Autor: Paweł Sawicki
Wczoraj Dominik podzielił się z Wami swoimi wrażeniami z tegorocznych Warszawskich Spotkań Komiksowych. Dzisiaj pora na mnie.
Wczoraj Dominik podzielił się z Wami swoimi wrażeniami z tegorocznych Warszawskich Spotkań Komiksowych. Dzisiaj pora na mnie.
Powiem szczerze: na WSK zawsze czekam jak na Pierwszą Gwiazdkę. Jestem fanem komiksu. To jest moje święto. Nowe premiery, spotkania z autorami, kolejki po autografy, gadanie o komiksach z ludźmi dzielącymi moją pasję – uwielbiam to!
I mojego dobrego humory nie popsuje nawet śmierdząca mała salka, do której trzeba umieć trafić.
I mojego dobrego humory nie popsuje nawet śmierdząca mała salka, do której trzeba umieć trafić.
Ale po kolei.
Sobota zaczęła się naprawdę mocnym uderzeniem. Grupa fanów Tadeusza Raczkiewicza stała się sprawcą swoistego rekordu: wydany przez nich album „Komiksy nieznane” wyprzedał się szybciej niż niektóre inne wydawnictwa zdążyły się rozłożyć ze swoją ofertą. 170 egzemplarzy w niecałe półtorej godziny! Gratuluję wyniku, ale przede wszystkim gratuluję inicjatywy i realizacji. Recenzja albumu już wkrótce!
Inną ciekawą pozycją było wznowienie „Kubusia Piekielnego” (pierwszy komiks z wydawnictwa „Ongrys”). Również pokuszę się o jego recenzję przy najbliższej okazji.
Sporym rozczarowaniem był brak jakiegokolwiek nowego komiksu od Muchy i niestety brak Lupusa #2 z Postu. Szkoda, czekamy dalej. Natomiast brak Manzoku (czy to komiksu, czy przedstawiciela wydawnictwa) rozczarowaniem nie był. Przyzwyczaiłem się.
Spotkania z zagranicznymi gośćmi należały do udanych. Zarówno Uli Oesterle, jak i Branko Jelinek i Christoph Heuer pokazali się z bardzo dobrej strony. Ciekawie opowiadali o pracy nad swoimi komiksami, a w prywatnych rozmowach zgodnie chwalili imprezę (tak!). Może to się wydawać dziwne, ale w ich oczach WSK to duży konwent! Czyli nie jest u nas tak najgorzej. Autor „Hectora Umbry” prosił nawet o fotografowanie kolejki oczekujących po jego autograf. Jak sam mówił - nigdy do tej pory nie dał tyle autografów na jednej imprezie. Zresztą wykonał tytaniczną pracę, bo każdemu podchodzącemu do niego z komiksem do podpisu cierpliwie tworzył naprawdę dopracowane rysunki. No i tak mu minęło blisko pięć godzin!!!
Świetnym zakończeniem soboty były bitwy komiksowe. Przyznam się bez bicia – nie wiem, kto wygrał, bo akurat w kluczowym momencie musiałem być w innym miejscu, ale jak dla mnie nie było lepszego rysunku niż dzieło Marka Lachowicza na temat „To ja zabiłem polski komiks”. Tytus ścięty przez Pana W. Srogie.
Sobota zaczęła się naprawdę mocnym uderzeniem. Grupa fanów Tadeusza Raczkiewicza stała się sprawcą swoistego rekordu: wydany przez nich album „Komiksy nieznane” wyprzedał się szybciej niż niektóre inne wydawnictwa zdążyły się rozłożyć ze swoją ofertą. 170 egzemplarzy w niecałe półtorej godziny! Gratuluję wyniku, ale przede wszystkim gratuluję inicjatywy i realizacji. Recenzja albumu już wkrótce!
Inną ciekawą pozycją było wznowienie „Kubusia Piekielnego” (pierwszy komiks z wydawnictwa „Ongrys”). Również pokuszę się o jego recenzję przy najbliższej okazji.
Sporym rozczarowaniem był brak jakiegokolwiek nowego komiksu od Muchy i niestety brak Lupusa #2 z Postu. Szkoda, czekamy dalej. Natomiast brak Manzoku (czy to komiksu, czy przedstawiciela wydawnictwa) rozczarowaniem nie był. Przyzwyczaiłem się.
Spotkania z zagranicznymi gośćmi należały do udanych. Zarówno Uli Oesterle, jak i Branko Jelinek i Christoph Heuer pokazali się z bardzo dobrej strony. Ciekawie opowiadali o pracy nad swoimi komiksami, a w prywatnych rozmowach zgodnie chwalili imprezę (tak!). Może to się wydawać dziwne, ale w ich oczach WSK to duży konwent! Czyli nie jest u nas tak najgorzej. Autor „Hectora Umbry” prosił nawet o fotografowanie kolejki oczekujących po jego autograf. Jak sam mówił - nigdy do tej pory nie dał tyle autografów na jednej imprezie. Zresztą wykonał tytaniczną pracę, bo każdemu podchodzącemu do niego z komiksem do podpisu cierpliwie tworzył naprawdę dopracowane rysunki. No i tak mu minęło blisko pięć godzin!!!
Świetnym zakończeniem soboty były bitwy komiksowe. Przyznam się bez bicia – nie wiem, kto wygrał, bo akurat w kluczowym momencie musiałem być w innym miejscu, ale jak dla mnie nie było lepszego rysunku niż dzieło Marka Lachowicza na temat „To ja zabiłem polski komiks”. Tytus ścięty przez Pana W. Srogie.
Niedziela była dniem dla dzieci. Star Wars, Donald i Witch. Zapomnieć. Szkoda, że organizatorzy nie wpadli na prosty pomysł: mamy dwa dni – jeden zróbmy w całości dla dzieciaków, drugi dla staruchów. A tak, ni w pięć ni w dziesięć po czterech godzinach dla najmłodszych przyszła pora na spotkania z wydawcami komiksów dla starszyzny. Było to dla mnie szczególne wydarzenie, bo po raz pierwszy miałem okazję usiąść z tej drugiej strony i zaprezentować plany wydawnicze Mroja Press. I nie powiem – czułem ogromną satysfakcję, gdy po moich słowach: „...a w listopadzie lub grudniu - „Lost Girls” Alana Moore'a i Melindy Gebbie” - usłyszałem z publiczności krótkie acz treściwe: „OOO!”. Też się cieszę!
WSK to nadal jest impreza skrajnie niedopracowana, robiona na ostatnią chwilę i mocno improwizowana. Idę o zakład, że za rok znowu będzie psioczenie na lokalizację, nieciekawy program, brak atrakcji. Wiem, bo sam będę psioczył.
Ale i tak przyjdę na WSK 2010.
Wy też!
Ale i tak przyjdę na WSK 2010.
Wy też!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz