Komiks, o którego pierwszym zeszycie w cyklu Vertigo pisał D.Sz., przeczytałem „na raz” w polskim wydaniu zbiorczym. Przez trzy dni zastanawiałem się, który zeszyt tej serii wybrać do cyklu i się poddałem (ale redakcja się nie poddała - przyp.red.). Z pierwszych dwunastu nie potrafię wskazać żadnego, który byłbym w stanie wyróżnić na plus lub na minus.
Sweet Tooth to po prostu Jeff Lemire, którego storytellingu nie pomylicie z żadnym innym. Lemire ma styl opowiadania teoretycznie pozbawiony fajerwerków, ale tak lekki i płynny, że jego historie połyka się w mig, a apetyt na kolejne rośnie w miarę czytania. Smaczki kompozycyjne są w nim umieszczone jak żurawina w masie sernikowej, nieregularnie, ale w odpowiednich miejscach.
W Sweet Tooth Lemire opowiada historię, jakiej jeszcze mu się nie zdarzyło, a która wpisuje się w vertigowski nurt apokaliptyczny. Trochę skojarzył mi się ten pomysł na „mutacje” (nie zdradzam, jaka jest najbardziej prawdopodobna wersja wyjaśnienia) z Hinterkind, ale tam akurat historia miała inny rozwój i zdecydowanie mniej ciekawie została opowiedziana. Nie byłby sobą Lemire, gdyby nie dorzucił do przepisu na sukces dwóch ulubionych elementów: czegoś o hokeju, i czegoś o prowincji. Tak, to zdecydowanie nadaje charakterystyczny smak jego wytworom.
Polskie wydanie jest super, ale absolutnie nie podoba mi się w nim jedna rzecz: wstęp Michaela Sheena – takiego pieprzenia dawno nie czytałem i szkoda, że polski red. zdecydował się to puścić. Szkoda tak ogólnie też, że sekwencja otwierając pierwszy zeszyt (kiedy Łasuch leży na łóżku), w której Lemire chował rogi bohatera, żeby nas zaskoczyć, zespoilerowana jest na okładce. Ale tak ogólnie – uczta!
Sweet Tooth to po prostu Jeff Lemire, którego storytellingu nie pomylicie z żadnym innym. Lemire ma styl opowiadania teoretycznie pozbawiony fajerwerków, ale tak lekki i płynny, że jego historie połyka się w mig, a apetyt na kolejne rośnie w miarę czytania. Smaczki kompozycyjne są w nim umieszczone jak żurawina w masie sernikowej, nieregularnie, ale w odpowiednich miejscach.
W Sweet Tooth Lemire opowiada historię, jakiej jeszcze mu się nie zdarzyło, a która wpisuje się w vertigowski nurt apokaliptyczny. Trochę skojarzył mi się ten pomysł na „mutacje” (nie zdradzam, jaka jest najbardziej prawdopodobna wersja wyjaśnienia) z Hinterkind, ale tam akurat historia miała inny rozwój i zdecydowanie mniej ciekawie została opowiedziana. Nie byłby sobą Lemire, gdyby nie dorzucił do przepisu na sukces dwóch ulubionych elementów: czegoś o hokeju, i czegoś o prowincji. Tak, to zdecydowanie nadaje charakterystyczny smak jego wytworom.
Polskie wydanie jest super, ale absolutnie nie podoba mi się w nim jedna rzecz: wstęp Michaela Sheena – takiego pieprzenia dawno nie czytałem i szkoda, że polski red. zdecydował się to puścić. Szkoda tak ogólnie też, że sekwencja otwierając pierwszy zeszyt (kiedy Łasuch leży na łóżku), w której Lemire chował rogi bohatera, żeby nas zaskoczyć, zespoilerowana jest na okładce. Ale tak ogólnie – uczta!
(Kuba Jankowski)
"Sweet Tooth" #11. Autor: Jeff Lemire. Wydawca: DC Vertigo, wrzesień 2010
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz