Tworząc "Gyo", Junji Ito zaczerpnął dłonią ze swojego wcześniejszego komiksu, zatytułowanego "Uzumaki". Ponownie w głównych rolach obsadził nastolatków, punktem wyjścia uczynił wydarzenie co najmniej absurdalne, jak również zeserwował odbiorcy dość sporą dawkę obrzydliwości. Od "Uzumaki" "Gyo" różni się jedynie ostateczną wymową. Tam były to opowieści o jednostkach, składające się na postapokaliptyczną historię o społeczności, tu - pozbawiona dygresji liniowa opowieść o odpowiedzialności, przywiązaniu i końcu świata.
Aby jak najkrócej opisać fabułę, wytnę jedno zdanie z komiksu: "Wykorzystanie smrodu w celach bojowych... brzmi idiotycznie, prawda?". I rzeczywiście, Ito ponownie chętnie i beztrosko wychodzi z założenia, które można określić absurdalnym, niedorzecznym, czy wręcz idiotycznym. Tak, jak w "Uzumaki" tym absurdem była ludzka fiksacja na temat spirali, tak w "Gyo" jest to skupienie się na zmutowanej bakterii, która po umieszczeniu w ciele zwierzęcia powoduje silne wydzielanie przezeń gazów. Zawarta w komiksie sugestia, żeby zarażone bakterią psy i koty wypuszczać na pole walki, by smrodem załatwiały wrogie wojska przysuwa na myśl montypythonowski skecz o najśmieszniejszym dowcipie świata. Niektóre momenty w komiksie powodują zresztą, że czytelnik może znaleźć się na granicy parsknięcia śmiechem, ale - o dziwo - w ogólnym rozrachunku i po wzięciu kilku zwrotów akcji w nawias, Ito udaje się utrzymać powagę opowieści. Zamiast śmieszyć puszczaniem gazów i komentarzami na temat tego, że komuś śmierdzi z ust, ucieka w grozę i szereg obrzydliwych motywów, na czele z blokowaniem odbytów i otworów gębowych, celem stworzenia napędzanych smrodem mechanicznych balonów na sztucznych odnóżach...
Ważnym elementem "Gyo" jest uczucie, jakie żywi do siebie dwójka nastolatków: Tadashi i Kaori. Jakkolwiek to nie zabrzmi, uczucie to, jak również większość zachowań bohaterów, implikowane jest przez tytułowy odór. W początkowych rozdziałach komiksu, bardzo kameralnych, osadzonych na odludziu, zakochana para zostaje poddana testowi właśnie przez smród: a to ona nie da całusa, bo jemu śmierdzi z buzi, a to - mimo kilkukrotnych kąpieli - śmierdzi ona sama... Parę atakuje tajemniczy stwór, który długo nie wychodzi z ukrycia, dawkując napięcie. Smród się nasila, odór śmierci przejmuje na własność uczucie młodych, wyspę, na której się znaleźli, a następnie wszystkie wyspy archipelagu i wreszcie cały świat. Przez to geograficzne rozpasanie, kameralny, bardzo zgrabnie prowadzony horror o czyhającym w mroku zagrożeniu, nie traci jednak na klimacie - komiks wciąż skupia się na dwójce bohaterów, a jego "epickość" polega na ciągłym fundowaniu czytelnikowi pełnych obrzydliwości rysunków.
Ito graficznie zaszalał. Drobiazgowa kreska pozwoliła mu szczegółowo ukazać każdy z jego chorych pomysłów. Ryby i zwierzęta, mimo rozkładu, ganiające po ulicach miast na specjalnych odnóżach, ludzkie piramidy z rurami wmontowanymi w dwa otwory na ciele, czy też najbardziej chyba oddziałujące na zmysły ukazanie efektu eksperymentu szalonego naukowca. Fani "Uzumaki" nie będą zawiedzeni.
Poza główną historią, w albumie znajdują się jeszcze dwie: "Dramat pod głównym filarem" i "Uskok na górze Amigara", z których szczególnie polecam uwadze tę drugą, będącą swego rodzaju wariacją na temat pewnego motywu z "Bliskich spotkań trzeciego stopnia".
Mimo tematyki, z jaką się zmierzył, "Gyo" nie jest śmierdzącym komiksem. Jest za to wciąż rasowym, obrzydliwie dobrym horrorem. Nie buzuje w głowie, jak "Uzumaki", ale może wywołać pewne reakcje u czytelnika, takie jak niechęć do jedzenia ryb, czy częstsze mycie zębów.
"Gyo". Autor: Junji Ito. Tłumaczenie: Paweł "Rep" Dybała. Wyd. J.P.Fantastica, Warszawa 2013.
Komiks można nabyć tutaj: Sklep Gildia.pl
1 komentarz:
Tekst mi się nie podoba, uważam, że autor zaspoilerował to bojowe wykorzystanie bakterii, to jednak była przez pewien czas tajemnica i bohaterowie odkryli to gdzieś w połowie historii dopiero.
Prześlij komentarz