Alan
Moore nie od razu uznawany był za geniusza. A nawet gdy już był, zdarzały mu
się przegadane potworki. Jego największym dziełem jest historia Kuby
Rozpruwacza, zatytułowana „Prosto z piekła”, a najbardziej popularnym -
zekranizowani przez Zacka Snydera „Strażnicy”. Zanim jednak Moore stał się
jednym z najważniejszych elementów inwazji Brytyjczyków na Stany Zjednoczone,
produkował odcinkowe formy komiksowe dla lokalnych, wyspiarskich potentatów.
Jednym z takich wynalazków jest „Skizz”,
zrealizowany z grafikiem Jimem Baikie, którego zbiorcze wydanie właśnie ukazało
się w Polsce. Nie jest to historia naznaczona przekleństwem łatki „geniusza”,
której czytelnicy nie potrafią od mistrza odkleić nawet, gdy ten tworzy komiksy
słabsze. To prosty, przygodowy komiks science-fiction, w którym „E.T.” Stevena Spielberga przepisany zostaje
na grunt brytyjski wraz z subkulturowym kopniakiem i antysystemowym zrywem.
Moore kręci tę historię bez intertekstualnych zabiegów i szeregu mglistych
nawiązań, jakie obecnie charakteryzują jego prace, dając czytelnikowi czystą,
niewymagającą rozrywkę. A w przypadku Moore’a słowo „niezobowiązująca rozrywka”
znaczy naprawdę wiele.
Na pierwszym planie „Skizza” ulokowana została prosta
historia o przybyłym na ziemię obcym, który dziwi się ludzkości i przeraża się
nią, ale również w pewnym sensie zakochuje się w charakteryzujących ją
poświęceniu i oddaniu. Natomiast w tle Moore sięga do polityki, w kilku
prostych kadrach omawia zjawisko tolerancji, a w jednej postaci kumuluje cechy
nienawistnego dyktatora. Prawdę mówiąc, „Skizz” dość żywo koresponduje z obecną
sytuacją polityczną na świecie. Choć osadzony jest głęboko w latach 80.
minionego wieku.
Ukłon należy się tłumaczce tego komiksu, Małgorzacie
Matachowskiej, która nie zdecydowała się na modne ostatnio uwspółcześnienie
tekstu i pozostawiła wszelkie nazwy własne zespołów, aktorów i ówczesnych
gwiazd z rejonów Birmingham i nie tylko. Dzięki temu pewne zabiegi językowe,
jak te z zespołami Police i Madness, smakują bardzo dobrze. Minus natomiast w
stronę drukarni i składacza. Skizz ma wymuszony format i bezsensowne białe
marginesy na górze i dole strony (a że można lepiej, pokazuje zbiór "Bad Company" Milligana, Ewinsa i McCarthy'ego), kiepskie klejenie i falujący papier kredowy.
Ponadto, na niektórych planszach gubi się kreska – nawiasem mówiąc bardzo
sprawna i utrzymana w stylu realistycznym. Poza tymi technicznymi niuansami,
sam komiks jest świetny. To taki Alan Moore dla ludzi. Komiks, który można
czytać bez otwartej encyklopedii, wikipedii i dużych ilości słowników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz