światowej. Jasonem, Mawilem, Nicolasem Mahlerem i Robelem. Czy wreszcie z nieodkrytymi do tej pory talentami z Portugalii. Możliwość pogadania z nimi, poznania i przekonania się, jak otwarci to ludzie, to sprawa dla "Ziniola" w 2008 roku najważniejsza.
Podobnie z twórcami polskimi. W 2008 roku specjalnie dla "Ziniola" swoje komiksy wyprodukowała śmietanka komiksowego półświatka. Staraliśmy się stawiać zarówno na profesjonalistów, jak i na tych, którzy w komiksie dopiero zaczynają. I nadal będziemy tak robić. Z uporem maniaka i otwartymi na oścież drzwiami dla tych, którzy chcialiby wstąpić. Skoro Mickey Rourke mógł za darmo zagrać taką rolę, to i my się postaramy.
Aż do ostatniej strony. I może nawet o jedną dłużej.
Mickey Rourke, hollywoodzki buntownik, po latach grywania w filmach bardzo niedobrych ("Point Blank") lub niezłych, lecz robionych tylko dla kasy ("Spun") wrócił rolą genialną w obrazie "The Wrestler" Darrena Aronofsky'ego. Najpierw to on wypiął się na biznes filmowy, później biznes wypiął się na niego. Aż w końcu podali sobie dłonie. W 2008 roku.
Czy więc rok 2008 nie był najlepszym na reaktywację "Ziniola"?
Cóż... gdy na ten pomysł wpadłem, świeżo po wznowieniu działalności był zespół The Smashing Pumpkins...
"Ziniol" wchodził na rynek jako produkt eksperymentalny, mający na celu wybadanie zapotrzebowania na magazyny komiksowe w Polsce, jak również jako efekt działań fascynatów, którzy w swych idealistycznych zapędach uznali, że taki eksperyment ma szansę powodzenia. Dzisiaj mamy nieco większe pojęcie o tych szansach niż w czerwcu, kiedy debiutowaliśmy na rynku. I nie jest to wiedza, pozwalająca na wyluzowane spoglądanie w świetlaną przyszłość. Nie dla nas spożywane bez stresu driny na karaibskiej plaży. Ale z drugiej strony mamy na pewno więcej doświadczenia, więcej kontaktów, mnóstwo chęci i arsenał możliwości w zanadrzu. I nie zawahamy się ich wykorzystać, o ile, Drogi Czytelniku, dasz nam taką możliwość.
Pamiętam, jak w jednej z recenzji starego, xerowanego "Ziniola" w zinie "Vormkfasa", Mateusz Skutnik napisał, że takie to małe, kserowane i skromne, a jak równy z równym gadamy sobie z Millerem i Milliganem. Oczywiście były to wywiady ściągane z sieci i przez nas tłumaczone, a o wymianie zdań z tymi Panami mogliśmy jedynie pomarzyć. I po kilku latach, dzisiaj, gadamy sobie jak równy z równym z ludźmi, którzy dostali Eisnera. Z Jasonem, Abadzisem. Z gośćmi, których pracami jaraliśmy się, będąc brzdącami. Z Breyfogle'm, Portacio. Z tuzami alternatywy światowej. Jasonem, Mawilem, Nicolasem Mahlerem i Robelem. Czy wreszcie z nieodkrytymi do tej pory talentami z Portugalii. Możliwość pogadania z nimi, poznania i przekonania się, jak otwarci to ludzie, to sprawa dla "Ziniola" w 2008 roku najważniejsza.
Podobnie z twórcami polskimi. W 2008 roku specjalnie dla "Ziniola" swoje komiksy wyprodukowała śmietanka komiksowego półświatka. Staraliśmy się stawiać zarówno na profesjonalistów, jak i na tych, którzy w komiksie dopiero zaczynają. I nadal będziemy tak robić. Z uporem maniaka i otwartymi na oścież drzwiami dla tych, którzy chcialiby wstąpić. Skoro Mickey Rourke mógł za darmo zagrać taką rolę, to i my się postaramy.
Aż do ostatniej strony. I może nawet o jedną dłużej.
22 komentarze:
Dominiku, Dominiku!
Jakże Ty takie nieprawdy możesz o Rourke'u i jego rolach pisać?!
Owszem, w latach 90. to on w gównach samych grał i bardzo niedobrych filmach, czego dowodem wymieniony przez Ciebie "Point Blank", ale nowe millenium to także i nowy Rourke.
No bo i "Obietnica" Seana Penna, i "Sin City", i "Człowiek w ogniu", i wymienione przez Ciebie "Spun" to ewidentny krok Rourke'a w stronę światła, którego zwieńczeniem ale - i tu podkreślam - dopiero zwieńczeniem jest właśnie "Wrestler".
Poza tym w "Spunie" raczej dla kasy nie zagrał, bo sam film się w budżecie 3 milionów dolarów zamknął i większość obsady za symboliczne dolary w tejże produkcji zagrała. A jego rola, jak i rola Erica Robertsa właśnie w tym filmie, to miód na me oczy, uszy i cokolwiek innego, czym aktorstwo odbieram.
Wybacz za ten przydługi wpis, ale żem jest fan Rourke'a ogromny i musiałem swe zdanie i swoją interpretację faktów przedstawić.
No i dziękuję, że użyłeś swej magicznej blogspotowej mocy, bym i ja, blogspotowy kaleka, mógł swój komentarz dodać. Wielce dziękuję!
Bartku, oj Bartku...
gdybym nie znał Cię z twarzy i przyatakowałbyś mnie na mieście, mówiąc: "Rourke! Dyskografia, gościu, albo w ryj!", tobyś się zdziwił. Dlatego podnoszę rękawicę:
Lata 90. to głównie filmy, od których Rourke się odżegnuje, a początek lat zerowych to takie, w których zagrał bez przekonania. Cameo w "Obietnicy" bardzo wzruszające, ale ledwie może dwuminutowe. "Spun", moim zdaniem świetny,a Rourke w nim niesamowity i autoparodiujący siebie samego z "Harleya Davidsona i Marlboro Mana", ale sam aktor wyrażał się o filmie w sposób niezbyt przychylny. "Sin City" - był najjaśniejszym punktem tego filmu, ale marudził (i marudzi), że to sztuczna gra pod przykrywką kilkutonowej charakteryzacji. "Człowiek w ogniu" - ledwie widoczny, ale to w końcu rozgrzewka przed "Domino" tego samego reżysera...
Jako fan, widzę wiele kroków w stronę światła, wykonanych przez Rourke'a w ostatnich latach, ale nie dostrzega tego on sam (w wielu wywiadach), ani filmowcy z branży. Sam się dziwiłem oglądając wywiady dotyczące "Wrestlera", kiedy Mickey stwierdzał że to jest jego właściwy powrót po kilkunastu latach posuchy aktorskiej. Dziwiłem się, bo przecież grał. W filmach w większości złych, ale i kilka świetnych się wśród nich trafiło.
"Spun" był przez Rourke'a dla kasy zrobiony. A że była to mała kasa... W takim np. "Bufallo'66" Vincenta Gallo zagrał, bo mu tej kasy brakowało i miał jakieś niepowyjaśniane sprawy w banku (bankach?), przez co musiał grać na czarno. Przyjechał na plan, poświęcił kilka minut i wyjechał z planu z torbą pieniędzy. A "Wrestler" to jego come back pełną gębą. Gębą przefasonowaną już nieco przez te lata, dodajmy.
No i jeszcze jedno: w '09 Mickey ma zagrać razem ze Stallone, Lundgrenem i Stathamem w "Expendables" oraz w "Iron Manie 2", więc co to będzie? kolejny krok ku światłu? a może zaprzedanie duszy babilonowi? coś czuję, że tych ról Mickey też nie będzie za kilka lat pamiętał... a wrestlera za te kilka lat też mu fizjonomia nie pozwoli zagrać...
Powiem Ci szczerze, że wywiadów Rourke'a na temat "Spun" czy "Sin City" (po premierze) nie widziałem.
Teraz natomiast, po rzeczywiście wielkim come-backu, Rourke mówi na przykład, że w kontynuacji "Sin City" nie zagra, bo:
1. Ma klaustrofobię i te tony charakteryzacji go przytłaczają.
2. Po "Wrestlerze" wolałby zacząć grywać w filmach bardziej zaangażowanych.
I chyba prawdą okazuje się wyłącznie powód numero 1, bo ten drugi sam spuścił z poranną uryną przy okazji informacji - śledzisz, śledzisz - o "Iron Manie" i action-szicie Stallone'a.
Tym samym słowa Mickeya, którego kocham miłością synowską, wkładam często między bajki. Jego wypowiedzi często są kontrowersyjne, ale czy prawdziwe?
A zmierzam do tego, że jeśli on sam uznaje, że "Wrestler" to jego pierwsza dobra rola od dekad, jego światełko w tunelu, to nawet jestem skłonny to uznać.
Ale niestety nie pozwala mi na to mój gust, który w dalszym ciągu mówi mi, że i to cameo w "Obietnicy", i te normalne role w "Spun" czy "Sin City" to były naprawdę świetne popisy aktorstwa.
Co do pieniędzy - okej. Sytuacji z Gallo nie znałem, ale jeśli zadowalało go w tych ciężkich latach kilkadziesiąt tysięcy dolarów, to i to też jestem skłonny uznać. Ale patrząc na jakość "Spun" i takich "Ryzykantów" (w końcu też dla kasy), to wydaje mi się - mogę się mylić - że jednak w tym pierwszym przypadku nie tylko forsa była czynnikiem sprawczym.
W końcu - powiedzmy sobie szczerze - dla człowieka, który zastrzelił 2Paca kasa chyba nigdy nie była najważniejsza.
A propos prawdziwości wypowiedzi, to Mickey rzeczywiście jest takim amerykańskim Himilsbachem: tu pacnie, że lubi, tam że nie lubi.
No i typem niepokornym. Takim Stachurskym z US.
Mój gust też się nie zgadza z tym, co Mickey gada. Ale przyznaj, że to takie zboczenie fanowskie, synowskie, czy jakbyś to tam nazwał. Kilka sekund gościa na ekranie i jest ekstaza i teorie, że te sekundy uratowały cały film.
"Wrestler" to film, w którym Mickey zagrał główną rolę i sam na swoją modłę przepisał sobie dialogi. Chyba pierwsza tak autentyczna kreacja od czasów "Homeboya". I wyszło, według mnie, genialnie.
A małe rólki, o których wspominasz też genialne, tyle że w swojej małej skali. Czasem to były tak krótkie i szybkie epizody, że faktycznie Mickey może ich nie pamiętać... Taki na przykład akcent w "Zabójczych karaluchach", które zresztą dzisiaj w nocy leciały... "Animal factory" widziałeś? cięzko tam Mickeya rozpoznać, mimo że makijażu ma na sobie mniej niż w "Sin City", he he...
A "Ryzykantów" to bardziej niż dla kasy, raczej przez kumplowanie się z JCVD zrobił. Szlajali się po knajpach wtedy razem.
Faktem jest, że "Wrestler" to plan pierwszy i to taki pacino-pierwszy, a Rourke - przyznaję Ci dwie racje - zagrała tam fenomenalnie. Jeśli Penn zdobędzie Oscara za "Milka", a nie Rourke, to zabiję!
A ta reszta, ta fanowsko-onanistyczna reszta to albo plan drugi albo epizody, choć w wymienionych przykładach każda bardzo wyrazista. Tak więc, okej, to jego pierwsza tak duża i autentyczna kreacja.
Ale - żeby nie było, że teraz pieszczę - dla mnie po "Homeboyu" to zagrał jeszcze bardzo wyraziście, autentycznie i w ogóle, w późniejszym "Przystojniaczku".
A "Animal Factory" widziałem bardzo dawno. Pamiętam, że zagrał tam chyba ciotę umalowaną na transa ale też pamiętam, że go rozpoznałem. A przede wszystkim pamiętam, że tam większe wrażenie zrobił na mnie Tom Arnold, po którym takiej roli się nie spodziewałem.
No i jeszcze przy okazji JCVD, to właśnie i on w 2008 powrócił do światłości dzięki "JCVD". Może spodziewałem się czegoś innego, ale i tak - biorąc pod uwagę ostatnie podrygi Vandiego - rewelka!
"Przystojniaczek" bardzo ok. Później "Shades" dało jeszcze radę, chociaż Mickey wyraźnie był już tam zniszczony. No a do "Bulleta", którego wspomniałeś w kontekście Tupaca, jakoś nie mogę się przekonać...
A lada dzień "Killshot" z optymalnym duetem Mickey Rourke - Diane Lane. Ponoć kiszka, ale hardkorloversi będą zachwyceni...
I czy się mylę, czy JVCD razem z Mickeyem, Sly'em i Dolphem też będzie harcował po dżungli? Brakuje Arnolda i Chucka. A jet Li już jest. I T-Bag. No co za składddd...
Jeszcze druzgocąca wiadomość a propos roli Mickeya w Iron Manie: "As Variety reports, Rourke may jump into the role of Crimson Dynamo, the tattooed Russian arms dealer who faces the superhero in a badass suit of armor." Ałła!
Ja do "Bulleta" mam ogromny sentyment. Koniec lat 90. i kilka tygodni oglądania non-stop kina czarnych, tudzież tego tzw. nowego blaxploitation. I jednym z klasyków tego nurtu był właśnie "Bullet". Nie mogę nie uwielbiać tego filmu.
Co do "Expandables" to obsada jest zacna i z jednej strony - jak pisałem wcześniej - boję się tego filmu, bo już nie mam 10 lat i nie jaram się filmami z dolnych półek wypożyczalni VHS. Ale z drugiej strony może będzie to właśnie taki film klasy B. z wytartego VHS'a przeniesiony w nowy wiek. Może trafi w sentyment. Oby.
A co do "Iron Mana 2" to słyszałem o tej informacji i od razu mi się przypomniała rola Kevina Nasha w "Punisherze" z Thomasem Janem. Oj nie wiem...
Mi się "Bullet" z kolei cały czas kojarzy z Robertem Crumbem i jego braćmi. No i nie wiem czy jest to czymś uzasadnione (jeden był świrem, z tego co pamiętam i w "Bullecie" też jest taki), bo mi się ten film zatarł w pamięci. I dobrze, że o tym gadamy, to sobie odświeżę zaraz. Najpier "Bulleta", a później "Crumba". I odnajdę 10 różnic.
"Expendables" to może być fajna, oldskulowa sprawa dla starych pryków, jak my. Ja na przykład podchodzę z gigantycznym dystansem do obecnych produkcji Sly'a i dobrze się przy nich bawię. Już mi się nie chce pozować na wielkiego fana Lyncha. Mała rozpierducha zawsze się przyda. A rozpierducha w takiej obsadzie - no hej! wchodzę w to. Musi trafić w sentyment. Jak będzie zaskakująco mądry - to pochwalimy tę mądrość. Jak będzie mega głupi - to też to kupimy, bo uznamy że "taką twórcy przyjęli konwencję".
Nie no, najnowszy "Rambo" to był ostry wypas. Jeśli to będzie w takiej konwencji, to ja to kupuję od razu. Nieskrępowana, nihilistyczna rozrywka, w której latają flaki, a człowiek ponownie ma 10 lat i ma nadzieję, że na oglądaniu brutalnych filmów nie nakryją go rodzice.
A "Bulleta" sobie powtórz. I zwróć uwagę na zioma Rourke'a, czyli Lestera. Do dzisiaj ja i moi znajomi na nażelowanych fircyków mówimy właśnie "lester". No i nie można, nie można kurwa zapomnieć, że w "Bullecie" na drugim planie szaleje Adrien Brody. Ach, to był film. Też bym sobie powtórzył...
"Rambo" jak "Rambo", ale zobacz "Rocky'ego" z tym przytępionym ryjem Sly'a i ciągłym "I appreciate this", "I appreciate this"... Mickey we "Wrestlerze" robi to samo. Kamera za nim jedzie, a on albo sapie albo docenia wspracie fanów. Oldboje herosami. Mroczny rycerz kontratakuje. I w "Expendables" Mickey i Sly będą takimi Mrocznymi Rycerzami, a za Robina będzie im robił Statham. No chyba że jakiś inny podział będzie na linii przyjaciele - wrogowie, bo tego nie wiem.
Ale tak jak "Rambo" był dobry tylko przez pryzmat konwencji, tak "Rocky" to dla mnie najlepsza część od czasu dwójki. Autentycznie się wzruszyłem, jak za czasów Apollo Creeda.
A parabolka z powrotem mrocznego rycerza bardzo smaczna. Oj tak.
czy Stallone nie miał przypadkiem grać takiego Mrocznego Rycerza starszego, z komiksu Millera? Czy to na jakimś komiksowym pudelku wyczytałem?
I jeszcze wracając do Mickeya i jego filmów. Gdyby chłop przyjął rolę Butcha w "Pulp Fiction" albo Crawforda w "Milczeniu owiec" pewnie wszystko potoczyłoby się inaczej. Albo, ze świeżych spraw: gdyby wziął rolę Stuntmana Mike'a to miałby wcześniejszą o rok trampolinę. Ale Russel też dał radę. Tez się gościowi należało.
No mówiło się i o Stallonie, i o Eastwoodzie. Ja wolałbym tego drugiego, choć Sly'em też bym nie pogardził.
No wiesz, ja uwielbiam Willisa-Butcha, a Crawforda?! W ogóle nie widzę w tej roli Rourke'a. Co innego w roli Stuntmana, ale Kurtowi - jak piszesz - się należało i zagrał naprawdę zacnie.
Choć też mogło być tak, że zagrałby w tych wszystkich filmach, a we "Wrestlerze" by wtedy się nie pojawił i potencjalny Oscar bye, bye!
Ale też posiadanie oskara to nie jest według mnie jakieś tam wielce nobilitujące zjawisko. Poza tym Aronofsky się na Rourke'a uparł. W czasach gdy na nazwisko "Rourke" drzwi się zamykały w dystansie 10 kilometrów, on powiedział że tylko Rourke. Tak więc poczekałby spokojnie ten rok, żeby Mickey mógł zagrac u Quentina. Tyle, że jeśli Mickey nie musi grać, to raczej dobiera sobie role. I Stuntman Mike mu nie podpasił. No ale z drugiej strony, rola superłotra w filmie na podstawie komiksu... no bez jaj...
No może i się zamykają, ale Rourke jako taki enfant terrible kina ma teraz wielkie fory u reżyserów takich jak Tarantino, Rodriguez czy właśnie Arronofsky, nie mówiąc nawet o Stallonie :)
A co do tego, co mu pasi, a co nie, to chyba pozostanie to jedną z większych jego tajemnic. Co zresztą widać po tytułach filmów, które wymienialiśmy. Tak więc albo go coś w tej roli wzięło, albo dużo dzyń! dzyń! mu zaoferowali.
No i Mickey ze Złotym Globem. I Bruce za muzykę do "Wrestlera" też. I się łezka w oku kroi po prostu.
Mickey odbierając nagrodę podziękował swoim psom.
bartoszu, możesz płakać.
Już płakałem i to parę razy.
Jak się o tym dowiedziałem, jak sobie o tym przypomniałem i teraz, jak przypominasz o tym Ty.
Piękne chwile. Piękne!
Świry :D:D:D:D:D:D:D:D:D:D
Micki Rurka by pewnie nie chciał, byście płakali nad jego losem. To twardziel, ale artysta. Jak zobaczyłem trailer do Wrestrela, jak rozmawia ze swoją córką (chyba, nie jestem pewny, bo nie widziałem jeszcze filmu), to mnie czarnuch powalił tą jedną sceną. Takie aktorstwo to tylko najlepsi. Micki zasłużył, zasłużył, zasłużył. Zasłużył, za Barfly, za Harry Angel (kurwać! to była poryta rola, pamiętacie?), a Wrestrela na pewno zobaczę. A to co on zamelanżował to my pewnie do końca życia nie będziemy mieli, razem wzięci.
No, ja też świeżo po Wrestlerze. Sram na dystrybutora, który każe czekać na polską premierę takiego fikoła kilka miesięcy. Kiedy Ram mówi, że lata 90 były do dupy (Scorpions, Def Lef a potem ta ciota Cobain wszystko spieprzyła, nie pozwoliła się ludziom bawić...) to ja wiem, że to nie Ram tylko Mickey prosto z serca.
Acha, Bullet forewa. To pamiętasz Sztybor? " Niejedna na tej tarce majtki prała" - Lester. W czasie treningu baseballa.
Fani Mickeya! Łączmy się!
Stefan: Na "Harrym" to ja do tej pory sram ze strachu. Takiego klimatu, jak tam, to chyba nic później nie przebiło. A "Wrestlera" koniecznie.
Śledziu: A jebać dystrybutora! Że niby w maju?! Kuuurwa!
No a dialog, na bank to Mickey przepisał. Na bank.
I "Bullet" forewa - proste! A tarkę pamiętam. W ogóle Lester machał one-linerami, jak stary zbereźnik siurachem. No bo przecież i "Bardzo wzruszająca historia, aż moje hemoroidy zaczęły krwawić", i "Będziemy ich okradać czy ruchać?". Normalnie cudowna postać.
Śledziu: i jeszcze mowa końcowa Rama - przeż to Mickey o sobie nawija. W creditach scenarzystą jest ktoś inny, ale obstawiam, że 90% wyszło od Rourke'a. To jest taki "Homeboy" przetransferowany na grunt wrestlerski.
I coś jest rzeczywiście nie tak z tą dystrybucją: nie dość, że Wrestler w maju, to jeszcze od 2006 przeciągana jest premiera Killshot, który wreszcie ma wyjść pod koniec stycznia, czyli okresie w którym Mickey ma najbardziej dawać czadu w kategoriach oscarowo-globobowych.
Stefan: "Barfly" to jest w ogóle kozak współczesnej kinematografii. "Harry Angel" powinni emitować w każdym polskim domu conajmniej 3 razy w tygodniu... A taki na przykład "Diner"? I scena z popcornem w kinie?
O cholera, dopiero tę dyskusję zobaczyłem. Wy jacyś ześwirowani jesteście! Na drugim komentarzu odpadłem, będę sobie tę wymianę zdań dozował przed snem :D.
Prześlij komentarz